Rozdział 29 - Podoba mi się ta nowa wersja...

Danielle

Czuję się winna. Zżera mnie to od środka, jakby moja krew zmieniona w kwas, tłoczyła swój śmiercionośny strumień do każdej cząstki mojego ciała. Gęsty jak zaledwie rozgrzana smoła, jak lawa spływająca z krateru i pochłaniająca wszystko co napotka na swojej drodze. Powoli, tak cholernie wolno, że każdy dzień to niekończąca się agonia nieopisanego cierpienia.

To moja wina...

... Jedź do niego i spędź tę noc w ramionach mężczyzny, z którym teraz chcesz być...

Te słowa prześladują mnie od chwili, gdy trzy dni temu zdaliśmy sobie sprawę, że Gabi porwano. Gdzieś tam we mnie tkwi ostre jak szpikulec do lodu przeświadczenie, że to wszystko nigdy by się nie wydarzyło, gdybym głośno wypowiedziała swoje podejrzenia co do jej ojczyma. Ja wiedziałam... Wiedziałam, że list, który przesłał jej przez prawników, to tylko zasłona, że przyczaił się jak wściekły pies, czekając na dogodną okazję do ataku.

Zaplanował wszystko, co do jednego cholernego szczegółu...

Zaatakował w najmniej spodziewanym momencie i minęły ponad cztery dni zanim prawda wyszła na jaw. Raul... Boże, to, przez co przechodzi teraz ten mężczyzna i z jakimi wyrzutami sumienia się zmaga, przechodzi ludzkie pojęcie.

W ten pamiętny wtorek, gdy znaleźliśmy się w naszym lofcie... Nigdy nie zapomnę tego dnia. Raul jest niebezpiecznym mężczyzna i wiedziałam o tym od dawna. Zamieniliśmy zaledwie kilka zdań, opatrzyłam mu dłoń, gdy po kłótni z Gabi zmasakrował ją rozbijając lustro. Wtedy po raz pierwszy byliśmy tak blisko, że spojrzałam mu w oczy. Widziałam ten mrok, tę pustą przestrzeń w jego duszy, która władała tym mężczyzną i jego demonami.

Przyciśnięty do muru naszymi pytaniami zaatakował bez wahania. Zauważyłam ten moment, gdy w jego czarnych oczach pojawiło się szaleństwo, a potwór obudził się do życia. Nie miałam żadnych szans na ucieczkę, gdy wyciągnął ramiona próbując złapać mnie za gardło i rozszarpać. W tamtej chwili pozbawiony człowieczeństwa, atakował wszystkich w zasięgu wzroku. Ja byłam najbliżej...

Gdyby nie Cruz, który od przyjazdu do nas trzymał się mnie jak cień, Raul jak nic skręciłby mi kark.

Uratował mi życie... Powinnam być mu wdzięczna, ale nie ma we mnie ani odrobiny tego luksusowego dobra. Nie zasłużyłam na życie, tak po prostu.

Jak zlodowaciały olbrzym przemieszczam się po lofcie. Dokładnie wiem co się dookoła mnie dzieje. Arii z jej niewyczerpalnym źródłem energii, którym niejednokrotnie próbowała nas zabić, oklapła jak niepodlewana od tygodni roślinka. Stara się trzymać nas razem, pilnuje i cholera, tak strasznie się stara, ale gdy widzę matowe złotozielone oczy, w których zgasło to światełko, uciekam do swojej sypialni. Widzę Lucy, która z każdym dniem zaczyna tracić nadzieję. Zamyka się w swojej pracowni, prawie nie je i nie śpi. Wczoraj nad ranem usłyszałam jej przeraźliwy krzyk. Jej koszmary wróciły...

Moje również...

Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie funkcjonować tak jak teraz. Na pograniczu egzystencji, która w każdej chwili może się roztrzaskać. Jestem tak cholernie zmęczona.

***

Wszystko się zmienia i to nie na lepsze. Los się chyba na nas uwziął, zsyłając coraz to większe zmartwienia. Duchy z przeszłości dały o sobie znać i tym razem uderzyły w Lucy. Jest tak samo rozbita jak ja. Wczorajszy dzień był dla niej jak zwiastun końca. Jej przeszłość wyszła z mroku w postaci mężczyzny, o którym wiedziałyśmy dotychczas tyle, że jest jej przyrodnim bratem. Nigdy o nim nie mówiła i teraz wiem dlaczego. Ten smutek, który ostatnio pojawiał się w jej oczach to jego wina.

Arii, jakby znalazła w sobie odrobinę energii, wzięła na siebie niespodziewany atak wroga. Nie mam pojęcia, jaki ma plan i tak w zasadzie nic mnie to nie interesuje.

- Jak myślisz, co ona wykombinowała?

Spojrzałam na Lucy. Siedziałyśmy w naszym salonie. Za chwilę wejdzie tu mężczyzna, który jest wysłannikiem samego diabła. Meksykańskiego diabła, dodam.

- Nie wiem, Lucy. Uśmiechnij się, właśnie przyjechał – wyszeptałam widząc, jak Malcolm wprowadza do salonu nieznajomego.

O Chryste! Zimne, kryształowo błękitne spojrzenie prześliznęło się po mnie, jak lodowa lawina. Nawet najmniejszy okruch emocji nie pojawił się w ich głębi. Z narastającym strachem obserwuję Lucy, nie słysząc słowa z toczonej właśnie wymiany zdań. Gdy na jej pięknej twarzy pojawia się szok, podążam wzorkiem do miejsca, w które się wpatruje i zamieram...

Jezu w niebiosach! Jestem tak ogłuszona pojawieniem się Arii, że poza biciem serca nie słyszę nic. Co ona, do licha, najlepszego wyprawia? Obrazy rozmywają się przed moimi oczami, jakbym znajdowała się na karuzeli, a świat krążył z zawrotną prędkością w przeciwną stronę niż ja. 

W tym zawirowaniu dostrzegam zbliżającego się w naszym kierunku mężczyznę. Kroczy dumnie, wbijając swoje szare oczy w Arii, jakby nie zdawał sobie sprawy z obecności innych osób. Jednak znam go i wiem, że doskonale wie, gdzie kto się znajduje. Ocenił sytuację w chwili, gdy przekroczył próg salonu. Nic nie jest w stanie umknąć jego uwadze, nawet to, że na jego widok dosłownie wtopiłam się w oparcie sofy.

Co ta Arii wymyśliła? Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć jego opalonej klatki piersiowej.

Cruz Moreau... To ma być ten wspaniały plan, który wymyśliła Arii? Prawie nagi mężczyzna, który samą swoją obecnością zabiera mi każdy oddech i każde bicie serca? Nienawidzę samej siebie za to uczucie, które teraz płonie w moim ciele. Zaciskam uda, starając się ignorować to tępe pulsowanie w dole brzucha. 

Jezu! Coś ty najlepszego zrobiła, Arielo Russell?

***

Cruz

- Cruz, przestań zachowywać się jak dziewica!

Kurwa! Spojrzałem na Arielę, zastanawiając się, skąd ta dziewczyna czerpie te swoje pomysły. Już nie raz totalnie mnie zaskoczyła, ale to co właśnie za chwilę ma się wydarzyć, przechodzi ludzkie pojęcie. Powinienem zaproponować jej robotę u nas, pomyślałem obserwując, jak zerka przez uchylone drzwi do salonu.

Od tych trzech dni praktycznie nie wychodzimy z Raulem z tego loftu. Równie dobrze mógłbym przywieźć wszystkie swoje manele tutaj, zamiast latać jak opętany do swojego apartamentu tylko po to, żeby doprowadzić się do porządku i zmienić ubrania. Każda minuta, którą muszę przeżyć bez widoku Danielle, jest jak wyrwana z mojej duszy.

W tym cholernie popieprzonym bałaganie, jakim jest porwanie kobiety Raula jest tylko jedna dobra rzecz. Jestem wciąż blisko Danielle. Do szału doprowadza mnie jej zachowanie, ale staram się wykazać cierpliwością, która niestety z dnia na dzień maleje. Ignoruje mnie, milczy. Za każdym pieprzonym razem, gdy zbliżam się do niej sztywnieje, posyłając w moją stronę ostrzegawcze spojrzenie. Nie patrzy na mnie, tylko gdzieś ponad moim ramieniem, jakbym dla niej nie istniał.

Unika mnie, ale nie jest w stanie mnie oszukać. Widzę, jak z dnia na dzień się rozsypuje, jak jej szczelna osłona, którą oddzieliła się ode mnie i świata, kruszy się coraz bardziej. Czy dziewczyny również to widzą?

Z zamyślenia wyrwał mnie niecierpliwy stukot obcasów. Przytrzymując laptop na kolanach, zerknąłem na Arielę. Jezu! Czemu one katują się takimi butami? Ok. Naga kobieta i szpilki? Jak najbardziej. Szczególnie, gdy ma na sobie czarną koronkową bieliznę, kontrastującą z jej alabastrowym ciałem. Jestem cały, kurwa, za. Tym bardziej mój fiut, który straciwszy zainteresowanie innymi cipkami, wiernie czeka na jedną konkretną kobietę. Ja również.

Wracając do Arieli, gdyby nie Danielle, w życiu nie dałbym się wmanewrować w te jej pomysły z piekła rodem. Dzisiaj czeka nas jeszcze podwójna randka, żeby odwrócić uwagę od mojego i Raula udziału w poszukiwaniach Gabrielli. Nie wydaje mi się, żeby Rostov zdawał sobie sprawę, kim tak naprawdę jesteśmy, ale lepiej dmuchać na zimne.

Na samo wspomnienie tego pojebańca i jego równie chorego ojca, krew się we mnie burzy. Nasz szczur, którego szukamy to nie kto inny, jak przyrodni brat Gabrielli, syn jej ojczyma z pierwszego małżeństwa. Dziewczyny nie wiedzą, z jakim skurwielem mamy do czynienia. Żaden z nas nie chciał podzielić się z nimi tymi informacjami. Świadomość, że ich przyjaciółka jest w łapach tego psychopaty i sadysty, rozwaliłaby ich i tak kruchą psychikę. Szczególnie Danielle.

- Cruz, do diabła, czy ty w ogóle mnie słuchasz? - usłyszałem warknięcie Arieli. 

Widząc wściekłe błyski w tych jej niesamowitych oczach szczerzę się jak głupek. No, kurwa, nic na to nie poradzę, że bawi mnie ta dziewczyna. Dla świętego spokoju ściągnąłem przez głowę koszulkę, zostając w wytartych niemiłosiernie jeansach.

Podniosłem głowę słysząc jak zamiera jej oddech. Jest na co popatrzeć, muszę przyznać, bo od kiedy moje życie seksualne przestało istnieć, napieprzam w siłowni jak pojebany. Gdzieś muszę wyładować gromadzącą się we mnie frustrację i agresję.

- Czy to jest... - pytanie Arieli zamarło w powietrzu, gdy z ciekawością zaczęła badać wzrokiem moją klatkę piersiową.

- Tak.

- Kiedy?

- Osiem lat temu – odpowiedziałem czując się trochę niezręcznie.

W końcu to przyjaciółka Danielle. Wie o niej więcej niż ja i, cholera, świadomość, że wie jakim jestem sukinsynem i jak ją potraktowałem, nie ułatwia mi tej rozmowy. Tym bardziej, że to na co w tej chwili patrzy, to mój kurewsko słaby punkt.

- Rozumiem.

Czyżby? Nikt nie jest w stanie zrozumieć, nawet ja sam. Jedno jest pewne. To co wtedy, osiem lat temu, zrobiłem w rozpaczy po domniemanej śmierci Danielle, w jakiś dziwny sposób pozwoliło mi przetrwać wszystkie te lata.

- Porozmawiamy wieczorem – oznajmiła wracając na swoje stanowisko przy drzwiach.

Dobrze, że nie widziała mojej skrzywionej miny. Idę na randkę. Uwierzycie? Idę na cholerną rankę i to nie z kobietą, z którą chciałbym pójść. Może zabrzmię jak skończony dupek, którym z resztą jestem, ale sto razy bardziej wolałbym spędzić ten wieczór z milczącą Danielle, niż wbić się w jakiś cholerny garnitur i szczerzyć jak klaun przed aparatami fotograficznymi. A że pod restauracją będzie czatowała na nas prasa, to więcej niż pewne. Już ten szatan na obcasach o to zadbał. 

Przyznam się szczerze, że choć z początku Ariela irytowała mnie, gdy za każdym razem próbowała uśmiercić mnie wzrokiem, z nich wszystkich najbardziej ją polubiłem. Nie znam oczywiście Gabrielli, ponieważ ten pętak Raul trzymał ją z daleka i raczej nie przewiduję, aby dopuścił do niej jakiegokolwiek mężczyznę, jednak to właśnie ta szalona dziewczyna, z burzą złotych włosów i w zabójczych szpilkach, w dziwny sposób przypadła mi do serca.

Ruga nas jak dzieci, gdy tylko coś jej nie pasuje, a że raczej o wszystko się wykłóca, czasami czujemy się z Raulem jak dzieci. Ludzie! Najgorsze zbiry spieprzają na dźwięk naszych nazwisk, a te dziewczyny podchodzą do nas, jak do miłych, kulturalnych mężczyzn i klepiąc po ramieniu mówią: jesteś głupi.

- Przyszedł – wyszeptała Ariela. – Wchodzisz na umówiony sygnał, a reszta zależy od ciebie – odczekała chwilę, po czym wyszła z sypialni.

To właśnie jeden z jej szalonych planów, w który dałem się wmanewrować jak dziecko. Doszedłem do wniosku, że zmiękłem jak baba i nie potrafię niczego odmówić tym dziewczynom. Gdyby moja Danielle poprosiła mnie o pierdoloną gwiazdkę z nieba, własnymi zębami ściągnąłbym ją dla niej.

Facet, który właśnie znalazł się na celowniku Arieli gówno mnie obchodzi. Jest jednak jedna rzecz, która przekonała mnie ostatecznie do wzięcia udziału w tej chorej maskaradzie. Typ jest prawnikiem i przyjacielem tego sukinsyna z DEHO, Cristobala de la Hoja, który ostatnio depcze nam po piętach. Trzydzieści milionów w kilka tygodni. Tyle nas kosztował pieprzony Meksykanin. Może nie uderzymy bezpośrednio w niego, ale napsujemy mu krwi, zanim razem z Raulem, staniemy twarzą w twarz z tym gnojem.

Z grymasem na twarzy odłożyłem laptop, na którym przez ostatnie kilkanaście minut usiłowałem pracować i opierając się plecami o ścianę przy drzwiach, czekałem na odegranie swojej roli. Na dany przez Arielę znak wkroczyłem do salonu, mając w planach spieprzać stamtąd jak najszybciej w obawie, żeby ten czort w zabójczych szpilkach nie wymyślił czegoś jeszcze.

Kurwa! Nie spodziewałem się obecności Danielle. Ona raczej również była zaskoczona moim pojawieniem się w salonie , ponieważ na mój widok prawie wtopiła się w oparcie pieprzonej sofy. Z trudem powstrzymałem groźne warkniecie. Byłem tak wściekły na nią, że nie obchodziło mnie co się dzieje. Nie zwróciłem uwagi na prawniczego gnojka, wypowiedziałem swoją kwestię, nawet nie myśląc o tym co mówię.

I wtedy, kurwa, przyszedł mi do głowy pomysł... Może głupi, może Danielle wścieknie się na mnie, ale jednego byłem pewien. Nie urządzi awantury w obecności tego faceta. A to oznacza, że w końcu ją dopadłem.

- Danielle? Nie wiedziałem, że tu będziesz.

Spojrzała na mnie całkowicie zbita z tropu, nie mając pojęcia, o czym pieprzę. Bez wahania, wykorzystując jej zdezorientowanie, minąłem Arielę i pochylając się nad Danielle chwyciłem za rękę pociągając w górę. W moje ramiona. Tam, gdzie było, jest i, kurwa, będzie jej miejsce. Zesztywniała, co wykurzyło mnie jeszcze bardziej. Z krzywym uśmiechem pochyliłem się nad zszokowaną dziewczyną.

- Tak kurewsko za tobą tęskniłem – wyszeptałem.

Otworzyła te swoje nieziemsko seksowne usta i na pewno nie po to, żeby zrewanżować się mi takim samym wyznaniem. Już raczej aby porządnie mnie opierdolić. Walić to! Wpiłem usta w rozchylone wargi dziewczyny, wsuwając język w jej wilgotne wnętrze.

Pierdolone niebo! Ponad osiem kurewsko długich lat czekałem, aby ponownie zakosztować w tym raju, w tej słodyczy, której nigdy nie zapomniałem. Chwyciłem Danielle za kark, przysuwając jeszcze bliżej. Jęknęła, gdy naparłem biodrami, wbijając w jej brzuch twardego kutasa. 

Jezu! Byłem tak cholernie napalony, że w każdej chwili mogłem skończyć. Z głębokim pomrukiem chwyciłem Danielle za uda owijając się nimi w pasie. Ożesz! Nawet przez materiał tych pieprzonych jeansów czułem jej gorącą cipkę napierającą na mojego fiuta. Trzymając w ramionach moje wszystko odwróciłem się kierując do sypialni.

Zatrzasnąłem za nami drzwi przyciskając Danielle do twardej drewnianej powierzchni. Walić to, że tuż obok są jej przyjaciółki. Pieprzyć wszystko! Jest moja, tak jak jest to nam pisane. Zapomniałem o wszystkim co się ostatnio działo, pogrążony w zmysłowym tańcu naszych języków. Spodniczka Danielle owinęła się dookoła jej bioder. Zacisnąłem palce na nagim pośladku wciąż kołysząc biodrami.

Słodki Jezu! 

Zaczynało brakować mi tchu. Tylko ta kobieta potrafiła doprowadzić mnie do takiego stanu. Przygryzłem delikatnie jej dolną wargę uśmiechając się, gdy jęknęła. Wciąż tak samo reaguje. Wystarczył dotyk, albo delikatne muśnięcie, a rozpalała się jak pochodnia, spalając mnie w swoim ogniu.

- Przestań – wysapała, gdy moje pocałunki kreśliły wilgotną ścieżkę w dół, zostawiając na szyi niewielkie czerwone ślady. – Przestań, Moreau.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Danielle próbuje uwolnić się z moich ramion. Oszołomiony pożądaniem potrzasnąłem głową. Kurwa! Co ja najlepszego odpierdalam?! Odsunąłem się gwałtownie wypuszczając z ramion dziewczynę, która osunęła się po drzwiach. Wyciągnąłem rękę, gdy zachwiała się na miękkich nogach, ale Danielle odsunęła się, wbijając we mnie przepełnione wściekłością ciemnoniebieskie tęczówki.

Zamarłem... Zacisnąłem palce w pięść, przyciskając dłoń do uda. Spierdoliłeś, Cruz, warknąłem do siebie. Rzuciłem się na nią jak pojebany, doskonale wiedząc, nie miałem prawa nawet jej dotknąć. Nie po tym, czego się dowiedziałem, a tym bardziej co jej zrobiłem.

- Danielle, kochanie...

- Nie masz prawa tak do mnie mówić – syknęła obejmując się ramionami. – Czego jeszcze nie zrozumiałeś? Masz się do mnie nie zbliżać.

- Pozwól mi wyjaśnić – poprosiłem.

Jezu! Dostałem szansę, o którą się modliłem w głębi serca i co zrobiłem? Chciałem... Te cholerne słowa nawet nie chcą przejść mi przez gardło. Czy ja już kompletnie postradałem rozum? Wiedziałem, jak krucha jest Danielle. Jej przeszłość, to co się teraz dzieje, porwanie Gabrielli. To wszystko sprawia, że jest tak cholernie delikatna.

- Swoje wyjaśnienia powinieneś skierować do swoich paryskich dziwek, nie do mnie – warknęła.

- To co widziałaś tamtej nocy w klubie...

- Nie obchodzi mnie to – przerwała mi. – Możesz się pieprzyć, z kim chcesz, guzik mnie to interesuje.

- A powinno, bo ja z całą pewnością nie będę spokojnie patrzył jak ty włóczysz się z jakimiś frajerami - warknąłem ze złością. - Jesteś moja, Danielle 

- Ciebie już chyba kompletnie pojebało, gościu – parsknęła.

- Przestań przeklinać, księżniczko – upomniałem.

- Bo co mi zrobisz? Przełożysz przez kolano i wlepisz kilka klapsów?

- Z największą, kurwa, rozkoszą – warknąłem robiąc krok do przodu.

Chryste, ta kobieta mnie, kurwa, wykończy! Dlaczego, do cholery, nie pozwoli mi wszystkiego wyjaśnić? Dobra, przyznaję, że odjebałem w Paryżu, a wyjaśnienie tego jest kurewsko śmieszne. Ja sam do tej pory nie mogę zrozumieć tego i nigdy nie pogodzę się z tym, że dotknąłem innej kobiety, myśląc, że to Danielle. Kto zdrowy na umyśle uwierzyłby w taki idiotyzm?

Ale na litość najwyższego! Przecież to jebana prawda!

Widząc jak jej oczy ciemnieją zacisnąłem zęby i odsunąłem się. Znowu naruszyłem jej bezpieczną strefę komfortu, ale do kurwicy doprowadzało mnie to, że nie mogę jej, kurwa, dotknąć! 

***

Danielle

Arii, jak Boga kocham, zabiję cię!

Ten cholerny Moreau wykorzystał moment mojej słabości. Gdybym wiedziała, że szatański plan naszej małej lady ma jeszcze jednego aktora i jest nim ten nikczemnik i męska dziwka, Moreau, za Chiny ludowe nie wyciągnęliby mnie z sypialni. Nawet wołami. Przysięgam!

Jednak byłam tam, gdy półnagi lowelas wkroczył do salonu, odbierając mi zdolność ruchu. Siedziałam jak idiotka, pożerając wzrokiem nagą klatkę piersiową.

Muszę uczciwie przyznać, że ostatnie lata zdecydowanie wpłynęły na niego korzystnie. Zawsze był cholernie dobrze zbudowany, ale teraz po prostu wymiata. Nic dziwnego, że szlajając się po swoich włościach, wyrywa wszystko co ma cipkę i nie spieprza przed nim na drzewo.

Ludzie! Jeszcze chwilę temu zbierałam do kupy własne życie zastanawiając się, jak sobie poradzę. Czy ja naprawdę jestem aż tak cholernie żałosna? Nie mam siedemnastu lat, żeby wyć w poduszkę, bo facet okazał się złym chłopcem, który złamał moje niewieście serduszko. Dani, tego kwiatu to pół światu. Moreau może spadać, najlepiej z wysokiego klifu, a ja ostatecznie mogę zrobić mu tę grzeczność i nieco popchnąć w kierunku ostatniej drogi jego psiego życia. Najlepiej w plecy, używając sporej wielkości kija.

Przyjrzałam się uważnie opalonej piersi i z zaskoczeniem zauważyłam niewielki tatuaż nad lewym mięśniem piersiowym. Tak się w niego zapatrzyłam, że w porę nie zorientowałam się w tym, co ta szuja zamierza.

A potem było już za późno... Przyciśnięta do tego cholernie twardego torsu straciłam kompletnie rozum, gdy zaczął mnie całować. Pochłaniając każdy oddech. Między nami, powiem wam szczerze, że zawsze całował zajebiście dobrze. Aż podwijały mi się palce u stóp, nie mówiąc o tym co działo się w środkowych partiach mojego zdradzieckiego ciała. Myślę o nim zdradzieckie, bo do szału doprowadza mnie to, jak wielką władzę nad nim ma właśnie ten mężczyzna.

Facet, który właśnie zagroził mi klapsami! Dacie ludzie wiarę?

Chciałam właśnie powiedzieć mu co myślę o nim i ogólnie o męskiej populacji, gdy od strony łóżka rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Zwarliśmy spojrzenia, moje wypełnione wściekłością i jego przepalające mnie na wskroś, po czym Moreau odwrócił się do mnie bokiem, jakby obawiał się, że w pierwszej dogodnej chwili dam dyla z sypialni i wziął telefon do ręki. 

W tej samej chwili chyba Bóg w końcu się nade mną zlitował, ponieważ usłyszałam dobiegający z salonu śmiech Raula. Znak, że kolejny wysłannik diabła właśnie wyszedł i teren jest czysty. Nie zastanawiając się dopadłam do drzwi, a że stałam tuż obok, podła gadzina za mną nie miał najmniejszej szansy powstrzymać mnie przed ucieczką.

Ja oczywiście nazwałabym to raczej taktycznym odwrotem, ponieważ jeszcze jedna minuta spędzona w jego towarzystwie i o raju! Witajcie więzienne wdzianka.

- Danielle, do cholery! Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać.

Ruszył za mną, a jego wściekły głos poczułam aż na karku. Bez krępacji pokazałam mu co o nim myślę w języku migowym, wystawiając środkowy palec.

- Pierdol się, Moreau – warknęłam, zapominając, że w salonie znajdują się dziewczyny i Raul.

- Licz się ze słowami!

Powiedzcie mi... Jak ktoś pokazuje wam międzynarodowy znak, rozumiany przez każdego, nawet kompletnego debila i odwraca się do was plecami, dalej nawijacie? Ja w takim przypadku zgrabnie zabrałabym swoje zabawki z piaskownicy i jak każda kobieta, w zaciszu sypialni zaplanowałabym krwawą vendettę. Niestety, wściekły ogar, który szusował za mną do salonu albo przybył do nas z innego wymiaru, gdzie ten rodzaj komunikacji międzyludzkiej jest jeszcze nieodkryty, albo ma problemy ze wzrokiem.

- Pieprz się.

- Zaraz będę pieprzył, ale ciebie, księżniczko.

Okręciłam się na pięcie, jakby trzasnął mnie właśnie batem przez plecy. Poczułam na twarz ciepły oddech, gdy Moreau zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów przede mną. Moje oczy jak przyciągane magnesem skierowały się na jego lewą pierz, do miejsca, gdzie...

Przez sekundę nie docierało do mnie na co właśnie patrzę. Zamrugałam powiekami, jednak to coś nie zniknęło. Biło w moje oczy, jak krwawy ślad na brązowej skórze. Ślad, układający się w jeden kształt. Usta... On miał wytatuowane usta. Czerwone, z pełnymi wargami, lekko uśmiechnięte. Byłam tak blisko, że widziałam napis pod nimi. Czarne litery układające się w napis. 

Je garderai ton baiser pour éternité...

Zatrzymam twój pocałunek na wieczność...

Zabrakło mi powietrza, jakbym dostała pięścią w brzuch.

- Danielle, kochanie...

Nie, nie tym razem! Potrzasnęłam głową i unosząc wzrok spojrzałam na niego. Szare oczy przypominały w tej chwili roztopione srebro, skrzące się emocjami. Wciąż był w nich ten mrok, który dostrzegłam osiem lat temu, może nawet bardziej przerażający niż wtedy.

Widząc jak na mnie patrzy, jak unosi arogancko jeden kącik ust wiedziałam, że zauważył, gdzie jeszcze przed chwilą patrzyłam. Był wręcz tym zachwycony!

Nadepnął na moje anielskie skrzydła...

- Posłuchaj, bucu – warknęłam celowo uderzając paznokciem w tatuaż. – Kochanie, to możesz sobie mówić do tej dziwki, którą pieprzyłeś w klubie. Do mnie masz się zwracać per panno Martin, a najlepiej w ogóle się nie odzywać.

- Kurwa! Nie pieprzyłem się z nią! Pozwól mi to wyjaśnić!

- Czy ja wyglądam ci na osobę, którą to cokolwiek obchodź? Już ci powiedziałam. To, gdzie i w kogo wkładasz swojego kutasa, to nie mój biznes.

- Ja pierdolę! Doprowadzasz mnie do kurwicy! – ryknął.

- Nie podoba się coś? – machnęłam ręką w stronę windy. – Tam są drzwi!

- Danielle! – zignorowałam dziki wrzask.

- Dani?

- Czego?! - szarpnęłam głową patrząc na stojące za mną dziewczyny.

Obydwie wyglądały tak, jakby zobaczyły ducha. Zaraz za nimi stał Raul i już mogę wam powiedzieć, że jak nie zmaże ze swojej twarzy tego cholernego uśmiechu, to nie ręczę za siebie. Najlepiej, gdyby zabrał to stworzenie za mną i dopilnował, żeby trzymał się ode mnie jak najdalej. Chryste! Ja naprawdę nie chcę iść do więzienia!

Minęłam zaskoczone moim zachowaniem dziewczyny. Jak się zaraz nie napiję... Czułam wbite w plecy trzy pary oczu i jedne wściekłe ślepia, gdy podchodząc do barku, dodam przyzwoicie zaopatrzonego, nalałam sobie whisky. Wyjątkowe sytuacje wymagają większej mocy i siły rażenia, pomyślałam nalewając całkiem przyzwoitej wielkości szklankę.

- Danielle?

Uniosłam szkło do ust i wypiłam, jakbym miała tam wodę. Zaparło mi dech, a ogień zapłonął w moim żołądku. Trzasnęłam pustą szklanką o szklaną powierzchnię barku i odwróciłam się do Raula.

- Nie chce mi się z wami gadać – warknęłam wychodząc z salonu.

Dla podkreślenia wagi moich słów, gdy tylko udało mi się wspiąć na miękkich nogach na piętro, trzasnęłam drzwiami. 

Krążąc po sypialni zaczęłam żałować, że nie zabrałam ze sobą jakiejś zacnej butelczyny. Nawet tej cholernej whisky, której tak na marginesie totalnie nie znoszę. Rozstraja mnie i najczęściej zobaczycie mnie płaczącą w pijackim stylu, niż ululaną na wesoło.

- Dani? – dobiegł cichy głos zza drzwi. – Możemy wejść?

Wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się, czy to bezpieczne. Nie dla nich, ale dla mnie. Byłam jeszcze tak wściekła na tego cholernego faceta, że miałam wrażenie, jakbym unosiła się w powietrzu. A może to wina alkoholu. Jedno jest pewne, ten człowiek wyzwala we mnie najgorsze cechy. Przecież ja jestem spokojną, zrównoważoną kobietą. Nigdy wcześniej nie krzyczałam na ludzi, a tym bardziej nie przeklinałam. No dobra, czasami, ale naprawdę bardzo czasami... Chyba już jestem nieco pijana.

W każdym bądź razie, od kiedy Cruz Moreau mnie prześladuje, nazywam rzeczy po imieniu, odkryłam w sobie nieprzebrane pokłady wściekłości, a czasami nawet furii, nad którą coraz ciężej mi zapanować. Do tego zaczęłam przeklinać jak szewc, ale to z kolei bardzo mi się podoba. Przynajmniej wzbogaciłam słownictwo w zakresie rzeczowników i przymiotników. Przystojny czy seksowny jak diabli brzmią tak nijako, prawda?

- Dobra, możecie wejść – odpowiedziałam. – Ale tylko wy.

- Spokojnie, aniele. Już poszli – pierwsza weszła Lucy.

- Aniele? – parsknęła Arii z szerokim uśmiechem. – Ja raczej zmieniłabym jej kolor skrzydeł na czarny. Dani, nie wiem co zrobiłaś, ale przysięgam na wszystkie swoje szpilki, cholernie mi się podoba ta nowa wersja Danielle Martin.

- Daj spokój, Arii – machnęłam dłonią, zastanawiając się dlaczego moje kości są wiotkie. – To ten cholerny facet. Doprowadza mnie do kurwicy.

- Dobrze, Dani – zatarła dłonie z radochy. – Dowal mu jak ma ci to ulżyć, bo ostatnio żal było na ciebie patrzeć.

- Że niby co?

- Przestań robić wielkie oczy, Dani – obruszyła się. – Lucy, mam rację, czy nie?

- Masz.

- No widzisz?

- Ale przepraszam was bardzo... O czym wy do mnie mówicie?

Wymieniły między sobą spojrzenia i aż poczułam ciarki na plecach. Bez dodatkowego wsparcia w postaci procentów to ja raczej nie przetrwam nadchodzącej konfrontacji.

- Muszę się napić – mruknęłam i mijając je wypadłam z własnej sypialni, jakby goniły mnie ogary piekielne.

Gdybyście znali te dwie pseudo anielice przyznalibyście mi rację. Przyczają się i zaatakują w najsłabszym momencie, gdy nie jesteś się człowieku w stanie bronić. A już prym wiedzie lady Ariela, która tak potrafi przemielić, że po wszystkim zbierasz się tygodniami.

Nalałam sobie kolejną porcję whisky i opierając się ramieniem o ścianę, stanęłam patrząc przez okno.

- Jak tam wasze spotkanie? – zagaiłam nie oglądając się za siebie i mając nadzieję na odwrócenie ich uwagi ode mnie. – Wszystko poszło zgodnie z planem?

- Martin, nie uda ci się to – ostrzegła Arii podchodząc do mnie. - Dani, do cholery! Tak nie może być dłużej. Spójrz na siebie. Jesteś strzępkiem nerwów. Myślisz, że nie widzimy tego? Snujesz się z miejsca na miejsce i dosłownie znikasz w oczach. Ten dzisiejszy występ... Uwierz mi, podoba mi się jak teraz się zachowujesz, ale jak długo tak będzie?

- Arii, proszę... - wyszeptałam zaciskając powieki. – Nie teraz.

- A kiedy? Odkładasz tę rozmowę od tygodni, jak nie od lat. Nie naciskałyśmy, chciałyśmy dać ci czas, żebyś doszła do siebie, ale już tak dłużej nie możemy.

- Arii...

- Ona ma rację, Dani – do rozmowy włączyła się Lucy. – Porozmawiaj z nami. Wiem, że ostatnie wydarzenia spadły na nas jak lawina. Najpierw Gabi, teraz ta sprawa... Musisz z nimi porozmawiać, Dani. Tym razem nie pozwolimy ci schować głowy w piasek.

Czy faktycznie to robię? Jak cholerny struś, który wtyka głowę w każdą dziurę, gdy tylko poczuje zagrożenie? Nie widzieć to nie czuć? Nie bać się tego, co prześladuje w koszmarach od długich lat? Jak zareagują? To tak cholernie trudne. Wciąż czuję się zbrukana, jakby to wszystko stało się zaledwie chwilę temu. Czuję każdy siniak, każde ugryzienie i poranione do żywych ran dłonie...

Zaczynam płakać. Najpierw jedna łza wymyka się niepostrzeżenie z oka, potem druga... Kolejne płyną już nieprzerwanym strumieniem paląc moje policzki. Zaciskam ramiona obejmując się nimi w pasie jak kocem bezpieczeństwa, który choć w niewielkim stopniu przynosi ulgę. Tak ciężko jest zaczerpnąć oddech. Płuca palą, jakbym oblała je benzyną i rzuciła na nie zapaloną zapałkę.

- Osiem lat temu... Philipe Gramant... Brat Cruza... Podstępem podał mi narkotyki. Ocknęłam się w domku letniskowym, należącym do jego rodziny.

Boże, nie dam rady! Zagryzłam usta aż do krwi powstrzymując krzyk. Metaliczny smak wypełnił moje usta. Taki znajomy, tak cholernie znajomy...

- Przywiązał mnie do łóżka. Nogi i nadgarstki. Próbowałam się uwolnić... Uderzył mnie... Wszystko mnie bolało... - zaniosłam się płaczem.

- Dani... O Boże!

- Nie, muszę to z siebie wyrzucić – podniosłam głowę patrząc przez zasłonę łez na niewyraźną twarz Arii. Wszystko inne było jedynie zamazanym tłem czerni i szarości. – Macie rację. To już za długo trwa. Nie daję sobie z tym rady – Udało mi się wziąć drżący oddech i z oczami wbitymi w mrok pozwoliłam w końcu przerwać tamę milczenia. – Byłam wciąż oszołomiona narkotykiem. Nie wiedziałam, dlaczego wszystko mnie boli i dlaczego nie mogę się ruszyć. Philipe... Chyba coś brał, bo to co mówił wtedy zupełnie nie miało sensu. Zaczął się ten koszmar... Całymi godzinami... Po wszystkim zmusił mnie do prowadzenia samochodu. Przez cały czas krzyczał i szarpał mnie. Złapał mnie za włosy i uderzył w kierownicę... Widziałam nadjeżdżający z naprzeciwka duży samochód, to była chyba cysterna z paliwem. Szarpnął za kierownicę. Jechaliśmy wprost na niego. Wciąż słyszę w uszach pisk hamulców i ten ogłuszający dźwięk klaksonu. W ostatniej chwili udało mi się wyrwać kierownicę z jego rąk. Nasz samochód wpadł na pobocze i uderzyliśmy w drzewo.

- Dani...

- Jeszcze nie, Lucy – poprosiłam z płaczem. – To nie wszystko. Wyszłam ze szpitala po czterech tygodniach. Philipe wciąż mi groził... Nachodził w domu... Tamtego dnia, gdy rozbił się samolot... Wieczorem, dzień przed wylotem... Znowu pojawił się w moim domu. Nie był sam. Tamten mężczyzna. Jezu! Nigdy nie zapomnę jego oczu. Niebieskich, pustych i martwych. Philipe został z moją matką w jej sypialni. Słyszałam ich.

- Co on ci zrobił?

- Chciał... - przełknęłam czując jak moje gardło momentalnie puchnie, jak zaczynam się dusić. – On... Uderzył mnie... Zaczął dusić i zrywać ze mnie ubranie... Udało mi się złapać lampkę nocną, taką mosiężną. Nie wiem skąd miałam tyle siły, ale uderzyłam go. Krew była wszędzie. Wciekł się, zaczął mnie kopać po brzuchu i plecach. Byłby mnie zabił, ale Philipe wpadł do sypialni, zobaczył co się dzieje i zabrał go do szpitala. Miał rozcięte pół twarzy.

- Matka ci nie pomogła?

Z mojego gardła wydobył się bulgot, jakby dusiła się wodą, albo krwią.

- Była wściekła. Kazała mi się wynosić z domu. Bredziła coś o tym, że nie wiem na kogo podniosłam rękę i takie tam. Nawet nie rozumiałam co do mnie mówi. Jakoś udało mi się spakować w plecak. Nie miałam pieniędzy, nie miałam dokąd pójść. Bałam się, że w każdej chwili oni mogą wrócić. Był środek nocy, a ja stałam przed domem i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Zadzwoniłam do Cecylii, przyrodniej siostry taty. Kazała mi jechać na lotnisko. Kupiła mi bilet do Stanów.

- Na ten samolot, który się rozbił?

- Dokładnie na ten, Lucy. Ledwo szłam, czułam, że znowu mam połamane żebra i tak strasznie bolał mnie brzuch. Jakiś mężczyzna zauważył mnie na drodze. Chyba musiałam wyglądać strasznie, bo zaproponował, że mnie podwiezie. Nie wiem, czy dałabym radę sama dotrzeć na lotnisko, to ponad trzydzieści kilometrów. Odebrałam bilet i choć miałam jeszcze kilka godzin do odlotu, postanowiłam przeczekać je na lotnisku. Tam było bezpieczniej...

- Dani, dlaczego nie wsiadłaś do samolotu?

- Ja... Zemdlałam w łazience – wyszeptałam. – Ktoś mnie znalazł leżącą w kałuży krwi i wezwali pogotowie. Gdy ten samolot się rozbił... Byłam w szpitalu.

Ulżyło mi... To wszystko tak strasznie mi ciążyło przez ostatnie lata. Jednak to jeszcze nie koniec mojej popapranej historii. Nie wiedziałam, czy dam radę dokończyć...

- Nigdy nie zapomnę tego dnia. Moich osiemnastych urodzin. W karetce pytali o najbliższą osobę i wskazałam Cecylię. Byłam już pełnoletnia, dlatego nie musieli zawiadamiać matki i dlatego wszyscy byli przekonani, że byłam w tym samolocie.

- Chryste, Dani... - Zatonęłam w ciepłych ramionach Lucy i Arii. – Dlaczego nie poszłaś na policję?

- Nie wiedziałam kim jest. Co im miałam powiedzieć? Philipe i matka wyparliby się wszystkiego.

- Nie wiesz, kim był ten sukinsyn?

- Nie, Arii. Jego tam nie było.

- Tam? Gdzie, tam?

Jeszcze dwie... Jeszcze tylko dwie tajemnice. Dasz radę, przekonywałam siebie zaciskając palce. Czułam jak paznokcie wbijają się w miękkie wnętrze dłoni, wypełniając je ciepłą krwią.

Dwie tajemnice...

- Jezu Chryste... - poczułam dłonie na policzkach i spojrzałam w oczy Arii. Pełne łez... - Dani, aniele... Philipe... On nie był sam? – potrzasnęłam głową czując wielką gulę w gardle. – Ilu ich było? Dwóch?

- Czterech...

- Nie... Dani...

Została jedna. Ta, która boli najbardziej. Ta, która odebrała mi nadzieję... Zapytajcie mnie, bo sama nie dam rady, błagałam w myślach.

- Dani...

Spojrzałam w szmaragdowe oczy. Już nie tak błyszczące jak zawsze. Takie smutne. Przeraźliwie smutne. Zapytaj mnie, Lucy...

- Dlaczego? Co się stało?

Chryste, tak strasznie ci dziękuję! Za to, że odnalazłam je i za to, że właśnie w tej chwili są ze mną. Nie wszystkie, bo brakuje naszego serca, Gabi, ale wierzę, że nie potrafiłbyś jej nam odebrać.

- Miałam krwotok. Byłam w trzynastym tygodniu ciąży. To było dziecko Cruza...

Dokonało się. W jakiś sposób poczułam się czystsza niż kiedykolwiek. Ciężar, który nosiłam w sobie od ośmiu lat zmalał. Nie zniknął całkowicie, bo to niemożliwe, ale potrafiłam już normalnie oddychać. Bez tego uczucia, że każdy oddech, który biorę jest tym ostatnim.

Podniosłam głowę i zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy same...









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top