Krasnolud, bijatyka i alkohol
- Ale będzie to upierdliwe. - jęknął, Is wyciągając papierosa, rozejrzał się do okoła, otaczał go las, w powietrzu co chwilę rozbrzmiewał śpiew ptaków i trzaskające gałęzie.
Po swojej jakże wspaniałej ewakuacji udał się do lasu oddalonego o zaledwie kilometr od miasta, podobno to właśnie w nim zauważono ostatnią aktywność ogrów.
Co prawda nie zamierzał zabijać ich teraz, a jedynie odnaleźć jaskinie w najgorszym razie osadę.
- Tu powinno być ok... - wskoczył na jedno z wyższych drzew, zamknął oczy, a wiatr ruszył zgodnie z jego wolą. Było tak samo, jak wcześniej, gdy przeszukiwał miasto.
- Brak...? - od ostatniego razu, jego kontrola znacznie się poprawiła, powinien wyczuć każdą bestię, zwierzę lub potwora w obrębie ponad kilometra, ale oprócz ptaków oraz drobnych zwierząt, niczego tam nie było.
***
Godzinę później Is trafił na swój cel. Osada ogrów licząca ponad sześćdziesiąt budynków.
Przyglądał się jej z bezpiecznej odległości, cicho klnąc pod nosem. Informacje od pracodawcy mógł wyrzucić do kosza, oprócz czarnych i czerwonych ogrów, ujrzał jeszcze wiele potworów w tym głównie istoty o ciele wilka, skrzydłach nietoperza, oraz ogonie podobnym do stalowego łańcucha. Chimery, tak potocznie nazywało się tego rodzaju istoty.
- Powinienem pójść po wsparcie? - spytał samego siebie. Ogry z natury są dominacyjne, nie znoszą drugiej istoty przebywającej na ich terenie.
Wyjątkiem jest sytuacja, w której plemieniu przewodzi matrona, zagrożenie zmieniało się w zależności od niej.
Gdy będzie przebiegła, jedynym wyjściem będzie zabójstwo, a gdy zamiast mózgu będzie posiadała mięśnie, plemię zniknie pod naporem magi Isa.
Zerknął na swój status i westchnął, brakowało mu tylko kilku procent do osiągnięcia nowego poziomu
***
Nie wiedział, nie miał jak się dowiedzieć. Kilka set metrów od niego wielka, masywna istota go obserwowała, tak samo, jak on osadę.
Po dłuższej chwili zrobiła kilka gestów, wycelowała swoją bronią wprost w bruneta.
- Ictus... lapidis... - wraz z jej słowami na czubku broni pojawiły się brązowe ogniki, które uformowały cztery ponad dwumetrowe, płonące kamienie. - Percussit... inimicum.
***
Is poczuł nagły podmuch wiatru, odwrócił się w jego kierunku, z szoku wstrzymał oddech, jego oczy wypełniała dezorientacja, gdy ponad cztery meteoryty leciały na niego z przerażającą prędkością.
Machnięciem ręki stworzył kilka niebieskich barier, ale to było za mało, energia wytworzona przy wybuchu wyrzuciła go jak nic niewartego śmiecia, wprost w łapy czterech czarnych ogrów gotujących się do ataku.
Więc to jest ranga S?
Zebrał w swojej dłoni kule ognia i wystrzelił ją wprost na najbliższego przeciwnika, kolejny podmuch energii wystrzelił go jeszcze wyżej niż poprzedni, tym razem przygotowany na to, za pomocą wiatru przejął kontrolę nad swoim ciałem, opadając z prędkością pocisku wystrzelonego z broni, odciął dwóm ogrom głowy, tym samym unikając wściekłych uderzeń pozostałej dwójki.
Więc ogień nie działa.
Dwie opadające głowy zasłoniły go, dając mu czas na zebranie many w dłoniach, gdy ją uwolnił, wszystko w okolicy zmieniło się lodowe rzeźby razem z ogrami. Bez wahania rozbił je na kawałki, po czym obrócił się i biegł. Biegł jeszcze szybciej niż wcześniej, wiatr był jego sprzymierzeńcem, więc było mało rzeczy, które mogłyby biec tak szybko, jak on.
Zatrzymał się, dopiero gdy zauważył zarys miasta.
Co to było?
Jego oddech był spokojny, ubrania całe i schludne, nie wyglądał na kogoś, kto zaledwie kilka chwil temu stoczył walkę, strażnicy przepuścili go bez większych problemów.
Pierwsze miejsce, do którego się udał była biblioteka, za drobną opłatą wypożyczył kilka ksiąg, po czym kręcił się po mieście. Nie było w tym jakiegoś celu, choć słońce miało już niedługo zajść, wciąż uważał, że to za wcześnie na spotkanie z resztą, jednak...
- Iiiissss...- słysząc dobrze znajomy mu głos, jego plecy oblał zimny pot. Zapomniał o jednym bardzo ważnym szczególe.
Spojrzał na olbrzymiego, srebrnego wilka oraz trzy dziewczyny, w zdecydowanie paskudnym humorze.
***
- Upierdliwe.
- Coś mówiłeś!?
-...- po krótkiej "rozmowie” o której lepiej nie wspomnieć, cała drużyna wylądowała w gospodzie, gdzie Is opowiedział reszcie, o tym co widział. Oczywiście musiał najpierw przekonać Medi i Iane, z czym miał przez chwilę problem tym bardziej że w gospodzie rozpoczęła się bójka.
Krzesła, stoły, kubki, talerze wszystko, co nie było przytwierdzony do podłogi, latało po całej gospodzie.
W tym świecie było to coś na początku dziennym, nawet powstało specjalne prawo, które mówi.
„Morderstwo, które zostało popełnione przy stole, przy którym siedziało więcej niż cztery osoby pod wpływem alkoholu, uznaje się za czyn bezkarny.”
Znaczyło to mniej więcej to.
„Następnym razem, gdy się upijesz i zaczniesz robić zamieszanie, nawet nie będziemy dociekali kto cię zabił.”
Is wraz z resztą wolał nie ryzykować, więc nawet nie wstawali od stołu, cicho rozmawiając i popijając piwo, a przynajmniej taki był plan.
- Co ty kurwa odpierdalasz!? - krzyczał w stronę Isa niski mężczyzna z długą brodą, bez wątpienia był krasnoludem.
Krasnolud niczym zawodowy pięściarz wybił sobie drogę przez wszystkich i rzucił się na Isa. Wynik był oczywisty.
Is zafundował krasnoludowi combo uderzeń, by na koniec jednym kopnięciem posłać go w powietrze. Krasnolud upadł boleśnie na ziemię, ale nie zatrzymywał się, zebrał cały bród z podłogi wraz z kilkoma innymi osobami, a na końcu wyleciał przez okno.
...
....
Nagle wszystko ucichło na chwilę, przytomne osoby spojrzały po sobie i kontynuowali bójkę jak najdalej od stolika Isa.
Ledi pochwaliła bruneta i spytała, czy wcześniej brał już udział w bijatyce. Ten zakłopotany zaprzeczył, następnie temat zszedł na zadanie. Nieświadomie zaakceptował coś kłopotliwego i nie miał im za złe, gdyby się wycofały, czego nie zrobiły, ale stwierdziły, że zdecydowanie muszą powiadomić gildię. Do tego zgłosiła się Medi.
***
Gdy skończyli ustalać plan ataku na osadę, bijatyka również dobiegła końca.
Osoby rasy wszelakiej zaczęły zbierać z podłogi swoje zęby i powoli wynosili się z gospody, właściciel wraz ze swoją córką, odetchnął z ulgą i zaczął przygotowywać się do sprzątania.
- Haa... Idę do pokoju. - rzuciła zaspana Iana.
- Ja też. - dorzuciła się Medi i ziewnęła, obie rzuciły Ledi pytające spojrzenie.
- Kukuku haha. - wtem jednak przerwał im czyjś chichot. Krasnolud, który wcześniej posłużył Isowi jako mop, wrócił.
- Chłopie to było piękne! Właścicielu, kolejkę tutaj! - bez pytania przysiadł się i zaczął chwalić ostatnie kopnięcie Isa. Całą grupę zaskoczyło jego przyjazne nastawienie, na co ten stwierdził.
- Napierdalanka to święta rzecz! - nie wiedząc co to znaczy, dziewczyny wróciły do swoich pokoi, a Is pił wraz z krasnoludem.
Następnego dnia obudził się goły na szczycie jednej z wież otaczających miasto, po obu jego stronach spały dwie panie lekkich obyczajów, a kawałek dalej leżał krasnolud przebrany za żółwia.
-...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top