Rozdział 4 - Bicie serca... ✔
Danielle, przeszłość...
Budzę się zlana zimnym potem. Czy krzyczałam? Chyba tak, bo moje gardło jest obolałe, a w ustach czuję metaliczny smak krwi. Przesunęłam językiem po spierzchniętych wargach, zlizując z nich strach, jaki mnie obudził. Od wielu miesięcy śni mi się jeden i ten sam sen. Widzę w nim siebie, trochę starszą niż teraz, w towarzystwie trzech dziewczyn. Ich twarze są zamazane, ale wiem, że będą kiedyś ważną częścią mojego życia. Będziemy jak siostry, jak jedna dusza... Będę dzieliła z nimi życie i myśli.
We cztery stoimy w jakimś wysokim korytarzu albo holu, na ścianach wiszą jakieś obrazy, palą się lampy w kryształowych żyrandolach, gdzieś z oddali gra muzyka... Uśmiechamy się. Jesteśmy szczęśliwe...
Od tamtego przyjęcia, dwa miesiące temu, gdy spotkałam tajemniczego brata Philipa, Cruza, w moim śnie pojawiły się tajemnicze postacie. Nie... Właściwie to one już tam były, od początku, od pierwszego snu. Stały w cieniu, niewidoczne, ale ja wiedziałam, że tam są. Teraz wyłonili się z mroku. Wyglądali jak mityczne olbrzymy. Milczący, bez twarzy, groźni.
Wrogowie... Dręczyciele... Obrońcy...
Spojrzałam na zegarek na stoliku nocnym. Mon Dieu! Na wyświetlaczu mrugają do mnie czerwone cyfry. Jest 5: 37 rano i wiem, że już nie zasnę. Za oknami zaczyna padać śnieg. Przez szyby widzę maleńkie białe płatki wirujące jak na karuzeli. Niedługo święta. Czas radości i miłości, który jak co roku spędzę sama. Matka wyjechała już wczoraj i pojawi się dopiero w połowie stycznia. Czy mi z tym źle? Może trochę, ale z drugiej strony lubię samotność. Nigdy nie byłam osobą towarzyską. Zamiast imprezowania z rówieśnikami, wolałam spędzić swój czas z książką w ręku przed rozpalonym kominkiem.
Szykując się do pracy próbowałam oczyścić myśli z nocnego snu. Nie miałam teraz czasu analizować tego wszystkiego. Jak zwykle przed świętami czeka mnie pracowity dzień. Pomyślę o tym wieczorem...
Po kilku godzinach biegania między stolikami myślałam już tylko o powrocie do domu. Z nadzieją zerknęłam na zegar na ścianie. Za dziesięć piąta. Jeszcze dziesięć minut... Wytrzymam... Po pracy muszę jeszcze zrobić jakieś zakupy, bo jak zwykle lodówka świeci pustkami. No i oczywiście jakieś wino... Na miły wieczór przed kominkiem.
Kątem oka zauważyłam, że przy stoliku obok usiadł mężczyzna. Dziewięć minut... Zanim przejrzy menu przejmie go moja zmienniczka. Podeszłam do baru ignorując nowego gościa.
- Dani, masz nowego klienta – Marta, dziewczyna z Polski, która studiowała w Paryżu podeszła do mnie trącając mnie ramieniem. Jej niebieskie oczy widoczne zza szkieł okularów błyszczały z podekscytowania. – Facet jest boski.
- Zaraz kończę. Możesz go przejąć zanim nie przyjdzie Luiza?
- Uwierz mi, że chciałabym, ale mam trzy stoliki familiady.
Zerknęłam przez ramię na jej sekcję i na widok pięciorga dzieciaków skaczących po krzesłach dostałam gęsiej skórki.
- To chyba ta atmosfera świat... - mruknęłam pod nosem.
Osiem minut, a ja ciągle tu jestem! Czy nie mógł wybrać innego miejsca? Nie patrząc na gościa, podeszłam do stolika wyciągając z kieszeni notes – Dzień dobry. Co dla pana?
- Witaj, Danielle...
Szarpnęłam głową, słysząc głęboki zachrypnięty głos. Od przyjęcia urodzinowego ten mężczyzna nie opuszczał moich myśli. Analizowałam każdą jedną sekundę, każde jedno słowo, zastanawiając się, co w nim jest takiego, że nie potrafię przestać o nim myśleć.
- Co pan tutaj robi? – wykrztusiłam.
- Poproszę kawę, podwójne espresso – odpowiedział ignorując moje pytanie. W jego srebrnych oczach migotało rozbawienie.
Zagryzłam usta. Minęło już tyle czasu, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłam zapomnieć o tym mężczyźnie. Był jak ciągnąca się za mną mgła, w której nie widziałam dalej, jak na wyciagnięcie ręki. A to, co było przed nią, było niebezpieczne...
Ten mężczyzna był niebezpieczny. Wystarczyło spojrzeć w te srebrne oczy, żeby zobaczyć w nich, że nie należy z nim pogrywać. Choć ubrany w doskonale skrojony grafitowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę wyglądał, jakby wyrwał się z biura, ja czułam, iż zupełnie tutaj nie pasuje. Kim tak naprawdę był?
Uniósł brwi wykrzywiając w uśmiechu usta. Ocknęłam się i poczułam, jak moje policzki zalewa ognisty rumieniec. Mon Dieu! Ogarnij się, Dani, fuknęłam na samą siebie, próbując zignorować to co się ze mną działo. Srebrne oczy ani na chwilę nie oderwały się od mojej zaczerwienionej twarzy...
Jak robot, nie patrząc na niego, podałam mu kawę i wykorzystując pierwszą nadarzającą się okazję, czmychnęłam do kuchni. Trzy minuty...
- Luiza, ratuj – jęknęłam widząc wchodzącą moją zmienniczkę.
- Co jest?
- Przed chwilą w mojej sekcji usiadł facet. To brat Philipa – wyjaśniłam zerkając przez szparę w drzwiach. Dlaczego on jeszcze tam siedzi, zaczęłam się denerwować. – Ja się zrywam do domu, ale błagam cię, zrób wszystko, żeby wyszedł jak najpóźniej.
- Jeżeli jest tak przystojny jak ten twój Philipe, to nie ma problemu.
Luiza była ode mnie starsza zaledwie o rok. Nie miała w planach dalszej edukacji, zadowalając się pracą kelnerki i bogatymi kochankami, których zaliczała, jak egzaminy w szkole. Szybko i bez oglądanie się za siebie. Jak facet sprostał jej wymaganiom, podchodziła do powtórki, nawet kilkukrotnie.
Brat Philipa był zdecydowanie w jej typie. Wysoki, przystojny brunet z tą nutą niebezpiecznego łobuza, która ją tak kręciła. Nutą? Facet stworzony był z niebezpieczeństwa!
- Fiu, fiu... - zagwizdała obok mojego policzka, zerkając na siedzącego przy stoliku mężczyznę. – Z takim to ja mogę pogrzeszyć. Jesteś pewna, że nie chcesz go sobie wymienić? Bez obrazy, ale Philipe nie dorasta mu nawet do pięt.
Już nawet nie starałam się wyprowadzić jej z błędnego przekonania o moim związku z Philipem. Niejednokrotnie przychodził po mnie do pracy, zachowując się jak mój właściciel. Nie znosił tego, że pracuję, twierdząc, że to tylko wymówki, żeby podrywać facetów.
Jakbym miała na to czas.
Luiza otworzyła drzwi wychodząc z kuchni. Przez tych kilka sekund, gdy byłam widoczna, czułam na sobie wzrok mężczyzny. Za każdym razem, gdy patrzył na mnie, odnosiłam wrażenie, jakby chciał mną zawładnąć. Nie czekając ani chwili dłużej, gdy ponownie drzwi odgrodziły mnie od niego, pobiegłam po swoje rzeczy.
Odetchnęłam z ulgą, gdy drzwi od zaplecza zamknęły się za mną z cichym zgrzytem. Byłam bezpieczna. Przynajmniej przez kilka minut, pomyślałam i zapinając kurtkę, aby osłonić się przed mroźnym wiatrem, okrążyłam budynek wychodząc na ulicę. Rzuciłam spojrzenie na oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów od miejsca, gdzie teraz stałam wejście do kawiarni, a nie widząc nikogo na chodniku, szybkim krokiem ruszyłam w przeciwną stronę.
Przemykając jak duch po oświetlonych ulicach Paryża, starałam się wyrzucić z głowy obraz tego mężczyzny. Przyznam się szczerze, że chciałam wypytać o niego Philipe, ale gdy zjawił się u mnie dzień po swoim przyjęciu urodzinowym, na widok złości na jego twarzy zrezygnowałam. Już od progu zażądał wyjaśnień, dlaczego bez słowa opuściłam jego jakże ważną imprezę.
Spokojnie wytłumaczyłam chłopakowi, że źle się poczułam i Pierre odwiózł mnie do domu. Chciał zadać więcej pytań, ale gdy zobaczył moją twarz, skrzywił usta jak mały chłopiec, obejmując mnie ramionami. Stałam sztywno jak kołek, starając się nie wzdrygać za każdym razem, gdy jego dłonie gładziły mnie po plecach.
- Chéri, - powiedział z wyrzutem - powinnaś mi powiedzieć, że znowu masz migrenę. Zostawiłbym wszystkich tych ludzi i odwiózł cię do domu. Wiesz, jak się martwiłem?
Gdyby ktoś usłyszałby Philipe, pomyślałby, że to objaw jego miłości do mnie. Niestety, pełen uczucia głos był sprzeczny z bolesnym uściskiem, z jakim przytrzymywał mnie przy swojej piersi.
- Jesteś jeszcze taka bladziutka, chéri – spojrzał na mnie z góry unosząc moją twarz. – Ubierz się szybciutko, zabiorę cię do domu. Moja mama zajmie się tobą. Też miewa migreny, ale nasz lekarz przepisał jej proszki, po których ból ustępuje jak ręką odjął.
Już sama wizja tej kobiety wystarczyłaby, żebym wyzdrowiała ze wszystkich chorób, jakie by mnie nękały. Nawet tych śmiertelnych. Jednakże poza nią, był jeszcze jeden powód, dla którego nie mogłam tam jechać. Nawet, gdybym chciała...
Brat... Tajemniczy i niebezpieczny mężczyzna, przy którym czułam się zagubiona jak mała dziewczynka.
Przekonanie Philipa, że najlepiej abym została w domu było jak próba wyjaśnienia płaczącemu dziecku, dlaczego nie może teraz zjeść słodyczy. Robił minki, prosił, a na koniec wściekł się i wyszedł obrażony, trzaskając drzwiami. Znając jego poprzednie zachowania mogłam się cieszyć kilkoma dniami w spokoju. Oczywiście to ja będę musiała do niego później zadzwonić z przeprosinami, choć w żadnym stopniu nie czuję się winna. Jednak jeżeli tego nie zrobię, wpadnie tutaj najdalej za cztery dni robiąc mi dziką awanturę i skończy się na kolejnych siniakach. Gdybym chociaż mogła liczyć na matkę... Potrząsnęłam głową ze smutkiem. Już prędzej pomogłaby Philipowi.
Czy to przypadek, że brat Philipa zjawił się w kawiarni, w której pracowałam? W dodatku dzień po tym, jak Philipe z matką polecieli do Kalifornii? Byłam taka szczęśliwa, że przez miesiąc będę zupełnie sama, bez mojej matki i bez ciągłych wymówek chłopaka. Nadal nie powiedziałam mu o tym, że latem przeprowadzam się do Szkocji. Nie dlatego, że nie miałam kiedy. Ja się najzwyczajniej w świecie bałam jego reakcji. Jeszcze przed jego urodzinami próbowałam kilka razy poruszyć temat moich studiów poza Francją, skończyło się awanturą i siniakami na ramionach i rękach.
Przemarznięta dotarłam w końcu do mojego ulubionego sklepu. Matka jak zwykle nie zostawiła mi żadnych pieniędzy, jakby nie interesowało jej to, że ja też muszę coś jeść. Zazwyczaj część napiwków przeznaczałam na bieżące wydatki, resztę wpłacając na konto. Gdyby nie to, że tata odłożył dla mnie fundusze na studia, nigdy nie mogłabym pozwolić sobie na studiowanie medycyny, a tym bardziej w St Andrews. Przeleciałam przez sklep jak burza, wrzucając do koszyka niezbędne produkty. Właśnie dlatego lubiłam robić tu zakupy. O tej godzinie wiele artykułów było przecenionych. Traktowałam to jak trening przed studenckim życiem na zupkach z proszku. Prawda była niestety bardziej bolesna. Nie stać mnie było na normalne zakupy w dużych marketach, nie mówiąc już o delikatesach. Konieczność zmusiła mnie do takiego życia, ale nie narzekałam. Dobra szkoła życia.
Na koniec nie odmówiłam sobie ulubionego różowego wina i z dwiema reklamówkami wyszłam na zewnątrz.
Naprawdę? Uniosłam zrezygnowany wzroku ku górze, jakbym mogła zobaczyć tam istotę odpowiedzialną za ten padający śnieg. Miałam przed sobą co najmniej czterdzieści minut spaceru, w zacinającym śniegiem i deszczem zimnym wietrze. Zarzuciłam na głowę kaptur czując jak z każdym krokiem moje stopy i dłonie zamieniają się w lód. Brnięcie w lodowatej brei pokrywającej teraz wszystkie chodniki i ulice nie należało do przyjemności. Czekanie na autobus też nie wchodziło w grę, szybciej dojdę pieszo.
Nie zdążyłam przejść nawet stu metrów, gdy zauważyłam zatrzymujący się przede mną samochód, a po chwili na mojej drodze stanął mężczyzna. Serce zabiło mi gwałtownie za strachu.
- Przepraszam – rzuciłam chcąc ominąć nieoczekiwaną przeszkodę.
Było już ciemno, ale wciąż, mimo złej pogody, chodniki były pełne śpieszących się do domów ludzi.
- Wsiądź do auta, Danielle.
Zaskoczona podniosłam głowę, a serce skoczyło mi aż do gardła. Boże! To niemożliwe! Niecały metr ode mnie stał on... Mężczyzna, który odebrał mi spokój, którego błyszczące szare oczy pozbawiają mnie zdrowego rozsądku. Co on tutaj robi?
- Co pan tu robi? - wyszeptałam własne myśli.
- Wsiądź do auta, Danielle – powtórzył otwierając drzwi od strony pasażera.
- Dziękuję, ale...
Słysząc moje wahanie zabrał siatki z moich zmarzniętych rąk i włożył do samochodu. Sapnęłam zaskoczona. Zrobił to tak szybko, że nawet nie miałam szansy zaprotestować.
Miałam dwa wyjścia. Mogłam machnąć ręka na te cholerne zakupy, które teraz znajdowały się w samochodzie i puścić się biegiem, licząc na to, że nie będzie mnie gonił, co jest raczej niemożliwe wziąwszy pod uwagę, ile zadał sobie trudu, żeby mnie odnaleźć. Nie mógł zauważyć jak wychodzę z kawiarni, ponieważ wyjście znajdowało się od strony zaplecza. Z resztą upewniłam się, że nie stoi na chodniku. Całą drogę do sklepu oglądałam się za siebie, tyle, że szukałam wysokiej sylwetki mężczyzny, a nie samochodu. Mój błąd, za który teraz płacę stojąc w marznącym deszczu ze śniegiem.
Druga opcja to wsiąść do ciepłego samochodu. Tyle, że wówczas będę sam na sam z tym mężczyzną. W małej przestrzeni. Tylko ja i on.
- Boisz się mnie? – w możnym powietrzu zawibrował ochrypły głos.
Przeniosłam spojrzenie z mojej własności zamkniętej za drzwiami samochodu, jakbym tylko siłą spojrzenia mogła rozkazać moim zakupom wyjście z ciepłego wnętrza, na stojącego przede mną mężczyznę.
Dlaczego tak trudno mi myśleć o nim, jako o Cruzie? W moich myślach jest tylko bratem Philipe, albo właśnie mężczyzną. Przecież znam jego imię, wiem kim jest...
Może wolałam odrzeć te myśli ze wszelkich personalnych określeń. Pozostając bezimiennym mogłam traktować go jak nieznajomego. Zapomnieć o nim. Tylko, że nawet bez wypowiadania jego imienia wciąż był w mojej głowie. Wciąż o nim myślałam, przypominając sobie nasze spotkanie w altanie i to jak na mnie patrzył. Jakbym była jego...
Teraz też tak patrzy. Nawet spowite wieczorną ciemnością, jego oczy błyszczały jak dwa kawałki roztopionego srebra.
- Nie znam pana – przerwałam ciszę.
- Cruz. Znasz moje imię, Danielle. Dlaczego wciąż się wzbraniasz przed wypowiedzeniem go? – pochylił się w moją stronę. Urzekający zapach zimnego wiatru i deszczu wymieszany z delikatną wonią wody po goleniu uderzył mi do głowy. Srebrne oczy uwięziły moje spojrzenie. – Wsiądź. Do. Auta. Danielle.
Dotyk, tak delikatny jak muśniecie i jednocześnie silny, jakby spętał mnie nim w kajdany. Nawet poprzez materiał kurtki poczułam ciepło jego dłoni, którą położył na moim ramieniu, popychając mnie w stronę samochodu.
Jak marionetka pozwoliłam mu na to, odurzona jego zapachem. Cichy trzask drzwi wybudził mnie z transu, w jakim się znalazłam, ale zanim miałam szansę złapać za klamkę i uciekać jak najdalej, drzwi od strony kierowcy otworzyły się i on sam wsiadł do środka.
Cisza zawibrowała uderzając w szyby, zupełnie jak podający na zewnątrz deszcz. Wbiłam wzrok w przednią szybę, śledząc spływające po niej krople deszczu i topniejącego śniegu. Trzęsące się dłonie wsunęłam pomiędzy uda, zaciskając mięśnie.
Nie rozumiałam, dlaczego mnie szukał a przede wszystkim, jak mnie znalazł. To niemożliwe, żeby Luiza powiedziała mu, gdzie jestem.
- Danielle?
Przeniosłam spojrzenie na siedzącego obok mężczyznę. Jego mokre włosy błyszczały w świetle latarni, a na długich rzęsach osiadły krople deszczu. Policzki miał gładko wygolone, tylko na szczęce zauważyłam ciemniejszy ślad zarostu. Był ładnie opalony, jakby ostatnie tygodnie spędził na plaży. Przytłaczała mnie bijąca od niego siła. Moje serce gwałtownie załomotało, jak schwytany w sidła ptak.
- Podasz mi swój adres?
- Nie musi pan...
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy pochylił się w moją stronę. Nie widziałam niczego z wyjątkiem srebrnych oczu. Nasze twarze były tak blisko, że czułam na ustach jego przyspieszony oddech. Ciepły, pachnący kawą...
- Cruz – wyszeptał patrząc ma mnie, a jego oczy pociemniały przybierając barwę zaśniedziałego srebra. – Wypowiedz moje imię, Danielle.
- Cruz... - po raz pierwszy posmakowałam na głos jego imię, czując jak pieści moje usta swoim brzmieniem.
Nagle świat się zmienił. Nabrał intensywnych soczystych barw, jakbym przeniosła się z ponurych, zachlapanych topniejącym śniegiem ulic Paryża, do ukrytego przed ludzkim wzrokiem raju. Miejsca, gdzie tęcza migotała swoimi kolorami jak neon, gdzie słońce oślepiało swoim blaskiem. Gdzie srebrne oczy zalśniły na dźwięk tego imienia. Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy spłynął po mnie jak ciepły wodospad.
Nawet nie wiedziałam, że kiedy podałam mu swój adres, dopiero gdy zatrzymaliśmy się przed kamienicą, w której mieszkałam ocknęłam się z oszołomienia. Zamrugałam powiekami.
- W porządku?
Skórzane siedzenie zaskrzypiało, gdy przekręcił się w moją stronę. Czułam, że mnie obserwuje, a mój wzrok jak przyciągany magnesem odnalazł w ciemności srebrne oczy. Co się ze mną, u licha, dzieje? Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem.
- Tak – udało mi się w końcu przemówić. – Dziękuję, nie musiał pan... To znaczy, nie musiałeś tego robić – poprawiłam się, gdy mruknął ze złością słysząc jak nazywam go panem.
- Tak lepiej – pochwalił z uśmiechem. – Dlaczego się mnie boisz?
O mój Boże! Zacisnęłam palce, powstrzymując się przed położeniem ich na brzuchu, gdzie rozszalałe trzepotanie ponownie odezwało się z pełną mocą.
- Nie boję się. Nie znam cię. To wszystko.
Przez chwilę uważnie mnie obserwował, jakby starał się odczytać z mojej twarzy więcej niż powiedziałam. Nie skłamałam. Nie znałam tego mężczyzny. Widzę go po raz drugi w życiu, wliczając w to przyjęcie Philipe. Nie wiem dlaczego tak usilnie zabiega o moje towarzystwo. Jest dużo starszy ode mnie, na pewno przywykł do towarzystwa bardziej wyrafinowanych kobiet, niż siedemnastolatka. Poza tym, w jego wzroku jest jakiś mrok, jakaś obezwładniająca moc, która ostrzega mnie przed nim.
- Mogę zaprosić cię jutro na lunch? – zapytał po chwili.
Chyba sam był zdziwiony własnymi słowami. Gdybym nie patrzyła na niego nie zauważyłbym tego zaskoczenia, które pojawiło się w jego oczach. Nie planował tego powiedzieć, słowa same wymknęły się z jego ust. Ładnych ust, muszę przyznać...
Zaczerwieniłam się słysząc własne myśli. To zaczyna robić się coraz bardziej żenujące! Zachowuję się jak zadurzona smarkula na widok ładnego chłopaka. Tyle, że Cruz, w końcu odważyłam się użyć w myślach tego imienia, on nie jest już chłopcem. Jest niesamowicie seksownym facetem, którego mrok i zmysłowość działają na mnie w dziwny sposób. Chciałabym dotknąć jego twarzy, poczuć pod palcami ciepło skóry, szorstkość zarostu na szczęce. Przekonać się, jakie to uczucie musnąć palcami te miękkie usta, jak głęboki jest ten rozkoszny dołek w brodzie, który nadaje jego twarzy chłopięcy wyraz.
A najbardziej chciałabym się przekonać, jak będę się czuła, gdy te szerokie ramiona obejmą mnie, przyciągając do twardej piersi.
- Danielle? Dobrze się czujesz?
- Przepraszam – potrzasnęłam głową czując jak na moje policzki wypływa ognisty rumieniec. – Jestem zmęczona. To był długi dzień.
- Pracujesz codziennie w tej kawiarni?
- W roku szkolnym tylko w weekendy, czasami jedno lub dwa popołudnia w tygodniu. Mam dużo nauki, w końcu to mój ostatni rok. Jedynie w święta i w wakacje mogę pracować więcej – paplaniną starałam się zamaskować moje zażenowanie własnymi myślami.
- Co z naszym lunchem?
Naszym... Zabrzmiało to tak, jakbym już się na niego zgodziła, ale... Do licha, pokusa, jaka się we mnie obudziła była nie do powstrzymania. Byłam zafascynowana tym mężczyzną. Obudził we mnie uczucia, których nie rozumiałam, ale z każdą minutą w jego towarzystwie chciałam więcej. Chciałam poczuć jak to jest, gdy tak fascynujący mężczyzna patrzy na mnie, jakbym istniała tylko ja...
Poszliśmy na lunch... Jeden, potem drugi... Zawsze czekał na mnie, gdy kończyłam pracę i odwoził do domu, gdy pogoda nie sprzyjała spacerom. W innych wypadkach szedł obok mnie chodnikiem, dopytując jak minął mój dzień. Nigdy nie zapytał, czy może wejść na górę, a ja coraz bardziej chciałam właśnie to zrobić. Pobyć z nim sam na sam, nie w miejscu publicznym, czy w samochodzie stojącym na ulicy, ale w moim domu. Ta nieśmiałość, którą zawsze odczuwałam w obecności Cruza, zniknęła, jakby jej nigdy nie było.
Wiedział o mnie prawie wszystko. Powiedziałam mu o studiach, o tym, że chcę zostać lekarzem. Wiedział o mnie więcej niż Philipe, a nawet moja matka. Była jednak jedna rzecz, o której mu nie powiedziałam. Mianowicie nie wspominałam nic o tym, jak agresywny jest jego brat. Nie wiedziałam, jakie stosunki ich łączą, ale skoro są braćmi, podejrzewałam, że muszą być ze sobą blisko.
Cruz tak naprawdę niewiele powiedział mi o sobie. Kilka suchych faktów i informacji, a gdy raz zaczęłam naciskać, zamknął się w sobie. Mrok, który pojawił się wówczas w jego oczach ostrzegł mnie, żebym nigdy więcej nie poruszała tego tematu.
Kilka dni przed świętami nie zobaczyłam go czekającego na mnie przed kawiarnią. Nigdy się nie umawialiśmy, poza tym pierwszym lunchem. On po prostu zawsze na mnie czekał. Widząc pusty chodnik poczułam, jak serce zamiera mi w piersi. W domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca, chodząc od okna do okna, jakbym tylko siłą własnych życzeń była w stanie sprowadzić go pod mój dom. Nie pojawił się... Ani następnego dnia, ani kolejnego i kolejnego...
Dziwne uczucie porzucenia zagnieździło się w moim sercu. Przecież nawet nie byliśmy razem, starałam się przekonać głupie serce. Byliśmy tylko... Nawet nie wiedziałam jak nazwać to co nas łączyło.
Czułam się jak przebity balon, który się może oderwać się od ziemi, aby szybować po niebie. Jakby swoją nieobecnością Cruz pozbawił mnie całej radości i energii.
Był pierwszy dzień świąt. Od rana snułam się po pustym mieszkaniu jak duch. Nawet nie miałam ochoty przygotować sobie świątecznego posiłku, zadowalając się kanapkami. Ten dzień był taki sam jak każdy inny. Smutny, bezsensowny...
Siedząc wieczorem przed kominkiem zaczęłam się zastanawiać, czy moje życie było kiedyś tak beznadziejne. Dopóki żył tata, święta zawsze kojarzyły mi się z choinką, prezentami i domem pachnącym świątecznymi potrawami. Wszystko robiliśmy wspólnie, tylko ja i on. Tak długo jak jestem się w stanie cofnąć pamięcią, mojej matki nie interesowały takie rzeczy. Dla niej idealnymi świętami były te, które mogła spędzić w luksusowym ośrodku wraz ze swoimi przyjaciółmi.
Małżeństwo moich rodziców nie istniało. Żyli obok siebie, jak dwoje zupełnie obcych ludzi. Jakim cudem pojawiłam się na tym świecie pozostawało dla mnie zagadką, ponieważ moi rodzice ledwo się tolerowali. Tata miał dobrą posadę, zarabiał również nieźle, ale dla mojej matki wciąż było za mało. Nie wiem jak udało mu się odłożyć na moje studia, ale z dnia na dzień wyczekiwałam tego dnia z niecierpliwością. Perspektywa życia z dala o matki jawiła mi się jak wyjście z więzienia po długoletnim wyroki pozbawienia wolności.
Właśnie skończyłam rozmawiać z Cecylią, przyrodnią siostrą taty, mieszkającą w Stanach. Udawanie przed nie, że moje życie jest cudownym snem, nigdy nie było tak trudne jak dzisiaj. Od śmierci taty nie przyjeżdżała do Paryża, nie znosiła mojej matki a i ona nie pałała do niej szczególną sympatią.
Tak naprawdę nie byłyśmy nawet spokrewnione. Dziadkowie adoptowali Cecylię, gdy była niemowlęciem. Po latach udało jej się odnaleźć biologicznego ojca, który mieszkał w stanie Teksas. Jednak była mi bliższa niż kobieta, która dała mi życie.
- Dani, przyjedź do mnie w wakacje, chociaż na kilka tygodni – nalegała.
- Chciałabym, ale nie dam rady. Obiecałam w kawiarni, że zostanę do końca wakacji, a potem przeprowadzam się do Szkocji. Może za rok?
- Kiedy tylko będziesz chciała. El Paso to twój dom, Dani – zapewniła.
Przyciskając nogi do piersi, oparłam brodę o kolana. Czy to dziwne, że czułam się bezdomna, siedząc w mieszkaniu, w samym centrum Paryża? Otoczona tymi wszystkimi zbytkowymi rzeczami, którymi matka wystroiła mieszkanie? Wpatrzona w ogień usłyszałam pukanie do drzwi. Pewnie dzieciaki, pomyślałam ignorując natarczywy dźwięk. Nie byłam w nastroju do wysłuchiwania kolęd. Chciałam w ciszy spędzić ten wieczór, a rano wstać i udawać, że miałam fantastyczne święta.
Ponowne pukanie, tym razem bardziej donośne, wdarło się w mój mały świat.
Wzdychając poczłapałam do holu. Czy nawet w święta nie mogę zatonąć w mojej ciszy? Otworzyłam drzwi gotowa na wysłuchanie dziecięcych popisów.
Tyle, że zamiast wesołych głosów, podmuch wiatru przyniósł ze sobą znajomy już zapach wody po goleniu, a moje serce podskoczyło mi aż go gardła. Oniemiała wpatrywałam się w płonące srebrne oczy.
Jedno uderzenie serca... Drugie... Czas jakby zatrzymał się w swojej wędrówce, dając mi okazję do nasycenia się widokiem mężczyzny, który już dawno wdarł się w moje myśli, a teraz... Zabrał moje serce.
Nie odrywając ode mnie gorącego spojrzenia zrobił krok do przodu podrywając mnie do góry. Nie było w tym żadnej delikatności, żadnego zawahania. Cruz z jękiem przyparł mnie do twardej powierzchni drzwi, wbijając w mój brzuch twarde jak stal biodra. Zachłysnęłam się czując twarde wybrzuszenie napierające na mój brzuch.
- Przepraszam – sapnął w moje usta. – Chciałem dać ci spokój... Ale nie potrafię...
- Cruz! – poczułam bolesne pulsowanie pomiędzy nogami, gdy z każdym słowem ocierał się o mnie.
- Danielle... Moja Danielle...
Czy wszystko prowadziło do tej właśnie chwili? To pierwsze spotkanie w altanie, gdy zawładnął mną odbierając spokój. Już wtedy podświadomie zdawałam sobie sprawę, że ten mężczyzna zmieni moje życie. Stanie się kimś wyjątkowym. Broniłam się przed tym, ale wślizgnął się ukradkiem w każdą jedną sekundę mojego życia. Myślałam o nim, śniłam... Bałam się tego uczucia, które kiełkowało w moim sercu, cierpienia jakie może na mnie sprowadzić. Bałam się w nim zakochać...
Za późno... W ten świąteczny wieczór, gdy stanął w progu mojego mieszkania zrozumiałam, że nigdy więcej nie pokocham żadnego innego mężczyzny, tak jak jego. Nie wiedziałam co przyniesie przyszłość. Może nic... Może rozdzieli nas... Nie dbałam o to. Cruz był mój, a ja chciałam należeć do niego tak, jak nie należałam do nikogo.
Oddałam mu wszystko. Moje serce, wszystkie myśli, każdy oddech. Oddałam mu siebie. A ja dostałam najwspanialszy prezent gwiazdkowy.
Dopiero po kilku miesiącach, gdy zaczęłam składać się do kupy jak rozsypane puzzle, gdy w końcu byłam w stanie wrócić do tych pierwszych czułych i słodkich wspomnień zrozumiałam, że wszystko z góry zaplanował. Każdy jeden krok, każdy gest i słowo. Nawet to, że bez słowa zniknął, pojawiając się dokładnie tamtego wieczora.
Doskonały plan, zrodzony z chęci zemsty.
Roztrzaskałam się, jak szklana bańka, a mój świat pogrążył się w ciemności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top