Rozdział 28 - Marzę o dniu...
Wciąż milczę. Wciąż odkładam wszystko na kolejny dzień. Ile jeszcze? Te dni zlepiają się w tygodnie, miesiące a nawet lata. W długie osiem lat milczenia. Nikt nie wie, nikomu nie powiedziałam. Zamknęłam się w przezroczystej kuli, która jest już tak popękana, że wystarczy jeden dotyk, zaledwie jedno delikatne muśniecie, a rozsypie się jak gwiezdny pył.
Uwierzcie mi. Nie każdego da się naprawić. Niekiedy potrzebujesz więcej czasu, więcej samozaparcia i pomału, dzień za dniem, jesteś w stanie posklejać każde pękniecie. To jak sklejanie kryształowej kuli, którą ktoś lub coś rozbiło. Zagarniasz drobne kawałeczki, delikatnie, żeby żadnego okruszka nie zgubić i sklejasz pasujące do siebie elementy.
Czasami efekt końcowy przynosi zupelnie nieoczekiwane efekty. Lepsze... Gorsze... Wszystko zależy od materiału, spoiwa, chęci. Zostają na powierzchni widoczne blizny, ale istniejesz.
A niekiedy, tak jak w moim przypadku, rozbite szkło zamieni się w pył. Z tym już nic nie zrobisz. Zanurzysz dłoń a wszystko przesypie ci się pomiędzy palcami. Zniknę...
Paryż dał mi jeszcze jedną, nieoczekiwaną lekcję. Myślałam, że jestem na tyle silna i zdeterminowana, aby stanąć do walki, a wykonałam zaledwie jeden, nic nieznaczący ruch. Na resztę zabrakło mi odwagi i pojawiły się kolejne pęknięcia w mojej kuli, w której żyję.
Jeden wieczór, jedna piosenka i ten mężczyzna, który zmiażdżył moje serce. Tak bardzo chciałam go nienawidzić. Wmawiałam sobie to przez długie lata, wciąż podsycając w sobie ten płonący we mnie ogień nienawiści. Nawet ten dzień, gdy swoim zachowaniem popchnęłam go do przekroczenia granicy, tej kruchej linii, za którą powinna znajdować się już tylko wściekła furia. Ten dzień miał być ostatnim, w którym raz na zawsze pożegnam własną przeszłość.
To nie takie proste. Nic co jest związane z Cruzem Moreau nigdy nie było proste. Był skomplikowanym, tajemniczym mężczyzną, który pochłonął mnie, jak kolejny łyk powietrza. Chciałabym go nienawidzić, tak bardzo... Nie potrafię...
Przez chwilę miałam nadzieję, że wszystko ze mną w porządku. Że potrafię dopuścić do siebie mężczyznę, nie czując jak zamieniam się w wielką bryłę lodu, gdy tylko zbliży się do mnie, nie wspominając o dotyku. Noah, wokalista Sinful Whispers, cholernie seksowny facet z niego, a przy tym zabawny, mógł być pierwszy. Pomógł mi zupelnie bezinteresownie i ani razu nie przekroczył granicy, czego można się było spodziewać po gwieździe rocka i reputacji, jaką miał Noah. Szalone imprezy wszędzie, gdzie tylko się pojawił i morze chętnych kobiet. Już sam fakt, że poznałam go w tak specyficznym miejscu wiele mówił o tym, z jakim typem faceta mam do czynienia. Gdy dotknął mnie na parkiecie sądziłam, że wszystko wróciło do normy.
Powiem wam. Wróciło, gdy gdzieś tam nad ranem procenty, które tamtej nocy w siebie wtłoczyłam ulotniły się. Patrzyłam w oczy faceta, dla których każda kobieta na tym cholernym świecie dałaby się zabić, aby tylko zwrócił na nią uwagę i nie czułam nic. Żadnych motylków, nawet cholera tych malusieńkich, żadnego podniecenia, czy nawet przyśpieszonego bicia serca. Przyjaciel, tak i to tyle w temacie.
Dlatego tak bardzo nie chciałam iść na tę kolacje z Jaredem. Kolejny facet, który wyraźnie okazał mi zainteresowanie, a nawet mnie nie widział. Na żywo? Kandydat na modela do kalendarza dla pań. Seksowny i tak diabelnie szarmancki, jakby urwał się z dziewiętnastego stulecia, gdy mężczyźni traktowali kobiety, jak damy, otwierając im drzwi i całując w dłoń. Spędziłam z nim prawie trzy godziny, ale już pierwszy dotyk, jeszcze w lofcie, gdy złożył pocałunek na mojej dłoni i kolejne rozczarowanie.
Jeden jedyny facet, od którego powinna trzymać się jak najdalej, którego powinnam nienawidzić... Tylko przy nim czułam to wszystko. Motylki, a nawet wielgachne pterodaktyle, masakrujące skrzydłami mój żołądek, szalony galop serca i brak tchu za każdym razem, gdy tylko o nim pomyślałam. Jestem popieprzona jak cholera!
Spojrzałam przez ramię na swój telefon. Milczący od kilku dni. Dziesiątki wysłanych wiadomości, których nigdy nie przeczytałam. Wciąż je ignoruję, ale nie wiem dlaczego jeszcze nich nie usunęłam. Opieram się każdego dnia tej chorej ciekawości, która karze mi je sprawdzić. Nie zrobię tego. Jeszcze nie dziś, a może nigdy... To test na siłę charakteru.
- Dani? Masz ochotę prysnąć na motorze?
Zamrugałam powiekami, jakbym została obudzona nagle ze snu. Odpływam myślami tak daleko, że nawet nie wiem, co się dookoła mnie dzieje. Od ubiegłego piątku czas tak szybko mi upłynął, że dopiero teraz zdałam sobie sprawę iż jest wtorek. Najpierw Paryż, potem Nowy Jork, gdzie poleciałyśmy z dziewczynami wcześniej, niż planowałyśmy. Kilka dni, a złotowłosa Arii, która stała właśnie w progu mojej sypialni, załagodziła swój zakupowy głód. Mamy spokój na kilka tygodni, tak przynajmniej myślę.
Wszystkie odetchnęłyśmy z ulgą. Przez lata przygotowywałyśmy się na ten dzień, spodziewając się najgorszego. W piątek Gabi oficjalnie przejęła spadek po rodzicach. Malcolm podjął wszelkie środki bezpieczeństwa, łącznie z zamknięciem całego biurowca, gdzie Gabi spotkała się z prawnikami. Wszystko po to, żeby nie dopuścić do jej porwania. Poszło szybko i gładko. Za łatwo... Nie mogłam uwierzyć, że jej ojczym tak zupełnie odpuścił. Szukał jej przez lata i tak nieoczekiwanie, na samym końcu mety w wyścigu o ten niewyobrażalny majątek, tak zwyczajnie zrezygnował?
- Dani? Halo?
- Przepraszam, zawiesiłam się – potrzasnęłam głową. – O co pytałaś?
- Stwierdziłyśmy z Lucy, że najwyższy czas odbić Gabi z rąk Kolumbijczyka.
- To ona jeszcze nie wróciła?
- A ty byś wróciła mając takie ciacho jak Raul?
- Dzwoniłyście do niej?
- Tak, ale chyba rozładował się jej telefon. Nic dziwnego, skoro jest tam od piątku – zaśmiała się. – Raul też ma wyłączony, ale na wszelki wypadek sprawdziłyśmy jej nadajnik. Wciąż jest u niego. To co? Jedziesz z nami?
- Motory? – zapytałam widząc czarny kombinezon
- Jeszcze się pytasz? Masz dosłownie pięć minut, Martin.
Wystarczyły mi cztery, żeby wbić się w czarną skórę i ścigając z wieszaka kurtkę, zeszłam do salonu, gdzie Arii już niecierpliwie krążyła pod oknem. Ta dziewczyna ma więcej energii niż elektrownia. Wiecznie w ruchu. Jak nie zakupy, to siłownia. Natomiast Lucy stała obserwując naszą małą lady z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.
- Nigdy nie dawaj jej energetyków – szepnęła do mnie. – Wykończy nas, mówię ci. Nosi ją już od rana.
- Słyszałam, Romero!
- A już miałam nadzieję, że utrata słuchu w zeszłym tygodniu była permanentna.
- Jak ciebie przyłapię, tak jak Gabi, na migdaleniu się w miejscu publicznym, zapewniam, że ani moja pamięć, ani słuch nigdy nie doznają uszczerbku i będę ci to wypominać do późnej starości.
- Chyba, że znajdę na ciebie haka – parsknęła Lucy.
- Czy ja naprawdę muszę tego słuchać? – jęknęłam. – Miałyście trzy lata, żeby dorosnąć, a ja wciąż czuję się, jakbym przebywała z nastolatkami.
- Odezwała się starsza pani – prychnęła Arii popychając nas do windy. – Czasami, Martin, zastanawiam się...
- Lepiej tego nie rób – ostrzegłam. – Twój mózg i tak jest już nadmiernie przeciążony.
- Może masz rację – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – To, co dziewczyny? Jakie mamy plany na dzisiaj?
- Nie wiem... Poczekajmy na Gabi. Idę po lokalizator – rzuciłam, gdy wyszyłyśmy z windy. – Spotkamy się na parkingu.
Przeszłam plątaniną korytarzy do biura ochrony. Na szczęście nie zastałam tam Malcolma. Od powrotu z Paryża zamieniliśmy zaledwie kilka słów. Nie wiem, czy Ross, albo Jack powiedzieli mu, że wymknęłam się ochronie, ale ogólnie? Nic mnie to nie obchodzi. Pan M. obiecał mi, że będą niewidoczni, a jak się okazało było ich pełno i wszędzie. Już nawet nie będę wspominała obecności Moreau i jego świty.
Zagarnęłam lokalizator, sprawdzając od razu, czy jest sygnał i bez słowa dołączyłam do dziewczyn, które już siedziały na swoich maszynach. Uwielbiam jeździć na motorze. Nic nie jest w stanie zastąpić tej dawki adrenaliny, gdy pędzisz na zabójczej maszynie, ścigając się jedynie z własnymi myślami. Czasami prędkość jest tak duża, że nawet tych myśli nie słyszysz w głowie. Wiatr wychodzi ci naprzeciw, owiewając ciało, a ty tylko gnasz przed siebie.
Nikt i nic nie jest w stanie cię dogonić. Nawet wspomnienia...
Te cztery potwory, które mamy, to prezent od Gabi. Zrobione na specjalne zamówienie, z karoserią w kolorze naszych oczu. Przesunęłam dłonią po ciemnoniebieskiej skórze. Ostatnio tak rzadko miałam okazję wyrwać się i pojeździć bez celu. Malcolm od początku nie był zbyt szczęśliwy, gdy dostarczono nasze zabawki. Fukał i psioczył, gdy kategorycznie zabroniłyśmy zamontować w nich GPS. Nadajniki i całodobowa ochrona to aż nadto. Tej jednej rzeczy nie mógł nam zabrać. Ucieczki do wolności.
Wsunęłam lokalizator w specjalny uchwyt. Będziemy wiedziały, gdy Gabi zacznie się przemieszczać. Założyłam kask i siadając na motorze od razu odpaliłam silnik. Grzmiący ryk maszyn zabrzmiał w powietrzu, gdy dziewczyny dołączyły do mnie. Uwielbiam to.
Zdążyłyśmy przejechać kilka mil, gdy lokalizator zasygnalizował przemieszczanie się nadajnika Gabi. Kierując się wyraźnym sygnałem skierowałyśmy się w stronę klubu 'Maska'. Miejsca, w którym jakoś niespecjalnie chciałam się teraz znaleźć. W Bogu nadzieja, że zgarniemy Gabi, zanim ktokolwiek dowie się o naszym przyjeździe.
Już z daleka widziałam stojące przed wejściem czarne auta, więc dałam znak dziewczynom, żeby jechały przede mną. Bóg chyba zrobił sobie przerwę, ponieważ nie wysłuchał moich gorących próśb. Z każdym pokonanym metrem, który przybliżał mnie do tego miejsca, czułam narastający we mnie niepokój. Tak liczne samochody nie wróżyły niczego dobrego.
Starałam się nie patrzeć w stronę stojących na zewnątrz mężczyzn, którzy najwyraźniej na nas czekali. Nawet, gdyby nie zdawali sobie sprawy, że my to my, to niestety ryczące bestie, które się do nich zbliżały, zaalarmowałyby każdego. Powinnam chyba kupić sobie hulajnogę, pomyślałam.
Zauważyłam Raula otoczonego przez ochroniarzy z klubu i na nim starałam się skupić wzrok, gdy z grupy mężczyzn odłączył się jeden, zbliżając się do mnie. Ignoruj, Dani... Napięłam wszystkie mięśnie, gdy Moreau stanął zaledwie dwa metry ode mnie. Zerknęłam tylko raz...
Chryste! Dlaczego on? Dlaczego mężczyzna, który zniszczył mnie i tak cholernie skrzywdził jest tym, na widok którego moje martwe ciało budzi się do życia? Jak zaczarowana patrzyłam na te usta, za którymi tęsknię każdego dnia i nocy, a które teraz poruszały się wypowiadając zaklęcia, których nie słyszałam. Pamiętam ich smak, kształt i to cudowne uczucie, gdy mnie dotykały. Miękkie, delikatne, wilgotne... Minęło ponad osiem lat, a mam wrażenie, że dosłownie chwilę temu czułam jak mnie pochłaniają, szepcząc moja Danielle...
Te same usta, które kilka dni temu dotykały innej kobiety!
Zwiększyłam obroty silnika, czując jak budzi się we mnie złość. Do cholery! Dlaczego wciąż mam to przed oczami? Nie mogę pozbyć się z pamięci tego obrazu, jakby wżarł się we mnie. Nie powinnam czuć żadnych z tych uczuć. On nie jest mój i nigdy nie był. Dzieliłam się nim, choć byłam tego zupełnie nieświadoma, z tyloma kobietami, że jedna czy nawet tysiąc więcej nie powinno robić różnicy. Taki właśnie jest Cruz Moreau. Jedna kobieta, to tak, jakby jej w ogóle nie było.
Byłam dla niego nikim...
***
Gdyby los, przeznaczenie czy co tam innego decyduje o naszym życiu, były istotami z krwi i kości, już kilkanaście godzin temu rozpieprzyłbym je na krwawą miazgę. Jebane życie... Zupełnie straciłem nad nim kontrolę.
Tym razem jednak nie z własnej winy. Moje problemy z Danielle i jej uparte milczenie zawiesiłem w próżni. Musiałem. Z krwawiącym sercem i rozszarpaną duszą, musiałem na chwilę oddalić się od tego. Nie znaczy to, że nie zrobię porządku z tym fircykiem, Jaredem Thomson, który wyskoczył jak pieprzony królik z kapelusza i miał czelność dotykać mojej kobiety. Tak, ludzie. Wiem o nim wszystko.
Facet jest, kurwa, tak czysty, że aż nierealny. Poukładany, jak książki na półce w bibliotece, w dziale pod miłym dla mojego ucha tytule: jestem kurewsko nudny. Jakim cudem moja Danielle zwróciła uwagę na takiego pojebańca? Po dwóch minutach spędzonych w towarzystwie takiej miernoty, każda normalna kobieta powinna odczuwać mdłości. Już szybciej ten pierdolony Noah Carlson jest w typie takiej kobiety jak Danielle. Nie znaczy to wcale, że pozwolę jej na jakikolwiek kontakt z tym trubadurem.
Niech wzdychają do jego cholernego piania pozostałe kobiety na tym jebanym świecie, ale nie moja. Żaden z nich nie jest wart takiego cudu, jakim jest Danielle.
Kurwa! Tak w zasadzie to przede wszystkim ja nie jestem jej wart i gdybym miał choć odrobinę przyzwoitości, zostawiłbym ją w spokoju. Cóż... Nie mam jej za grosz, o czym wiedzą wszyscy, więc mam w dupie co powinienem, a czego nie. Tak długo, jak Danielle nie pośle mnie do diabła, tak długo to ja zgłaszam prawo wyłączności do niej. Widzialna dla każdego kutasa pieczątka: wyłączna własność Cruza Moreau, najniebezpieczniejszego sukinsyna na świecie.
Będzie cholernie trudno odzyskać jej zaufanie. Po tym co zrobiłem i jak się zachowałem, wciąż trzyma mnie na dystans. Jej przeszłość... Rozpierdala mnie to w każdej sekundzie i nie jestem w stanie o tym zapomnieć. Tak długo, jak żyje pierdolony Philipe, a ja nie pomszczę krzywdy mojej kobiety, tak długo nie zaznam spokoju.
Chciałbym rzucić jej do stóp cały świat i truchło tego, który ją skrzywdził. Odpędzić złe wspomnienia, tulić, gdy w nocy koszmary chwytają jej drobne ciało w swoje szpony, wciągając w przeszłość. Jestem tak kurewsko pewien, że tylko ja jestem w stanie wyciągnąć Danielle z tego.
Spędziłem w klubie cały weekend i ku zaskoczeniu Marcela nic nie zniszczyłem. Brawo ja! Biuro, apartament i siłownia... Tylko tam przemieszczała się moja dupa. Sprawy klubu przestały mnie cokolwiek interesować. Tak jak wspomniałem, to burdel Raula, więc niech się nim zajmuje.
Przez ten czas robiłem to, w czym jestem kurewsko dobry, a mianowicie planowałem. Zemsta najlepiej smakuje na zimno, ale ja w swojej dodam całkiem sporo ostrych przypraw. Ten sukinsyn będzie się dusił, czując palący płomień na języku i w każdym oddechu. Gus dostarczył mi podstawowych informacji, a resztą zajmują się już chłopaki z Nowego Jorku, którzy od soboty warują w Paryżu.
Jestem zajebiście szybki. Nic nie zostawiam przypadkowi. Te jebane licytacje to już prawie przeszłość, a my z Raulem będziemy mieć każdego jednego, kto choć umoczył w tej sprawie czubek palca.
Tęsknota za Danielle była bolesna. Z najwyższym trudem powstrzymywałem się przed zadzwonieniem do niej, czy choćby wysłaniem kolejnej wiadomości. Muszę znaleźć w sobie nieprzebrane pokłady cierpliwości, jeżeli chcę ją odzyskać. A chcę, to w moim przypadku tak marne i nic nieznaczące słowo. Pomyślałem, że skoro nie mam żadnych szans na spotkanie, czy też rozmowę, to chociaż pojadę pod jej loft. Może będę cholernym szczęściarzem i uda mi się ją zobaczyć. Nakarmić własne serce widokiem kobiety, bez której nie wyobrażałem sobie życia.
Wtedy właśnie w moje życie wpieprzył się los... Zadzwonił do mnie Raul i chociaż w tamtym momencie, gdy jego telefon zatrzymał mnie dosłownie w drzwiach, miałem ochotę warknąć i zignorować go, teraz dziękuję Bogu, że tego nie zrobiłem. Raul brzmiał jakby przez cały weekend nic innego nie robił tylko chlał, ale najbardziej zaniepokoiło mnie to, że prawie bełkotał. Pojechałem do sukinsyna, w myślach obijając mu już ten przystojny ryj za zepsucie moich planów i znalazłem go leżącego w salonie, w kałuży własnych wymiocin. Wezwałem Marcela, a następne godziny to była kurewska walka z nieprzytomnym, dwumetrowym facetem, który rzygał częściej niż dawaliśmy radę zmieniać mu ubrania.
Marcel w końcu zadzwonił po doktorka, jednego z naszych, który dba o nasze tyłki po tej stronie oceanu i jakoś wspólnie udało się nam postawić wielkoluda na nogi.
To co się stało w piątkową noc w jego penthousie, to jakiś jebany koszmar, z którego on sam niewiele pamięta. Ktoś, w dalszym ciągu chuj wie kto, naćpał go jakimś syfem, który podają zawodnikom w nielegalnych, krwawych walkach w klatce. Po jednej dawce tracisz zdolność rozpoznawania świata, narasta w tobie jebana agresja i zabijesz każdego, którego wskaże ci twój pan.
To czego się dopuścił i co zrobił pod wpływem narkotyku... Kurwa! Raul zupełnie oszalał, gdy okazało się, że Gabriella była w tym czasie w jego apartamencie. Nagranie głosowe na jej telefonie, który zgubiła uciekając z mieszkania, rozpieprzyło kompletnie jego psychikę.
Jeszcze kilka dni temu to ja byłem pogrążony w jebanym amoku. Teraz pilnuję, żeby Raul nie podążył tą samą drogą, a wiem, że jest już tego cholernie blisko. Ktokolwiek znajdzie się w pobliżu niego, gdy wpadnie w ten swój stan ciszy, w której jego demony wypełzają na powierzchnię, jest już pieprzonym trupem.
Na razie, dzięki Bogu, jeszcze się trzyma. Zgarnęliśmy wszystkich chłopaków, którzy przeszukiwali apartament Raula i wróciliśmy do klubu. Mam cholerną nadzieję, że zamknięty w czterech ścianach, w końcu opanuje się na tyle, aby nie siać wokoło śmierci. Chłopaki doskonale zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Z nas dwóch, to Raul jest tym, który częściej wybucha, dlatego kontrola to wszystko czego potrzebuje, żeby utrzymać demony w klatce. Teraz ktoś pozbawił go właśnie tej cholernej kontroli. Najgorsze co mogło się wydarzyć to fakt, że skrzywdził Gabriellę.
To nie kolejna przypadkowa laska, na którą się zakręcił. Ten sukinsyn zakochał się w niej. Jest Ona i jest równowagą w jego życiu. Bez tej kobiety Raul jest jak bomba, która zmiecie cały świat.
- Marcel, zajmij go czymś – zwróciłem się do niego, gdy Raul prosto z samochodu obrał kierunek na drzwi do klubu. – Znasz procedury, ale tym razem to może być za mało.
- Wiem.
Zanim mieliśmy szansę zniknąć w bezpiecznych dla świata murach klubu, rozległ się potężny ryk silników. Jakbym cofnął się w czasie o kilka tygodni, gdy Lucy i Ariela przyjechały na tych jebanych motorach. Obejrzałem się, zauważając szybko zbilżające się maszyny. Jezu Chryste!
Szybko dałem Marcelowi znać, żeby pilnował Raula. Nie mam pojęcia co dziewczyny tutaj robią, ale wybrały sobie kurewsko zły czas i miejsce.
Ryk silników był tak potężny, że wprawiał w wibracje powietrze i chodnik pod naszymi stopami. Zerknąłem na zbliżające się maszyny i dosłownie, kurwa, zamarzłem widząc nie dwa, a trzy parkujące właśnie kilka metrów od nas motory. Jeden z nich należał do Danielle...
Z warczącym odgłosem wydobywającym się z mojej piersi, ruszyłem w stronę ciemnoniebieskiej maszyny i dziewczyny siedzącej na nim. Kurwa! To miejsce było w tej chwili jebanym piekłem, w którym właśnie znalazła się Danielle.
Moja Danielle, ubrana w ten pieprzony skórzany kombinezon, który przylegał do jej ciała jak mokry podkoszulek, w długich do połowy uda kozakach. Jebane obcasy i motor? Czy ona, kurwa, zdaje sobie sprawę, jak to jest niebezpieczne?
Ludzie! Ja naprawdę się staram. Modlę się każdej minuty o jebaną cierpliwość, ponieważ wiem, że Danielle potrzebuje czasu. Staram się jak mogę, przestałem bombardować ją telefonami i wiadomościami. Nawet rozważałem gdzieś po drodze pieprzoną medytację i te inne bzdury. Wszystko, żeby opanować swój wybuchowy charakter i pośpiech. Powinienem dostać kurewski medal, a co dostałem?
Mój pieprzony mokry sen w czarnej skórze, dosiadający jebanej śmierci na dwóch kołach! Skąd ona ma ten kurewski motor? To nie motorynka, ani żaden z tych szpanerskich motorków, którymi kretyni chwalą się na drogach, wyprzedzając jak debile. To czyste zło i pewna śmierć! Niech tylko dorwę tego, kto jest za to odpowiedzialny, to przysięgam, rozerwę na strzępy, a potem wezmę łom i zrobię z tej sterty złomu pierdolony kapsel.
- Czyś ty całkiem zwariowała? – warknąłem zatrzymując się niecałe dwa metry przed Danielle. – Zgaś ten pieprzony silnik.
Ja pierdolę, Cruz! Gdzie te twoje pokłady cierpliwości, o których tyle pieprzyłeś?
- Danielle... - odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić rozszalałe zmysły. – To nie najlepsza pora na wizyty. Wracajcie do klubu, proszę.
No co za uparta istota! Silnik jej motoru mruczał jak pantera. Ignorowanie mnie stało się chyba dla tej kobiety jakąś cholerną misją życiową: dojebać Cruzowi...
Najpierw ignorowała moje wiadomości, a o konsekwencjach lepiej nie myślę, bo za chwilę wszyscy będą świadkami Armagedonu. Potem cholerny Paryż. No... To chyba również nie jest najlepszy pomyśl, żeby teraz o tym myśleć. Jezu! Mam przez tę kobietę taki kołowrót w głowie. Rozwaliła mnie. Dosłownie rozłożyła na łopatki. Zachowuję się jak pieprzony nastolatek, który nie zna życia i kobiet. Problem jest taki, że Danielle nie jest jak inne kobiety, a ja ją, kurwa, kocham.
Jej obecność w tym miejscu w chwili, gdy Raul jest o krok od szaleństwa, z wciąż krążącym narkotykiem w jego krwi, który zamienił go w potwora... Szlag by to trafił! Dlaczego ona jest tak cholernie uparta?!
- Przestań mnie ignorować, Danielle - warknąłem, robiąc krok w jej stronę.
Dotychczasowy mruczący odgłos silnika zamienił się w ogłuszający ryk wbijający się w mój mózg. No ja pierdolę! Zacisnąłem palce wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Jak Boga kocham! Za chwilę ściągnę ją z tej jebanej maszyny, wyciągnę gnata i podziurawię silnik jak ser szwajcarski.
Nagle maszyna zamilkła. Jezu! Co za ulga... Danielle cofnęła motor i zsiadając z niego od razu ruszyła w stronę dziewczyn. Podążyłem za nią jak cień, rzucając ponad jej głową uważne spojrzenie na Raula.
- Co się dzieje?
Jezu! Ten głos... ten cudowny głos... Tak cholernie mi go brakowało. Mógłbym słuchać Danielle całymi godzinami, starając się nadrobić stracony czas. Te cholerne osiem lat, gdy ograbiony z jego brzmienia, całkowicie się zatraciłem w swoim pustym świecie.
Skupiłem się na Raulu, starając się uchwycić ten moment, gdy starci nad sobą panowanie. Danielle stała tak blisko niego... Tak zabójczo blisko...
Warknąłem, gdy dotknęła Raula. Kurwa! Danielle, nie zbliżaj się do niego! Raul zaczął potrząsać głową, jakby budził się ze snu, albo starał się powstrzymać własnego demona. Wszystko we mnie spinało się za każdym razem, gdy wykonywał nawet najmniejszy ruch. Żadna z tych trzech dziewczyn nie zdaje sobie sprawy, z kim mają w tej chwili do czynienia.
Ja wiedziałem, dlatego tak kurewsko byłem przerażony...
Wszystko nagle przyspieszyło... Świst słów, których zupelnie nie rozumiałem, gorączkowe ruchy dziewczyn, Raul z bladą twarzą, na której pojawiło się przerażenie.
Danielle zachwiała się na tych absurdalnie wysokich obcasach i nagle, jakby ktoś podciął jej nogi osunęła się na kolana szarpiąc za włosy. Kurwa! Co jest? Doskoczyłem do niej przerażony. Jeżeli ten sukinsyn zrobił jej krzywdę...
- Malcolm. Gabi została porwana – usłyszałem nabrzmiały płaczem głos.
Szarpnąłem głową patrząc z przerażeniem na Arielę. O czym ona pieprzy? Cichy płacz klęczącej obok kobiety rozerwał moje poharatane serce. Jezu! To niemożliwe... Tuż obok rudowłosa Lucy, która jeszcze chwilę temu uśmiechała się zsiadając z motoru, płacząc kołysała się jak w transie.
- Danielle, kochanie – wyszeptałem dotykając delikatnie trzęsących się pleców.
Była taka szczupła, tak cholernie krucha. Bałem się, że silniejszy dotyk roztrzaska ją na kawałki. Jebać to! Zagarnąłem płaczącą Danielle w ramiona. Boże drogi... Jak cudownie było ją poczuć. Chciałem być dla tej kobiety bezpieczną przystanią, do której zawsze będzie wracać wiedząc, że tylko w moich ramionach znajdzie bezpieczeństwo. Pragnąłem jej miłości i przebaczenia, tego wszystkiego, bez czego nie mogłem już żyć.
Wtuliłem usta w srebrne włosy, szepcząc ciche słowa.
- Wybacz mi księżniczko... Jesteś dla mnie wszystkim...
Marzę o dniu, w którym te cudowne ciemnoniebieskie oczy spojrzą na mnie z uśmiechem, a z ust Danielle ponownie usłyszę te dwa najważniejsze dla mnie słowa.
- Mój Cruz...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top