Pozytywka
Dziewczyna zamknęła czarne oczy i odchyliła głowę do tyłu, czując na szyi ciepły oddech mężczyzny. Jego rozpalone ciało przyjemnie drażniło jej zimą skórę, powodując tym samym u niej drżenie. Chciała go nareszcie w sobie poczuć, jednak on jak na złość co chwilę się od niej odsuwał. Rozchyliła swoje nogi, podnosząc przy tym ciężką balową suknię, którą miała w tej chwili ochotę spalić. Była przepiękna, a na balu nikt nie mógł oderwać od niej wzroku, jednak teraz jej tylko wadziła i przysparzała problemów.
Chciała przysunąć się do czerwonowłosego, ale tony materiału, falbanek i kokard, nie pozwalały jej na następny krok. Do tego mężczyzna droczył się z nią, nie próbując jej pomóc z dziełem swoich rąk. Nad suknią spędził kilka dni i nocy, próbując wszystko dokładnie dopasować, odpowiednio dobrać warstwy, a na końcu wszystko wyważyć tak, aby jego partnerka mogła tańczyć jak płatek róży na wiosennym wietrze. Jej krwistoczerwone usta, czarna suknia i blada skóra, idealnie ze sobą współgrały. Była jego dziełem idealnym, jedyną laleczką, która bez jego większych poprawek zapierała wdech w piersiach. Wiedział jak jej widok działa na innych, wiedział że powstrzymują się przed dotknięciem jej i sprawdzeniu, czy aby na pewno coś tak nieskazitelnego może istnieć.
Ona jednak była zawsze niedostępna, taka oziębła i bez wyrazu. Ciężko było znaleźć u niej jakąś emocje, czy skazę na idealnym dziele Lalkarza. Tylko on mógł zobaczyć jej prawdziwą twarz, twarz bez uczuć. Nie czuła współczucia, bólu, smutku czy radości. To on zadecydował, co będzie czuła jego ukochana. Zazdrość, złość, bezwarunkowa miłość względem niego i szczęście, kiedy mogła wbić nóż, w jeszcze bijące serce ofiary. Kochał patrzeć na jej uśmiech, kiedy krew brudziła jej ciało szkarłatem. Czuł pożądanie, które ona zaspokajała. Była dla niego całym światem, światem bez skaz.
Ona natomiast nie wyobrażała sobie bez niego dnia. Walczyła o jego względy i chciała przyciągnąć jego uwagę na każdy możliwy sposób, nie przekraczając przy tym bezpiecznej granicy. Darzyła go szacunkiem, bo tylko on był w stanie obudzić w niej uczucia. Uczucia kompletnie skrajne i ciężkie do zrozumienia, a jednak niezbędne. Wiedziała jak na niego działa. Jej obojętność wzbudzała w nim złość, a chwilę później kończyło się to jego wybuchem. Kochała jego krzyk i to, jak jego włosy traciły czerwony kolor, ustępując czystej bieli, a oczy zaczynały mienić się zielenią. Uwielbiała zapach, który wtedy unosił się wokół nich. To ją pobudzała i pozwalało zwrócić na siebie jego uwagę. W chwilach, kiedy brutalnie wnosił ją do piwnicy i sadzał na metalowym zakrwawionym stole, aby następnie doprowadzić ją na skraj szaleństwa z przyjemności, do tej pory powodowały drżenie jej ciała. Jego impulsywność i brutalność sprawiały, że odkrywała kolejne rodzaje przyjemności, o których wcześniej nie miała pojęcia.
Teraz byli w podobnej sytuacji, tylko że tym razem to ona pragnęła więcej, a czerwonowłosy się nią chciał po prostu zabawić. Nie starł z jej twarzy zaschniętej krwi, tak jak zawsze miał to w zwyczaju, a jedynie delikatnie przejechał po niej koniuszkiem języka. To samo zrobił na szyi i dość mocno wyeksponowanym dekolcie. Pragnął jej, a mimo to nie chciał dać jej satysfakcji. Rozgryzł ją, zrozumiał jej gierki i postanowił przejąć nad nią całkowitą kontrolę. Jednak coś było ważniejsze, od jej zaspokojenia.
Za sobą usłyszał cichy płacz kobiety. Odsunął się od swojej laleczki i podszedł do obiektu, który wydawał przeszkadzające mu w pracy dźwięki. Kobieta leżała na ziemi obok trupa jakiegoś mężczyzny. Wielka dziura w jej brzuchu idealnie komponowała się z jelitami, które wypłynęły z osoby po jej lewej. Była piękna. Jej jasne włosy zafarbowały się na niecodzienny pomarańczowy odcień. Biała suknia stała się czerwona, a maska na twarzy nadal spoczywała w ściśniętej, zakrwawionej dłoni.
Pochylił się przed nią i założył jej kosmyk jasnych włosów za ucho. Ona jak oparzona odsunęła się od niego, jednak kiedy dotknęła kolejnego trupa, wróciła na swoje miejsce. Mężczyznę bawiły takie zachowania ludzi. Bali się go, a mimo to nieżyjący wywoływali w nich większy strach. Te marionetki zawsze w obliczu śmierci ciągnie do żywych, nawet jeżeli to ci żywi mogą wyrządzić im krzywdę. On chciał jej jedynie pomóc, a teraz wywołała w nim jedynie zażenowanie. Odsłonił swoje czarne szpony i posłał w jej stronę uśmiech, który nawet trupa powaliłby na kolana. Przysunął dłoń w jej stronę i oplótł ją na jej nieskazitelnej szyi. Czuł jej przyśpieszone tętno, a ciężki oddech przyjemnie drażnił jego słuch. Spojrzał prosto w jej niebieskie oczy, które były zaszklone przez łzy strachu, niepewności i cierpienia.
-Let me fix you up.
Zacisnął mocniej szpony na jej szyi i powoli zaczął się podnosić z ciałem kobiety przed sobą. Była lekka jak piórko, a do tego delikatna jak szmaciana lalka. Weronika odróżniała się w tym od innych. Wyglądała na słabą, a jednak ją można było poczuć w ramionach, nie była kimś na chwilę, kto zaspokoi potrzebę, a kimś kto wypełni pustkę. To dlatego razem wyjechali i zaczęli żyć na własnych zasadach, przez które większość się od nich odłączyło. Nie mogli pojąć tego co robią, tego co sprawia im przyjemność i dodaje nowych doznań. W oczach Jasona byli zdrajcami, którzy nie zasługiwali na jego uwagę. Stali się dla niego nikim, od momentu podważenia jego sposobów na bycie. Kochał mordować i kochać się z Weroniką. To były jedyne powody, dla których nadal starał się zachować zdrowy rozsądek. Jednak kiedy odkrył, jak wielką satysfakcję daje mu połączenie tych rzeczy, zatracił się w przyjemności.
Widok przerażonych oczów dziewczyny i ciche pomrukiwanie Weroniki z tyłu sprawiało, że czuł więcej siły niż zazwyczaj. Podniósł dziewczynę ponad siebie i nagłym obrotem nadgarstka skręcił jej kark. Przyjemny dźwięk rozniósł się po pustej sali balowej. Upuścił ciało blondynki na ziemię, a ono uderzyło o nią z cichym pluskiem. Rozejrzał się wokół siebie, a na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
Widział morze trupów, ludzi w różnym wieku i o różnym wyglądzie. Inni byli cali pokryci czerwoną cieczą, inni nadal wyglądali jakby tańczyli, czy rozmawiali przy stołach o ostatnich wyborach. Niektórzy leżeli rozszarpani tak, że ciężko było rozpoznać ich tożsamość. Jedynie kawałki materiałów obok wzgórza mięsa, mogły wskazywać na jego płeć. Jason zamknął swoje złote oczy i cicho westchnął. Chciał ze szczegółami przypomnieć sobie to, co przed chwilą miało tu miejsce.
Przed sobą miał obraz Weroniki, jej powściągliwość i niepewność, kiedy młody mężczyzna z czarną maską poprosił ją do tańca. Niechętnie z nim poszła, a po chwili zaczęła obracać się razem z nim na parkiecie w rytm walca wiedeńskiego, wygrywanego przez orkiestrę na końcu sali. Starał się zachować spokój, kiedy ręka mężczyzny spoczęła na jej półnagich plecach. Jego dłoń brudziła jej nieskazitelną, białą skórę. Może nie było to widoczne dla każdego, ale on czuł to całym sobą. Każdy obcy dotyk na jego laleczce ubliżał mu i jego twórczości. Ludzie myśleli, że jego dzieła są dla każdego, że można ich dotykać i czuć całym sobą. Nie doceniali go.
Wtedy na powrót poczuł tamtą złość. Czuł jak wszystko w nim pęka, a jego szpony mimowolnie wychodzą na wierzch. Jego dłoń przebijająca klatkę mężczyzny, krzyk ludzi, szkarłatna ciecz na tego samego kolory fraku czerwonowłosego i cichy chichot dziewczyny, po którym na jej twarzy pojawił się zalotny uśmiech.
-Zazdrosny?
Potem była tylko ciemność i oddanie się instynktowi. Zabij, albo zanudź się na śmierć- to było jego motto. Czuł ponownie ciepłą krew ludzi, ich bijące serca w swoich szponach i krzyki oraz błagania o litość. Tutaj jednak nikt ich nie usłyszy. Willa oddalona dwadzieścia kilometrów od miasta, bal zamknięty, dostępny tylko dla nielicznych wybranych i dwóch osób, które dostaną się wszędzie bez zaproszenia; o ile będą miały na to ochotę.
Całe jego ciało przyjemnie zadrżało, a on sam wrócił do rzeczywistości. Zimne dłonie dziewczyny otuliły go od tyłu, tym samym pozwalając poczuć wszystko od nowa. Ukrył jej dłonie w swoich i westchnął. Ona kochała jego ciepło, coś czego sama nigdy nie doświadczy. Oparła bok twarzy o jego plecy i wsłuchała się w przyjemny dla ucha dźwięk bijącego serca. Biło wolniej, ale za to głośno i mocno. Serce ludzi wydawało inny dźwięk, miarowy i spokojny. Jason był zupełnie inny. Ciężko było przewidzieć, kiedy usłyszy się kolejne uderzenie, czy będzie donośne, czy ciche... Jego serce było tak samo wielką zagadką, jak on sam przedstawiał się przed innymi.
Mimo tego Weronice czasami wydawało się, że udało się jej zrozumieć mężczyznę. Wiedziała czego potrzebował, czego pragnął i co przed nią ukrywał. Zazdrość cięła go głębiej niż ostrze. Docierała do jego serca i przebijała je na wylot. Czuła jego drżenie, widziała nienawiść w oczach i cudowny zapach zgnilizny. Już wtedy wiedziała, co za chwilę się wydarzy. Poczuła jak uginają się pod nią kolana, ale mimo to próbowała się na nich dalej utrzymać. Przed oczami miała krew i agonię na twarzach zgromadzonych. Słyszała ich krzyki i błagania... Czuła ciepłą ciecz, która pokrywa jej ciało, ale jednak ona nadal wirowała w rytm walca wiedeńskiego. Męczył ją dotyk obcego mężczyzny, czuła się przez to brudna. Nie miał tak idealnie delikatnych dłoni jak Jason, nie potrafił prowadzić w tańcu jej tak, jak on to potrafił. Do tego jego ręka na plecach, nie była tym czego oczekiwała. Nie czuła tej siły, władzy i wyższości. Tylko Jason mógł to zrobić...
A teraz stała naga, wtulona w jego cały zakrwawiony frak. Swoją sukienkę zostawiła na stole obok zwłok, jej tragicznie zmarłego partnera. Na jej ciele pojawiły się krwawe ślady, które kontrastowały z jej śnieżnobiałą skórą. Nagle Jason poczuł jak kobieta się od niego odsuwa, a następnie do jego ucha doszły jej ciche kroki w kałużach krwi. Odwrócił się w jej stronę, a potem ponownie odpłynął. Na jej plecach znajdowało się jego kolejne dzieło. Smok pokrywał całą ich powierzchnię. Jego na wpół rozłożone ciało, idealnie dopasowało się do jej piękna. Jego łuski pięknie współgrały z jej ruchami, powodując przy tym niecodzienne zjawisko. Smok na jej plecach się poruszył. Wyglądał jakby chciał odlecieć, jakby rozprostowywał swoje czarne skrzydła. Poczuł nagłą chęć dotknięcia jej nagiego ciała, jednak ona była już za daleko.
Czarnowłosa chwyciła płaszcz wiszący na pobliskiej ścianie i narzuciła go na swoje nagie ramiona. Sukienka za bardzo jej wadziła. Ona była piękna, to było jedno z najlepszych dzieł Jasona, ale ciężko w niej było o wygodę. Koronki, wstążki i inne niemiłosiernie ją raniły i krępowały ruchy. A oprócz swojej zwinności nie miała nic. Czerwonowłosy lubił to wykorzystywać. Kochał wytykać jej uległość i niemoc, a to wszystko dlatego, że musiała ubrać suknię uszytą przez niego.
Jason podszedł do Weroniki i delikatnie przejechał dłonią po jej policzku. Od kiedy dziewczyna stała się martwa i nie była w ciągłym stresie, wypiękniała. Do tej pory skóra pokryta wiecznie ranami i wieloma bliznami, stała się gładka. Jej biały kolor, na myśl przywodził najlepszej jakości porcelanę. Była delikatna i jakby włożył więcej siły w dotknięcie jej, mógłby ją uszkodzić, zarysować czy nawet zbić.
Nagle dłoń Weroniki przykryła jego, a ich oczy się złączyły. Jego złote tęczówki na chwilę rozbłysły. Widać w nich było życie, radość i mordercze pożądanie. Był w stanie zrobić wszystko, aby ona była tylko jego. Zabije każdego, kto mógłby zagrozić jego idealnemu dziełu. Dziełu, które dzięki jego jednemu dość śmiałemu i nieprzemyślanemu ruchowi, samo doszło do perfekcji.
Oczy dziewczyny natomiast odzwierciedlały coś skrajnie innego. Były czarne jak bezksiężycowa noc, jednak można było w nich zauważyć nieliczne przebłyski, który były gwiazdami na ciemnym niebie. Mimo to były matowe i ciężko było w nich odnaleźć życie. Były oczami osoby zmarłej, bez nadziei... Były oczami osoby, która straciła w życiu zbyt wiele. Lalkarz chciał ją obudzić z tego letargu, chciał sprawić, aby jeszcze kiedyś zagościł w nich promyk życia. Ona jednak nadal pozostawała niezmienna. Wypiękniała, stała się bardziej pewna siebie i mordercza, ale oczy nie uległy większej zmianie. Czasami, kiedy w telewizji słyszała o jakimś morderstwie, a na zapisie z kamer odnajdywała kawałek beżowej kurtki, jej źrenice się powiększały, a z kącika oczu spływała łza, która następnie opadała na blady policzek. Trwało to jednak krótko i wystarczyło mrugnięcie oka, żeby to przeoczyć.
Dziewczyna ściągnęła z twarzy dłoń mężczyzny i odsunęła ją od siebie. Po tym go wyminęła i omijając wypatroszone ciała, stanęła na środku sali. Wyglądała pięknie z białą skórą pokrytą krwią, czarnym płaszczu i lekkim uśmiechem na twarzy. Miała w sobie coś, co doprowadzało Jasona do szału. Jego wewnętrzny demon chciał ją ukarać za to, jak odważna i bezczelna bywa. Nienawidził tego jak mu się sprzeciwiała, odchodziła od niego, specjalnie unikała i traktowała opryskliwie. Mimo to nie potrafił jej skrzywdzić. Były momenty, kiedy samotność go całkowicie opuszczała, a on o niej zapominał, pomimo tylu lat spędzonych razem. Wiedział, że dziewczyna go nie opuści i nie odrzuci. Wiedział, że tego nie zrobi, bo to on ją stworzył.
A było to niecałe dziesięć lat temu. Pamiętał ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Pamięta jej strach, każdy oddech czuje na swojej skórze, a każde wypowiedziane wtedy słowo, na nowo rozbrzmiewa w jego uszach.
Jason proszę, nie rób mi krzywdy.
Proszę kocham cię...
Zostanę przy tobie. Już na zawsze...
Ja naprawdę cię kocham.
Mężczyzna zamknął oczy i cicho odetchnął. Ona nie kłamała. Może początkowo sądził, że łgała, ale ona zawsze do niego wracała. Nieważne jak bardzo się krzywdzili, ich drogi na końcu i tak się krzyżowały. A kiedy w końcu się spotykali, ich wspólna ścieżka ociekała krwią i słała się dywanem usłanych z martwych ciał. Wystarczyło jakieś silniejsze uczucie, a nikt nie był bezpieczny. Winna zazwyczaj była temu zazdrość. Zwykły uśmiech w stronę Jasona, kończył się kolejną marionetką dla Weroniki. Zwykłe spojrzenie rzucone na Weronikę, kończyło się kolejną lalką dla Jasona.
Nie potrafili "żyć" ze sobą, ale "życie" osobno nie należało do łatwiejszych. Mimo wszystko byli sobie przeznaczeni. To może brzmieć niezrozumiale. Niby kto miał ich sobie przeznaczyć? Księżyc, czy trzymetrowy potwór bez twarzy? Otóż oni sami to wybrali. Weronika wybrała to w momencie, kiedy mu zaufała i to jemu zwierzyła się z dręczących ją koszmarów. A może była to jedynie decyzja podjęta późnym wieczorem, o kradzieży przepięknej pozytywki na mijanej przez dziewczynę witrynie sklepu z zabawkami?
Jasona natomiast wybrał ją, kiedy po wyrwaniu jej serca kazał ożywić ją Jonathanowi. A może było to w momencie, kiedy zamiast oskarżyć ją o próbę kradzieży, po prostu się do niej uśmiechnął i spytał w czym może pomóc?
Kwestia tego, dlaczego ich drogi nie potrafią się ze sobą rozejść na wieki, jest sporna. Ale połączyła ich pozytywka. Niewielka zabawka, z drobną baletnicą, wygrywającą spokojną melodię, ku radości jej słuchaczy. Jasona spędził nad nią niewiele czasu, musiał ją szybko dokończy, gdyż w sklepie zaczęło ich brakować. Nie podobała mu się. Miała wiele niedociągnięć, nie była idealna, jak reszta jego dzieł. Mimo to zawróciła w głowie dziewczynie. Do tego pory stoi na szafce obok jej łóżka. A teraz ona trzyma ją w dłoni. Nakręca ją i kładzie na ziemi, gdzie pośród krwi mała baletnica zaczyna wirować, w dźwięk przepięknej melodii.
Do Weroniki podszedł mężczyzna i delikatnie objął ją w pasie, a drugą rękę złączył z jej dłonią. Zaczęli tańczyć w rytm muzyki, jaką wydobywała z siebie pozytywka. Dwóch kochanków skąpanych we krwi, tańczących nie przejmując się tym, co przed chwilą zrobili. Zgrabnie omijają kolejne zwłoki i z uśmiechami na twarzy wpatrują się w swoje martwe oczy, nie mogąc się od nich oderwać.
Ich taniec może przywieść na myśl taniec śmierci. Kochankowie którzy niosą za sobą jedynie śmierć, ale i najpiękniejsze uczucia. Strach, ból... A to wszystko po to, aby na ich twarzach zagościł uśmiech, aby mogli poczuć szczęście kosztem innych. Czy to aż takie złe? Spotkało ich tyle cierpienia, że zasługują na swoją bliskość i uwolnienie od ran przeszłości. Przy sobie uczą się na nowo "żyć". Jednak nigdy nie będę samotni. Za nimi jak cień podąża istota bez twarzy. Nie są w stanie poczuć jej chłodnego oddechu na karku, kiedy są zatopieni w swoich oczach. Nie są w stanie zobaczyć jego ciemnej sylwetki, która kryje się między drzewami i obserwuje ich każdy kolejny ruch. On zawsze musi mieć kontrolę nad swoimi marionetkami, a oni wyrwali się spod jego wpływu. Zasługują na karę, która i tak nigdy ich nie dosięgnie, bo są na równi. Po tylu latach, zrozumieli że są równi i nic im nie grozi. Nic, oprócz niepohamowanego pożądania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top