Rozdział 24 - P.S. Wal się...
Śmiało mogę powiedzieć, że ockniecie się po nokautującym ciosie w szczękę, nie należy do przyjemności. Napieprzała mnie cała twarz, że nie wspomnę o zębach, które wciąż zaciskam, żeby nie zrewanżować się jebańcowi. Może jeszcze nie dzisiaj ani nie jutro, ale Ross może być pewien, że nigdy mu tego nie zapomnę. W odpowiednim momencie, wtedy, gdy najmniej się będzie tego spodziewał, dosięgnie go mój odwet.
- Jakieś wieści z terenu?
Siedzieliśmy wciąż w biurze Gusa. W czasie, gdy ja tak spektakularnie odpłynąłem, ktoś zdążył uprzątnąć tej bajzel, który zrobiłem, a Luis musiał przynieść nowego laptopa. Pamiętam, że roztrzaskałem starego o podłogę. Ostatnio wszystko w moim życiu przypomina jebany chaos...
Nie radziłem sobie z tym. Dotychczas każdy mój krok i działanie było dokładnie przemyślane. Nawyk, który wyrobiłem w sobie przez lata najemniczego życia. Teraz miotam się jak wariat i z każdym dniem mam wrażenie, że coraz bardziej popadam w szaleństwo.
Zaledwie trzy dni wystarczyły, żebym stanął nad otchłanią, skąd droga wiodła tylko w dół, a mnie dzielił od niej tylko jeden krok. Jeden cholerny krok...
Danielle...
Jezu! Jak to się wszystko popierdoliło... Wyłączyłem chyba jebany mózg w chwili, gdy zobaczyłem ją żywą. Przestałem racjonalnie myśleć. Zacząłem działać bez planu, nie dając sobie czasu, aby przemyśleć wszystko w spokoju. Gnało mną łaknienie zemsty, która przyniosła jedynie gorzki smak w ustach i grzech, który będę nosił w duszy do końca życia.
Minęło osiem lat, a ja jak jakiś pojebany chciałem zacząć w miejscu, w którym skończyliśmy, traktując Danielle jak swoją własność. Nie brałem w ogóle pod uwagę minionych lat, gdy nasze życia toczyły się niezależnie od siebie. Na tyle niezależnie, że Danielle ułożyła swoje życie z dala ode mnie. Chciałem w nie wtargnąć, tak jak osiem lat temu i znowu mieć ją tylko dla siebie.
Tyle, że Danielle nie jest już tą nastolatką, ślepo zapatrzoną w mężczyznę, którym wtedy byłem. Jej głód miłości i niewinność sprawiły, że nawet nie musiałem jej zdobywać. Gładko wślizgnąłem się w jej życie, a na koniec wyszedłem z niego nie oglądając się za siebie.
Kurewsko żałuję, że uniosłem się dumą i tamtego dnia w szpitalu powiedziałem jej to wszystko. Żałuję, że zostawiłem ją samą, wtedy, gdy mnie najbardziej, kurwa, potrzebowała. Jezu! Ledwo zdążyła się wybudzić po operacji, była połamana i posiniaczona, a ja ją zostawiłem. Jak mogłem to zrobić? Nawet nie dałem jej szansy, żeby powiedziała mi, co się tak naprawdę stało.
Wiecie co jest, kurwa, najgorsze? To, że tamtej naszej ostatniej nocy, właśnie tutaj, w tym klubie, uświadomiłem sobie, że moja Danielle zupełnie nie pasuje do świata, w którym ja utkwiłem. Jej niewinność była rozczulająca, chłonęła wszystko z szeroko otwartymi oczami i patrząc na nią, zdałem sobie sprawę, że jeżeli zostanę w jej życiu, to bezpowrotnie zniszczę tę niewinności i szczere spojrzenie. Kurewsko się bałem, że jak wiele innych kobiet zachłyśnie się tym brudnym światem, który działał jak narkotyk, że będzie potrzebowała tego więcej i więcej. Nowych wrażeń, nowych doświadczeń i... nowych mężczyzn. Każdy facet, który ją wtedy zobaczył chciał mi ją odebrać. Nie musieli nic mówić, wystarczyło, że widziałem jak na nią patrzą, jak ją osaczają. A ja, kurwa, nie chciałem się nią dzielić z nikim. Danielle była tylko moja.
Nie wiedziałem co się ze mną działo. Nie potrafiłem logicznie myśleć, gdy byłem z nią. Byłem wściekły na siebie, że uległem jej prośbie i pokazałem jej mój świat. Tak cholernie wściekły... Dlaczego? Ponieważ uświadomiłem sobie, że ta dziewczyna znaczy dla mnie bardzo dużo, że staje się wszystkim. Nosiłem ją w myślach i w cholerny sercu, nawet o tym nie wiedząc. Przestraszyłem się... Bałem się tej więzi, tego, że stanie się moim kurewsko czułym punktem, w którego mogą uderzyć moi wrogowie. Wykorzystać ją, żeby mnie złamać.
To właśnie wtedy zostawiłem ją po raz pierwszy, z twardym postanowienie, że już nie wrócę. Zabrałem ją z klubu i przez całą drogę powrotną nie odezwałam się nawet jednym słowem. Wiedziałem, że gdybym otworzył usta, błagałbym Danielle, żeby została ze mną na zawsze. Bez słowa, bez pożegnania zniknąłem z jej życia. Chciałem się całkowicie odciąć, wyleczyć się z tego cholernego zauroczenia, jak wtedy o tym myślałem, i wrócić do starego życia, w którym nie było jasnowłosej księżniczki. Odwołałem wszystko. Obserwację, ochronę... Nie chciałem zostawić sobie żadnej pokusy, żeby wciąż trwać w jej życiu.
Wróciłem do Bogoty, gotowy zapomnieć o niej i dać jej szansę, aby ona zapomniała o mnie. Przez pierwsze dwa dni piłem i pieprzyłem każdą jedną kobietę, która nie była do niej podobna. Wydawać by się mogło, że prosta sprawa. Kobiety w Kolumbii niczym nie przypominają Europejek, a tym bardziej jednej konkretnej platynowej blondynki. Mylicie się. Wystarczyło niewielkie podobieństwo w kształcie ust, albo jakiś zupełnie przypadkowy gest, który przypomniał mi Danielle i wpadałem w szał. Piłem jeszcze więcej i jeszcze więcej pieprzyłem.
Sześć dni jebanego detoksu od Danielle... Nie wiem, jak Raul przeżył odstawienie od dragów, ale ja umierałem, kurwa, każdego jednego dnia. Wciąż od nowa, za każdym, razem, gdy byłem na tyle świadomy, że nie ma jej ze mną. I byłem kurewsko przerażony, że już o mnie zapomniała...
Potrzasnąłem głową wracając do rzeczywistości, w której kolejny raz musiałem się zmierzyć z tym, że Danielle zniknęła. Myślenie o tym, co stało się osiem lat temu nie pomoże mi jej teraz znaleźć.
Ross spojrzał na mnie, gdy wstałem z kanapy podchodząc do nich. Zauważyłem w jego oczach błysk niepokoju i uśmiechnąłem się w duchu. Nie zna mnie na tyle, że przewidzieć mój ruch po tym, jak mnie znokautował. A ja jestem zajebiście pamiętliwym i w chuj cierpliwym gościem.
- Gus, przenieś cały majdan do sali odpraw – to były pierwsze moje słowa od chwili, gdy odzyskałem przytomność kilka minut temu. – Tu nie ma warunków. Niech wszyscy wracają do bazy.
Spojrzałem przez ramię w stronę okna. Kolejny jebany upalny dzień, pomyślałem, widząc jak słońce wali w szyby oślepiającymi promieniami.
- Wy dwaj możecie się trochę ogarnąć – rzuciłem do Rossa i Jacka. – Zdrzemnijcie się. Któryś z chłopców pokaże wam pokoje.
- Cruz, nie mamy czasu na takie luksusy – warknął Jack.
- A jak padniecie na ryj w ogóle mi się nie przydacie. Potrzebujemy planu, jak mamy ją znaleźć a nie dwóch nieprzytomnych idiotów.
- Ma rację, Jack – niespodziewanie wtrącił się Ross.
- Chcecie coś zjeść?
Zerknąłem na resztki jakiegoś żarcia zalegające na stoliku i aż skrzywiłem się czując jak mnie ssie. Wczorajsza kolacja powędrowała do kibla razem z cholerną whisky.
- Cruz? – usłyszałem Gusa. – Mam dla ciebie nowy telefon.
Zastygłem wpatrując się w przedmiot, który trzymał w dłoni. Z zaciśniętymi szczękami wziąłem go, powstrzymując się od krzyku na wspomnienie zdjęć. A właściwie jednego konkretnego zdjęcia...
Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni, a do moich uszu dotarł szybki oddech stojących za mną Rossa i Jacka. Opanowałem się. Z nadludzkim wysiłkiem.
Nie wiem, czy oni zdają sobie sprawę, że wciąż trwam w amoku. Wyciszyłem się na tyle, żeby nie rozpieprzyć wszystkiego dookoła, ale ten upiorny stan mnie nie opuścił. Każde słowo, które wypowiadam i każdy gest, są idealnie przemyślane i dopracowane. Na szczęście Gus nie znał mnie na tyle, żeby zacząć coś podejrzewać. Może i plotki o moich wyczynach obiegły wszystkich naszych ludzi, ale jedynie garstka z nich widziała mnie wtedy. I całe szczęście, bo miałbym już na głowie Raula i Marcela.
Dałem im trzy godziny. W tym czasie, gdy oni zalegali dupami w wyrkach, zamknięty w sali odpraw katowałem się widokiem Danielle. Przejrzałem wszystkie nagrania z hotelu minuta po minucie. Dopiero teraz, gdy zamroziłem własną furię, mogłem na spokojnie wrócić do tych ostatnich nagrań, które w tak popieprzony amatorski sposób starał się usunąć Luis. Za długo siedzę w tej branży, żeby dać się nabrać na taki numer. Tym bardziej, że jeżeli chodzi o Danielle, wszystkie moje instynkty działają na najwyższych obrotach. Jakbym był nastawiony tylko na nią.
Z Enzo i Luisem policzę się tak czy inaczej. Obydwaj unikają mnie i założę się o cały majątek, jaki posiadam, że przynajmniej co godzinę modlą się o mój szybki wypad z Paryża.
Zatrzymałem obraz, patrząc na tatuaż na plecach Danielle. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć? Nie widać dokładnie rysunku, zaledwie jakiś zarys, nie to co na nagraniach z klubu. Zamknąłem oczy, starając się uspokoić oddech.
Musiałem to zrobić. Wiedziałem, że każda sekunda będzie dla mnie piekłem, ale w jakiś pojebany sposób traktowałem to, jako pierwszą część pokuty. Kary za to, że dotknąłem innej kobiety. Samobiczowanie.
W nocy byłem kurewsko wściekły. Mój amok dopiero się obudził i nie myślałem racjonalnie, działając pod wpływem wściekłości i strachu. Teraz na spokojnie przyjrzałem się uważnie twarzy mężczyzny, którego dłoń dotykała Danielle. Gdzieś już widziałem tego wytatuowanego śmiecia, ale nie pamiętałem gdzie. Zrobiłem zbliżenie twarzy, przesyłając od razu do Luisa i Gusa.
Wszystko o nim.
Facet jest już chodzącym trupem. Dotknął mojej kobiety. Wiem, pieprzę jak jakiś psychopata owładnięty obsesją na punkcie kobiety, ale uwierzcie. To jest poza moją kontrolą. To taki instynkt, który karze mężczyźnie nadstawić własną pierś, aby bronić tego, co najcenniejsze w jego życiu. Być tarczą, obrońcą i mścicielem.
Po raz pierwszy w życiu stanąłem w obliczu własnego unicestwienia. Nigdy nie bałem się śmierci w walce. Zabijałem, polowałem na najgorszych sukinsynów łażących po tym świecie, torturowałem ich, i nigdy nie bałem się, że jakaś zabłąkana kula zakończy moje życie. Taki fach.
Jednak teraz, gdy mogę stracić Danielle, tym razem naprawdę i definitywnie, jestem kurewsko przerażony... Tym, że moja czarna dusza nigdy nie odnajdzie jej w żadnym ze światów i zostanę skazany na wieczne błąkanie się.
Noah Carlson, 28, fronter zespołu Sinful Whispers, od trzech lat członek wszystkich klubów. Na stałe mieszka w Los Angeles. Luis sprawdza go w systemie.
Można? Można, kurwa! Niespełna dwie minuty, a mam gościa na talerzu. Dlaczego w takim razie nie możemy, kurwa, znaleźć Danielle?
Drzwi huknęły o ścianę, gdy Ross z Jackiem wparowali do środka. No ja pieprzę. Nie dość, że ja zdemolowałem klub, to jeszcze tych dwóch po mnie poprawia. Spojrzałem na nich. Wciąż wymięci, jak stare szmaty, ale w zdecydowanie lepszym stanie niż trzy godziny temu.
- Masz – Ross rzucił we mnie woreczkiem, w którym były kostki lodu.
- Zbędna, kurwa, fatyga – warknąłem, ale skorzystałem z nieoczekiwanego gestu. Jeżeli myśli, że zapomnę o tym co zrobił, to chyba mnie, kurwa, nie zna. No fakt, nie zna...
- Dobra, panowie. Dość okazywania sobie czułości – parsknął Jack rozsiadając się w najlepsze. Jakby był, kurwa, u siebie, pomyślałem posyłając mu spokojny uśmiech.
Chryste! Gdyby tylko wiedzieli, jaki ogień się we mnie pali... Spieprzaliby, aż by się za nimi kurzyło, a drogę powrotną do Edynburga odbyliby lotem ptaka i to nad powierzchnią wody. Dwaj kretyni...
- Szefie, są już wszyscy.
W pokoju pojawił się Gus i kilkunastu mężczyzn, z czego tylko kilku nie należało do mojej grupy. Trzech kelnerów zjawiło się zaraz za nimi, wnosząc żarcie i dwa wielkie termosy z kawą. Dałem im kilka minut, żeby zapchali żołądki i pobudzili szare komórki. Sam wypiłem jedynie kawę, bo choć ssało mnie z głodu, wiedziałem, że nic nie przełknę. Cholerny efekt rzygania.
- Dobra, panowie. Koniec biesiady – zarządziłem pukając palcem w blat stołu.
Rozpierzchli się jak ptaki na dźwięk wystrzału. Uśmiechnąłem się, gdy każdy z nich starał się znaleźć jak najdalej ode mnie. Kurwa, gdyby mogli wtopiliby się w ściany za ich plecami. Odpowiednia reputacja jednak czasami się przydaje, uznałem posyłając im zimny uśmiech. Wszyscy, jak jeden mąż, przełknęli głośno, a na twarzach pojawił się wyraz paniki. Jedynie Jack i Ross zachowali stoicki spokój, a ten drugi uśmiechnął się z uznaniem. Nie rozumiem tego faceta, jak Boga kocham...
- Minęło prawie dwanaście godzin. Co wiemy?
- Udało się nam w końcu podpiąć do miejskiego monitoringu – zaczął Luis, kręcąc się niespokojnie. – Najpierw skupiłem się na okolicach hotelu. Obraz może nie jest fantastyczny, bo kamera znajduje się po drugiej stronie ulicy, ale Danielle Martin wyszła wyjściem ewakuacyjnym od strony SPA, o godzinie ósmej trzydzieści wieczorem.
- Czyli ktoś jej w tym pomógł – mruknąłem do siebie. – Co dalej?
- Czekał na nią samochód z kierowcą. Sprawdziliśmy tablice. Auto należy do agencji modelek niejakiej Bethany Soyer.
- Lucy dla niej pracowała – uzupełnił informacje Jack. – Nie rozumiem, jakim cudem zjawiły się w Paryżu? W dodatku bez ochrony. Nie mieliśmy żadnych informacji od Malcolma, że one tutaj lecą.
- Czyli znowu to zrobiły – Ross pokręcił głową.
- Co zrobiły?
- Cruz, już ci mówiłem. Te dziewczyny to istny wrzód na tyłku. Robią co chcą nie patrząc na ryzyko. Uwierz mi, że jeżeli zamkniesz je na ostatnim piętrze wieżowca i ustawisz całą armię ochroniarzy, to i tak zwieją. Ja nie wiem, mają jakiś szósty zmysł, czy co? Najgorsza z nich czterech jest lady Ariela. Przez ostatnie trzy lata tak dała popalić naszym ludziom, że co dwa tygodnie musieliśmy ich wymieniać. Jak się zorientowała, że ma ogon, urządziła taką dziką awanturę, że do tej pory szumi mi w uszach.
- Z Lucy nie było tak źle ostatnimi laty. Nawet się nie zorientowała. Najspokojniejsza z nich wszystkich była Panienka Gabi i Dani - dodał Jack.
Zacisnąłem pięści pod stołem słysząc jak mówi o mojej kobiecie. Spokojnie, Cruz... Jeszcze mu nie przypierdolisz, choć pokusa jest cholernie duża.
- Zmówiły się wcześniej? – zapytałem.
- Bardzo możliwe, choć działanie na spontanie też wchodzi w grę.
- Yyy, szefie?
- Co jest, Enzo?
Cofnął się blady jak prześcieradło, gdy ma niego spojrzałem. Wie, że ma u mnie przejebane na całej linii. Uniosłem brew, czekając aż opanuje strach i się odezwie.
- Ja... Przesłuchałem jeszcze raz wszystkie nagrania – zaczął wyrzucać z siebie słowa unikając patrzenia mi w oczy. – Po tym jak panna Martin wróciła z Disneylandu... - przerwał mu czyjś śmiech, który zamilkł jak ucięty nożem, gdy spojrzałem na wesołka. – Jak wróciła, zadzwoniła z komórki do niejakiej Arii. Prawdopodobnie zorientowała się, że apartament jest na podsłuchu i... wizji.
- Dlaczego tak uważasz? – zadałem pytanie opierając łokcie o stół.
- Połączyłem dane z nagrań z tym, co uzyskaliśmy z miejskiego monitoringu. Mam tu wydruk – przesunął w moją stronę karetkę papieru, na której był zapis rozmowy, o której właśnie wspomniał. – Mówiła, jakby szyfrem.
Czytając słowa Danielle na moich ustach pojawił się uśmiech. Ja pierdolę! Co za kobieta! Parsknąłem głośno, widząc słowa wyjście ewakuacyjne i jak dała znać, że wie o podsłuchu i kamerach. Niby normalna, kurwa, rozmowa, pomiędzy dwiema kobietami, ale dam sobie rękę uciąć, że w tym samym czasie Ariela i Lucy były już w Paryżu.
Kocham tę kobietę! Po prostu ubóstwiam! Jej ducha walki i cięty języczek, z jakim zjechała swoich ochroniarzy za to, że wpuścili mnie w nocy do apartamentu. To właśnie po tej rozmowie, zorientowała się co się dzieje. Inteligentna diabliczka.
- Ok, panowie. Reasumując. Miała plan i to kurewsko dobry, skoro do tej pory nie udało się nam jej odnaleźć. Była w klubie i żaden z was nie zauważył jej obecności – wypomniałem im ten błąd. – Skoro Ariela i Lucy były w Paryżu, to przynajmniej mamy pewność, że jest w tej chwili z nimi i nie błąka się po ulicach. Ross, możesz sprawdzić czy dziewczyny wróciły do Edynburga?
- Raczej wolałbym tego uniknąć – odpowiedział zapytany, wpatrując się w swój telefon. – Po pierwsze, jeżeli one się urwały, jak to mają w zwyczaju, dam głowę, że nawet Malcolm nie jest świadomy tego, że zniknęły. Po drugie, jeżeli je wydam, to uwierz mi, nie będziemy mieli z Jackiem życia. Lady Ariela może i wygląda niewinnie, ale zachłoszcze językiem każdego.
- Boisz się kobiety? – zapytał z niedowierzaniem Gus, a moi chłopcy zaczęli pohukiwać i śmiać się.
Dziwne, ponieważ żaden z edynburskiej ekipy nawet nie wykrzywił ust w najmniejszej namiastce uśmiechu. Ja sam byłem kurewsko rozbawiony słowami Rossa. Dobra. Danielle zwiała ochroniarzom w efektownym stylu. Udało jej się wykiwać moich ludzi, jak małych chłopców, co jak dla mnie już jest niesamowite. No ale na litość najwyższego! Toż to tylko kobieta!
Nawet jeżeli połączą się i zaczną działać wspólnie, co takiego może się stać, gdy cztery dziewczyny wstąpią na ścieżkę wojenną z nami, mężczyznami? Foch? Milczenie? Codzienne wypady do sklepów i fury nowych ciuchów? Nie mają czym z nami wojować, prawda?
Nagle Ross drgnął wpatrując się w swój cholerny telefon. Miałem ochotę rozwalić durne urządzenie, bo od kilku minut tej fiut zamiast skupić się na rozmowie, bez przerwy się nim bawi. Jeszcze może zacznie grać w jebane Candy Crush?
- Cruz? – spojrzał na mnie ponad telefonem. Po raz pierwszy zobaczyłem na jego twarzy zdenerwowanie. Wstrzymałem oddech, czując jak zamieram od środka. – Myślę, że nie ma już powodu dzwonić do Malcolma. Wszystkie trzy są już w Edynburgu.
- Co, kurwa?!
Wszyscy podskoczyli słysząc mój ryk. Walnąłem pięścią w stół i wstając pochyliłem nad Rossem. Co on, kurwa, teraz pierdoli? Lotnisko było, kurwa, obstawione. Jeżeli i tym razem moi ludzie zjebali sprawę, to już mogą szukać sobie nowej roboty. Najlepiej od razu w firmach zatrudniających niepełnosprawnych, bo jak z nimi skończę, nie będą w stanie, kurwa, chodzić do końca życia.
- Tylko się, do cholery, nie unoś, dobrze? – ostrzegł niechętnie podając mi swój telefon.
Zobaczyłem wiadomość.
Do bandy kapusiów i konfidentów! Jeżeli dalej mnie szukacie, to proponuję zmienić kierunek. Macie cztery godziny na powrót, w przeciwnym wypadku pan M. dowie się, jakich nieudaczników zatrudnia.
Z wyrazami wściekłości,
D.M.
P.S. – Przekażcie tej męskiej dziwce, Moreau, że ma się trzymać ode mnie z daleka. Wal się!
Litery tańczyły mi przed oczami, jak na jebanej rewii. Miałem w dupie to, jak potraktowała Rossa i jego bandę. Nic mnie to nie obchodziło. Jednak to jej kurewskie post scriptum...
Tak o mnie teraz myśli? Męska dziwka? Kurwa! Jest gorzej niż myślałem. Mam wrażenie, że ściany zaczynają się na mnie walić z każdej strony.
Jak w cholernej zgniatarce śmieci na wysypisku. Jeżeli czegoś, kurwa, nie zrobię, zmiażdżą mnie. Wszystkie grzech, które popełniłem względem Danielle walą się na mnie jak tonowe głazy.
Każda jedna zdrada, każde kłamstwo. Porzucenie. Nienawiść. Gwałt i ten ostatni... Po którym pogrążyłem się w jebanym amoku. Jedynym dla mnie ratunkiem jest odzyskanie Danielle. Tylko jej wybaczenie ocali mnie i moją martwą duszę.
- Wracamy do Edynburga – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Co z rzeczami Danielle?
- Spakujemy po powrocie do hotelu.
- Nie. Ja to zrobię – powiedziałem twardym tonem podnosząc w końcu wzrok na Rossa. – Nie waż się niczego dotykać. Niczego, rozumiesz?
Czułem się chory na samą myśl, że któryś z nich będzie dotykał jej ubrań. Pieprzonej koronkowej bielizny... Mrok znowu zaczął wciągać mnie w swoje szpony. Nie teraz, kurwa! Nie dam się ponownie złapać w tę jebaną klatkę. Mam w końcu o co walczyć. Mam dla kogo, kurwa, żyć!
Odetchnąłem głęboko, odzyskując panowanie nad moim potworem. Wyćwiczyłem go, wytresowałem i choć udało mu się zerwać kajdany zaledwie dwa razy, już po pierwszym wiedziałem, jak mam nad nim zapanować.
Potrzebuję planu... Muszę dokładnie przemyśleć każdy następny krok. Tu już nie ma opcji 'kolejna szansa'. Od tej chwili jest to żyć, albo nie żyć...
Bez Danielle... Czeka mnie tylko pieprzona destrukcja.
Odzyskam ją...
***
Z szatańskim uśmiechem patrzyłam na ekran telefonu. Szkoda, że nie dane mi było zobaczyć reakcji Moreau na zdjęcia, które przestała mu Arii. Z pewnością był to fascynujący widok. Wręcz, kurwa, zjawiskowy.
Boże! Znowu to robię... Dałam sobie mentalnego kopniaka. Przez tego cholernego Moreau przeklinam jak najgorszy menel pod mostem.
- Co się tak szczerzysz?
Odwróciłam się, patrząc z uśmiechem na moje wspólniczki w paryskiej eskapadzie.
- Co się stało, Lucy? – zapytałam widząc jak jej szmaragdowe oczy płoną ze złości.
- Nieważne – zbyła mnie machnięciem ręki. – Mała wymiana zdań z taką jedną wywłoką.
- Mam nadzieję, że dałaś jej popalić, Romero.
- Oczywiście – wsparła ją Arii, zacierając ręce.
No, to już mogę sobie wyobrazić, co się działo, gdy te dwie zjednoczyły szyki. Po namyśle, stwierdziłam, że jednak moja wyobraźnia, jeżeli o nie chodzi, jest raczej cholernie uboga, ale póki co nie miałam zamiaru naciskać. Powiedzą mi później...
- No, to dlaczego tak się szczerzysz? – Arii powtórzyła pytanie.
- A, nic takiego... Wysłałam tylko wiadomość do Rossa.
- A po jaką cholerę? – wściekła się mała lady.
- Ot, tak, z nudów.
- Pokaż – wyciągnęła dłoń, przebierając w powietrzu szczupłymi palcami. – Dawaj, dawaj...
Prawie wyrwała mi telefon, ciekawska małpa. Czekałam na jej wybuch...
- No nie wierzę! Lucy, nasza anielica zna brzydkie słowa!
No i się doczekałam, choć nie tego, o czym myślałam. A myślałam o tym, że wścieknie się na mnie, iż dałam im znać, gdzie jestem. Arii uważała, że powinnam siedzieć cicho i pozwolić tym gadom miotać się po Paryżu aż do usranej śmierci, czyli do wtorku, kiedy to zaplanowany był nasz powrót. Uznała to za okazję do ćwiczeń gimnastycznych ich zamulonych mózgów. To jej słowa, nie moje.
- Powiedz nam, Martin... Sprawdziłaś znaczenie tych słów w słowniku? Czy w Google?
- Czy wy naprawdę myślicie, że nie znam brzydkich słów? – zapytałam kładąc ręce na biodrach.
- Jedno, może dwa... Takie miłe, żeby nikomu nie sprawić przykrości – podjudzała Arii.
- Żebyś się nie zadziwiła, lady Russell – rzuciłam z wyzwaniem.
- O co się założysz, Martin, że mnie niczym nie zaskoczysz?
- A co chcesz stracić?
- Dziewczyny, na litość boską...
- Nie wtrącaj się, Romero – warknęłam na przyjaciółkę. – To sprawa pomiędzy mną a tą złośliwą, podstępną...
- A widzisz? Nie potrafisz!
- Chcesz, żebym cię zwyzywała? – zapytałam zaskoczona.
- Mnie nie, ale na przykład... - zawiesiła się a na jej ustach pojawił złośliwy uśmiech. – Na przykład Moreau.
- Jego?! Nie mam nawet zamiaru o nim myśleć. Po cholerę mam marnować energię na kogoś takiego?
- Oczyścisz umysł. No, dawaj, Martin. Pokaż co potrafisz. Zamknij te swoje oczęta. Wyobraź sobie, że jesteś w Paryżu, a Moreau wszedł do twojej sypialni. Albo pomyśl o tym, co zrobił w klubie. Dawaj, maleńka... Jedziesz...
Otworzyłam usta... Z każdym słowem, jakie wyszło z moich ust, czułam jak moje serce zaczyna śpiewać pochwalne hymny. Poszłam po bandzie, dodając kilka tych, których nauczyłam się od kowbojów w El Paso, kończąc na mojej własnej autorskiej wiązance.
- ... Jebana skurwysyńska dziwka!
- O ja pierdolę – wyszeptała Lucy.
Otworzyłam oczy oddychając spazmatycznie. Wykrzykiwanie słów przez dobrych kilka minut jest zdecydowanie męczące. Moja przepona płonęła z bólu, a struny głosowe odmówiły współpracy. To robota dla śpiewaków operowych a nie dla mnie, pomyślałam przełykając z trudem. Zadziwiałam się, widząc minę Arii i niedowierzanie na twarzy Lucy. Pewnie nie spodziewały się po mnie takiego występu. Mówiąc szczerze, ja sama byłam zaskoczona tym co zrobiłam. Ale ten mężczyzna sprawił, że poczułam się brudna i sponiewierana. Chciałam zasiać w sercu nienawiść do niego, tak abym jak najszybciej zapomniała o jego istnieniu.
- No i co? Kopara opadła, lady Russell? – wychrypiałam przez obolałe gardło.
Ta nic mi nie odpowiedziała, tylko spojrzała na Lucy. Wymieniły między sobą spojrzenia mówiąc jednocześnie coś, czego w tamtej chwili zupełnie nie rozumiałam.
- Huston, mamy problem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top