1 → havana

Można by snuć najróżniejsze teorie na temat tego, dlaczego Nathan Drake pojawił się na Kubie. On sam do końca nie był tego pewien. Ani on, ani Sully, bo raczej oczywiste było to, że starszy przyjaciel mu towarzyszył. Chociaż u młodszego powód był zdecydowanie bardziej ujednolicony, a było nim nie coś, a raczej ktoś, bo zdecydowanie Elena, to Victorowi chyba po prostu brakowało wrażeń, a także mojito. Drake sporo się osłuchał o owym trunku za nim dotarli na miejsce oraz kiedy byli już na Kubie. Zatrzymali się w jednym z tych mniej, czy bardziej obskurnych hoteli na uboczu miasta, niemal od razu pytając się o jakieś pobliskie bary. Niewykluczony był fakt, że ci dwaj mieli dziwny sentyment do picia. A także do mieszania się w nieswoje interesy będąc pod wpływem. Wielokrotnie Nate przyłapywał się na tym, że obiecywał coś komuś po pijaku i najczęściej kończyło się to tak, że - czy tego chciał, czy nie - musiał się z tej obietnicy wywiązać. Czy to było wyłowienie jakiś drogocennych towarów z zatopionego wraku kutra, tudzież większego statku, czy jakieś wykradnięcie bezcennych kryształów, albo czegokolwiek innego. Odkąd tylko skończyła się pustynna przygoda, z której jak zwykle niewiele zyskał, tak od tamtej pory nie potrafił znaleźć niczego, co dostatecznie by go zainteresowało.

 Dlatego też teraz nie powinien dziwić fakt, że znajdziemy go daleko za miastem i jakąkolwiek cywilizacją w towarzystwie tutejszych najemników, a raczej ich wściekłości, bo hm, Drake jak zwykle wpakował się w tarapaty. 

– O cholera! – krzyknął, nie spodziewając się, że wysadzenie ich kryjówki dostępnym tam dynamitem przyniesie, aż takie skutki. Wszystko, dosłownie wszystko wyleciało w powietrze, a Amerykanin ledwie zdążył stamtąd uciec. Ledwie, bo jak zwykle dopisało mu szczęście. W prawdzie zrobił to w dosyć nietypowy sposób, bo sturlał się, aż w samą dolinę, a zatrzymał go dopiero jeden z wielu głazów. Nate był pewny, że nabawi się jeszcze mnóstwa siniaków tego dnia, ale z pewnością żaden nie będzie się równał temu, który powstanie mu na plecach od uderzenia. - A mówili ci, Drake. Zostań marynarzem. Daj sobie spokój z tymi wycieczkami, na co ci one - wymamrotał, podnosząc się na łokciach. Obraz mu jeszcze przez chwilę wirował, ale wszystko zaczynało być okej, kiedy stanął już na nogi. – Co tak śmierdzi? – zmarszczył brwi, czując dziwny zapach spalenizny. – Cholera, palę się! Palę się! – wyrwało mu się, kiedy zorientował się, że dym unosi się z jego nogawki. – Uf...   – otarł czoło, kiedy okazało się, że ugasił pożar.

Później zostało mu tylko zlokalizowanie, gdzie dokładnie się znajduje, a z tym był już większy problem. Ponadto było samo południe, a żar niemiłosiernie lał się z nieba. Nathan nie miał ze sobą wody, ani żadnego urządzenia, które pomogłoby mu w nawigacji, czy chociażby określenia jego położenia. Dorzućmy jeszcze do tego niemiłosiernego kaca z zeszłego wieczoru, który towarzyszył mu odkąd tylko stanął na nogi. Krócej rzecz biorąc - Amerykanin niezbyt nadawał się tamtego dnia na jakieś wędrówki, czy zbytnie przesilanie organizmu, bo ten nie doszedł do siebie po kilkudniowej diecie alkoholowej. Pomimo to trzeba było jakoś dotrzeć do Sully'ego, a jeszcze wcześniej do zleceniodawcy, by ten się z nim rozliczył. Nate westchnął ciężko, ocierając kilka kropel potu z czoła, po czym otrzepał ubrania z kurzu, który na nich osiadł. Zaczął iść powoli przed siebie, przy okazji sprawdzając, czy niczego nie zgubił. 

– Mózg masz na miejscu, znaczy chyba, bo Elena powiedziałaby co innego, serce ci bije, więc żyjesz, nogi masz sprawne, pistolet gdzieś tam jest, krótkofalówka, gdyby ten grzyb się odezwał, ale siedzi cicho, więc ci niepotrzebna no i to złote Cortezowe coś tam – wymieniał sam do siebie, co na ulicy może i nie byłoby zbyt normalnym zjawiskiem, ale wszyscy znajdowaliśmy się właśnie w centrum niczego, więc pojęcie wyżej wspominane chyba nie do końca funkcjonowało. Poza tym to był Drake, a jego chociażby się bardzo mocno chciało, nie sposób było zrozumieć. - Ciekawe, co takiego robisz Victorze, że masz mnie w dupie - prychnął po chwili, mówiąc grzyb oczywiście miał na myśli Sullivana. Pokręcił głową, upewniając się, że niczego od niego nie chce, po czym przyśpieszył kroku. Musiał dostać się przynajmniej na przedmieścia, a przed tym nie dostać jakiegoś udaru słonecznego, czy czegoś takiego. 

━━━━━ 🔥 ━━━━━  

– To ostatni raz. Już więcej z tobą nie pije. Nigdy – Nate postawił warunek, po tym jak uniósł do swoich ust kieliszek, a procenty zniknęły w jego gardle. Bolało go całe ciało i marzył o kilku godzinach snu. Niestety przy Sullym nie było to możliwe, o ile w ogóle było. Starszy mężczyzna od razu po jego powrocie zaprowadził go do baru, twierdząc, że to jedyna taka i niepowtarzalna okazja. Poza tym nie mieli Eleny na swoich karkach, a z tego trzeba było jednak korzystać. Umówmy się, że Victor nie pałał zbytnią miłością do narzeczonej przyjaciela. O ile była znośna w pierwszej ich eskapadzie do El Dorado, to później było coraz gorzej i na ten moment unikali się szerokimi łukami. 

– Zawsze tak mówisz, a w końcu i tak za każdym razem kończymy w jeden i ten sam sposób – Victor machnął ręką, upijając kilka łyków ze swojej szklanki z whisky. – Nie obrażaj się młody, ten jeden raz mogło mi się o tobie zapomnieć – wzruszył ramionami, zgrywając niewiniątko. 

– Nie kiedy byłem bliski śmierci! Sully, majaczyłem, a ty tak po prostu szwendałeś się po Hawanie, bo zachciało ci się wycieczki krajoznawczej – Drake przewrócił oczami i zerknął na Sully'ego, jakby ten miał na sumieniu coś więcej poza tym wybrykiem i wieloma innymi. 

– Ale żyjesz. Więc, o co ci chodzi - drugi mężczyzna uniósł do góry ręce, przytrzymując ustami cygaro. – Nate, nie zgrywaj bachora. Nie bądź, jak Croft.

– Nie wymawiaj przy mnie tego nazwiska – mruknął poważnie, machając dłonią na barmana, aby ten nalał mu kolejny kieliszek. W ekspresowym tempie jego prośba została wykonana i w takim samym alkohol zniknął. – Możesz mi przynajmniej powiedzieć, gdzie ty do cholery byłeś i co tam robiłeś, a także z kim?

– Już nie dramatyzuj i nie rób z siebie ofiary. A z Lary jest całkiem fajna kobitka, ty po prostu nie masz do nich szczęścia, albo wolałeś je mieć na raz. Nic na to nie poradzę. – Victor znów rozłożył ręce, tym razem w geście czystego przekazywania informacji. – A gdzie byłem i co tam robiłem, to już moja sprawa. Znaczy nie do końca moja, bo pewnie będziesz chciał to usłyszeć. Znaczy najpierw sobie ponarzekaj na mnie, niech ci przejdzie, bo nie mam zamiaru się powtarzać.

– No mów, nie będę ci przerywał – obiecał, zachęcając go. Przy okazji oparł się o bar, ale od razu tego pożałował, czując nieprzyjemny ból w barku. Pokręcił głową i wymruczał kilka przekleństw pod nosem. – No dawaj, Sully. Nie przejmuj się mną. 

– Ostatnio zainteresował mnie pewien temat – zaczął, zaciągając się dymem z cygara. – Ty się znasz na tych wszystkich mitologiach, ja tu jestem od kontaktów, więc uważnie słuchaj. Starożytny Egipt. Wielki, teraz pewnie diabelnie drogi kamień. Zakopany gdzieś w jakiejś mumii pod Kairem. I jedyna taka okazja, która właśnie na nas czeka – dodał, przy okazji robiąc kółka, które unosiły się w powietrze i robiły coraz większe pętle. 

– Moment, moment. Stop. – Nate ostudził trochę jego zapał. Jeszcze nie łączył faktów, ale akurat jemu dało się to wybaczyć. – O czym ty do mnie mówisz? Jeszcze raz. Wolniej.

– Trzymajcie mnie – Sully zerknął w górę, jakby szukał pomocy w opatrzności boskiej, chociaż nie pamiętał, kiedy ostatni raz się modlił, czy był w kościele. No z tym drugim, to już bardziej dyskusyjna kwestia. – Nate, właśnie opowiadam ci o czymś, co może w końcu przykuje twoją uwagę. Może w końcu nie będziesz musiał tyrać za marne pieniądze. Tracimy swój status, bo zrobiłeś się wybredny, to trochę rozejrzałem się to tu, to tam i coś znalazłem – dodał, a później jeszcze raz wszystko mu powtórzył. Chodziło oczywiście o Serce Egiptu, które czekało, aż ktoś je odnajdzie. Sully uświadomił przyjaciela, o tym, jakie to mogłoby być łatwe i szybkie - no dobra, może nie, aż tak, bo Victor miał do czynienia już z wieloma pannami do towarzystwa - gdyby tylko Nathan się zgodził. 

– Skąd ty to wszystko wziąłeś? – zaczął po chwili, gruntownie zastanawiając się nad tym wszystkim. W zasadzie, to przydałby mu się urlop od Eleny i wszystkim, co z nią związane. Nawet jeśli podczas niego miałby skakać po grobowcach i rozwiązywać popieprzone zagadki, jak za czasów dziennika Francisa. Wszystko brzmiało o wiele lepiej w perspektywie zamiany za strych i pełno gratów, które na nim się znajdowało. 

– O to niech już cię głowa nie boli – wzruszył ramionami, śmiejąc się cicho. Obydwaj wpadali w coraz lepszy nastrój. Co najśmieszniejsze robili się pijani, a wtedy decyzje podejmowało się naprawdę szybko i łatwo. – To jak, Drake? Mogę na ciebie liczyć?

– Dzwoń do Chloe, Sully. 

– Czy to oznacza tak?

– A wyglądam, jakbym mówił nie?

– Nie wiem, nie siedzę ci w głowie i cholera wie, co ty właśnie tam sobie myślisz.

– Że chce mieć spokój od Eleny i wrócić do starej dobrej roboty.

Nie spodziewali się tylko, że ktoś z Shorline miał ich na oku i gdy tylko ustalili te najważniejsze szczegóły, a Victor wykonał telefon do Frazer, wyszedł, aby móc poinformować o wszystkim swoją szefową, Nadine.

~*~

początek, więc musi być spokojnie, ale nie martwcie się - przyjdzie czas na grube akcje, oj obiecuje, że takie będąXDDD

ale na razie chciałabym wiedzieć, co sądzicie i jak się wam podoba? nigdy nie pisałam jeszcze czegoś takiego, mam nadzieje, że dobrze oddałam relację nate'a i sully'ego, jak i ich samychXDDD

komentarze i gwiazdki mile widziane:)

all the love, red x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top