Rozdział 3 - Ścieżki Magii

  Widział ją. Biegła przez las w szpitalnej koszuli, z włosami klejącymi się do jej bladej twarzy. Za nią biegł mężczyzna w szpitalnym fartuchu. Gonił ją krzycząc aby się zatrzymała. W pewnym momencie odwróciła się gwałtownie, a mężczyznę jakaś niewidzialna siła odrzuciła na pobliskie drzewo. Stracił przytomność, a z nosa dziewczynki kapała krew. 

Taki sen obudził Harveya Kingsley'a dzień po tajemniczym zaginięciu Mike'a. Pogoda była o wiele ładniejsza, przestało wiać i nieco się rozjaśniło. Już wczoraj wieczorem zapowiadali w telewizji, że od dnia dzisiejszego wznowione zostaną lekcje w szkole. Tak więc z tego dosyć realistycznego obudził Harveya budzik. 

Po części cieszył się z powrotu do szkoły, bo przez te trzy dni nieobecności nie widział się z nikim prócz ojca i starszego brata. Nie mogli wychodzić z domu. Parę razy rozmawiał z przyjaciółmi na krótkofalówce, ale to nie to samo, czyż nie? Zszedł na dół na śniadanie, jednak coś ciągle nie dawało mu spokoju. A mianowicie sen. Ta dziewczynka... ona coś zrobiła temu mężczyźnie. Jakby miała tajemne moce, jak jego przyjaciel Jack. A co jeśli Jack nie jest jedynym nadnaturalnym? Jeśli ten sen... miał mu coś przekazać? Jeśli to...wizja? 

- Koniec laby! - krzyknął jego starszy brat, piętnastoletni Max. 

- Max... Ciebie też to dotyczy - mruknął młodszy Kingsley chwytając z talerza na blacie jednego tosta. 

Starszy wzruszył ramionami. Max'a chyba nigdy nic nie poruszyło. Harvey zajął miejsce przy stole, a brat usiadł obok niego czochrając jego kasztanowe włosy. Tata, właśnie kończył śniadanie.

- Chłopcy, proszę was. - powiedział zerkając na nich znad gazety.

Max był bardzo podobny do ojca. Miał jego ciemne włosy i oczy, a nawet parę piegów na nosie, których szczerze nienawidził. Natomiast Harvey był męską wersją ich zmarłej matki. Kasztanowa czupryna, lekko rozczochrane, jej błękitne oczy, blada cera oraz prosty, idealny nos.  Dokończył tosta i wziął jeszcze jednego. Już miał zaczynać go jeść, gdy ręka zatrzymała mu się w połowie drogi do ust. Przez komunikat nadawany w radiu.

- Poszukiwany! Siedmioletni Michael Keller, syn szeryfa Arthura Kellera zaginął wczoraj wieczorem. Chłopiec był niskiego wzrostu, miał jasne włosy, oczy niebieskie. Szczupły i bojaźliwy. Jeśli ktoś widział malca, proszony jest o kontakt z biurem szeryfa Rivern. 

- Mike zaginął? - Harv spojrzał na swojego ojca, lecz ten tylko ponuro kiwnął głową. 

Wtedy chłopiec zerwał się z miejsca wciąż z tostem w dłoni. Pobiegł na górę do swojego pokoju i chwycił komórkę. Jak już znalazł numer do Jack'a szybko zadzwonił. 

- Halo? Harv...? - usłyszał głos przyjaciela.

-  Hej Jack... Właśnie usłyszałem o Mike'u. To prawda?  

- Tak... Próbowałem.. znaleźć go. No wiesz.. w umyśle. Ale nie mogę. To nie działa. Boję się, że on nie jest na ziemi. Że jest w innym wymiarze... Miałem wizję. Wizję przeszłości Harvey. Mój ojciec był zły. Chciał otworzyć przejście do innego wymiaru.  Z moją pomocą... A jak uciekłem... Może zrobił to z pomocą kogoś innego...? Myślisz, że jest więcej takich dzieci, jak ja?

Harvey zaniemówił na chwilę. To idealnie pasowało do jego snu. Ale to chyba nie była rozmowa na telefon. Włączył głośnomówiący i  położył telefon na biurku po czym zaczął pakować książki do plecaka. 

- Słuchaj Jack. Ja miałem dziwny sen... Opowiem ci w szkole, bądź za dziesięć minut w świetlicy, okej? - zapytał dla pewności. 

Pierwszą lekcję mieli wolną, więc mieli dokładnie godzinę na obgadanie tego. Miał nadzieję, że Jack obdzwoni resztę paczki. Rozłączył się i zarzucił plecak na ramię po czym zbiegł po schodach. Rzucił szybkie ,,na razie" w stronę taty i brata i wypadł z domu. Wsiadł na swój dosyc stary, ale nadal na chodzie rower i ruszył w kierunku szkoły. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jack zajął miejsce obok Leona. Na miejscu pierwszy był oczywiście Harvey. W końcu to on pierwszy wyszedł. Czekali jeszcze na Charlie'go Nicole i Chloe. 

- I co z Mike'iem? - zagadnął Kingsley

- Szukają go... - mruknął cicho Jack. Był zły na siebie, że nie mógł pomóc. Dlaczego moce nie zadziałały? Dlaczego go nie znalazł? Państwo Keller byli wściekli zarówno na niego jak i na Raven i Charles'a za niedopilnowanie siedmiolatka. Jeszcze na dodatek Alice była w ciąży. To najgorsze co mogło się stać w takim momencie. - Ale ja chcę też go szukać. Mimo... mimo ze Arthur nie pozwolił. 

- Sam?! Nie ma takiej mowy! Pójdziemy z tobą! - zaprotestował Leo.

Smith był odważnym i pewnym siebie chłopakiem, uwielbiającym fizykę, matematyke i informatykę. Przepadał też za chemią i ogólnie lubił nauki ścisłe. Jego ojciec prowadził warsztat samochodowy, zaś matka porzuciła ich kilka lat temu dla kogoś innego. 

Harvey natomiast... Jego charakter był zmienny. Kingsley nie cierpiał żadnych nauk, oprócz przyrody. Kolekcjonował najróżniejszego rodzaju gady i płazy, a nawet pajęczaki. Uwielbiał właśnie takie zwierzęta, a nie jakieś kotki i pieski. No lubił jeszcze szczury. 

- Nie wiem, czy to... 

Wypowiedź Robinowi przerwał niejaki Charlie Black, który właśnie wpadł do klasy jak burza, cały zdyszany. 

- Przybiegłem...najszybciej...jak się....dało - wysapał opierając dłonie na kolanach. Jego czarne włosy były roztrzepane na wszystkie strony, a brązowe oczy nieco podkrążone. 

- Co jest Charlie? Znowu pół nocy przesiedziałeś nad swoimi gryzmołami? - Leo wstał i ze śmiechem poklepał Black'a po plecach. 

- Ja wcale nie... - zaczął się tłumaczyć czarnowłosy, jednak przerwało mu przybycie dziewczyn z ekipy.

- Siema chłopaki - powiedziała Nicole White wchodząc do pomieszczenia z szerokim uśmiechem. Brązowe włosy dwunastolatki opadały sięgały do jej ramion, a niebieskie oczy błyszczały radośnie. Była w jeansach i dresie, jak to Nicole. Była typową chłopiarą. 

Chloe Anders  zaś była dosyć zbuntowaną nastolatką o czym świadczył jej ubiór. Miała na sobie czarne spodnie jeansowe oraz skurzaną kurtkę. Ciemno brązowe włosy dziewczyny były całkiem proste i sięgały łopatek. Oczy miała zielone. 

- No jesteśmy. - powiedziała Anders siadając na jednej z ławek. - Więc co jest aż tak ważne, że musicie wyciągać mnie z łóżka o siódmej mimo braku pierwszej lekcji?

- Mike zaginął, a Jack nie może go odnaleźć i myśli, że jest po drugiej stronie. A ja miałem wizję... znaczy sen. Dziwny sen. - wypalił Harvey. 

- Sen? - zapytali chórkiem Leo i Charlie.

No tak. Harv powiedział o dziwacznej wizji jedynie Jack'owi. Reszcie miał o tym powiedzieć na miejscu.

- No więc... Miałem sen, który myślę, że może mieć jakiś związek.. z zaginięciem Mike'a. Ja widziałem... dziewczynkę w naszym wieku. Uciekała przed jakimś facetem w fartuchu. A... a w pewnym momencie ona się odwróciła i ten mężczyzna... odrzuciło go na drzewo i stracił przytomność - powiedział szybko Harvey bawiąc się palcami. 

- Harv... to tylko sen... - powiedziała cicho Nicole, ale sama w to nie do końca w to wierzyła. To było zbyt im bliskie. 

- Nie sądzę Nick. Nie żebym wierzył w jakieś wizję i to jeszcze u ludzi... no u nie nadnaturalnych, ale myślę, że to mogło mieć jakieś znaczenie. Ja wczoraj też miałem wizję... Tyle, że  przeszłości... - powiedział Jack po czym opowiedział ich co nagle zobaczył wczoraj wieczorem, jak szukali Mike'a po domu.

- Jeju... Twój tata prowadzi laboratorium? - Charlie poprawił się na krześle zerkając na zebranych.

- Owszem - potwierdził Robin - I myślę, że tam było więcej dzieci... Ale jeszcze nie wiem jak zdobywali... te wszystkie moce. I czy wszyscy mieli takie same. 

Przyjaciele wymienili spojrzenia. To co się tu działo było naprawdę dziwne. Od tajemniczego zniknięcia Michael'a aż po dziwaczne wizję. A to był dopiero początek tego wszystkiego. W końcu po dłuższej chwili milczenia Jack wypalił.

- Zamierzam dzisiaj wieczorem poszukać Mike'a

- Ale jak? Zamierzasz... przejść na drugą stronę? - Chloe zauważywszy karcące spojrzenie pani ze świetlicy zeskoczyła z ławki, na której dotąd siedziała - Przecież to tam najprawdopodobniej jest 

- Wiem... Skoro Mike się tam dostał... to przejście musiało zostać otwarte. Teraz muszę tylko je znaleźć, pójść tam i zabrać go do domu. A potem pomyśle nad sposobem na zamknięcie przejścia... Zostało otworzone tymi samymi mocami co moje. Najprawdopodobniej. Sposób na zamknięcie musi być podobny.

- I ty to wszystko... chcesz zrobić sam? - Nicole wstała unosząc delikatnie brwi i patrząc na przyjaciela. 

- Nie! Nie będzie sam, bo mu pomożemy. - powiedział Leo zdecydowanym tonem 

- Dokładnie! - zawołał Harvey.

- Nie, słuchajcie. To niebezpieczne. Ja mam moce, które mnie ochronią. I nawet tego nie jestem pewien. Wy jesteście bezbronni. Nie wiemy co tam na nas czeka. - zaprotestował młody mag.

- A nas gówno to obchodzi. Jesteśmy przyjaciółmi, Jack. Przez tą całą sytuację wszyscy jesteśmy zagrożeni, czy pójdziemy z tobą, czy też nie. - powiedziała stanowczo Chloe. 

- Zgadzam się z Chloe. Jack, nie możesz iść sam. To pewna śmierć. - dodał Charlie.

Jack westchnął z irytacją. Naprawdę nie chciał ich narażać. Tym bardziej, że nie wiedział nic. Nie miał pojęcia czym są stwory z drugiej strony, czym ona sama jest. Nawet o sobie nic nie wiedział. Spojrzał w milczeniu na swoje dłonie. A gdyby tak, udało mu się przywołać kolejną wizję?  Zamknął oczy. Nie umiał tego robić na zawołanie. W sumie to ta wizja z wczoraj, była pierwszą, którą miał. Wcześniej ich nie miewał. Jednak teraz kiedy zamknął oczy, zakręciło mu się w głowie. 

Tym razem znalazł się w innym pomieszczeniu, nieco podobnym do laboratorium, jednak wiedział, że to nie ono. Znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu, o białych ścianach i z krzesłami poustawianymi jak w klasie, jednak bez stolików. Na końcu sali zaś stał stolik, a na nim poustawiane sześć mis. Na krzesłach siedzieli ludzie. Dużo ludzi. Trudno było rozpoznać znajome twarze. Nikt go nie widział, tego Jack był pewny. Zajął miejsce na jednym z krzeseł, gdzieś z tyłu. Wolał trzymać się mimo wszystko z tyłu.

Na środek sali wyszedł mężczyzna. Był dosyć pulchny i łysy, a na jego twarzy widniał głupawy uśmieszek. Był też dosyć niski, może wzrostu Jack'a. 

- Witajcie na tegorocznej ceremonii wstąpienia, moi najmilsi - mężczyzna podszedł do stołu z misami i uśmiechnął się do zebranych. - Mam tu sześć mis... Każda prowadzi przez inną ścieżkę. To od was zależy którą wybierzecie. Jednak, zastrzegam aby uważać przy wyborze ścieżki magii. Zły wybór, może okazać się śmiertelny... 

Nastolatek zmarszczył brwi. Ścieżki Magii? Może to tutaj czai się odpowiedź? A co jeśli on, Jack Robin podąża jakąś ścieżką, nic o tym nie wiedząc? Nie pamięta ponad połowy swojego życia, więc by się nie zdziwił. 

- A oto i ścieżki magii! - mężczyzna wskazał misy. - wystarczy podejść do którejś z nich i wlać odrobinę swej krwi, aby wybrać tą właściwą. A ona zdecyduje, czy przyjąć wasze ciała, czy też odrzucić i... zabić! 

W sali zapanował gwar. Młody Robin kompletnie nic nie rozumiał. Jednak wyglądało na to, że raz do roku odbywały się tutaj ceremonie wstąpienia, na których młodzi ludzie wstępowali na ścieżki magii i otrzymywali moce... Może i on wstąpił na taką ścieżkę nie wiedząc o tym? 

- Cisza! - ryknął niski facet 

Ludzie zamilkli. 

- Ścieżka żywiołów - facet wskazał na pierwszą misę. - Poprowadzi was przez ognie piekielne, morza niepokonane i oceany. Przez burze straszliwe i pnącza paskudne. Otrzymacie magię czterech żywiołów. Wody, powietrza, ognia oraz ziemi. 

Po sali ponownie przeszedł cichy szmer i gwar rozmów. Jack starał się to ignorować i wsłuchać w słowa mężczyzny, który przeniósł wzrok na drugą misę i gestem dłoni uciszył całe towarzystwo.

- Ścieżka mroku... Jak sama nazwa mówi jest to ścieżka, która daję władzę nad umarłymi, jednak nie pozwala wskrzeszać ciał, a jedynie duszę. Pozwala podróżować cieniem, a ten kto ją przyjmie staje się mrocznym rycerzem.  Kolejna ścieżka - spojrzał na trzecią misę - Ścieżka światła. Przeciwieństwo ścieżki mroku krótko mówiąc... Daje władzę nad światłem i ochronną magię, jednak nie pozwala używać magii czarnej

Jack wstał powoli z krzesła. I tak nikt go nie widział, więc co mu szkodziło podejść nico bliżej? Zrobił parę kroków w przód, podczas gdy gościu opowiadał o kolejnych ścieżkach, tym razem przestrzeni, która polegała na teleportacji, oraz czasu czyli podróży w czasie.  Znalazł się już przy samym stoliku i mógł wręcz zajrzeć do wnętrza mis. W pierwszej znajdowały się kawałki drewna, lekko przemoczonego z którego mimo wilgoci buchały co chwilę iskierki ognia. W drugiej misie znajdował się popiół zmieszany z węglem i krwią. Chłopiec skrzywił się na ten widok.  Zajrzał do misy światła. W środku była woda, a w niej sztylet i mini tarcza. Zapewne miało to symbolizować ochronę. W kolejnej misie znajdowała się mapa i kompas. No tak. Przestrzeń.  W piątej misie była masa zegarków. A w szóstej...

- I ostatnia ścieżka... Ścieżka umysłu. Jedyna ścieżka oparta na psychologi. Jest ścieżką telekinezy i tym podobnych mocy. Najpotężniejsza... 

W ostatniej misie była kulka. Unosiła się jednak w środku, w taki sposób, aby nie wychodzić poza misę. Parę centymetrów nad jej dnem. Umysł. Telekineza. To była jego ścieżka. Podążał ścieżką umysłu i nawet o tym nie wiedział.

- Jako pierwszy w ceremonii weźmie udział... Cameron Elias! Zapraszamy! 

Na środek wyszedł chłopak, około lat 15. Miał ciemną karnację i poczochrane ciemne loki no i był dosyć wysoki. Prowadzący podał chłopakowi mały nożyk do obierania ziemniaków, a ten chwycił go i przeciął  sobie skórę na lewej dłoni. Uniósł dłoń nad jedną misę, tą ze ścieżką umysłu i parę kropel skapnęło do środka. Wtedy stało się coś strasznego. Kulka unosząca się nad misą wybuchła żywym ogniem. Przerażony Cameron cofnął się, ale jedna z iskier poleciała w jego stronę, zapalając skrawek jego bluzki żywym ogniem. Nikt nic nie robił. Wszyscy jedynie wpatrywali się w chłopaka który krzyczał próbując jakoś ugasić płomień. Po chwili mały płomyk wybuchł przemieniając się w ogromny słup ognia trawiący Cameron'a. Gdy zgasł, po chłopaku została jedynie kupka popiołu. 

- O tym właśnie mówiłem. Uważajcie z wybieraniem ścieżek. Teraz zapraszam... Lilith Farley!

Na środek wyszła dorosła już kobieta o jasnych włosach i pewnie przecięła skórę dłoni unosząc rękę nad misą ze ścieżką światła. Tym razem się udało. Kobieta rozbłysła jasnym światłem i uniosła się na parę metrów nad ziemię. Po chwili światło zgasło, a ona opadła na nogi.  W sali rozległy się oklaski, a uśmiechnięta Lilith wróciła na swoje miejsce. 

Kolejne osoby podchodziły, wybierały różne ścieżki poza tą umysłu. Jeden facet wybrał ścieżkę żywiołów i został pochłonięty przez ogień, ale poza nim nikt już nie umarł. Wszystkich przyjmowały ścieżki. W pewnym momencie stało się coś w co Jack ledwo mógł już uwierzyć. 

- Jack Robin! - zawołał mężczyzna. 

Dwunastolatek rozejrzał się po sali czekając na jakąś młodszą wersję siebie, lecz zamiast niego, wyszedł jego ojciec. Był tylko trzy lata młodszy, więc chłopiec bez trudu go rozpoznał. Praktycznie wyglądał tak samo. W ramionach mężczyzna trzymał chłopczyka. Maluszek mógł mieć zaledwie kilka tygodni lub miesięcy. Wszyscy patrzyli na  nich z niemym przerażeniem w oczach. 

- Nie... Nie to niemożliwe... - szepnął Jack sam do siebie. I tak nikt by go nie usłyszał.

To był on. Jack Robin. Jako niemowlę. 

- Carlosie... Jesteś pewny? - zapytał cicho facet na środku sali.

Starszy Robin spojrzał na niego z obojętnością w oczach i kiwnął głową. Wyciągnął dłoń, a ten podał my nożyk. Wszyscy obecni, zdawali się być oszołomieni desperacją Carlosa Robina. Ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Przeciął skórę na dłoni maluszka na co w sali rozległ się rozdzierający krzyk. Z rączki maluszka spłynęło kilka kropelek krwi. A potem stało się coś co jeszcze bardziej zaskoczyło zebranych. Carlos uniósł chłopczyka w taki sposób, że jego krwawiąca rączka znalazła się nad ostatnią misą. Ścieżką umysłu. I parę kropel krwi spłynęło do niej. 

Wszyscy spodziewali się że maluszek spłonie, lub inaczej zostanie odebrane mu życie. Ale nie. Chłopczyk uniósł się w górę parę metrów opuszczając ramiona ojca. Rozbłysło kolorowe światło, a gdy zgasło Jack powoli opadł w ramiona taty. 






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top