C H A P T E R T W E N T Y O N E

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)

Musiałaś powiedzieć coś bardzo szczerego.
Cieszyłaś się z opieki, jaką ci zapewniono.
Najważniejsze, że jedzenie było zjadliwe i mogłaś cokolwiek zjeść. Ostatnim razem jak byłaś w szpitalu miałaś chyba z trzynaście lat ponieważ wywaliłaś się na rowerze i walnęłaś w słupek. Pech chciał, że skręciłaś sobie rękę i było bardzo nieprzyjemnie. Wtedy w ramach obserwacji i rozwoju sytuacji musiałaś spędzić kilka dni na obserwacji. Jedzenie w tym szpitalu było...okropne. Myślałaś, że się porzygasz za każdym razem, jak serwowali jedzenie.
Na szczęście teraz jest lepiej. Znacznie lepiej. Mogłaś również przyznać, że dania były lepsze niż serwowane przez Lisę.
To było najważniejsze.

–Pani obrażenia się goją.- poinformowała lekarka.- Jesteśmy pod wrażeniem, że organizm szybko reaguje.

Cóż. To nie było takie zadziwiające. Mieszkanie z ojcem tyranem i matką pracoholiczką naprawdę wiele zmieniło w twoim życiu. Organizm się tylko przyzwyczaił.
Uśmiechnęłaś się na jej informację i wróciłaś do odpoczywania. Była godzina szesnasta, a pomimo tego, że był maj, było ciemno na dworze. Pewnie to dlatego, że miało padać, coś mówili w telewizji.

Obecnie czytałaś książkę, gdy nagle do pomieszczenia wbiegła Lisa, była zdyszana, jakby zamiast użyć windy biegła na samą górę po schodach.

schodach.

–Lisa? Myślałam, że będziesz wieczorem.- zdziwiona odłożyłaś książkę na bok.- Coś się stało?

–Właściwie to...- zaczęła nerwowo.- Jakby to powiedzieć...dzwonili do ciebie rodzice?.- zapytała jak gdyby nigdy nic. Chciała sprawić wrażenie, jakby za tym nic się nie kryło, jednak znałaś Lisę. Coś zrobiła.

–Lisa, do rzeczy.- trochę się zdenerwowałaś.

–Dzwonili do mnie twoi rodzice.- powiedziała spanikowana.- Zapytali się mnie czemu od nich nie odbierasz.

–Dobrze wiedzą, czemu od nich nie odbieram.- burknęłaś.

–No i trochę mnie tam wyzywali i takie tam. To jest nieważne. Powiedziałam im, że jesteś w szpitalu i możliwe, że zaraz tu będą...- powiedziała cicho.

–Co zrobiłaś?.- zapytałaś jeszcze spokojniej.

–Powiedziałam im! Wybacz no! Nie chciałam już dłużej słuchać tego, że jestem jeszcze bardziej beznadziejna niż moja matka.- mruknęła, chcąc się nie rozpłakać.

–Wiesz dobrze, że tak nie jest. Nie jesteś beznadziejna. Tak samo jak twoja mama. Też nie jest beznadziejna. To oni są beznadziejni.
–Przepraszam...

–Nie masz za co przepraszać. Prędzej czy później musiałabym się z nimi spotkać.

–Naprawdę nie jesteś na mnie zła?

–Oczywiście, że nie jestem, Lisa.- uśmiechnęłaś się pocieszająco i złapałaś ją za rękę, kiedy podeszła do twojego łóżka.- Nie będą się przecież awanturować w szpitalu, prawda?

–Tak myślę.- pociągnęła nosem.- Może napisz do Gojo, aby tutaj przyszedł? Wiesz...w razie czego cię obroni?

–Musi poznać prawdę, więc zapytam się, czy może za chwilę przyjechać.

–Ja też zostanę. Nie dam się więcej obrażać.

–I bardzo dobrze. W takim razie czekamy na show.

–Myślisz, że Gojo coś odwali?

–Wydaje mi się, że tak, ale przynajmniej będzie zabawnie.

–Żeby tylko nie wylądował za oknem.

–Jesteśmy w szpitalu. Nic nam się nie stanie.

***

–Wiedziałem, że coś się stało!.- krzyknął białowłosy wjeżdżając z wózkiem pełnego jedzenia.- Restauracja [rodzaj restauracji] sam przyjechał!

–Nie przyjechał sam, tylko go pchałeś.- powiedziała Lisa bardziej zestresowana spotkaniem z moimi rodzicami.

–Co wy macie takie smutne miny?.- zapytał patrząc raz na ciebie raz na Lisę, która obecnie miała zamknięte oczy i opierała się o ścianę.

–Za chwilę poznasz moich rodziców.- powiedziałaś bliska płaczu. Spodziewałaś wszystkiego i miałaś nadzieję, że nie będzie aż tak źle.

–To chyba dobrze, prawda?.- usiadł obok ciebie i złapał cię za rękę.

–Tak. Bardzo dobrze.- powiedziałaś sarkastycznie.

–Chyba jednak nie.

–Wiesz...po prostu bądźmy...

–Tutaj leży nasza córka Haroldzie!

Przedstawienie czas start. Do twojej sali weszła wysoka kobieta, która miała włosy wysoko upięte w kok. Miała delikatny makijaż, a jej twarz nie miała zmarszczek. Jakby nigdy się nie zestarzała. Obok niej pojawił się trochę niższy mężczyzna, zwany Harold. Twój ojciec.

–Co się tak właściwie stało?.- zapytała podnosząc jedną brew do góry i siadając na kanapie przed tobą.

–Był pożar w mojej firmie i [T.I] jako jedyna utknęła w pokoju na piętrze, na którym był ten pożar i...

–A ty to kto?.- zapytał twój ojciec podejrzliwie chłopaka.

Ten natomiast wstał i otrzepał swój garnitur a na koniec zarzucił włosami.

–Gojo Satoru, narzeczony [T.I].- uśmiechnął się czarująco.

Niech się zdecyduje czy chłopak czy mąż, bo już sama nie wiedziałaś. Chyba nikt nie wiedział.

–Narzeczony? Nasza córka wychodzi za mąż?.- zapytała twoja matka.- Jak do tego doszło?

–No nie wie Pani? Jeżeli kogoś się kocha, to chce się z tą osobą ożenić, później założyć rodzinę...

–Wiem, jak działa świat, głąbie.- przerwała mu stanowczo.- Tylko dziwię się, że ktokolwiek pokochał moją córkę.- zadrwiła.

–Słucham?.- białowłosy napiął mięśnie.

–Od jej narodzin myślałam, że zostanie starą panną bez przyszłości. A jednak się...trochę myliłam.- powiedziała z trudem.- Odrobinę wyładniała i nawet ukończyła studia. Szkoda tylko, że na tak słabej uczelni. Ale czego mogłabym się spodziewać po twojej części rodziny, Haroldzie. Lisa to chyba nie ma w ogóle ukończonych studiów.

–Wolałam się zająć dużo przyjemniejszymi rzeczami niż siedzeniem przed notatkami i wkuwanie całą noc.

–Ach, doprawdy? A co jest takiego lepszego w zarabianiu pieniędzy po studiach?

–Zarabianie jeszcze więcej pieniędzy niekoniecznie pójść na studia. Pracuję w firmie modowej, w której szyję ubrania dla różnych projektantów. Ba, sama projektuje ubrania, które pojawiły się na kilku wystawach.

–Chyba na śmietniku.- mruknęła Harriet.

–Sama masz ciuchy ze śmietnika.- powiedziała wkurzona Lisa.- Wolę pracować z pasją, a nie z przymusu.

–Jak śmiesz się tak do mnie zwracać! Harold, kochanie powiedz coś!

–Lisa ma rację.- wtrąciłaś.- Przyszłaś do mnie do szpitala, nie spytałaś się mnie, co u mnie, jak się czuję i czy wszystko dobrze. Ale o co zapytałaś? O mojego narzeczonego i oczywiście musiałaś go skrytykować! Ty też! Nigdy mnie nie obroniłeś, kiedy matka mnie krytykowała! A nie, przepraszam. Zrobiłeś! Uderzyłeś mnie, kiedy nazwałam mamę czarownicą! Oboje znęcaliście się nade mną psychicznie i fizycznie! Miałam tego serdecznie dość. Wolałabym...- przerwałaś czując jak łzy napływają do twoich oczu.- Wolałabym już zginąć w tym pożarze i was tutaj nie spotkać!

–Dobrze powiedziane, [T.I]. Jednak ja wolałam cię nie urodzić, niż pierdolić się z wychowaniem ciebie.- powiedziała nerwowo i sięgnęła po czerwoną torebkę.- Harold, wychodzimy.

–Pani córka to najlepsza osoba, jaka mnie spotkała w życiu. Jestem w szoku, że tak cudowna osoba ma tak paskudną matkę.- wtrącił Gojo.- Nie wierzę, że takie osoby jak wy wychowały tak wspaniałego człowieka jak [T.I].

–Jak śmiesz się zwracać tak do mojej żony!.- twój ojciec podszedł do twojego ukochanego a następnie się zamachnął. Jednak Gojo był szybszy, bo nie dość, że uniknął zwinnie zamachu to sam uderzył twojego ojca, który ten runął na ziemię.

–Gojo!.- krzyknęłaś. Na szczęście nie doszło do większej bójki, ponieważ złapałaś chłopaka za rękę.- Idźcie już sobie!

–Taki miałam zamiar. A ty Harold nie udawaj, że coś ci jest. Idziemy.- Harriet zarzuciła torebką i wyszła trzaskając drzwiami. Jej mąż chwilę później również wyszedł.

–To...może ja też już wyjdę.- powiedziała Lisa, zabierając swoje rzeczy.- Jakbyś czegoś potrzebowała to...pisz.- uśmiechnęła się na koniec i wyszła.

–Nie wiedziałem, że twoi rodzice są tacy okropni...- powiedział ściskając cię delikatnie za rękę.- I to...prawda? Znęcali się nad tobą?

–Tak.- odpowiedziałaś przez ściśnięte gardło.

–Nie wiem, co powiedzieć...to...jak się z tym czujesz?

–Cóż. Kiedy się od nich uwolniłam było dobrze, do teraz. To było nasze pierwsze spotkanie po kilku latach. A matka jak zwykle myślała o sobie.- zaczęłaś płakać.- Całe życie byłam sama. Musiałam sobie radzić przez kilkanaście lat swojego życia. Dopiero później Lisa mi pomogła. I jej matka, która jakiś czas zmarła na raka.

–Współczuję wam.- pocałował cię w czoło.- Tobie i Lisie. Ale zapamiętaj jedno, Adamas. Nigdy, ale to nigdy cię nie zostawię. Nie ważne, co by się działo. Jestem przy tobie do samego końca.

–Kocham cię, Gojo.

–Kocham cię, [T.I].

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Miłego dnia/nocy/wieczoru kochani!❤️
Pamiętajcie też jedno.
Może wam się wydawać, że jesteście sami, że nikt was nie kocha czy każdy jest przeciwko wam.
Ale ja jestem z wami.
I zawsze będę❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top