Klasa 1 Rozdział 2
•Bardzo przepraszam, powaliła dni! Myślałam, że dzisiaj jest wtorek! Jezu jak ten czas szybko chodzi teraz...O to rozdziały plus jeden dodatkowy na przeprosiny•
Nadchodziła godzina piętnasta. Profesor McGonagall już dawno powinna tu być, pomyślała Honey. Od kilku minut leżała plackiem na swoim łożu i patrzyła w baldachim zawieszony nad nim. Wydawał by się ciężki, bez żadnych zdobień i był w kolorze czarnym. Pochłonięta w swoich myślach nie usłyszała skrzypienia drzwi i postaci starszej kobity w zielonej szacie.
-Dzień dobry Honey.- Przywitała ją uśmiechnięta McGonagall. Dziewczynka podniosła się do pozycji siedzącej.
-Dzień dobry pani. Jak minął dzisiejszy dzień?- zapytałam uprzejmie.
-Och Honey!- wykrzyknęła nauczycielka i usiadła obok blondynki.-Tyle spraw to my jeszcze nigdy nie mieliśmy. Jestem taka zmęczona.
-Jeśli jest pani zmęczona, to nie powinniśmy iść dzisiaj zakupy.- Zaproponowała Black.
-O nie, nie- zaprotestowała nauczycielka.- Obiecałam zabrać cię na Pokątną, więc to zrobię. Ale musimy jeszcze wstąpić do banku Gringota.- Uśmiechnęła się belferka.
-Okey! Możemy iść! Ale nadal sądzę, że pani jest strasznie uparta i powinna odpocząć - oznajmiła Honey uśmiechając się tak mocno, że jej oczy zamieniały w wesołe podkówki.
-Och, Honey ile to już osób mi tak powiedziało.- Zaśmiała się Minerwa.- Chodźmy już, mogą nam wykupić wszystkie kociołki i szaty!
Młoda Black kiwnęła głową, zeszłam z łóżka i podeszła do McGonagall. Nie chwilę później, poza terenami szkoły, nauczycielka chwyciła jedenastolatkę za obie ręce. Dziewczynka niepewnie ścisnęła ręce nauczycielki i, nim mogła mrugnąć okiem, znalazły się w jednej z bocznej uliczek ulicy Pokątnej. Teleportacja miała swoje zalety jak i wady, a jedną z nich było uczucie ucisku w okolicy żołądka.
-Jak tu pięknie! – pomyślała blondynka.
-Choć Honey, idziemy do banku
Tak też zrobiły. Po drodze podziwiała te niezwykłe sklepy, ludzi oraz małe zabaweczki latające pomiędzy nimi. Przepięknie!, pomyślała i chłonęła z wielkim zainteresowaniem swoje otoczeniem.
-Już jesteśmy- oznajmiła McGonagall.
Spojrzała na budynek. Był ogromny, pięknie zdobiony, ale w jej oczach zdawał być się przygaszony, wręcz ponury. Weszły do środka. Główny hol był tak samo pięknie zdobiony jak jego zewnętrzna część, ale tutaj było więcej goblinów. Dumbledor zawsze jej powtarzał, żeby im nie ufać.
-Dzień dobry- przywitała się z nutką ochłody nauczycielka do jednego z goblinów.
-Ooo...Pani McGonagall, co panią tu sprowadza?- zapytał się goblin.
-Panienka, Honey Lily Black, chciała by wypłacić pieniądze ze swojego skarbca- oznajmiła.
- A czy panienka Black ma swój kluczyk.
Kiwnęła głową. Zawsze go nosiła na łańcuszku. Przychyliła głowę do przodu i zdjęła wisiorek. Podała go pani McGonagall.
-Proszę, o to kluczyk- powiedziała do goblina po jego oddaniu w jego szpony.
-Proszę za mną drogie panie.- powiedział.
Goblin miał zdezorientowaną minę, będąc na przodzie nie krył się ze swoimi przemyśleniami. Mamrotał coś pod swoim długim nosem. Schodząc kamiennymi schodkami coraz niżej i niżej Honey czuła jak jej ciekawość sięga zenity. To był jej pierwszy raz w banku Gringota, więc nie rozumiała, dlaczego pod tym pięknym budynkiem znajduje się tak głęboka jaskinia.
-Musimy zaczekać.- oznajmił goblin.
Ale na co, pomyślała dziewczynka. Zanim mogła się spytać swojej opiekunki, na szynach podjechała kolejka, przypominającą tą wykorzystywaną w górach.
-Proszę wsiadać- powiedział goblin siadając na przednim siedzeniu.
Krzesła dla pasażerów były z metalu i lekko zardzewiałe. Z lękiem chwyciła rękę nauczycielki i usiadła jak najbliżej niej. Kobieta poczuła drżące ciało podopiecznej, gdy kolejka ruszyła objęła ją w swoje ramiona.
~~~~*****~~~~
Dwie czarownice wyszły z baku Gringota trzymając w torbie kilka sakiewek złotych monet. Już nigdy więcej, pomyślała Black. Podróż kolejką była szybka i czasami biorąc niebezpieczne zakręty myślała, że umrze młodo w głębokiej jamie skarbca.
Potrząsnęła głową pozbywając się strasznych wspomnień. Miała teraz lepsze rzeczy do roboty, musiała kupić dużo rzeczy na jej pierwszy rok w Hogwarcie. Kobiety zaczęły swoje zakupy od sklepu ze zwierzętami, tam-pomiędzy różnymi zwierzętami, klatkami i dodatkami- zauważyła piękną sowę, która również patrzyła na czarownice z zainteresowaniem. Drapieżnik był średnich rozmiarów z pięknymi czarnobiałymi piórami i błękitnymi oczami- takimi samymi jak miała blondynka. Bez zastanowienia podeszła do kasjerki i kupiła zwierzaka. Pani McGonagall zaśmiała się, dużo czasu minęło odkąd widziała małą Black wesoło skaczącą wokół. Wydawać się było, że to rzecz normalna- bo przecież była dzieckiem, ale belferka czuła jak czasami podopieczna czuła się samotna. Kobieta sama wyczuwała tą aurę wokół dziewczynki. Wychodząc z sklepu czarownice rozdzieliły się, McGonagall uznała, że będzie tak szybciej i sprawniej. Umówiły się pod księgarnią, niedaleko sklepu z kociołkami.
Młoda czarownica szła ulicą sama, jej zwierzątko zostało zabrane przez nauczycielkę. Jej celem był, długo wyczekiwany przez nastolatkę, sklep Olivandera. Jedyny sklep sprzedający różdżki w magicznej części Londynu. Praktycznie każdy angielski czarodziej posiadał różdżkę z jego sklepu. Zastanawiała się jaka będzie jej różdżka, czy znajdzie za pierwszym razem tą jedyną, a może zajmie to jej cały dzień?
Będąc już kilka metrów od wejścia do sklepu zderzyła się z chłopcem. Oboje zderzyli się o czoła i upadli na kamienną ścieżkę. Blondynka spojrzała na chłopca. Był zapewne w jej wieku, nieco wyższy od niej i miał płomienne zmierzwione włosy. Posiadał białe lico z brązowymi piegami w okolicach nosa i oczu. Jego oczy był duże i niesamowicie czekoladowym kolorze. Nieznajomy jęknę z bólu i pomasował swoje czoło. Spojrzał na drugą osobę i przetarł swoje oczy i jeszcze raz. Wygląda jak wróżka, pomyślał jedenastolatek. Po chwili opamiętał się i wstał z ulicy. Podszedł do dziewczynki i z przejęciem w głosie powiedział;
-Bardzo przepraszam, ja nie chciałem na ciebie wpaść.
Podał jej rękę i pomógł jej wstać. Gdy oboje byli już na nogach otrzepali się i z niezręcznie spojrzeli na siebie.
-Bardzo przepraszam jeszcze raz.- Spojrzał na swoje buty.
Chciała przeprosić, jednak nie mogła. Przecież była niemową.
-Wiem, że to ja wpadłem na ciebie, ale chociaż mogłabyś przeprosić również- powiedział z pretensją i spojrzał na nią.
Nie wiedziała co zrobić, była pewna, że chłopiec nie znał migowego. Myślała jeszcze chwilę co mogła by zrobić, jednak nic z tego nie wydawało jej się dobre. Spojrzała na swoje małe buciki i przegryzła swoją dolną wargę.
- No dobra nie ważne, cześć!
Spojrzała na oddalającego się jedenastolatka, czuła się z tym źle. Jednak to nie była jej wina, że była niemową. Nie raz była smutna z tego powodu, tak smutna, że zamykała się w swoim pokoju i płakała w swoją poduszkę. Chciała by mówić, wtedy wszyscy jej bliscy nie musieliby tak się wysilać. Uczyć się migowego tylko dla niej lub mieszkać razem z nią w tym wielkim zamku. Wiedziała, że oni mają własne życie czy rodzinę.
~~~~*****~~~~
Sklep nie był tak duży jak sklep ze zwierzętami, lecz był prawdopodobnie szeroki. Na półkach znajdują się przeróżne podłużne szkatułki. Panował na nich istny bałagan. Mogła jedynie zgadywać, że kiedyś były one kiedyś poukładane kategorycznie, jednak właściciel był strasznym leniuchem.
-Ah, młoda Black!- Usłyszała głos za sobą. Wystraszyła się i to bardzo. Jej włosy zmieniły barwę na czarne co oznaczała strach.- Spokojnie nie musisz się mnie bać.- Odwróciła się do pana Ollivendara.-Dobrze co my tu mamy.- wymamrotał mężczyzna i poszedł na zaplecze, po chwili wróciwszy z różdżką.- Zobaczmy...Bardzo giętka, 13 1/2 cala, czarny orzech, włos z ogona jednorożca.- Podał jej różdżkę. Chwyciła ją w prawą rękę i obejrzała ją z każdej strony- No machnij!- zażądał.
Wedle życzenia machnęła różdżką a po chwili wazon na stoliku obok okna rozbił się. Jej włosy ponownie zmieniły barwę na granatowy co oznacza zawstydzenie.
-To nic, ta do ciebie nie pasuje!- oznajmił sprzedawca i wrócił na zaplecze.
Odstawiła różdżkę na biurko. Właściciel wrócił z zaplecza z kolejną szkatułką.
-No to ta!- Wyjął z pojemnika inną różdżkę.-Sztywna, 7 cali, jabłoń, pióro feniksa.- Podał ją dziewczynce. Kolejna rzecz została zniszczona.- No muszę powiedzieć, że mam trudny orzech do zgryzienia. Gorzej niż z twoim ojcem.
Mężczyzna znów wrócił do magazynku a ona wodziła za nim swoimi bystrymi oczami. Zna mojego ojca, pomyślała. Znowu te niepokojące myśli powróciły do niej. Musiała przestać, zawsze kiedy myślała o nim miała ochotę się rozpłakać. Kim on był? Tęsknota zżerała ją za każdym razem, chciała iśc do niego i do matki. Nigdy ich nie poznała, widziała czy czuła. Od zawsze była z McGonagall czy Dumbledure'em. Jej włosy znowu zmieniły kolor, niebieski był kolorem smutku.
- Jeśli ta nie zadziała to już nie wiem- przyznał Ollivander wychodząc z zaplecza i podając kolejną.-Giętka, 9 cali, jesion, serce smoka.
Była bardzo ładna w kolorze brązowym. Gdy dotknęła poczuła przyjemne iskierki, a kiedy ją zamachnęła magicznym patykiem strużka światła ukształtował się w kule, która po chwili zmienił swój kształt przedstawiając jakiegoś mężczyznę. Kształtem przypominał jej postać ze snów. Gdy postać wyciągnął rękę w stronę różowego policzka, nagle te iskierki zniknęły pozostawiając po sobie migoczące punkciki, które znikały po zetknięciu z podłogą. Stała tak nie rozumiejąc co się stało.
-Nie bywałe!- zachwycił się Ollivander.- Jeszcze takiego przypadku nie spotkałem. Jesteś wyjątkową dziewczynką Honey.
Uśmiechnęła się lekko w jego stronę.
- Chyba musisz już iść.- Wskazał na drzwi a ona się odwróciła się do nich. Zauważyła w nich McGonagall.- Należy się trzy złote galeony.
Black zapłaciła wyznaczoną sumę i z nową różdżką wyszła ze sklepu stając obok opiekunki. Podczas, gdy nauczycielka wyliczała kupione rzeczy. Przyszła uczennica zastanawiała się, dlaczego kobieta przyszła do Ollivandera zamiast czekać w ustalonym miejscu.
-Czas do domu kochanieńka.
Dom, dla niej to było dziwne nazywać kilkunastowieczny zamek- na dodatek będąc jednocześnie szkoła dla czarodziei- domem. Oczywiście uznawała to miejsce za dom, jednak słowo „dom" ma dla każdego posiada inne znaczenie. Black myśląc o Hogwarcie miała przed oczami nauczycieli, uczniów, cztery domu, obrazy oraz snujące się po korytarzach duchy...to był dla niej dom. Jednak pragnęła mieć dom, gdzie mogła w każde wakacje wracać, mieć pokój ze swoim rodzeństwem, z niewielkim ogrodem przed gankiem i wielkim salonem z kominkiem, gdzie ze swoją rodziną mogła by przesiadywać rozmawiając lub po prostu cieszyć się swoim towarzystwem.
Będąc myślami daleko od belferki musiała ją zmartwić. Ocknęła się ze swoich wizji i uśmiechnęła się w stronę zaniepokojonej kobiety. Odwzajemniając gest odeszły w przypadkową boczną uliczkę i powróciły do Hogwartu- domu Honey Black.
_______________________________________________________
Poprawiony
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top