Rozdział 2 - Druga strona

Po wyjściu Mike'a Jerry westchnął przewracając oczami i również wyszedł z pod stołu. Jack został jeszcze przez chwilę w środku próbując poskładać myśli. Zaczynał bać się samego siebie. Swoich opowieści. Swoich mocy. Spojrzał na swoje dłonie. Na lewej widniała jasna bliznapo cięciu nożem. Kolejna zagadka Wiele by dał, żeby przypomnieć sobie swoją przeszłość. Zobaczyć tatę. Dowiedzieć się kim była mama i co się z nią stało. Jej nie pamiętał ani trochę. Jakby jej nie było w jego życiu.

- Jack, no wyjdź już z tąd! Chyba nie chcesz grać w forcie! - zawołał Jerry ze śmiechem. 

Jack wygrzebał się z ich schronu i usiadł obok dziesięciolatka na kanapie. Uśmiechnął się do niego delikatnie i przeniósł wzrok na drzwi. Dlaczego Mike tak długo nie wracał? Może coś się stało? 

- Sprawdzę co on tam tak długo robi... - mruknął po około pięciu minutach niezręcznej ciszy panującej między nim a synem szeryfa.

- Mike? Gdzie jesteś? - zawołał gdy już wyszedł powoli z piwnicy 

- Zaraz przyjdę!  - usłyszał krzyk siedmiolatka

Westchnął cicho wracając do piwnicy. Pomyślał, że maluch pewno znowu musiał jeszcze przy okazji coś ,,przekąsić". Cały Michael. Kto wie jak potoczyłyby się sprawy gdyby jednak poszedł sprawdzić co z małym... Zajął z powrotem miejsce obok Jerry'ego.

Przez dłuższą chwilę obaj chłopcy milczeli. Dogadywali się zazwyczaj i byli jak rodzeni bracia, ale teraz jakoś tak żaden z nich nie miał pomysłu o czym rozmawiać. Jack chwycił leżącą obok niego krótkofalówkę. Zawsze kontaktował się przez nią z przyjaciółmi. Gdy cztery lata temu uciekł z tego okropnego miejsca, zwanego laboratorium i został ,,adoptowany" przez szeryfa Kellera, znalazł ją właśnie w piwnicy w jakimś starym kartonie. Potem gdy poznał w szkole piątkę wspaniałych osób, z którymi świetnie się dogadywał, wpadli na genialny pomysł wykorzystania walkie-talkie do kontaktu poza szkołą. Wybrali wolny kanał, którym okazał się być kanał numer 17 i na nim wspólnie rozmawiali. To było lepsze niż wszystkie grupki na messengerze. Uśmiechnął się sam do siebie i siłą umysłu zaczął przesuwać kanały w urządzeniu. Poczuł jak czerwona ciecz wypływa z jego nosa, ale nie przejął się tym.  W końcu dotarł do 17. Może by tak zadzwonić? Może mimo wichury, złapie jako taki zasięg? Nim zdążył się zdecydować krótkofalówka zaszumiała i usłyszał niewyraźne wołanie.

- Halo? Błagam, powiedzcie że ktoś też jest na linii - jęknął, jego najlepszy z najlepszych kumpel Leonarde Smith.

- Leo! - zawołał szeroko się uśmiechając - Co słychać?

- U mnie luzik. Grałem z Zack'iem  na konsoli i zrobiliśmy sobie przerwę, a tatko pracuje... Podobno mieli już jakieś wezwanie do zerwanej gałęzi.  A co u ciebie? - Zack był starszym o cztery lata bratem Leona.

- Też spoko... Siedzę z Jerry'm w piwnicy...

- Siema Leo! - zawołał wspomniany chłopak przybliżając usta do urządzenia. Usłyszeli cichy śmiech Leona

- Czekamy na Mike'a... - dokończył Jack przewracając oczami

- Jezu czy wy możecie chociaż chwilę, być cicho - w urządzeniu rozbrzmiał kolejny głos, tym razem dziewczęcy. 

- Chloe! To po co siedzisz na kanale - zaśmiał się Leo 

Jack zawtórował mu jednocześnie zerkając na zegarek wiszący nad drzwiami piwnicy. Mike'a nie było już dobrych dwadzieścia minut. Coś musiało być nie tak. 

- Bo tak mi się podoba. - mruknęła dziewczyna. Słynęła z tego, ze była zadziorna. 

- Słuchajcie, bo Mike nie wraca... Pójdziemy z Jerry'm go poszukać. Do później. Bez odbioru - powiedział Robin do krótkofalówki i od razu schował antenkę. 

Ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia, a dwa lata młodszy chłopiec poszedł za nim. Wpierw udali się oczywiście do kuchni. To tam z założenia miał być siedmiolatek. Jednak zastali tam jedynie rozbita szklankę.

- Niezdara... - skomentował Jerry - Mike! Nie oberwiesz za szklankę, ale chodź już. My chcemy grać! Nie powiemy tacie! - wrzasnął na cały dom.  

Usłyszeli kroki i po chwili do kuchni wszedł... Nie. To nie była ich zguba. To Charles. Wyglądał na zaspanego... Spojrzał na nich i zmarszczył brwi zerkając na szkło na ziemi

- Czemu tak hałasujecie? - zapytał zaspanym głosem i dopiero później jego wzrok powędrował na szkło leżące na ziemi - Co tu się odwaliło?  

- Nie widziałeś Mike'a? Nie był u ciebie, czy coś? 

- Myślałem, że jest z wami

Jack i Jerry wymienili spojrzenia. Obydwoje byli już przerażeni. Nawet dziesięciolatek bał się o brata. Jack kucnął i chwycił jedno z większych kawałków szkła. Coś musiało przestraszyć Mike'a. Nie wiedział skąd to wie, ale wiedział. Wpatrywał się w odłamek jak zaczarowany, aż nagle pociemniało mu przed oczami. Obraz się rozmazał, a on znalazł się w zupełnie nowym miejscu. 

Był w budynku, gdzie ściany były białe, a wokoło widać było kamery. Drzwi do najróżniejszych pomieszczeń były szczelnie zamknięte, a niektóre nawet na pin.  Korytarz był prawie pusty. W pewnym momencie jednak zza rogu wyszedł mężczyzna. Był wysoki i miał siwe włosy. Ubrany był w lekarski fartuch. Wyglądał na około 35 lat. W swojej ogromnej dłoni ściskał dłoń małego chłopczyka o brązowych roztrzepanych włoskach i przerażonych niebieskich oczkach. Maluszek był ubrany w koszule szpitalna, taką jak te co noszą pacjenci szpitali. Jack'owi aż łzy napłynęły do oczu. Rozpoznał tego maluszka. To był mały on. Mógł mieć ze trzy latka, może cztery.  A ten mężczyzna... czy to był jego tata? 

- Tatusiu? Gdzie my idziemy? - zapytał malec zadzierając główkę i spoglądając na starszego mężczyznę. Tamten uśmiechnął się do malca miło.

- Zobaczysz. Cierpliwości - powiedział

Wyglądał na miłego mężczyznę... Ale dlaczego byli w szpitalu? Czy jego tata był lekarzem? No i gdzie mama? Może to do niej szli. Takie myśli przechodziły przez głowę Jack'a kiedy się im tak przyglądał.  Zdawali się go nie widzieć. I nie widzieli, bo to było jedynie wspomnienie. Po chwili zniknęli za jakimiś drzwiami. Tata wpisał kod i zabrał chłopca do środka. Jack ruszył za nimi i podszedł do drzwi.  Wyciągnął powoli dłoń aż ich dotknął... A raczej nie dotknął. Jego dłoń przeniknęła przez nie na drugą ich stronę. Jakby był duchem. Przeszedł przez nie i znalazł się w pomieszczeniu pełnym kamer i różnego rodzaju elektroniki. Jego ojciec i mały on byli tam. Naprzeciwko drzwi była ogromna szyba. A za tą szybą było coś dziwnego. Ciemna powłoka. Wyglądała jak otchłań, ale Jack z jakiegoś powodu wiedział, że to jakieś wejście.

- Spójrz ósemko. To jest przejście, na drugą stronę. Do innego wymiaru naszego świata. I tylko ty możesz to otworzyć - powiedział mężczyzna do trzylatka

Ósemka? To jego prawdziwe imię? Co tu jest grane? Wpatrywał się w tajemniczą powłokę, zastanawiając co odpowie on z przed dziewięciu lat.

- Ale po co mam to zrobić? - zapytał maluch

- Dla eksperymentu. Bo tak mówię. Musimy przetestować twoje moce na czymś z poza. Podążasz ścieżką umysłu Eight. Jedną z najpotężniejszych. Musisz ja rozwijać - powiedział mężczyzna.

Ścieżka umysłu? O co tu chodziło. Jack już kompletnie się w tym pogubił. Jego ojciec był zły? Kim oni w ogóle byli? Cała ich rodzina... Są jakimiś magami? Spojrzał jak mała wersja jego samego wyciąga przed siebie drobną dłoń i przechyla główkę. Po chwili przez powłokę zaczęły przechodzić płomienie. Jakby się spalała. Szły iskry. Doktor uśmiechał się z satysfakcjom i klasnął w dłonie. Jednak po chwili chłopczyk przewrócił się, a iskry zniknęły. Powłoka znów była cała,a z nosa, buzi i uszu malca sączyła się krew...

- Jack? - poczuł na ramieniu dłoń Charles'a.

Podniósł się i kilkom szybkimi mrugnięciami odgonił łzy zbierające mu się w oczach. A więc dla taty był obiektem badań. Liczyła się tylko jego moc. Ale było coś jeszcze... on chciał otworzyć drugą stronę! A co jeśli to tam porwano Mike'a? Co jeśli... Nawet nie chciał o tym myśleć.

- Wszystko okej... - wymamrotał - Posprzątam... A wy sprawdźcie może czy w korytarzu są jego buty i kurtka 

W tym samym momencie do kuchni wpadła Raven.

- Co wy tu... - zaczęła zdenerwowana, ale ucichła zauważywszy ich przerażone twarze i szkło na ziemi.

- Nie widziałaś Mike'a? 

- Nie, a co z nim? 

- Właśnie nic. Nie ma go... Kurtki i butów też nie ma.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mike obudził się w tym samym miejscu lasu, w którym został wciągnięty w wir. Wokół niego unosił się dziwny zapach, a w sumie to smród.Rozejrzał się wkoło. Mimo że kojarzył to miejsce, to jednak czuł, że jest gdzieś indziej niż powinien. Nie widział w pobliżu tego stwora, który go tu zabrał. Dotknął dłońmi ziemi, na której leżał, chcąc się podnieść, jednak natrafił na obrzydliwy szlam. 

- Fuj... - mruknął podnosząc się szybko byleby jak najszybciej przestać dotykać to świństwo.

Rozejrzał się wokoło. Las jak, las. Jeśli nie liczyć smrodu, albo dziwnych pnączy podobnych do diabelskich sideł z Harry'ego Pottera to wyglądał identycznie jak ich las w Rivernie. Może zdoła dojść do domu? Ruszył leśną ścieżką w stronę, jak sądził wyjścia. Zastanawiał się czy już go szukają. Czy Jack i Jerry już zorientowali się, że go nie ma? Tata już wrócił z pracy i ogłosił poszukiwania? Tyle pytań kłębiło się w głowie chłopca kiedy nagle przed nim zmaterializowała się postać.

Był pewny że ją widział. Chłopiec w jego wieku Miał brązowe włosy lekko poczochrane.  Z nosa kapała mu krew, a twarz miał czymś umorusaną. Zapewne szlamem zmieszanym z krwią. Brązowe oczy były niepewne i przestraszone. 

- Kim... Kto ty... 

- Jestem iluzją. Nie jestem prawdziwy. Co tu robisz? To nie miejsce dla dzieci.. - powiedziała postać

- Nie wiem... Zostałem tu wciągnięty. Pomóż mi! Proszę... 

- Nie mogę Michael'u. Nie umiem. 

- Gdzie ja jestem? Kim ty jesteś? 

- Jestem Noah. I jestem iluzją. A ty znajdujesz się po drugiej stronie. Po mroczniejszej stronie świata. - chłopiec przed nim spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem

- Co to znaczy... że jesteś iluzją? - zapytał Keller cofając się o krok. Mimo, że moce magiczne nie były mu obce, bo przecież Jack miał takowe, to nigdy nie słyszał o owych iluzjach. Może tylko w cyrku na pokazach iluzjonistów, ale i tak nie miał pojęcia o co chodzi w tym wypadku. 

- To znaczy... że mnie tu nie ma, Mike. Tak naprawdę, jestem w laboratorium w moim pokoju. Leżę na łóżku. Śpię przenosząc iluzję. Nie możesz jej dotknąć.  To wymaga dużo wysiłku, aby ja utrzymać, więc nie będzie mnie tu długo. Pójście do domu nic ci nie da Mike. Oni i tak cię nie zobaczą. Musisz znaleźć sposób aby wyjść... Spróbuję pomóc, ale nie obiecuje wiele... 

Po tych słowach Noah rozpłynął się. Zniknął niczym chmura dymu. Mike usłyszał z tyłu szelest. Odwrócił się przerażony, jednak nic nie zobaczył. Było strasznie. A to był dopiero początek...

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Szeryf Keller rzucił niedopałek papierosa na ziemie i przydeptał go. Stali wraz ze strażakami i pogotowiem przy zawalonym drzewie. Jednym z wielu skutków wichury, która chyba dobiegała końca. Cóż... wiatr ucichł, deszcz się przyciszył. Strażacy zbierali właśnie szczątki zwalonego drzewa, z pomocą jego kolegów z patrolu. Na szczęście nie było ofiar, więc pogotowie mogło pojechać do domu. 

- Eric, pozwól na chwilę - zwrócił się do swego zastępcy i jednocześnie prawej ręki. 

- Tak,  Arturze? - mężczyzna podszedł do niego.

- Zajmiesz się tym? Pomóż im tu ogarnąć. Ja muszę pojechać zobaczyć co z dzieciakami.  Alice ma nocny dyżur, są sami - oznajmił mu

- Jasne szeryfie. A Alice nie powinna  iść na zwolnienie? - zdziwił się trochę Eric. Żona szeryfa była od paru miesięcy w ciąży. I to w dodatku prawdopodobnie w bliźniaczej, chociaż to jeszcze niepewne.

- Eric... To jest dopiero pierwszy miesiąc...  I nie jesteśmy pewni czy to bliźniaki - syknął szeryf w jego stronę po czym odszedł do samochodu. 

Ciąża jego żony to był dosyć drażliwy temat. Po Mike'u nie planowali już mieć więcej dzieci. No, ale wyszło jak wyszło i cóż on może na to poradzić. Pojechał w stronę domu kompletnie nie spodziewając się, tragedii jaka tam się zdarzyła. Zatrzymał pojazd pod domem i wysiadł. Zapalił jeszcze papierosa przyglądając się budynkowi. W pokojach światła były pogaszone. Czyżby jego pociechy udały się do łóżek? Nieco go to zaniepokoiło. Może po prostu siedzieli w piwnicy...

Wypalił papierosa do końca i rzucił na ziemię. Wszedł do domu, wytrzepał buty i zamknął drzwi. W środku panowała cisza jak makiem zasiał.

- Wróciłem! - krzyknął wieszając płaszcz na wieszaku. 

Drzwi  piwnicy otworzyły się i ze środka wyszedł Jack. Wyglądał na przerażonego, a z jego nosa kapała krew co świadczyło, że używał swoich mocy. Na szyi miał czarną przepaskę, która zapewne wcześniej tkwiła na jego oczach.

- Mike... zaginął... - wysapał.

..............................

Zostawcie coś po sobie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top