Klasa 1 Rozdział 9
Dla naszych bohaterów tego dnia dzwon zabił ostatni raz obwieszczając koniec zajęć. Zajęcia profesora Snape'a odbywały się w lochach zamczyska, w pokoju, gdzie światło dnia nie mogło dosięgnąć swoimi promieniami. Już od pierwszej chwili Honey przeczuwała, że zajęcia z nauczycielem będą z lekka strachliwym przeżyciem w jej jedenastoletnim życiu, lecz mylne były jej domysły. Mężczyzna wydawał jej się być osobą obojętną na wszystkich i wszystko wokół niego, miał w głębokim poważaniu to co mówią do niego praktykujący czarodzieje, ale dostawał szału, gdy ktoś naruszy jego zasady, które wyrecytował z pamięci przez pierwsze dwadzieścia minut lekcji. Black zauważyła jak czarodziej spogląda na nią kątem oka i ciska nią piorunami. Czy już jestem na straconej pozycji, pomyślała i westchnęła, jednak aż tak obojętny to nie był.
Wyszła z klasy jako ostatnia, jako pierwsi wyszli uczniowie z domu kruka, z którymi to lekcja była łączona, a później dom lwa. Wychodząc spojrzała za ramienia na pomieszczenie i na nauczyciela, stał on przy biurku i z dumną postawą i uniesioną głową żegnał uczniów. Przez kilka sekund patrzyli na siebie, dziewczynka jako pierwsza zerwała kontakt wzrokowy.
-Hej Honey!
Honey była przy schodach prowadzących na powierzchnie, podniosła głowę, gdy usłyszała swoje imię. Na końców schodów stali rudowłosi bracia oraz kilka rówieśników z Gryfindoru. Blondynka przyspieszyła swoje tempo stojąc po chwili przy swoich kolegach.
-Niedługo będzie kolacja, mamy plan by wrócić do wierzy i pogadać w Pokoju Wspólnym, chcesz dołączyć?
Pytanie George'a wywarło dziwne uczucia w sercu Honey, było jej miło, że pytał się o zdanie dziewczyny- przecież mogła mieć inne plany. O ile bardzo pragnęła zapoznać się bliżej ze znajomymi to dopadł ją cień wątpliwości i zwątpienia. Już wyobrażała sobie siebie siedzącą prosto jak linijka i odgrywając rolę słuchacza. Ich śmiech odbijałby się jej w głowię niczym najgorszy ból jaki mogła doświadczyć. Wzrok współczucia raniłby jej serce. A niezręczne „rozmowy" z nią doprowadziłyby do dreszczy na jej ciele. Przycisnęła bliżej książki do swojej klatki piersiowej, wymusiła mały uśmiech na jej dziewczęcej twarzyczce i pokręciła głową z geście odmowy.
Fred przez cały czas patrzył na Honey, inni pewnie nie zauważyliby tych emocji, które udało mu się wyłapać w mimice koleżanki, od początku wiedział, że odmówi.
-Co będziesz robić w takim razie?- spytał Fred i zmarszczył swoje brwi.
Biblioteka, biblioteka, biblioteka...to było miejsce, gdzie chciała się udać. Na czwarte piętro , gdzie atmosfera była najbardziej magiczna w całym zamczysku. Jednak to miejsce było również jej kryjówką przed sama nie wiedziała czym. Czuła, że to było w tym momencie najodpowiedniejsza decyzja jaką mogła podjąć przy schodach do lochów. Udało jej się mój miły czytelniku przekazać tą informację dzięki pannie Angelice Johnson, rówieśnice z domu lwa. Także po pożegnaniu się odeszła na wspomniane, gdy doszli do ruchomych schodów. Fred jeszcze zdążył powiedzieć Black, że po nią przyjdzie półgodziny przed kolacją. Gdzieś w środku Honey miała małą nadzieje, że tak się stanie i przyjdzie po nią do biblioteki.
Kończąc zajęcia o blisko porze obiadowej i przybywając do biblioteki Honey przekonała się, że miała nie wiele czasu w zapasie zanim przyjdzie po nią jeden z bliźniaków Weasley. Przywitała się z bibliotekarką, która układała książki na miejsca w dziale zielarstwa zaawansowanego, usiadła blisko okna i wpatrzyła się widok zza okna wypadający na jezioro. Wiele razy przy nim bywała kąpiąc się w nim, przechadzając się po jego brzegu czy prostym obserwowaniu zbyt spokojnej tafli wody. Chciała znowu tam się udać z profesor McGonagall i dyrektorem oraz... dlaczego nie myśli o swoich, nowo poznanych, rówieśnikach a o swoich opiekunkach. Dotychczasowy lekki uśmiech zniknął, zrozumiała czemu ona nie potrafiła komunikować się ze swoimi rówieśnikami- oczywiście mam namyśli nie werbalny kontakt a samo przybywanie w towarzystwie z osobami w wieku naszej bohaterki. Czuła się nie na miejscu, jakby wśród pięknych kwiatów znalazł się mlecznik, żółty chwast, który nie wnosi nic do urodzaju tej łąki.
__________
Szczerze mówiąc Fredie nie wiedział jak dotrzeć do biblioteki, co nie było przecież niczym wyjątkowym skoro był tam tylko dwa dni. Spytał o drogę przypadkowego starszaka, który schodził ze schodów. Wytłumaczył mu trasę i nią podążył. Zajęło mu to trochę czasu, ale gdy tam dotarł aż przystanął z wrażenia na rozmiary tego pomieszczenia. Mógł śmiało porównać to do dwóch Wielkich Sal. Niestety nie mógł dokładnie podać wymiarów, gdyż pomyślał tylko o tym co zdołał objąć wzrokiem.
Przekroczył prób pomieszczenia niepewnym krokiem, jego ramiona skuliły się bardziej ku środkowi, poczuł się taki malutki w porównaniu z mijającymi go uczniami, pułkami czy samą panią bibliotekarką. Fred Weasley od razu powiedział sobie, że nigdy nie wróci do tego miejsca. Wszystko było dla niego przytłaczające.Wolał otwarte przestrzenie, gdzie mógł poczuć się lekki i wolny niczym piórko od sowy pocztowej.
Odnalazł Honey przy końcu sali przy oknie wypadające na widok z jeziorem. Siedziała sama przy długiej ławce z opartą głową na dłoni patrzącej na ten widok. Podszedł do niej i lekko stuknąl w ramię.
-Cześć Honey już pora iść na kolację- powiedział uśmiechnięty.
Black mozolnie obróciła głowę w jego kierunku, widać było lekki smutek spowodowany wcześniejszymi przemyśleniami dziewczynki.
-Ej, co jest?
Fredie zmartwił się, zauważył w oczach Honey to co ona nie pragnęła by zobaczył. Usiadł na krześle tuż obok niej zostawiając jedną rękę na oparciu krzesła blondwłosej. Zamilczała, co innego mogła zrobić. Była przeklęta... nie obdarzona, ten cały dar nie był czymś niesamowitym a groźnym przyrządem, bronią dla złej strony magicznego światła. Wiedziała, że mogła kogoś tym zabić. Mimo licznych prób pani McGonagall ona sama dowiedziała się o "zaletach" swojego życia.
-Posłuchaj mnie Honey.- Fred spostrzegł, że jeszcze chwila a jedenastolatka się rozpłacze.- Ktoś ci cos powiedział nie miłego? Naśmiewał się ktoś z ciebie?
Zaprzeczyła ruchem głowy, nie... to nadal nie było to.
-Wiesz co, nie musisz mi... znaczy wiem, że to niemożliwe, dlatego, że jesteśmy tu dopiero trzeci dzień... znaczy, ah!
Fredie plątał się już we własnych zdaniach, nie wiedział jak pocieszyć nie mówiącą dziewczynę- z naciskiem na dziewczynę. W swojej rodzinie jedyną dziewczyną była jego jedyna, najmłodsza siostra Ginny, która tak na prawdę jeszcze była drobniutka i niewinna by stoczyć się z rzeczywistym światem magii poza domem.
Niezręczna cisza jaka trwała, jedynie pogrążała ich obojga. Każde zbyt nieśmiałe by coś powiedzieć, oboje za niewinni by zrozumieć oraz za młodzi by dostrzec głębie czyiś oczu.
-Naucz mnie migowego- powiedział Fred, Black poderwała głowę do góry i spojrzała na kolegę.- Chcę ci pomóc, zostańmy najlepszymi przyjaciółmi w czasie szkoły jak i po niej. Chce wiedzieć co ci leży na sumieniu abym ci pomógł jak i ty mi bo będziemy mogli sobie nawzajem zaufać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top