Osiemnaście


Jason's POV: 

- Więc mówisz, że znają tylko ich pseudonimy? Bo nie ma mowy, że dali radę ukraść aż tyle i być znani tylko pod jednym imieniem! - Pstryknął Skinny. 

- To wszystko. - Bullet wzruszył ramionami. - Chcesz usłyszeć ich miejsce czy nie? 

- Dobra. - Obruszył się. 

Usiadłem z tyłu w moim fotelu i przysunąłem szyjkę mojego piwa do ust. 

- Pierwszy idzie mój G, numer 6. - Powiedział napinając się. 

- Wygląda na to, że ssiesz. - Tank zadrwił i roześmiał się. 

Bullet spojrzał na niego, a ja się uśmiechnąłem. 

- Następny jest... Six... i jest na miejscu 7, przed Tankiem. - Podkreślił Bullet. 

Pokręciłem głową, gdy znów zaczęli się kłócić. 

- Zaraz po tym, miejsce 6, Ace. 

- Prawdopodobnie jest organizatorem. - Red nie powiedział nic nadzwyczajnego. 

Przytaknąłem. 

- Najprawdopodobniej. 

- I tu mamy Silver... który jest na miejscu 4. - Bullet uśmiechnął się do Reda. 

- Nie zaczynaj ze mną, chłopcze. 

Wszyscy się roześmieliśmy, a Bullet spowrotem odwrócił się do ekranu. 

- Wiem, kto jest numerem 2, czyli wychodzi 4... jest ich 5... - Podniosłem się i podszedłem do Bulleta, skanująć ekran patrząc na numer 2. 

- Co do diabła? Co stało się z Milo Franziano? 

- Nie jestem pewien. - Bullet powiedział równie zmieszany. - Teraz ich liderem jest... Roman czy Razor? 

Wziąłem kolejnego drinka. 

- Interesujące. 

- Tu jest jakaś informacja o nich... czekajcie. - Bullet zaczął coś wpisywać, wyświetlając informacje o każdym z nich. 

Stał się zawodowcem w hakowaniu do policyjnych baz danych...

- Sprawdź Romana. - Splunąłem. 

Zjechał w dół. 

- O kurwa... 

Moje oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczyłem oskarżenia. 

- 17 napadów, 5 morderstw pierwszego stopnia, 7 prób zabójstwa, 6 kradzieży aut i nielegalny przemyt narkotyków. - Przeczytałem głośno. 

- Cholera, nie mają jeszcze zdjęcia tego kolesia?! 

Zrozumiałem, dlaczego byłem przesłuchiwany za ignorowanie ich... Byłem widziany, potem znowu, nie ukrywałem się... ale to wciąż dosyć imponujące. 

- Co jeszcze? - Zapytałem. 

- Wszyscy zamordowani byli członkami gangu. 

- Serio? 

- 3 pochodziło z... Vipers? 

- Ha! Dobre pozbycie się! - Zaśmiał się Skinny. - Cipki... 

- Te cipki? Prawie cię zabiły, zamknij się. - Pstryknąłęm. 

- Czekaj... Milo nie opuścił The Blues dla Vipers? - Wtrącił się Red. 

- Sprawdź ofiary. - Zwróciłem się do Bulleta. 

- Zamordowani... Kyle Astro, Dean Scott... - Bullet zrobił pauzę. - Milo. 

- Kurwa! - Obróciłem się, wrzucając pustą butelkę do kosza na śmieci. 

- Masz rację. Musimy dowiedzieć się, kim są ci skurwiele. - Spojrzałem na chłopaków, którzy teraz stali. 

- Mogą nami nie kierować, ale to jest nasze miasto. To nasza ziemia. Oni są na naszej ziemi, powodując problemy. - Zacisnąłem pięści. - Red, przeprowadź poszukiwania, jeśli ktoś coś wie, wyślij za nimi Tanka, Skinny, ty wydobędziesz z nich informacje. Bullet, pójdziemy do kryjówki Vipers, zobaczymy czy coś wiedzą. Chcę wiedzieć, kim są te dupki. Gdy tylko się tego dowiemy, pokażemy im, kto rządzi tym miastem. 

Wszyscy przytaknęli, a ja wziąłem klucze, które miały klucz do naszego pokoju zaopatrzenia broni. 

- Dokąd idziesz? - Zapytał Skinny. 

- Do piwnicy, mam zamiar sprawdzić nasze zaopatrzenie. 

- Pozwól mi pomóc i tak będę musiał tu czekać. 

- Dobra, chodź. 

Wraz ze Skinnym zeszliśmy na dół do piwnicy i przeszliśmy przez "część" Skinnyego i otworzyliśmy drzwi za gabinetem. Weszliśmy do środka, a ja włączyłem światło. 

Zacząłem przeglądać szuflady, patrząc ile amunicji nam pozostało. 

- Skinny, przejdź się po gabinetach i zobacz, czego jeszcze potrzebujemy. 

- Okej. Ale, dlaczego nazywasz mnie Skinny, nie Conner? 

Wzruszyłem ramionami. 

- To bardziej do ciebie pasuje. 

To pasuje do niego bardziej, niż myślał. Po tym wszystkim, gdy znalazłem dzieciaka, który podpalił swój własny dom i zabił własnego ojca. 

Jego ojciec był milionerem, Conner  David Sr.  Chciał tylko by Conner przejął jego firmę, to znaczy, dopóki nie zadzwonił do szpitala psychiatrycznego i nie postanowił go tam umieścić. 

- Więc... dlaczego twój ojciec chciał cię umieścić w psychiatryku? - Zapytałem. 

- Cóż... W pierwszej klasie liceum była dziewczyna. Była moim partnerem laboratoryjnym na zajęciach o ziemii i była dla mnie bardzo miła. Milsza, niż jakakolwiek dziewczyna z którą kiedykolwiek rozmawiałem. Byłem kujonowatym dzieckiem, brzydki, chudy, nie byłem atrakcyjny. Wciąż była dla mnie miła i dlatego, że była jedyną osobą... zacząłem ją bardzo lubić i zacząłem mieć na jej punkcie obsesję. 

- Jak miała na imię? 

- Katie Jones. - Powiedział z uśmiechem. - Zbliżając się do końca roku szkolnego, pracowałem nad nerwami, by się z nią umówić i podszedłem do niej, gdy stała ze swoimi przyjaciółmi. Prawdopodobnie nie był to najlepszy pomysł, ale byłem zdeterminowany. Zapytałem ją, a ona spojrzała na mnie ze zdegustowaną miną i śmiała się ze mnie. Jej przyjaciele również. Wszyscy się śmiali, wszyscy na korytarzu... 

Skiny stał się nerwowy i zacisnął pięści. 

- Zezłościłem się i odepchnąłem ją ode mnie, a ona uderzyła głową w róg szafki i obdarła sobie trochę głowę... Miałem ten duży pęd adrenaliny... widząc wszystkich cofających się ode mnie ze strachu, sprawiło, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ona płakała, a nauczycielka przybiegła, by zabrać ją do pielęgniarki, a w mojej głowie coś przeskoczyło. Zacząłem płakać, przepraszać i próbować jej pomóc, ale chłopak, który, jak zgaduję, był jej chłopakiem czy coś, uderzył mnie i skopał. Od tamtej pory miałem obsesję na punkcie uczucia ranienia ludzi... głównie dziewczyn, bo dała mi popalić...

Stałem tam w szoku. 

- Więc to nie było coś, co zadecydowałeś, by zrobić... to był wypadek? 

- Yeah. 

- Widziałeś Katie po tym wszystkim? 

- Zabiłem ją w zeszłym roku. - Powiedział dosadnie. 

- Oh. - Starałem się powstrzymać śmiech. 

- Cóż, cholera, teraz gdy wiem, że musisz zostać popchnięty do zranienia kogoś, aż tak się ciebie nie boję. 

- Boisz się mnie? - Przechylił głowę. 

- Boję się twojego stanu umysłu. Nie fizycznie. Mógłbym cię rozgnieść. - Zaśmiałem się zamykając pudło z kulami. 

- Dobra uwaga. 

- Więc jak z Grace? - Otworzyłem klatkę do stojaka pistoletu, sprawdzając które pistolety zginęły, których nie mięliśmy na nas. 

- Jest spoko, tak sądzę... - Wzruszył ramionami. 

- Cholera, to wszystko? 

- Yeah.... to wszystko, tak naprawdę jej nie znam. 

- Hej, Jason! Przyjdź tu! - Usłyszałem krzyk Reda. 

Spojrzeliśmy na siebie ze Skinnym i weszliśmy na górę. 

- Co jest? - Zapytałem. 

Stał w drzwiach z pistoletem wycelowanym w osobę, która stała w progu. 

- Jason McCann... minęło sporo czasu zanim położyłem cię na plecach. 

- Alex? 


____________________

Jak podoba Wam się historia Connera? Powiem Wam, z jednej strony strasznie mi go szkoda, jednak z drugiej... cóż, długo musiałam się do niego przekonywać, czytając to opowiadanie, to dosyć trudny charakter. 

Bez zbędnych pierdół, dziękuję za wszelkie komentarze, wyświetlenia, głosy, wiem, że już to wiecie, ale będę powtarzać do skutku: JESTEŚCIE NAJLEPSI NA ŚWIECIE! 

Zachęcam do dalszego czytania, komentowania i głosowania. 

Miłego dnia, kochani! <3 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top