Rozdział 13 - Pierwsza runda...
Co ty planujesz, Danielle?
Odsunąłem się od okna patrząc na salon apartamentu, który wynająłem. Nie zgodziłem się zamieszkać w tym, który zarezerwował Malcolm, zajmując penthouse nad apartamentem, w którym miała mieszkać Danielle. Gdybym wcześniej miał czas porozmawiać z Rossem, powiedziałbym mu, żeby pod byle pretekstem wyciągnął dziewczynę z pokoju, a w tym czasie moi chłopcy z paryskiej placówki założyliby podsłuch i kilka kamer. Zerknąłem na zegarek. Zostało niewiele czasu. Dotarcie z lotniska do hotelu zajęło nam ponad czterdzieści minut. Za niecałe cztery godziny ma się tutaj pojawić Philipe. Nie wiem po jakie licho, ale chcę wiedzieć o czym będą rozmawiali.
Wyszedłem z apartamentu i zjechałem windą piętro niżej. Jak się tego spodziewałem, przed drzwiami do pokoju Danielle stało dwóch ochroniarzy. Nie byli to ci sami, którzy przylecieli z nią z Edynburga. Pamiętam, jak Malcolm wspominał coś o ich ludziach z Paryża.
- Zawołajcie Rossa – zwróciłem się do nich po francusku.
Oparłem się o ścianę przy windzie, ale tak, żeby być niewidocznym, gdy drzwi się otworzą. Pomyślałem, że przyda mi się jakaś bron, choć nie sądziłem, żebym jej potrzebował. Ot, zboczenie zawodowe. Wyjąłem telefon z kieszeni i już po kilku sekundach odezwał się Gustavo.
Facet zyskał nasze zaufanie i zarządzał w naszym imieniu klubem i naszymi ludźmi. Od ponad dziewięciu lat miał oko na nasz paryski przybytek i zapewniał odpowiednią ochronę.
- Witam, szefie – usłyszałem ochrypły głos z wyraźnym francuskim akcentem.
- Jestem w Shangri-La Hotel na 10 Avenue d'Iéna. Za dwadzieścia minut chcę tutaj grupę Luisa ze sprzętem – powiedziałem bez wstępów.
Nie miałem czasu na idiotyczne rozmowy. Nikomu nie musiałem się tłumaczyć, a nasi chłopcy wiedzieli co mają robić. Grupa Luisa zajmowała się zarówno inwigilacją jak i zakładaniem podsłuchu.
- Coś dla szefa?
- Tak.
Skończyłem połączenie i w tym samym momencie na korytarz wyszedł Ross. Wciąż pamiętałem jego słowa, gdy zapytałem go o Danielle i pokusa, żeby wyrwać mu serce była wielka. Moja kobieta cierpiała a ja, kurwa, musiałem stać z boku jak jakaś pizda i powierzyć zadanie ochrony najważniejszej cząstki mojej duszy jakiemuś kretynowi.
- Co się dzieje?
- Musisz wyciągnąć Danielle z apartamentu. Wystarczy, żeby zniknęła na pół godziny.
- Co chcesz zrobić?
- Ross, po prostu to, kurwa, zrób – warknąłem zaciskając palce na nosie, żeby nie zionąć ogniem.
Wkurwiały mnie jego pytania. W porządku, byłem w stanie pogodzić się z tym, że Malcolm wysłał go z Danielle. Wiem, że razem z Jackiem są drudzy w hierarchii. Ale ona należała do mnie i do mnie, kurwa, należało zadbanie o jej bezpieczeństwo. Dopóki nie dowiem się, po co przyleciała do Paryża, jestem zmuszony działać z ukrycia. Albo Ross i jego zespół mi pomogą, albo moi chłopcy zgarną ich i tyle.
- Znasz już jej plany? – zapytałem.
- Nie. Poza dzisiejszym spotkaniem niczego nam nie powiedziała.
- Wiesz, że Philipe Gramant jest moim przyrodnim bratem? – kiwnął tylko głową. – W porządku. Gdzie są wasze pokoje?
- Piętro niżej. W nocy dwóch ludzi będzie pełniło dyżur na korytarzu.
Gdyby to ode mnie zależało, postawiłbym pod drzwiami trzydziestu uzbrojonych po zęby najemników, a nie ochroniarzy, którzy jedyną walkę jaką stoczyli, to zapewne walka z pijanym gościem. Zaczynałem żałować, że nie wymusiłem na Malcolmie przejęcia dowodzenia jego ludźmi. Nie musiałbym tracić czasu na tłumaczenie się ze swoich rozkazów.
- Wracaj do środka. Daj mi znać, kiedy wyjdziecie.
Wsiadłem do windy i zjechałem na dół. Wyszedłem na zewnątrz i w jednej chwili oblepił mnie lipcowy upał. Oparłem się plecami o ścianę kilka metrów od głównego wejścia i poprzez ciemne szkła okularów patrzyłem na popołudniowy ruch. Każde miasto porównywałem do Nowego Jorku. Jednak Paryż znaczył dla mnie więcej niż przypuszczałem i nie miałem na myśli swojej rodziny. Mogłem się bez nich obejść, tak jak obywałem się praktycznie przez całe życie. Interesy interesami, ale to miasto na zawsze będzie kojarzyło mi się z Danielle.
Potrafiłem odtworzyć każdą jedną chwilę, którą spędziłem z tą piękną nastolatką, na punkcie której dostałem pierdolca. Pamiętam strach, jaki pojawił się w jej oczach, gdy po raz pierwszy zjawiłem się w kawiarni, w której pracowała. Zirytował mnie, bo nie chciałem, żeby się mnie bała. Potem, gdy stanąłem jej na drodze każąc wsiąść do samochodu. Ten wyraz buntu, który pojawił się w jej oczach... Gdyby nie pieprzony lodowaty deszcz, rzuciłbym ją na maskę samochodu i zerżnął na środku ulicy. Byłem wściekły, gdy uciekła tylnym wejściem. Ta mała lafirynda, którą na mnie nasłała robiła wszystko, żeby odciągnąć moją uwagę. Wszystko, poza wsadzeniem do buzi mojego fiuta.
- Szefie.
Poderwałem głowę słysząc głos. Szlag! Byłem tak pogrążony w myślach, że nie zauważyłem jak przyjechali. Gdyby to się stało w czasie akcji, zdrapywaliby mnie ze ściany szpachelką. Mam zjebaną koncentrację i jestem tak, kurwa, zmęczony, że najchętniej zwaliłbym się do wyra i nie wstawał aż do świąt.
- Macie wszystko? – wyprostowałem się mierząc wzrokiem czterech mężczyzn przede mną.
Nie rozumiałem, jak ludzie widząc takich gości na ulicy nie spieprzają z krzykiem. Może nie wyglądają na terrorystów, ale ich wygląd już z daleka krzyczy wielkimi literami NIEBEZPIECZEŃSTWO. Każdy z nich wyglądał, jakby właśnie zszedł z ringu, gdzie na macie zostało zakrwawione martwe ciało ich przeciwnika.
- Będziecie mieli trzydzieści minut. Chcę mieć podgląd na hol, salon i wszystkie sypialnie. Widok od drzwi i na drzwi. Czujnik ruchu przy drzwiach wejściowych i obraz na windę i korytarz. Rozlokujecie sprzęt w moim penthousie, nasłuch i wizja dwadzieścia cztery godziny na dobę. Coś się dzieje, od razu mam o tym wiedzieć.
Wyjechaliśmy na moje piętro a chłopcy od razu zaczęli rozstawiać sprzęt. Stanąłem z boku, patrząc z uśmiechem na to co robią. Chyba brakuje im adrenaliny, pomyślałem, widząc jak na ich twarzach pojawia się ekscytacja.
- Chyba brakuje wam starego życia – podsumowałem.
- Czasami jest faktycznie nudno – przyznał jeden z nich.
- Pomyślę o tym. Może zrobię wam szybki trening. Ostatnio Europa jest za spokojna. Rdzewiejecie.
Spojrzeli na mnie ze strachem. Widząc jak ciężko przełykają, na moich ustach pojawił się ten uśmiech, po którym każdy facet, który ma przynajmniej jedną działającą szarą komórkę, spieprza, gdzie go oczy poniosą.
- Z... Szefem? – zapytał Luis.
- Dostąpicie tego zaszczytu – mruknąłem z uśmiechem i w tym samym momencie zawibrował moje telefon. Zerknąłem na ekran. – Dobra, zbierajcie się.
Przez następnych kilkanaście minut pilnowałem prawidłowego rozstawienia kamer. Apartament miał dwie sypialnie, duży salon i trzy łazienki. Danielle zajęła mniejszą sypialnię, a przynajmniej jej bagaż był w tym pokoju. W powietrzu unosił się jej zapach, a na łóżku leżała koszula, która miała na sobie w czasie lotu. Zacisnąłem szczęki czując jak wypełnia mnie to pulsujące w całym ciele pragnienie.
Tym razem tego nie spierdolę. Mam do stracenia więcej iż własne życie.
***
Postanowiłam na pierwszy ogień wziąć Philipe. Gdybym najpierw zjawiła się u matki, ta niezwłocznie powiadomiłaby go o tym, że żyję. Chcę widzieć wyraz jego oczu, gdy mnie zobaczy. Zobaczyć w nich strach. Może nawet przerażenie. Dlatego postanowiłam zmienić plany co do popołudniowego spotkania. Z dokumentów, które dał mi Malcolm dowiedziałam się, że Philipe złożył zamówienie na 'Kuarę'. Nie mam pojęcia po co mu pancerny SUV, ale nie to jest teraz najważniejsze. Chodzi o to, że w formularzu zamówienia nie było nawet jednej wzmianki o tym, że auto powinno być przystosowane dla osoby niepełnosprawnej.
Nawet jeżeli takowa osoba byłaby tylko przewożona tym autem, należało wprowadzić odpowiednie udogodnienia w zależności od stopnia niepełnosprawności.
- Zmieniłam zdanie, Ross – powiedziałam wchodząc do salonu.
Tak jak się tego spodziewałam, oprócz niego był tu także Jack. Muszę mieć czas, żeby zaplanować, jak mam się wymknąć wieczorem. Oczywiście miałam nadajnik w bransoletce i jak się zorientują, że mnie nie ma, znajdą mnie bez problemu. Potrzebowałam dwóch, może trzech godzin. Tyle wystarczy. No i oczywiście mojego laptopa.
- W jakiej sprawie?
- Nie chcę się dzisiaj spotkać osobiście z Philipe. Wy dwaj poprowadzicie spotkanie.
- Ale, Dani... - zaprotestował Jack.
- Oj, przestań jęczeć. Nikt ci nie każe negocjować jakiś międzynarodowych kontraktów.
- To co chcesz wiedzieć?
- Chcę mieć podpisany przez niego dokument, że 'Kuara', którą zamówił, nie potrzebuje żadnych przeróbek dla niepełnosprawnych.
Tak w zasadzie ten świstek papieru był mi zupełnie niepotrzebny. Jak wszystko pójdzie dobrze, zanim Philipe będzie miał szansę nacieszyć się nowym samochodem, będzie już oglądał świat spoza więziennych krat.
- Będziesz w apartamencie w trakcie tego spotkania?
- Moja obecność nie jest konieczna. Jak już wyjdzie, dajcie mi tylko znać.
- Wiesz, że sama nigdzie nie wyjdziesz? – stwierdził Ross patrząc na mnie z namysłem, jakby próbował coś wyczytać z mojej twarzy. – Przez całą noc na korytarzu będzie dwóch naszych ludzi – ostrzegł.
Dlaczego mężczyźni wciąż myślą, że kobiety są słabe? Dobra, może kilka tygodni temu dałam im powód do tej nadmiernej troski, ale na litość boską! Nie jestem dzieckiem! Naprawdę zaczynałam żałować, że Arii nie ma ze mną. Jej szatańskie pomysły bardzo by mi się teraz przydały.
Co ona zrobiłaby na moim miejscu?
- Jak dla mnie żaden problem – wzruszyłam ramionami. – Będę na dole w restauracji, albo w lobby.
- Dani...
No i zaczyna się, pomyślałam słysząc ton Jacka.
- Przecież nie ucieknę.
- Czterech ludzi.
Spojrzałam na Rossa, w duchu ciesząc się, że nie wyślę ze mną wszystkich.
- Ross, przypominam ci tylko, że mają być niewidoczni – powiedziałam. – Nie jestem członkiem rodziny królewskiej ani mafijną księżniczką, żeby na każdym kroku czuć na karku oddech ochrony.
- Mamy rozkazy, Dani. A zanim zaczniesz protestować...
- Przepraszam, że przeszkadzam - odwróciłam się słysząc za plecami męski głos. - Ross, możesz na chwilę?
- Zaraz wracam – rzucił wymieniając z Jackiem spojrzenia.
Zaczynała mnie irytować ta sytuacja. Jak czegoś zaraz nie wymyślę, ugrzęznę w hotelu z dziesięcioma facetami, pilnującymi każdego mojego kroku. Myśl, Dani... Z restauracji nie będę miała jak się wymknąć. Tak samo z lobby. Jak znam Malcolma, obstawił wejście do hotelu. Pójdę do toalety... Ogon będzie stał pod drzwiami. Zakupy? Odpada. Będę widoczna z zewnątrz. Gdzie nie pójdą za mną?
- Nie jesteś zmęczona?
Zerknęłam na Jacka, zupełnie zapominając o jego obecności. Jasne, jakby tylko mogli, uśpiliby mnie zaraz po kolacji, żeby mieć pewność, że będę w swoim łóżku.
Cholera! Przecież to tak diabelnie proste!
- Zmęczona nie, ale zestresowana. Za tydzień urodziny Gabi. Wszyscy się denerwujemy – zaczęłam przygotowywać grunt.
- Może zamówisz sobie masaż do pokoju? – zasugerował.
Bingo! Miałam ochotę roześmiać się. Mężczyźni są tacy przewidywalni.
- A wiesz... Niegłupi pomysł – uśmiechnęłam się z wdzięcznością, jakby właśnie podarował mi gwiazdkę z nieba.
Podeszłam do biurka, gdzie obok telefonu leżały ułożone broszury hotelowych usług i zaczęłam je przeglądać.
- Będę potrzebowała stroju kąpielowego – mruknęłam do siebie.
- Chcesz iść na basen?
- Dlaczego nie? Przyda mi się relaks. Może wezmę jakieś zabiegi? Albo masaż gorącymi kamieniami? – rozmarzyłam się. - Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w SPA.
- SPA?
Odwróciłam się słysząc za sobą Rossa i ponownie zauważyłam krótką wymianę spojrzeń z Jackiem. O co im chodzi? Ich zachowanie było dziwne. Już na lotnisku w Edynburgu zauważyłam, że zerkają na siebie a w samolocie, gdy wstałam z fotela, Ross zerwał się jak oparzony.
- Co się dzieje? – zapytałam przyglądając się im.
- Wszystko w porządku – próbował mnie zbyć Ross.
Dobra! Koniec tego. Nie jestem idiotką i wiem, że coś przede mną ukrywają. Chyba zapomnieli, z kim mają do czynienia.
- Ross – warknęłam opierając się o biurko. – Przestań ściemniać.
- Nic się nie dzieje, słowo.
Jak facet idzie w zaparte, twierdząc, że nic się nie dzieje, wierzcie mi, dzieje się i to dużo, a on zrobi wszystko, żeby to ukryć. Tacy są mężczyźni. Porównałabym to do sytuacji, gdy żona znajduje dziwne rachunki w kieszeni męża, a ten pyta, co na obiad, albo kiedy dzieci wrócą ze szkoły. Typowe. Jeżeli za chwilę odezwie się Jack, próbując zmienić temat, tylko potwierdzą moje podejrzenia.
- Gdzie chcesz kupić strój? – wypalił Jack.
- W butiku na dole – odezwałam się po chwili milczenia.
Nie wiem, co knuje tych dwóch, ale prędzej czy później się dowiem.
- To chodź. Pójdę z tobą – zaproponował z uśmiechem.
- Może po kolacji? – zasugerowałam czekając na ich ruch.
- Jack ma rację. Idź teraz na zakupy. Przy okazji zamów sobie co tam chcesz z tych masaży. Za pół godziny spotkamy się na dole.
Ok... To już jest więcej niż niepokojące. Na gwałt chcieli się mnie pozbyć z apartamentu. Tylko po co? Nic mi nie da drążenie tego tematu. Jeżeli sama nie odkryję w czym rzecz, oni z pewnością mi nie powiedzą.
- Ale płacę za siebie – ostrzegłam z uśmiechem typowej blond lali. Skoro tak chcą ze mną pogrywać, to nie ma sprawy.
Przeciągnęłam Jacka po wszystkich butikach w hotelu, śmiejąc się z jego miny. Wyglądał, jakby właśnie szedł na ścięcie i za każdym razem, gdy wchodziłam do kolejnego sklepu, jęczał jak na torturach.
- Przyzwyczajaj się – roześmiałam się z jego miny, gdy odebrał ode mnie kolejną torbę. – To dobry trening przed małżeństwem.
- Jestem wolno latającym ptakiem – rzucił z krzywym uśmiechem. – Nie zaobrączkuje mnie żadna.
- Już ja widziałam ten twój wolny lot, ptaku – odgryzłam się idąc w stronę recepcji. – Dobrze ci radzę, daj spokój naszym kelnerkom. Jak doprowadzisz do zamieszek wśród personelu, będziesz uziemionym ptakiem, bo dziewczyny cię zlinczują.
- Ale co to będzie za piękna śmierć... - rozmarzył się głupek.
Ross oczywiście się nie pokazał, czego w gruncie rzeczy się spodziewałam. Nie wypytywałam już Jacka, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Teraz bardziej skupieni byli na ukrywaniu tego co robili, niż na tym, żeby pilnować każdego mojego kroku. Na koniec zaciągnęłam Jacka do SPA, żeby utwierdzić go w przekonaniu, iż faktycznie zamierzam iść na masaż. Nawet doradził mi, żebym wzięła dziewięćdziesięciominutowy, twierdząc, że będę po nim spała jak niemowlę.
Będę miała więcej czasu niż potrzebuję...
Gdy wróciliśmy do apartamentu, Ross już na nas czekał. Udawałam, że wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca, na co wyraźnie się rozluźnił. A może jednak wyobrażam sobie to wszystko? Wiem jak pracuje Malcolm. Lubi mieć wszystko zaplanowane i pod kontrolą. Do tej pory nie zdradziłam swoich planów, dlatego Ross jest tak niespokojny.
Zostawiłam obydwu w salonie, prosząc, żeby zamówili kawę i zniknęłam w sypialni. Została godzina. Znając punktualność Philipe mogłam być pewna, że równo o osiemnastej zapuka do drzwi. Nie miałam dużo czasu.
Żeby później nie tracić czasu, szybko przygotowałam ubranie na zmianę, chowając wszystko do dużej torby. Na wierzch położyłam strój kąpielowy i ręcznik. Przebrałam się szybko i gotowe.
Katem oka uchwyciłam własne odbicie w dużym lustrze wiszącym na ścianie. Podeszłam bliżej, patrząc na kobietę po drugiej stronie. Wyglądała dokładnie tak, jak się czułam. Przerażona... Czułam jak wszystko się we mnie trzęsie. Położyłam dłoń na brzuchu, starając się powstrzymać mdłości. To nie będzie łatwe... Jezu! To będzie tortura!
Biorąc głęboki oddech wróciłam do salonu. Na widok jedzenia z trudem przemknęłam. Boże drogi... Jak długo jeszcze uda mi się utrzymać na twarzy maskę, zanim nie rozpryśnie się na kawałki?
- Jack powiedział, że opróżniłaś wszystkie hotelowe sklepy – zasiał się Ross.
- Jeszcze nie – próbowałam się uśmiechnąć. – Trochę zostawiałam na jutro. Nie myśl sobie, że ciebie ominie ten zaszczyt.
- Jezu! Tylko nie zakupy!
- Ciesz się, że nie na tutaj Arii. Dopiero wtedy miałbyś powód do tych dramatycznych odgłosów, które wydajesz.
- Strzeż mnie przed tym, Panie!
Z filiżanką kawy usiadłam na kanapie, podwijając pod siebie nogi. Bałam się, że zauważą, jak bardzo jestem zdenerwowana.
- Co do dzisiejszego spotkania. Nie przedłużajcie rozmowy. Philipe, choć na to nie wygląda, jest cholernie inteligentny. Jak zaczniecie naciskać, nabierze podejrzeń. Czysto formalne spotkanie.
- Gdzie ty będziesz w tym czasie? – dopytywał Ross.
- W lobby, albo w restauracji. Wrócę, jak wyjdzie z apartamentu. A jurto po śniadaniu, chcę jechać do matki.
- To wszystko? – zdziwił się Ross wymieniając spojrzenia z Jackiem. – Zależało ci jedynie na tym oświadczeniu i spotkaniu z matką?
- Uwierz mi. Moje spotkanie z tą kobietą nie będzie należało do przyjemnych. Jak ją znam zrobi kosmiczną awanturę.
Zdecydowanie niedomowienie roku, pomyślałam. Nie znali mojej matki. Nie wiedzą do czego jest zdolna. Tym bardziej po tym, co mam zamiar zrobić. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia, jeżeli chodzi o nią. Przestałam uważać ją za matkę osiem lat temu, a resztę uczuć, jakie jeszcze gdzieś się we mnie tliły zdławiłam czytając dokumenty od Malcolma.
- Malcolm powiedział, że dostanę jeszcze jakieś informacje od naszych ludzi. Wiecie coś na ten temat?
- Nie, Dani – spojrzeli na mnie całkowicie zaskoczeni.
- Dziwne...
- Mogę się ich zapytać.
- Nie ma potrzeby, Jack – zwróciłam się do niego z uśmiechem. – Ale możesz się ich zapytać, który z nich chce bawić się w Słoneczny Patrol na basenie.
- Że co, proszę?
- No i co się tak dziwisz – parsknęłam. – Kupiłam im nawet kąpielówki. Czerwone.
- Chcesz, żeby poszli z tobą na basen?
- To chyba oczywiste.
- Dani... Może lepiej nie? Trochę będą dziwnie wyglądać – zmieszał się Jack. – Chyba zapomniałaś, że masz godzinny basen w części dla kobiet.
- Naprawdę?
Parsknęli śmiechem widząc moją minę.
- Wiesz co? – wystękał Ross patrząc na mnie. – Miałaś rację. Zdecydowanie potrzebujesz relaksu. Idź, odstresuj się, weź długi masaż, albo dwa. Potaplaj się w błotku...
- Dobra, idę – poderwałam się patrząc na nich ze złością. – Dwóch na jednego. Zobaczymy po powrocie. Napuszczę na was dziewczyny i wtedy to ja się będę z was śmiała.
Teatralnie wymaszerowałam z salonu i dla lepszego efektu trzasnęłam drzwiami. Niech wiedzą, że śmianie się z dziewczyny nigdy nie ujdzie na sucho. Stojąc w sypialni usłyszałam jak ich śmiech zamiera. Chyba właśnie dotarło do nich, że popełnili duży błąd.
Z szafki nocnej zgarnęłam telefon i torebkę, schowałam przygotowaną wcześniej torbę do szafy i wymaszerowałam z sypialni, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem.
Jak się tego spodziewałam, dwóch ochroniarzy, którzy pełnili wartę przed drzwiami apartamentu ruszyło za mną do windy.
- Jedziecie ze mną? – zapytałam po angielsku.
- Oui.
Widząc ich potężne sylwetki, wątpiłam w to, że potrafią być niewidoczni. Chyba tylko ślepiec by ich nie zauważył. Wyglądali, jakby wyszli spod jednej miarki. Prawie dwa metry wzrostu i taka muskulatura, że ich marynarki prawie pękały na szwach.
Po wejściu do hotelowego baru usiadłam przy stoliku, skąd miałam doskonały widok na lobby, a moje dwie przerośnięte niańki usadowiły się przy barze. Dobra, przynajmniej nie jestem zmuszona bawić ich rozmową. Zamówiłam kieliszek białego wina, czekając na przyjazd Philipe. Dokładnie za dziesięć szósta pojawił się w lobby, w towarzystwie młodego mężczyzny. Tak jak się tego spodziewałam na wózku inwalidzkim.
Zacisnęłam palce na nóżce kieliszka, czując jak wszystko podchodzi mi do gardła. Podły kłamca! Patrząc na niego każdy widział młodego przystojnego mężczyznę, uwiezionego na wózku. Gdyby wiedzieli, kim jest naprawdę... Z jakim potworem mają do czynienia...
Zamknęłam oczy, modląc się w duchu o odwagę. Bałam się... Cholera! Byłam koszmarnie przerażona. Sama pchałam się w paszczę potwora pozbawionego jakichkolwiek ludzkich uczuć. Uciekałam osiem lat. Osiem cholernie długich lat, nie wiedząc, że uważali mnie za zmarłą. Popełniłam wiele błędów. Zaufałam ludziom, którzy mnie zawiedli i oddałam serce i duszę mężczyźnie, który na to nie zasługiwał.
Dlaczego każda moja myśl wciąż ucieka do niego? Dlaczego nie mogę zapomnieć? Dlaczego w każdym oddechu czuję jego zapach? Jakby był ze mną, obok mnie... Blisko...
Chyba zaczynam wariować! Najpierw w samolocie, potem w apartamencie, gdy wróciłam z Jackiem i teraz tutaj. Potrzasnęłam głową, starając się wyrzuć z niej jego obraz. Skup się, Dani! Masz wyrównać rachunki...
Dziesięć po szóstej mój telefon zawibrował. Wstałam od stolika i spokojnym krokiem wyszłam z baru. Stanęłam naprzeciwko windy, która jako jedyna właśnie zjeżdżała z piętra, na którym znajdował się mój apartament.
Za moment spojrzę w oczy bestii...
Wszystko we mnie zamiera...
Serce zwalnia do wolnych uderzeń, ale są tak głośne, że brzmią jak wielki bęben. Bum... Bum...
Każdy mięsień krzyczy w niemym proteście, gdy nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się przed ucieczką. Koniec! Nigdy więcej nikt nie zmusi mnie do tego. Przestałam uciekać. Przestałam się ukrywać.
Drzwi rozsuwają się z cichym szumem. Widzę uśmiech na jego twarzy. Ten pieprzony zdradziecki uśmiech. Mam ochotę zerwać mu go z twarzy własnymi paznokciami. Rozorać do krwi skórę, żeby w końcu wszyscy zobaczyli, kto ukrywa się pod tą ludzką powłoką.
Czas zwalnia... Sekunda... Dwie... Potwór odwraca twarz, wciąż z tym podłym uśmiechem na fałszywej ludzkiej twarzy. Wstrząsa mną dreszcz obrzydzenia, gdy czuję na sobie jego spojrzenie. Oślizłe, lubieżne... Sunie nim, mierząc mnie od stóp, poprzez nogi, zatrzymując się na ułamek sekundy na nagich udach. Widzę jak obleśnie oblizuje usta, przenosząc martwe ślepia na moje biodra, brzuch i piersi...
Spójrz mi w oczy! Spójrz i zobacz odbicie własnej śmierci!
Ten moment... Ta chwila, gdy po raz pierwszy spojrzał na moją twarz. Ten ułamek zawahania, gdy uśmiech zaczął znikać, a w oczach pojawiło się zaskoczenie. Potem niedowierzanie...
A na koniec to, na co czekałam od ośmiu kurewsko długich lat.
Przerażenie...
Czuję metaliczny zapach jego strachu. Tak wyraźnie, jak czułam go osiem lat temu. Znam ten odór, wiem, jak pachnie wymieszany z potem i krwią. Wiem, jaksmakuje, gdy zlizujesz go z własnych ust. Patrzę bestii w ślepia. Wwiercam się w te martwe oczy, przekazując mu nieme ostrzeżenie.
Podchodzę bliżej. Tak blisko, że czuję jak powietrze dookoła niego wibruje od strachu. Chcę dla niego więcej. Zasłużył na to. Chcę, żeby bał się tak bardzo, jak ja wtedy. Żeby błagał mnie... Skomlał na kolanach...
Mijam go, do końca utrzymując kontakt wzrokowy. Ochroniarze wchodzą za mną. Odwracam się i wiem, że gdy znowu spojrzę, będzie tam on.
Już nie wygląda jak człowiek... Jego przerażenie zeszpeciło ludzkie oblicze, które nosił jak maskę. Unoszę dłoń a na moich ustach pojawia się uśmiech. Salutuję, przekazując mu tym gestem wiadomość.
Zgnijesz w piekle...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top