Klasa 1 Rozdział 10

Honey przez resztę uczty bawiła się jak przystało na młodą dziewczynkę w jej wieku. Po rozmowie z Fredem w bibliotece poczuła się lepiej, wręcz lekka od emocji jakie odczuwała po ostatnich zajęciach. Jej pierwsze wrażanie o Fredzie zmieniło się, minęły zaledwie dwa dni odkąd przybył do jej domu i zdołał, w pewny sposób, ją zmienić- a bardziej jej relacje z rówieśnikami. Lubiła go coraz bardziej, z każdą chwilą przywiązywała się do niego, nie tylko jako osoba, lecz również czuła emocjonalne przywiązanie.

Poczuła się śpiąca, pożegnała się z towarzyszkami rozmów i odeszła od stołu. Była jedną z niewielu, którzy udawali się na spoczynek mimo wczesnej pory, biesiada mogła się ciągnąc do późnej nocy- tak ogłosił dyrektor na samym początku kolacji. Im dalej znajdowała się od Wielkiej Sali tym hałas jak i światła znikały, zamek ogarniała cisza. Wiatr świszczał w korytarzach Hogwartu, światło z zapalonych pochodni rzucały nikłe światło na przetrzeć dookoła nich. Noc w szkole czarodziei był najbardziej magiczną rzeczą w świecie magicznym, przynajmniej tak uważała Honey chodząc po korytarzach w stronę wieży. Wchodząc na ruchome schody usłyszała za sobą echo, odwróciła się w stronę przejścia. Z ciemności wyszedł Fred, dysząc po biegu jaki odbył od Wielkiej Sali aż do ruchomych schodów.

Nasi młodzi przyjaciele szli do swych dormitoriów na spoczynek. Nie odzywali się do siebie. Fred wieczna gaduła nagle zamilkła. Czyżby rozmyśla? Ale nad czym?

-Ten cały Cedrik jest zwykłym chłoptasiem. Ale mam złe przeczucia jeśli chodzi o Honey. Patrzył na nią jak na ofiarę... Muszę ją chronić przed nim. To taki diabeł tylko, że w skórze anioła.- pomyślał.

Przyciągnął Honey bliżej siebie. Nie chciał, żeby stała jej się krzywda. Była taka krucha i delikatna.

Honey była zmęczona dzisiejszym zajęciami. Chociaż (jak na pierwszy dzień szkoły)była sama teoria.

Ale czuła się taka jakby bezpieczna? Bezpieczna w ramionach swojego rudzielca. Ziewnęła.

-Jesteś śpiąca?- spytał się Fred zatrzymując się przed ruchomymi schodami. Dziewczyna leniwie kiwnęła głową i przymknęła powiekami swoje oczy.- Dobra zaniosę cię do pokoju, dobrze?

Honey znowu kiwnęła głową. Chłopak kucną. Jedną rękę chwycił za tylną część kolan a drugą jej klatkę piersiową. Pewnym ruchem podniósł dziewczynę. Honey oplotła swoimi rękami kark Freda. Chłopiec podniósł się i szedł w stronę obrazu.

Gruba Dama zauważywszy młodego czarodzieja i jej przyjaciółkę bez słowa otworzyła przejście. Fred lekko zdziwił się ale nie przejmował się tym. Teraz była ważna Honey.

Tak jak myślał w Pokoju Wspólnym nikogo nie było. Ruszył w kierunku skrzydła dla dziewcząt. Ale wtedy sobie uświadomił, że nie wiem gdzie ma pokój.

-Honey.- szepnął Fred lekko trzęsną dziewczyna. Ta jedynie bardziej się wtuliła w wygodną pierś Weasley'a.

Chłopak dał za wygraną. Postanowił sam znaleźć pokój Black. Chodził od drzwi do drzwi gdyż nadal wisiały na nich tabliczki z imionami. Na kończy korytarza były dwa ostatnie pokoje. Po prawo nie było jej imienia. Natomiast po lewej na tabliczce pisało tylko imiona i nazwisko dziewczynki.

Fred popchnął lekko drzwi, ponieważ były lekko uchylone. Wszedł do środka.

-Ona ma większy pokój niż mój i George'a- stwierdził Fred.- No nic taki jej się trafił.

Podszedł do łóżka dziewczyny. Położył ją na nim. Postanowił ściągnąć z niej szatę, krawat i buty, żeby było jej wygodnie. Gdy skończył postawił torbę przyjaciółki przy biurku a sam ze swojej wyciągnął jakąś kartkę i pióro.

Wyszedł z pokoju po pięciu minutach i udał się do swojego pokoju.

Gdy dotarł do swojego dormitorium ściągnął mundurek szkolny i przebrał się w dresy i szarą koszule. Kiedy położył się na swoim łóżku nagle drzwi otworzyły się z rozmachem.

-Wstawaj Fred idziemy!- rozkazał George.

-Ale mi się tak... Nie chcę.- ziewnął brat bliźniak.

-No niestety musisz.- podszedł do niego.-No chodź!!- złapał za jego bluzę.

-No dobra, dobra idę!- poddał się Fred.- A w ogóle to gdzie idziemy?

-No jak to gdzie do gabinetu woźnego.

-Kawał?- zapytał z szatańskim uśmieszkiem.

-Kawał!- potwierdził.

Fred błyskawicznie podniósł się z łóżka i podszedł do swojej części szafy. Jego brat zrobił to samo. Z ich dna wyciągnęli gumy do żucia, klej i przyczepiany koci ogon. Schowali to do dużej torby i wyszli z wieży.

Gabinet Flicha mieścił się na pierwszym piętrze więc mieli długą drogę do przybycia.

Wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Chłopcu już wchodzili do gabinetu Flicha gdzie zastali go śpiącego.

-To co najpierw?- wyszeptał pytanie George.

-Najpierw ty posmarujesz go farbą i doczepisz ogon a potem ja poprzyklejam mu gumy i wyleje klej na jego ręką i przyczepie ja do twarzy.- powiedział

-Niezły plan.- przyznał.- A co ty będziesz robić kiedy ja zacznę swoją część planu?- zapytał George.

-Rozejrzę się. Może znajdę tu coś do "pożyczenia".- powiedział Fred robiąc cudzysłów z palców.

George zaśmiał się cicho i zaczął malować woźnego. Tym czasie tak jak powiedział Fred rozejrzał się po gabinecie. Było tam dużo starych rupieci, które walały się na podłodze. Kiedy miał już wracać zobaczył- że na średniej wielkości biurku leży szkatułka z godłem Gryffindoru. Zmarszczył brwii.

-Co tu robi szkatułka Gryffindoru? Powinna być u McGonagall a nie u Flicha.- pomyślał.

Fred podszedł do biurka. Wziął w swoje dłonie szkatułkę i zaczął ją oglądać z każdej strony. Zatrzymał szkatułkę na jej spodzie gdzie było coś napisane.

"Dla nowych Huncwotów od wiernych Huncwotów."

Wytrzeszczył oczy. Huncwota? Ci wielcy Huncwoci Hogwartu zostawili coś dla nich?

-George!- zawołał brata.

-Nie krzycz tak! Bo obudzisz Flicha.- zganił Fred George i podszedł do niego.- No co jest?- zapytał.

-Zobacz co znalazłem.- pokazał mu szkatułkę.

-I? To tylko zwykła szkatułka.

Fred uśmiechnął się tajemniczo i odwrócił przedmiot w miejsce zapisku. George przeczytał napis i otworzy szeroko buzię i oczy ze zdziwienia.

-Nie żartujesz?- spytał z nadzieją w głosie.

-Czy ja kiedykolwiek żartowałem z naszych mentorów?- zapytał "zawiedziony" Fred.

-Nie skąd! Żartujemy z wszystkich ale nie z naszych idoli.- przyznał George.

-No właśnie! Róbmy po co my tu przyszliśmy a potem wracamy do pokoju. Jutro dowiemy się co tam jest.- powiedział Fred.

George szybko pokiwał głową i wrócił do przyczepiania ogona Flichowi. Kiedy skończył Fred wziął parę gum do buzi i zaczął i rzuć. W między czasie wyjął z torby klej i włożył do niej szkatułkę.

Gdy guma była wystarczająco lepka wyjął ją z buzi i przyklei ją na jego poduszkę. W idealnym miejscu, gdzie zapewne Flich odwróci swoją głowę i jego włosy będą całe w tęczowej gumie. Klejem natomiast wysmarował jego wystającą z łóżka prawą dłoń i delikatnie docisnął w jego policzek.

Zaśmiali się i przybili piątki. Włożyli wszystko do swoim toreb i cichaczem udali się do swojej wieży.

Kiedy dotarli do swojego dormitorium zobaczyli śpiącego przyjaciela. Lee smacznie chrapał w poduszkę. Postanowili zostawić przyjaciela w nienaruszonym stanie, ponieważ byli zmęczeni. Włożyli swoje torby do najbardziej wydalonej części szafy. George wziął rzeczy na przebranie i poszedł do łazienki. Fred z racji tego, że już jest w swoje piżamie usiadł na parapecie okna i patrzył w niebo.

-Piękna noc...- stwierdził rozmarzonym głosem.

Racja noc była przepiękna ale uważam, że nie niebo zdobyło serce Weasley'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top