6 → accidential meetings

Było całkiem późno i ciemno, kiedy Nate wyszedł na zewnątrz. Nie mógł spać i nachodziło go już od początku, aby rozejrzeć się po okolicy. Przeciągnął się, a później przeczesał palcami włosy, które jeszcze nie zaczynały siwieć i westchnął. Dookoła było cicho i nadzwyczajnie spokojnie. Kair spał, co Drake'owi było bardziej niż na rękę. Przynajmniej nie będzie musiał użerać się z jakimiś kupcami, którzy będą mu chcieli wcisnąć atrapę broni, czy dzieciakami wyszkolonymi do kieszonkowych kradzieży. Ruszył powoli przed siebie, ciesząc się, że Chloe wybrała lokum leżące w pobliżu Doliny Królowych i upewnił się jeszcze, że zabrał wszystko ze sobą, co było mu potrzebne. 

Nate maszerował przed siebie, starając się wyczuć panującą atmosferę. Czuł, że zbliża się do miejsca, które było jednym wielkim siedliskiem zmumifikowanych trupów, ale też oazą pamięci i szansą na cofnięcie się w przeszłość, kiedy Egipt był wspaniałym imperium i władali nim znakomici faraoni. Amerykanin im bardziej oddalał się od miasta, tym lepiej się czuł. Nie chodziło o to, że źle pracowało mu się z Chloe, czy Sullym. Jasne, że nie. Ale po prostu lubił czasem pobyć sam i tylko sam. Nie zawsze dobrze się to kończyło, a zdanie na samego siebie niekoniecznie było przyjemnym  uczuciem, ale Drake już zdążył się do tego przyzwyczaić. 

Dolina Królowych była równie wspaniała, jak Dolina Królów. W prawdzie brakowało zjawiskowego Luksoru, ale Nate i tak był oczarowany. Nie miał jeszcze okazji przyjrzeć się piramidom z bliska, a co dopiero grobowcom i poczuł znajomy dreszczyk emocji. Skupił się na odnalezieniu czegoś, co sugerowałoby, że grobowiec Nefertari znajduje się już niedaleko, ale niczego takiego nie było. Zaczynał robić się zirytowany i już chciał się poddać, ale akurat wtedy dostrzegł z daleka sztuczne światło od latarki i zmarszczył brwi. Wspiął się trochę wyżej, na jakiś murek, aby zorientować się, o co chodzi i kto zakłóca wieczny spoczynek Wielkim Małżonkom Królewskim. 

– Shorline? Do cholery, co tutaj robi Shorline? – zmarszczył brwi, pytając samego siebie, choć to nie było zdrowe. Z daleka rozpoznał to jedno logo, które czasem nie dawało mu spać po nocach. Nie miał pojęcia, o co chodzi, ani tym bardziej, skąd cała ta banda wzięła się w Kairze, ale nie podobało mu się to. Bardzo mu się to nie podobało. Na pewno nie zjawili się bez celu, a skoro już się pojawili, to mogło to oznaczać, że wiedzą. Wiedzą o diamencie i wiedzą o tym, że Nate miał zamiar go odnaleźć. Zaciekawiony podszedł bliżej. Starał się poruszać bezszelestnie. Próbował przypomnieć sobie, gdzie mogli się z Victorem narazić na jakiś kontakt z Shorline, ale niczego takiego nie pamiętał. Schował się za jednym z wielu głazów, aby nie było go widać, ale żeby on sam mógł bezpiecznie się przyglądać i wytężył wzrok, aby zorientować się, na jakim etapie prac są te półgłówki. 

Nate zauważył niezliczoną ilość pudeł ze wszystkimi materiałami, jakie były potrzebne do grzebania w ziemi, czy grobowcu, niczym archeolodzy, a także cała bandę strażników wyposażonych w bronie boczne, a także karabiny maszynowe. Drake przełknął ślinę, czując przy okazji jak dziwny dreszcz przebiega po jego kręgosłupie. Lepiej będzie, jeśli nikt go nie zauważy. A już szczególnie Nadine, z którą mieli przecież na pieńku. Jeśli o nią chodziło, to bez problemu ją odnalazł. Stała przy turystycznym stoliku, bokiem do niego i pochylała się nad jakąś mapą. Drake wiedział, ze rozpoznałby ją dosłownie wszędzie i tylko prychnął pod nosem. Nadine towarzyszył jakiś mężczyzna, którego nie rozpoznał. Był raczej wysoki i dobrze zbudowany. Nosił kurtkę i wojskowe buty, a także spodnie. Amerykanin próbował odgadnąć kto to jest, ale niestety nie miał bladego pojęcia. I odetchnął z ulgą, widząc, że jedyne, co na razie Shorline zrobiło to rozpakowania swoich gratów z ciężarówek i rozłożenie ich po całej okolicy. 

Usiadł, opierając się o głaz i postanowił się wycofać. Zdradzanie swojej obecności w towarzystwie armii, jaką dysponowała Nadine nie było zbyt mądrym posunięciem i Nate doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak coś mu się nie zgadzało i kiedy zerknął na drugą stronę grobowca, o mało co nie rzucił się płasko na ziemię. Ktoś tam był. Ktoś kto chyba miał ze sobą karabin snajperski, albo inną lunetę czy coś podobnego, co odbijało światło. Po chwili jednak owa osoba się poruszyła, jakby domyśliła się, że Nate ma ją na oku i zaczęła się oddalać. Jeśli rzeczywiście to był snajper, którego zatrudniła Ross, to na pewno pójdzie jej to zgłosić i będzie po ptakach. Drake prześlizgnął się za ostatnim strażnikiem, zostawiając go przy życiu, bo wiedział, że tajemnicze zniknięcie, a później znalezienie trupa to nie będzie nic dobrego. Amerykanin odetchnął z ulgą, kiedy zniknął z zasięgu wzroku goryla z karabinem. Ruszył truchtem przez piasek, choć było to trudne zadanie i skupił się na tym, aby się nie zakopywać po kolana w piasku. Wiedział już przynajmniej, dlaczego nigdy wcześniej nie było go w Egipicie, ani krajach, które leżą na terenie Sahary. Miał ochotę zadzwonić po Sully'ego, aby przyjechał po niego Jeepem, ale stwierdził, że pewnie Victor jest już niedysponowany. Nie chciał też budzić Chloe, bo wiedział, że może być na niego zła za to. Poza tym rano miała już się zbierać do Europy, więc przyda jej się odpoczynek. 

Nate tak naprawdę nie miał pojęcia, że osoba, którą widział nie była snajperem. Osoba, którą widział, to była Lara. Ona również postanowiła się rozejrzeć. Wyrwała się z otoczenia Conrada i Jonah na kacu, a także nadopiekuńczej Samanthy oraz Reyes i rozejrzała się po okolicy. Poza tym chciała też upewnić się, że Amerykanin niczego nie zepsuje i wszystko pozostawi w nienaruszonym stanie. 

Pech jednak chciał, że na siebie wpadli. Podczas oddalania się od siedliska Shorline, jakie powoli wiła sobie Nadine, a także Konstantin. Lara rozpoznała mężczyznę, którego nie rozpoznał Nate. 

W prawdzie na początku oboje założyli, że to ktoś zły i Nate o mało co nie nacisnął spustu, ale rozpoznał ten znajomy skądś kucyk i drobną posturę, a później także zdradzający wszystko, brytyjski akcent.

– Croft.

– Drake – Lara zmierzyła Amerykanina wzrokiem, a później wsunęła pistolet do kabury na boku – Błagam, powiedz, że niczego jeszcze nie zniszczyłeś. Będę bardzo wdzięczna.

– Możesz być spokojna – rzucił tylko, a później odsunął się na stosowną odległość. – Zapytałbym, co tutaj robisz, ale chyba oboje to wiemy.

– Też mi się tak wydaje – rzuciła, spoglądając przy okazji na niego uważnie. – Nie wiem, kto to, ale zakładam, że byliście z Sullym na tyle dyskretni, że aż złapaliście ogon – dodała, kiwając głową na zbiorowisko przed grobowcem.

– Skąd wiesz, że to nie jest twoja wina?

– Bo wiem, co to wyczucie i finezja – uniosła brwi, jakby odpowiedź na to pytanie była oczywista. – No i dyskrecja. Przede wszystkim dyskrecja. Nie rozmawiam z byle kim o swoich planach. Nathan przewrócił oczami. Cała Lara. Przy znajomych niepozorna, a przy nim, taka jak w załączonym obrazku. 

– Mam w swoim słowniku takie słowa, nie musisz się tego obawiać - przyznał, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. – A ta cała zgraja to Nadine i jej goryle. Całość znana, jako Shorline. Faceta, z którym stała niestety nie znam. 

– To Konstantin – Brytyjka mruknęła, biorąc przy okazji oddech. 

– Ten, któremu twój ojczulek zalazł za skórę? – parsknął, a w odpowiedzi dostał tylko lodowate spojrzenie. Dobra, może jednak przesadził 

– Być może. Ale niech cię to nie interesuje - wzruszyła beznamiętnie ramionami i odwróciła się w stronę, z której przyszła. – Nie zabij się, Drake. Byłoby nudno na tym świecie, gdyby już nie słyszało się o kolejnych rozwalonych grobowcach.

– I vice versa, Croft.

– Nie martw się. Nie mam skłonności do destrukcji otaczającego mnie otoczenia – puściła mu oczko, a później zniknęła już tak szybko, jak się pojawiła, a Nate prychnął pod nosem.

– Brytyjczycy i ich maniery – mruknął tylko, a później pokręcił głową i jeszcze raz rozejrzał się po okolicy. Musiał uspokoić oddech i wymyślić jakiś dobry plan, w którym wygryzie Larę oraz jej klub wesołych poszukiwaczy szczęścia bez powodzenia. Z naciskiem na to drugie.

Nate wrócił tam, skąd przyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Sully i Chloe jeszcze spali, więc miał nadzieje, że ich tym nie obudził, a nawet jeśli, to i tak niezbyt go to obchodziło. W jego uszach cały czas dzwoniły słowa Lary, co wcale mu się nie podobało. Miał ochotę jakoś jej się pozbyć, ale skoro Konstantin i Trójca, o których trochę już słyszał byli na miejscu, to może wystarczy zostawić ją w spokoju, a zająć się Nadine i jej zgraja tępych goryli, którzy potrafią tylko dobrze strzelać i nic poza tym? 

Amerykanin zamknął się w swoim pokoju i próbował zasnąć, ale nie udawało mu się. Za oknem zaczynało świtać, więc zwątpił, że uda mu się jeszcze zmrużyć oko i tylko przewracał się z boku na bok, czekając na jakąś stosowną godzinę, kiedy będzie z powrotem mógł opuścić pokój i zastać jakąś żywą duszę w postaci Frazer i Victora. Chociaż na Chloe już nie liczył. Wiedział, że ulotni się niepostrzeżenie do tej swojej Szwajcarii i nawet nie dowie się, kogo Nate spotkał na swojej drodze podczas nocnej przechadzki po Dolinie. Wiedział też, jak zareaguje Victor, więc nie było to nic nowego, ale jedno na pewno było już jasne. 

Nigdy więcej spotkań i to tych przypadkowych z Croft. Nigdy więcej. 

~*~

pięknie dziękuje za pierwsze miejsce w kategorii uncharted!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top