Klasa 1 Rozdział 11

Dziękuję mojej becie @DaisyLupin za pomoc w tym rozdziale, uratowałaś mi dupę dziewczyno! Dziękuję jeszcze raz i mam nadzieje, że rozdział spodoba wam się tak samo jak mi ^^ 


Godzina szósta rano wybiła na wszystkich zegarach. Honey, już przyzwyczajona do wczesnego wstawania, nie miała problemu z obudzeniem się i tym razem. Przetarła rękami oczy i wstała z łóżka. Spojrzała na swój ubiór.

-Dlaczego ma na sobie wczorajsze ubrania?- zadała sobie w myślach pierwsze tego dnia pytanie.

Kiedy sobie przypomniała walnęła się otwartą dłonią w czoło.

-Pewnie zasnęłam kiedy Fred niósł mnie do pokoju. Ale miałam przecież na sobie jeszcze buty i szatę.

Gdy zastanawiała się nad tą sytuacją i krzątała w pokoju bez celu ujrzała liścik na szafce nocnej. Wzięła notkę i bez wahania ją rozwinęła.

Droga Honey!

Chciałem Ci tylko napisać, że zasnęłaś kiedy szliśmy do Twojego pokoju. Muszę powiedzieć, że szukałem go dobre dziesięć minut. Kiedy dotarłem (w końcu) położyłem Cię na łóżku ale miałaś na sobie szatę więc ją zdjąłem tak samo jak buty, żeby było Ci wygodnie. Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza i że to nie problem.

Twój Fred

Honey zarumieniła się. Ten liścik był słodki jak na Freda. Uśmiechnęła się na dwa ostatnie słowa."Twój Fred". Poczucie, że ktoś się o nią troszczył, dbał i opiekował nie było jej do końca znane. Chociaż profesor McGonagall starała się zapewnić jej jak najwięcej miłości to nigdy nie czuła się aż tak ważna. Ale czy był tak do końca jej? Co to znaczy w ogóle jej Fred. Czy nie byli za młodzi na oddawanie swoich uczuć komuś? Gdy ktoś jest czyjś serca nikt nie zabierze. Nigdy. Serce nigdy nie zmienia właściciela gdy jest w pełni oddane. Gdy jest czyjeś.

Przycisnęła list do swojej piersi i zaczęła się kiwać w prawo i lewo.

-To jest miłe co napisał. Muszę mu podziękować ale jak?

Spojrzała na kartkę i podeszła do komody przy łóżku. Otworzyła szafeczkę i położyła go obok listu od ojca. Zamknęła ją z wielkim uśmiechem. Dziewczynka postanowiła na chwilę zapomnieć o tym wydarzeniu i zacząć się szykować na nowy dzień. Najpierw odświeżyła się, przebrała i wyczesała włosy a dopiero potem zajęła się planem lekcji i pakowaniem torby.

Wtorek:

8:30- Obrona przed czarną magią / Hufflepuff

10:05- Starożytne runy / Ravenclaw

11:10 Opieka nad magicznymi zwierzętami / Hufflepuff

12:30 Transmutacja / Slytherinem

14:00-15:00 Długa przerwa obiadowa

15:00-17:00 Eliksiry / Slytherin

-

21:00 Astronomia

Westchnęła. Delikatnym pocieszeniem była pierwsza lekcja na 8:30 a nie 7:30 tak jak zwykle to było. Nagle wpadła na pewien pomysł. Nie chciała w końcu sama czekać na zajęcia, musiała mieć kogoś do towarzystwa. Szybko wygrzebała książkę z zaklęci i w spisie treści znalazła to czego szukała. Mianowicie zaklęcie Aquamenti. Raz kiedy Honey wyjątkowo nie chciała wyjść z łóżka aby pomóc swojej opiekunce w sprzątaniu po uczniach rzuciła na nią to właśnie zaklęcie. Dziewczynka pod jego wpływem zamotała się w kołdrze i spadła z łóżka. Postanowiła wykorzystać to na swoim... przyjacielu.

-Aquamenti.

Z jej różdżki wyleciała odrobina wody. Nie była jednak tym usatysfakcjonowana, więc próbowała jeszcze wiele razy. Sam tekst o tym zaklęciu czytała w nieskończoność. Spróbowała ostatni raz, już lekko zmarnowana.

Udało jej się! Zaczęła skakać ze szczęścia po całym pokoju ale uspokoiła się gdy przypomniała sobie drugą część planu. Spakowała podręczniki i wyszła z pokoju. Skierowała się od razu do skrzydła chłopców.

-No nic później przeczytam podręcznik do zielarstwa. Czas obudzić śpiochów.

Poszła do skrzydła dla chłopców i zaczęła ich szukać. Jakie było jej zdziwienie kiedy ich znalazła po pięciu minutach. W ich pokoju są osoby (czyt. Fred, George), które najgłośniej chrapią z całej wieży.

Otworzyła drzwi od ich sypialni i znalazła swoje zguby. Podeszła do łóżka Freda i spojrzała na niego. Jego rude włosy były w lekkim nieładzie. Spał smacznie i według Black bardzo słodko wyglądał. Przez chwilę zastanawiała się czy nie darować chłopca ale po chwili postanowiła działać.

-Aquamenti.- pomyślała zaklęcie.

Z jej różdżki wyleciała stróżka wody prosto na twarz rudzielca. Chłopak zerwał się z miejsca i zaczął "atakować" przeciwnika. Honey lekko się uśmiechnęła i odsunęła się od niego. Kiedy Fred już się uspokoił zaczął rozglądać się za winowajcą. Wzrokiem natrafił na uroczą blondynkę, która śmiała się w najlepsze.

-Masz pięć sekund, żeby uciec albo będzie źle.- powiedział "zły" Fred.

Dziewczyna gdy to usłyszała przestała się śmiać i napięła się jak struna.

-1...2...3...- opuściła swoją torbę i zaczęła uciekać- 4... 5!!!- wykrzyczał i zaczął ją gonić.

Dziewczyna uciekła do Pokoju Wspólnego. Szybko rozglądała się gdzie tu można się schować i gdy miała wskakiwać za fotel poczuła ręce na swoim brzuchu. Chłopak zaciągnął ją na kanapę przy kominku i zaczął ją łaskotać. Honey śmiała się i poczuła, że w jej oczach pojawiają się łzy.

-Przeproś.- zażądał. Pokręciła przecząco głową.-Nie? No to nie przestanę cię łaskotać!

Łaskotał ją dwa razy mocniej i w końcu Honey nie wytrzymała. Pokazała dłonią "stop", chłopak zaprzestał i zaczekał aż Honey uspokoi oddech.

-Przeprosisz?- skinęła głową.-Hmmm...Może w ramach przeprosin...- zbliżył twarz do jej- pocałujesz mnie w policzek.

Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i zarumieniła się. Niepewnie przechyliła głowę w stronę policzka i dała szybkiego całusa.

-No, no, no tego widoku się z rana się nie spodziewałem a ty Lee?- zapytał nagle George Jordana.

-Ja również George.- potwierdził Lee. Chłopcy pojawili się niedawno w salonie ale ani Fred ani Honey tego nie zauważyli.

Młodzi zarumienili się i usiedli.

-Ile widzieliście?- spytał ich zawstydzony Fred.

-Emm...- udawał zamyślonego Lee.- No gdzieś tak...

-Wszystko!- przerwał mu George.

Black i Weasley zarumienili się jeszcze bardziej a dziewczynie zmienił się kolor włosów na pudrowy róż. Jak najszybciej próbowała to zmienić niestety z marnym skutkiem.

-Oooo jak słodko wyglądacie!- stwierdził George.

-Dobrze przestańcie.- powiedział szybko Fred- Honey zaczekasz na mnie? Pójdę po nasze torby.- spytał skrępowanej dziewczyny.

Black szybko kiwnęła głową. Fred natomiast udał się ze swoim bratem i przyjacielem do ich wspólnego dormitorium.

-Ale jesteście głupi!- powiedział Fred.

-Emm... Braciszku coś ci się pomyliło. To ty podrywasz dziewczynę, którą znasz ile dwa dni?- spytał sarkastycznie George.

-Trzy!- poprawił go Fred.

-No dobra trzy.- powiedział obojętnym głosem- Co ty tu jeszcze robisz?

-Co?- spytał nie rozumiejąc pytania.

-Co? co! Ubieraj się a ja w między czasie cię spakuję i wreszcie pójdziesz do swojej Julii Romeo!- zażartował i zaczął się śmiać.

Fred chwycił za poduszkę i rzucił ją w kierunku jego brata twarzy. Ten w porę się uchylił i jeszcze bardziej zaczął się śmiać. Chłopak nie chciał speszyć Honey, przecież mieli zaledwie jedenaście lat i byli za młodzi na związki. Jednak gdy znajdowała się w pobliżu coś go po prostu do niej ciągnęło.

_________________

-Co to miało być Honey?! Zrobiłaś z siebie idiotkę!- zganiła samą siebie.

Siedziała na kanapie i próbowała przeczytać książkę od eliksirów, którą właśnie wyjęła. Jednak za nic nie mogła się skupić na tekście gdyż myślami była przy sytuacji z przed paru chwil.

Przez to całe wydarzenie jej "drugie ja" narzekało na nią. Że, jest za młoda na romanse. To nie ten czas.

W jej głowie kotłowały się myśli takie jak "Chłopcy na pewno będą się z Ciebie śmiać cały dzień" czy "Może nawet nie będą chcieli się pokazywać z kimś takim?". Tak czy siak myślała głupoty. Nie wiedziała dlaczego ale strasznie zależało jej na relacjach z chłopcami. Nagle, przestraszona podskoczyła na kanapie a jej włosy zmieniły kolor włosów na czarny. Ktoś złapał ją za ramię.

-Hej, spokojnie to tylko ja.- uspokoił ją Fred.

-Przestraszyłeś mnie.- starała się mu przekazać.

-Przestraszyłeś mnie.- szepnął sam do siebie- Przepraszam, nie chciałem... Idziemy na śniadanie? Wcześnie mnie obudziłaś a mamy zajęcia na gdzieś po ósmej.

Honey pokiwała głową i ruszyła w kierunku drzwi. Fred poszedł za nią i oboje już ruszyli do Wielkiej Sali.

Dotarli tam parę minut po siódmej. Usiedli na swoich stałych miejscach, obok siebie, i zaczęli rozmawiać. Odkąd Fred zaczął powoli powoli uczyć się alfabetu dziewczyny mógł w kilku procentach zrozumieć jej wypowiedź. A jak czegoś nie wiedział to specjalnie źle zgadywał, żeby Honey się zaśmiała.

-Co teraz zrobimy? Do zajęć mamy godzinę.- powiedział Fred patrząc na te piękne, niebieskie oczy.

-Alfabet i nauka?- zaproponowała.

-Bardzo chętnie, wiesz, że lubię z Tobą spędzać czas ale właśnie wpadłem na pewien pomysł. Ale koniecznie musimy pójść po George'a.- dziewczyna spojrzała na niego pytająco.- Zobaczysz, to coś niezwykłego, ale potrzebujemy George'a bo razem to znaleźliśmy.

Honey zaciekawiła się. Co oni mogli znaleźć?

Na odpowiedź nie musiała czekać długo, ponieważ do sali wparował woźny, który był pomalowany złotą farbą, przyklejoną ręką do policzka, tęczowymi włosami i uroczym ogonkiem jednorożca.

Cała Wielka Sala wybuchła śmiechem.

-Pani McGonagall znowu ten łobuz mi coś zrobił!- poskarżył się jak pięciolatek swojej mamie.

-Pan Filch?!- zapytała się dla pewności wicedyrektor.

-Nie bo jednorożec.- powiedział sarkastycznie.

Nauczycielka zrobiła wielkie oczy. Cała jadalnią zrobiła głośne "Uuuuuuu...". Pan Filch, kiedy zrozumiał co powiedział, zasłonił dłonią swoje usta i pokręcił na boki głową. Szybko opuścił rękę i podszedł do profesorki.

-Nie, nie pani wicedyrektor nie chciałem tego powiedzieć!- zaczął się tłumaczyć.

-Ale pan powiedział.- zauważyła Minerwa.

-Ale pani wicedyrektor...

-Dość panie Filch proszę nie tłumaczyć się tutaj jak uczeń przed nauczycielem.

McGonagall wyciągnęła swoją różdżkę i machnęła ją. Pan Filch pod wpływem rzuconego zaklęcia zaczął "oczyszczać się". Zniknęła farba, jego ręka odkleiła się od policzka ale, ku wielkiemu zadowoleniu uczniów, jego doczepiany ogonek został na miejscu.

-A to pani profesor?- spytał się woźny trzymając "swój" ogon.

-No cóż panie Filch. Skoro pan tłumaczył się jak uczeń, odzywał się jak uczeń to zostanie Pan ukarany jak uczeń.- wytłumaczyła się Minerwa i odwróciła się w stronę wyjścia dla nauczycieli. Jednak gdy zamknęła drzwi wybuchnęła śmiechem.

-To co, idziemy?- zapytał Fred uspokajając swój oddech.

Honey śmiała się w najlepsze i trzymała się za bolący brzuch.

-Honey...- szturchnął jej ramię.

Dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na chłopaka. Kiwnęła głową. Wstała od stołu, chwyciła za swoją torbę i ruszyła w kierunku wyjścia. Fred również to uczynił. Kiedy dogonił swoją przyjaciółkę opowiedział jej o tym gdzie znaleźli materiały.

-Jestem ciekawa ile ze mną wytrzyma?- pomyślała- Znudzę mu się- to na pewno. Będziemy w relacjach przyjacielski czy koleżeńskich? Dlaczego tak mi na nim zależy?

Honey na dłużej zastanowiła się nad jednym pytanie. Czy ona go kocha? Tak mocno zamyśliła, że nie zauważyła znikającego schodka.

Jej prawa noga wpadła do dziury. Przewróciła się i poleciała do przodu. Poczuła jak jej kość złamała się i jest na wierzchu.

Niemo krzyknęła, usiadła na stopniu wyżej i złapała się za krwawiącą nogę.

-Matko Honey!!!- Fred podbiegł do przyjaciółki. Spróbował ją podnieść ale syknęła. Opuścił ją na schodku i spojrzał na jej prawą kończynę. Skrzywił się. Krew lała się wszędzie.- Pomocy!!!- zaczął krzyczeć.

Honey poczuła się słabiej i zemdlała. Fred widząc przyjaciółkę mdlącą jeszcze głośniej zaczął krzyczeć. Złapał ją za szyję i trzymał, aby nie uderzyła się głową w wyższy stopień,

Usłyszeli go dwaj o wiele starsi uczniowie z domu borsuka. Spojrzeli na siebie i biegiem ruszyli w kierunku źródła krzyku.

-Co się dzieje?!- zapytał Adam Grey.

-Moja przyjaciółka zemdlała... Teraz nie czas na tłumaczenia! Musimy ją szybko przenieść do skrzydła szpitalnego!- krzyknął zdenerwowany Fred. Nie miał pojęcia co innego mógłby zrobić w tej sytuacji.

Borsuki spojrzeli na dziewczynę, jeden ją podniósł i zabrali ją do Skrzydła Szpitalnego. Fred poszedł za nimi mimo protestów i ich próśb.

-Pani Pomfrey!!!- krzyknął Jack McCollin.

-Co się tu... O mój Boże szybko na łóżko!!!- rozkazała pielęgniarka.

Adam szybko położył Honey na łóżku i odszedł na bezpieczną odległość.

-Proszę natychmiast opuścić salę.- nakazała pani Pomfrey.

-Nie zostawię przyjaciółki!- zaprotestował Fred.

-Chłopcy weźcie go stąd.- poprosiła pielęgniarka i szybko zajęła się Black.

Starszaki wzięli go pod ramiona i wynieśli z sali. Puścili go gdy doszli do pierwszych schodów.

-Muszę tam wrócić.- powiedział do nich.

-Słuchaj młody nic tam nie wskórasz!- powiedział Jack.

-Nic nie rozumiesz?!- wściekł się bardziej.

-To nas oświeć...- powiedział Adam krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

-Kocham ją!- wykrzyczał im prosto w twarz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top