Klasa 1 rozdział 15
Dwa dni zostały do Świąt. Jednak już dziś większość opuszczała szkołę. Pośpiech i krzyki. Tak, te dwa słowa zdecydowanie trafnie opisują ten dzień. Honey jako jedyna była spokojna. Gdy chłopcy dowiedzieli się, że będzie z nimi spędzać święta, następnego dnia wysłali list do ich mamy. Pan Dumbledor też wysłał wiadomość, że dziewczynka teleportuje się do nich następnego dnia po przyjeździe bliźniaków. Black nauczyła się teleportować gdy miała dziewięć lat. Do końca nie wiadomo kto ją tego nauczył, ale Dumbledore po długim czasie namysłu wywalczył dla niej pozwolenie. Jednak surowo zabronił teleportacji na terenie Hogwartu, więc nie za często korzystała z tej umiejętności.
Pociąg z Hogsmeade do Londynu wyjeżdżał o godzinie dziesiątej, a wyjście z zamku zaplanowano na godzinę 9:30. Wszyscy byli jednak już o 7:00 na nogach.
Nasza bohaterka jako jedyna wstała później. Przeciągnęła się, przetarła rączkami oczy i zaczęła realizację prostej, porannej rutyny. Ubrała się w nową bieliznę, czarny podkoszulek, grubą szarą bluzę, czarne jeansy oraz buty do kostek. Umyła zęby i twarz. Swoje włosy związała w niechlujnego koka na czubku głowy i stwierdziła, że jest gotowa. Z zadowoleniem ostatni raz przejrzała się w lustrze i wyszła z pokoju. Od razu zauważyła pustkę panującą zarówno w Pokoju Wspólnym i na korytarzach. Dziewczynka skierowała się do Wielkiej Sali.
Tak jak myślała wszyscy znajdowali się właśnie tam. Zauważyła również, że większość uczniów bierze sobie jedzenie na drogę. Podeszła do stołu swojego domu i usiadła pomiędzy bliźniakami.
-Witam naszego śpiocha!- powiedział George.Black pomachała dłonią.- Jak się spało?
-Dobrze.- Uśmiechnęła się promiennie. Zgarnęła kosmyk wpadający jej na oczy za ucho i sięgnęła po gorącą czekoladę.
-Szkoda, że znam nie jedziesz pociągiem.- Zasmucił się lekko Fred.- Ale jutro się widzimy, prawda?
-Jasne! Jedzcie już bo nie zdążycie.
Chłopcy wrócili do swoich talerzy. Honey nałożyła na swój jajecznicę z bekonem. A do szklanki wlała sobie kolejną porcję ciepłego kakao. O godzinie 9:10 wszyscy już wrócili do swoich pokoi, żeby ubrać kurtkę, pożegnać się z przyjaciółmi i zabrać bagaże. Black w spokoju dokończyła swoje śniadanie i wolnym krokiem poszła na dziedziniec główny. Gdy szła za oknami widziała jak pada śnieg. Piękne płatki śniegu. Każdy inny, wręcz unikalny. Zasypały każdy fragment błoni. Uwielbiała zimę. Wtedy wszystko jest białe. Słoneczne promyki padają na zaspy, które wyglądają jak diamenty.
Gdy doszła na miejsce ujrzała wielkie zbiorowisko uczniów.
-Na pewno chłopcy gdzie tu są! Tylko trzeba ich poszukać.- pomyślała.
Ruszyła wolnym krokiem by po chwili wejść w tłum ludzi. Szukała swoich przyjaciół dwie minut. W końcu miała w planach małego psikusa. Fred był odwrócony do niej tyłem. Sięgnęła po garstkę puchu i zaczęła lepić kule. Gdy była dobrze ubita wycelowała w przyjaciela i schowała się za jakimś uczniem. Tym uczniem był poznany wcześniej Jack- Puchon, który pomógł podczas wypadku Honey przy ruchomych schodach. Ten zmarszczył brwi kiedy dziewczynka schowała się za nim jednak uśmiechnął się lekko. Ona pokazała mu, że ma być cicho i wskazała na Freda. Starszaki zrozumiały i wrócili do wcześniej przerwane rozmowy.
-Ała! - krzyknął Weasley, gdy dostał śnieżką w głowę.
-Co Ci jest Fredi?- spytał bliźniak.
-Ktoś rzucił we mnie śnieżką.- Strzepał resztki ze śniegu.
-O matko, jakie to straszne!- powiedział sarkastycznie znudzony Lee.
-Dobra nieważne. O czym my... no tak. Wydaje mi się, że lepszym wyjściem będzie...- I znowu Fred poczuł śnieg na swoich plecach.
Szybko obrócił się za siebie i zobaczył swoją przyjaciółkę, która śmiała się w najlepsze. Chłopak uśmiechnął się, chwycił garstką śniegu ku Honey. Ta w porę uskoczyła na bok a kulka trafiła w ich znajomego Jacka.
-Kto to zrobił?- Zawołał.
George i Lee natychmiast ze śmiechem wskazali na Freda, który stał jak sopel lodu. Starszak wziął garść puszku, ugniótł i rzucił w chłopca. Ten jednak schylił się a ona trafiła w jego brata. Jordan śmiał się w niebo głosy przez co został ofiarą zemsty poprzedniego delikwenta
I tak oto rozegrała się wielką bitwa na śnieżki. Robili sojusze, atakowali innych wrogów. Zabawa przednia. Starszaki razem z najmłodszymi, chłopcy z dziewczętami, a nawet zdarzył się sojusze Gryfona ze Ślizgonem. Wszyscy bawili się naprawdę dobrze.
-A co tu się dzieje?!
Śmiechy ustały tak samo jak walka. Każdy patrzył na wicedyrektorkę, która schodziła w swoim szafirowym płaszczu ze schodów na dziedziniec, z wielkimi oczami. Lee, który miał w prawej ręce gotową już śnieżkę szybko rzucił w Georga a ten tylko popatrzył z politowaniem na Jordana. Honey postanowiła próbować ratować sytuację podchodząc do starszej kobiety.
-Dzień dobry!- przywitała się.
-Honey! Dziecko drogie jesteś cała mokra! Już do swojego dormitorium i masz się przebrać.
-Cóż za piękny płaszcz! Czyżby nowy?
Taktyka była prosta, Black zagadywała wicedyrektorek, podczas gdy uczniowie strzepywali się ze śniegu i poprawiali swoje ubrania.
-Już nie taki nowy.- Uśmiechnęła się kobieta.- Ale muszę ci powiedzieć kochanie, że został uszyty, gdy ty byłaś jeszcze malutka był to swego rodzaju prezent za to, że zajmowałam się tobą dniami i nocami.
-Opłacało się go kupić skoro jeszcze do dziś jest w takim wspaniałym stanie!
-Oj tak.- Rozmarzyła się pani Minerwa, ale szybko wróciła do rzeczywistości widząc drżące ciało podopiecznej.- Oj dość już! Jak już mówiłam do pokoju raz dwa!
Blondynka szybko odwróciła się do przyjaciół i wszystkich ich przytuliła. Potem opuściła dziedziniec, żeby się przebrać w suche rzeczy i zacząć się pakować na jutrzejszy dzień.
-Proszę ustawić się dwójkami!- zażądała Profesor McGonagall.-Wasz pociąg odjeżdża za dziesięć minut!
Uczniowie posłusznie ustawili się w pary i udali się na stacje.
Pociąg punktualnie wyjechał ze swojej stacji prosto do Londynu.
-To była świetna zabawa!- powiedział Lee gdy tylko usiedli w swoim przedziale.
-Też tak uważam mój przyjacielu.- zgodził się z nim George.- A ty Fred?
Nasz biedny Fredie siedział przy oknie, z łokciem podpartym o mały stoliczków i patrzył na krajobraz za oknem.
-FREDIE!!!- wydarł się George.
-Coś się stało? - zerwał się jak z transu.
-Mówiliśmy o tej wspaniałej bitwie na śnieżki.- poinformował Lee.
-Tak, tak była fajna.- powiedział obojętnie i znowu się rozmarzył.
-Oj Honey tak bardzo cię kocham! - udawał głos Freda George.
-Twoje oczy są wręcz boskie!- to samo zrobił Jordan.
-Weście przestańcie! - krzyknął do nich.
Oni jedynie się zaśmiali i zaczęli rozmawiać o zbliżających się świętach. Fred jakby się wyłączył, a jego powieki z każdą chwilą stawały się coraz cięższe. Wreszcie usnął a jego przyjaciele tylko przez sekundę uraczyli go spojrzeniem. Już po chwili dalej żywo dyskutowali o naborze do drużyn Quddicha przyszłego roku.
Poprawiony !!!
Przez moją becie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top