Rozdział 4 "Wiewiórka w lwiej skórze"

   Z frustracją wyrzuciłem kolejny kawałek papieru na ziemię. Kosz na śmieci już był pełny. Ten reportaż musi być idealny! Włożyłem kolejną kartkę do prowadnicy i wpatrywałem się w nią pustym wzrokiem. To nie czas na blokadę pisarską! Starałem się wysilić szare komórki, ale jedyne co z tego zyskałem to było rozczarowanie i ból głowy. Zrezygnowany oparłem czoło na biurku.

    Od kiedy wyszedłem z sali rozpraw to zamknąłem się w swojej kabinie, by dokończyć moją pracę. Przynajmniej tak powiedziałem innym. Naprawdę chciałem odwrócić swoją uwagę od tego co zobaczyłem. Nawet Gaura nie zasługiwała na tak brutalną egzekucję... To prawda, że nie należała do najmilszych osób i to prawda, że zmanipulowała Kaiholo do morderstwa, ale nadal mnie coś gryzło. Ona była tak samo przerażona tą chorą grą jak my, ale potrafiła to dobrze ukrywać. Melissa przecież słyszała jak płakała. Gaura nie zrobiłaby tego sama w kabinie, jeśli się tym nie przejmowała, prawda? Nie wiem. Może za dużo o tym myślałem. Nie chciałem dostać kolejnej migreny.

    Nie wiedziałem, czy mogłem dalej to wytrzymać. Jedynie praca pomagała mi myśleć o czymś innym, niż beznadziejna sytuacja w której jesteśmy. Może przez mój zastój pisarski bardziej się stresowałem, ale przynajmniej teraz nie myślałem o tym, że w każdej chwili ktoś może pozbawić mnie życia i potencjalnie skazać resztę moich przyjaciół na brutalną egzekucję.

    Próbowałem się wiele razy kontaktować z Tyche, ale każda moja wiadomość, wymagająca wyjaśnień została zignorowana. Ogarniała mnie złość, gdy o tym myślałem. Niby ta osoba chciała nas ratować, ale nigdzie nie widziałem żadnego ratunku. Czemu nie robi tego szybciej? Czemu nie daje żadnego znaku? Czy nie widzi ilu z nas już nie żyje? Wątpiłem w to, że Monorisu ich odkrył, więc dlaczego trzyma mnie w nieświadomości?

    Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wyprostowałem się, przeczesałem ręką włosy i wstałem z krzesła. Nawet nie miałem zamiaru oglądać się w lustrze. Bałem się, co tam zobaczę. Która jest w ogóle godzina?

    Otworzyłem wejście. Na schodach werandy stali moi najbliżsi przyjaciele, patrzący na mnie ze zmartwieniem.

    – Cześć, Darron. – słabo się uśmiechnęła Talulla. – Wszystko w porządku? Nie było cię na śniadaniu, więc zaczęliśmy się martwić.

– Jest już rano? – zdziwiłem.

– Nie wiedziałeś? Co robiłeś całą noc? – spytał Derward, marszcząc brwi w strapieniu.

– Na pewno nie zmrużył oka. – powiedziała Irlandka, krzyżując ręce. Czułem się jak na przesłuchaniu.

– Nie mogłem spać, ale to nieważne. Czy coś ważnego wydarzyło się na śniadaniu? – szybko zmieniłem temat.

– Monorisu powiadomił nas, że został odblokowany nowy sektor obozu... – zaczął drwal.

– ... ale to żadna nowość. – dokończyła szczęściara, przerywając mu.

– Coś jeszcze? – dopytałem.

– Właściwie to w ramach „prezentu" dostaliśmy to... – Derward wyciągnął z kieszeni złożony kawałek papieru i mi go podał.

    Nie zdziwiło mnie to, że tajemniczym skrawkiem było kolejne zdjęcie. Tym razem uwieczniona została na nim impreza na basenie podobna do tej, którą mieliśmy urządzić. Zasmuciłem się, gdy zobaczyłem na fotografii Cesa, który ze wstydem zakrywał twarz daszkiem czapki, mimo widocznych protestów April. Skierowałem wzrok na drugą parę, która zwróciła moją uwagę. Kaiholo wskakiwał z ekscytacją do wody, ochlapując opalającą się Gaurę. Westchnąłem. Będzie mi ich wszystkich brakować.

    Kto nam zrobił te zdjęcia? Może ktoś z nieobecnych je pstryknął? Ponownie je przebadałem, próbując znaleźć odpowiedź. Nieważne. To było niemożliwe. Na każdym z nich byli obecni wszyscy. Nawet osoby, które w żaden sposób nie mogły się na nich znaleźć. Clement dryfujący w kole do pływania, Elroy siedzący na leżaku, Jagoda, dzieląca się lodami na patyku z Aurorą... Jakby to wszystko wcześniej się wydarzyło. Co to może znaczyć?

    – Chyba ty też tego nie kumasz, co? – Talulla przyglądała się mi, przechylając głowę.

– Podziwiałbym cię, jeśli byś to... „skumał" – Derward skrzywił minę, gdy wypowiedział ostatnie słowo.

– Niesamowite. Ty i takie słowa? Kim ty się stałeś? – spróbowałem zażartować.

– Chyba mamy na niego zły wpływ, Darron. – zachichotała szczęściara.

– Nie liczcie, że kiedykolwiek powiem jeszcze raz takie przeklęte słowo. – chłopak uśmiechnął się półgębkiem.

    Nigdy nie miałem tak bliskich przyjaciół jak ta dwójka. Oczywiście miałem swoich współpracowników, czy garstkę znajomych ze szkoły, ale normalnie nie utrzymywałem z nimi kontaktu poza miejscem w którym się spotkaliśmy oficjalnie. Nie odczuwałem takiej potrzeby. Prawdziwym mianem mojej przyjaciółki przed tym wszystkim mógłbym jedynie obdarować moją ciocię, ale to tyle. Do momentu, gdy Talulla i Derward wkroczyli do mojego życia. Czułem, że mogę się z nimi dzielić wszystkim co leży mi na sercu. Miałem nadzieję, że uda nam się prędko zakończyć tą grę. Chciałbym ich zabrać do mojego ulubionego antykwariatu w moim rodzinnym mieście. Na pewno spodobałby im się.

    – W każdym razie... Co z Melissą? – spytałem po chwili ciszy.

– Ach... – oboje szybko spoważneli.

– No cóż... – Derward szukał dobrych słów.

– Zachowuje się... dziwnie? – Talulla próbowała wytłumaczyć.

– To znaczy? – podniosłem brew.

– Chodzi oto, że Melissa chce stwarzać pozór, że nic jej nie jest... – Kanadyjczyk westchnął. – ... ale trudno jej kogokolwiek oszukać.

– Nie rozumiem, dlaczego tak robi. – szczęściara zmarszczyła brwi. – Przecież ma prawo, a nawet powinna się smucić! Wkurzyć nawet!

– Wszyscy różnie reagują na żałobę i najwidoczniej ona to robi w taki sposób. – odpowiedział Derward.

– Albo nie chce, by ktoś się o nią martwił... – powiedziałem, krzyżując ręce. – Porozmawiam z nią dzisiaj.

– Myślisz, że dasz radę? – spytała zmartwiona Talulla. – Nie chcę cię obrazić, ale ty też... nie wyglądasz za dobrze?

– Talulla ma na myśli, że... – Kanadyjczyk skarcił wzrokiem dziewczynę. – ... nie winilibyśmy cię, gdybyś się źle czuł. Wszystko w porządku? Nie musisz się do niczego zmuszać.

– Dam radę. Uwierzcie mi. – kiwnąłem głową. – Jakoś sobie poradzę.

– Jeśli chcesz porozmawiać, daj nam znać. Od razu ci pomożemy – zapewnił mnie drwal, kładąc rękę na moim ramieniu.

– Wiem. Dzięki – uśmiechnąłem się lekko.

    Po pożegnaniu się z nimi, wróciłem z powrotem do kabiny. Ostatni raz, rzuciłem wzrok na maszynę do pisania, mając nadzieję, że wena w jakiś magiczny i cudowny sposób sama przyleci z niebios. Nic. Westchnąłem zrezygnowany i otworzyłem szafę. Chwyciłem świeże ubrania i próbowałem zignorować stertę prania, która z każdym dniem się piętrzyła.

    Nie mogłem siebie rozpoznać w lustrze. Rozczochrane i tłuste włosy, worki pod oczami, zmęczony wzrok... Talulla nie kłamała. Wyglądałem strasznie. Równie dobrze mógłbym grać upiora w kiczowatym horrorze. Wskoczyłem pod prysznic. Poważnie się zastanawiałem, czy nie zostać cały dzień pod gorącym strumieniem wody, ale z niechęcią odrzuciłem ten pomysł. Jeśli Monorisu nie wyciągnąłby mnie siłą z niego, to z pewnością zrobiłby to Derward i Talulla, a nie wiedziałem, czy jeszcze jesteśmy na takim etapie znajomości, by zobaczyli mnie pod prysznicem. Zaśmiałem się pod nosem i wyszedłem spod prysznica. Już mi go zaczynało brakować.

    Wyszedłem z kabiny i od razu podszedłem do domku Melissy. Nie chciałem odkładać tej rozmowy na później. Z lekkim zawahaniem zapukałem w drzwi. Cisza. Po chwili, znowu stuknąłem w drewno, ale efekt był taki sam. Zacząłem się martwić. Co jeśli...? Nie, to niemożliwe. Nie zrobiłaby tego. Na pewno też zwiedza nowe tereny w obozie albo pracuje w ogrodzie. Później z nią porozmawiam jak ją znajdę.

    Chwilę się zastanawiałem co miałem tak właściwie zrobić. Odrzuciłem od razu myśl o pójściu na pawilon jadalny. Nie byłem głodny, a dodatkowo wiem, że jeśli są tam inni to atmosfera byłaby grobowa. Skrzywiłem się. Notatka do siebie: Nie próbuj być w przyszłości komikiem. Atmosfera byłaby taka jak na pogrzebie, a może nawet gorsza. Mocniej się skrzywiłem. Powinienem przestać, zanim sam siebie zawstydzę na śmierć.

    Wyjąłem identyfikator i kliknąłem w aplikację mapy. Cztery nowe miejsca zostały odblokowane. Będąc szczerym, nie chciałem ich sprawdzać. Najchętniej, zamknąłbym się z powrotem w mojej kabinie i nie wychodził z niej, aż do momentu, gdy to wszystko się skończy, ale wiedziałem, że nie mogłem tak zrobić. Moi najbliżsi przyjaciele siłą wyciągnęliby mnie z domku, gdyby zaszła taka potrzeba. Chyba, dzięki nim jeszcze tutaj nie oszalałem.

    Nowy sektor obozu zdecydowanie wydawał się bardziej klaustrofobiczny niż poprzednie. Już z wejścia do niego mogłem zobaczyć wszystkie nowe tereny bez wysilania wzroku w przeciwieństwie do poprzednich sektorów. Nawet fakt, że większość budynków była niepokaźnych gabarytów nie poprawiała zwartości obszaru.

    Stanąłem przed ośmiokątną altaną na podwyższeniu. Znajdowało się w niej kilka stolików nakrytych obrusami i przysuniętych do nich składanych krzeseł. Wszystko wyglądało jakby ktoś miał zaraz urządzić tam przyjęcie herbaciane. Nie zdziwiłbym się, jeśli Talulla wpadłaby na urządzenie takiego zebrania. Muszę jej to prędko wyrzucić z głowy, zanim do niej nawet wejdzie. Nie mam ochoty przebierać się w fikuśne ubrania i udawać, że „herbatka jest przepyszna, a ciasteczka jeszcze lepsze". Przeszedł mnie dreszcz. Koszmar.

    W altanie stał Halvor, który z założonymi rękami wpatrywał się w dal. Wyrwałem go z intensywnego zamyślenia, podchodząc bliżej. Powitał mnie skinieniem głowy, a ja odpowiedziałem mu tym samym. Oboje staliśmy wpatrując się w siebie. Czułem jak niezręczna cisza narasta. Wziąłem już wdech, by się odezwać, ale Halvor mnie wyprzedził:

    – Jak się czujesz?

    Nie chciałem obrażać Halvora, ale to była ostatnia rzecz, której od niego się spodziewałem. Odezwanie się to jedna sprawa, ale jeszcze pytanie o samopoczucie? Nie wiedziałem, czy rozmawiałem z tym samym chłopakiem, którego poznałem na początku. Spojrzałem mu prosto w oczy. Norweg wiercił mnie lodowatym wzrokiem, oczekując odpowiedzi. Nie. To jednak zdecydowanie on.

    – No cóż... Bywało lepiej – wzruszyłem ramionami i spojrzałem w dal.

– Jak na dziennikarza to nie umiesz dobrze wykorzystać teraz słów. – chłopak oparł się rękami o barierkę altanki.

– Auć – uśmiechnąłem się pod nosem. – Czy zawsze jesteś taki bezpośredni?

– Jak wymaga tego sytuacja – Norweg cicho prychnął śmiechem.

    O mój Boże. Czy ja właśnie sprawiłem, że on się zaśmiał? Bez wymuszenia? Zwłaszcza przy takim pytaniu? Poklepałem się w myślach po ramieniu. Zapiszę to w swojej autobiografii jako jedno z moich największych osiągnięć w życiu. Jeśli takową uda mi się napisać.

– Słuchaj... – Halvor się wyprostował. – Chciałbym... przeprosić.

– Za co? – podniosłem brew.

– Za... – zawahał się. – Za to, że chciałem cię zabić. No wiesz... po rozprawie Jagody.

– A... to...

– Naprawdę nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło. – pomachał głową. – Albo nie. Chyba wiem. Nigdy wcześniej z nikim się tak nie zżyłem jak z Jagodą i Aurorą, więc myśl, że straciłem moje jedyne przyjaciółki w jeden dzień przepełniła mnie żalem i złością. Winiłem każdego... tylko nie siebie. – Norweg spuścił głowę.

– Halvor... – rozpocząłem zdanie, ale słowa utknęły mi w gardle. Co tak właściwie miałbym mu powiedzieć? Że mu wybaczam? Chciałbym to zrobić, ale oboje wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Nie chciałem tego przyznawać, ale odczuwałem lekką obawę, gdy przebywałem w jego otoczeniu. Bałem się, że w każdej chwili może znowu się na mnie rzucić, zaślepiony wściekłością. Nikt by tego tak łatwo nie zapomniał.

– Czasami myślę, że... – zawahał się. – ... że to ja powinienem zamiast nich umrzeć. Wtedy obie byłby szczęśliwe. – otarł oczy do których agresywnie wciskały się łzy. – Przepraszam. Nie powinienem ci tego wszystkiego mówić. Masz ważniejsze sprawy na głowie.

    Norweg przygotował się do ruszenia przed siebie. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Jeśli to zrobię, to znowu zamknie się w sobie, nagromadzi swoje emocje i Bóg wie co mu przyjdzie do głowy. Chwyciłem go za rękaw. Halvor zatrzymał się bez oporu. Jakby chciał, by go zatrzymano.

    – Poczekaj. – powiedziałem. – Nie przeszkadza mi to. Naprawdę. – odsunąłem krzesła na których usiedliśmy.

    Westchnąłem. To było za skomplikowane. Kto by się spodziewał, że po przybyciu na ten obóz zostanę terapeutą moich nowych przyjaciół? To podobno była robota Monorisu jako „psychologa obozowego". Gorzko się zaśmiałem w myślach. Spojrzałem na Halvora i westchnąłem. Tym razem wiedziałem co powiedzieć.

    – Myślisz, że Jagoda i Aurora na pewno byłyby szczęśliwe? – spytałem.

– Co? – Norweg zmarszczył brwi. – Oczywiście, że tak! Obie by żyły!

– Ale ty byś umarł.

– No tak... – zmrużył oczy. Widziałem jak trybiki w jego głowie pracowały. – Nie rozumiem o co ci chodzi, Darron...

– Chodzi mi o to, że one tęskniłby za tobą tak samo jak ty za nimi. Uważasz, że nie opłakiwałyby cię? – doszedłem do sedna. – Proszę cię. Widziałem jak po śmierci Elroya, uspokajałeś Aurorę lub jak pomagałeś im przy balu. Myślisz, że czemu się z tobą tak blisko trzymały? Byłeś dla nich ważny. Musisz zdać sobie z tego sprawę, Halvor.

    Norweg długo się nie odzywał. Widziałem jak wpatruje się w nicość, intensywnie przetwarzając to co mu powiedziałem. Wreszcie wstał bez słowa i skierował się do wyjścia z altany, ale na schodach się zatrzymał i odwrócił głowę. Wymusił z siebie lekki uśmiech i powiedział:

    – Dziękuję, Darron. Musiałem to usłyszeć.

    Po tym zdaniu ruszył przed siebie i zniknął mi z oczu. Oparłem się o krzesło, odchylając głowę do tyłu i zamknąłem oczy. To było trudne, ale cieszyłem się z tego, że mu jakoś pomogłem. Siedziałem tak chwilę, by odpocząć. Pomaganie komuś w takich sprawach jest zadziwiająco męczące. Całe szczęście, nigdy nie planowałem zostać terapuetą.

    Wstałem z trudem i wyciągnąłem identyfikator z kieszeni. Altana odhaczona. Co dalej? Ruszyłem przed siebie, patrząc na urządzenie. Kolejnym nowym miejscem była strzelnica. Schowałem elektroniczną legitymację do kieszeni, gdy znalazłem się przed budynkiem. Mój wzrok został od razu przyciągnięty przez tarcze łucznicze oparte o ścianę. Musnąłem jedną z nich. Papier miał w sobie dziury po strzałach. Dziwne. Spodziewałbym się, że po zakończeniu strzelania zostałyby zmienione. Zachowałem to w pamięci i wszedłem do środka.

    Przywitało mnie małe pomieszczenie. Od razu zwróciłem uwagę na jedno małe okienko i dwoje drzwi, nie licząc tych wejściowych. Pod lewą ścianą znajdowała się skórzana kanapa, której lata świetności dawno minęły. Na środku zostało umieszczone biurko, którego blat zajmowały porozrzucane papiery i stary laptop podłączony cienkim kablem do najbardziej intrygującej rzeczy w tym pokoju. Czytnika zbliżeniowego przy wcześniej wspomnianych drzwiach. Podszedłem do nich i spróbowałem je otworzyć. Nic. Tak jak się spodziewałem. Zablokowane. Wyjąłem identyfikator i przyłożyłem go do czytnika. Jak na zawołanie drzwi stanęły otworem. To nie było takie trudne do rozwiązania.

    Nie wiedziałem jak zareagować na środek pomieszczenia. Naprzeciwko mnie znajdowała się szklana gablota z zawieszoną w środku bronią palną. Od pistoletów przez broń automatyczną do strzelb. Oczywiście znalazły się też tam wiatrówki, choć podejrzewałem, że nie zaliczały się do kategorii broni palnych. Okropne myśli podpowiadały mi do czego to wszystko może zostać wykorzystane. Spojrzałem na prawą ścianę, którą zajmowała wysoka, obdarta półka z szufladami oznaczonymi naklejkami. Ich zawartość to była w większości amunicja i sprzęt strzelniczy w postaci okularów ochronnych lub nauszników. W jednej z szuflad znalazło się coś co mnie najbardziej zaintrygowało. Wydrukowane twarze mnie i reszty obozowiczów. Po co to tutaj jest? Czy to tutaj było zawsze? Jeśli nie, to kto to wydrukował? Potrząsnąłem głową. Później odpowiem na te pytania. Teraz muszę dokończyć badanie tego miejsca. Po lewej stronie została wciśnięta wąska szafa, która przechowywała łuki, strzały i podobne akcesoria łucznicze.

    Wyszedłem z pomieszczenia i spojrzałem na porozrzucane papiery. Większość z nich była pusta, a te, które zapisane drukiem były przestarzałe o rok lub kilka lat. Nic wartego mojej uwagi. W przeciwieństwie do urządzenia koło niepotrzebnych dokumentów.

    Otworzyłem laptop. Tak jak się spodziewałem nie był podłączony do internetu, więc odpada jakakolwiek forma komunikacji ze światem zewnętrznym. No chyba, że ktoś z nas cudem jest jakimś geniuszem technologicznym, ale wątpiłem w taką możliwość. Usiadłem na krześle obrotowym i zacząłem grzebać w plikach komputera. Może się czegoś dowiem.

    – Ohoho! Niech się pan nie fatyguje, panie Caten. Nic pan tam nie znajdzie. – podskoczyłem, słysząc znajomy głos.

– Serwus, Ran – westchnąłem z ulgą, podnosząc wzrok na dziewczynę. – Czemu tak sądzisz?

– Ja tak nie sądzę, panie Caten. Ja to wiem. Już to sprawdzałam!

– Rozumiem... – powiedziałem z nutką zawodu. – Znalazłaś przynajmniej coś wartego uwagi?

– Wygląda na to, że ktoś zrobił całkowity reset całego komputera. – Japonka zrobiła zamyśloną minę. – Ale! Jest jedna rzecz warta uwagi. Niech pan spojrzy na dokument na pulpicie! Jest to jedyna rzecz, której nie powinno tam być, jeśli został przeprowadzony powrót do fabrycznych ustawień.

    Podążyłem za radą Ran i otworzyłem w wyróżniający się plik na pulpicie. Od razu jego całość zajął arkusz kalkulacyjny w którym zapisane było moje imię i nazwisko wraz z godziną. Nad nim widniały takie same dane Japonki. Jedyne co się nie zgadzało to godzina, która różniła się kilkoma minutami. Odwróciłem się na krześle i spojrzałem na dziewczynę, podnosząc brew.

    – Co to jest?

– Tsk, tsk... Spodziewałam się lepiej po panu, panie Caten – kliknęła językiem z dezaprobatą Ran. – Niech pan spojrzy. – dziewczyna podeszła do czytnika i przybliżyła do niego swój identyfikator. W arkuszu kalkulacyjnym od razu powstała nowa tabela z personaliami Japonki oraz dokładną godziną. – Teraz pan rozumie?

– Jak się o tym dowiedziałaś?

– Każdy żółtodziób mógłby zgadnąć, że jedyny dokument na pulpicie jest podejrzany, nie sądzi pan, panie Caten? – Ran uśmiechnęła się ironicznie.

– No tak... Racja... – czułem jak się czerwienię ze wstydu.

– Niestety muszę się z panem pożegnać na ten moment. Czekają na mnie ważne obowiązki! – Japonka się ukłoniła i wyszła z budynku, stukając rytmicznie swoimi obcasami.

    Ran była zdecydowanie jedną z najbardziej intrygujących i ekscentrycznych osób, którą poznałem w swoim życiu. Zastanawiało mnie, dlaczego ciągle trzyma swoją osobowość gospodarki teleturniejów. Zwłaszcza jeśli pokazała mi swój prawdziwy charakter, gdy ostatnio rozmawialiśmy. Co sprawiało, że nie chce się otworzyć? Dlaczego zakrywa się tą personą? Chciałbym wiedzieć o niej więcej, ale wątpiłem, że powie mi więcej o sobie, jeśli będę na nią naciskał. Głośno westchnąłem, wstając z krzesła.

    Otworzyłem ostatnie drzwi w pokoju. No tak. Czegoś mi tutaj brakowało. Budynek strzelnicy byłby niczym bez samej strzelnicy. Wyglądała jak każda inna. Przynajmniej tak podejrzewam. Nigdy w żadnej nie byłem, mimo tego, że ciocia od lat mi obiecywała, że na jedną mnie zabierze i pokaże swoje „epickie umiejętności". Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie to wspomnienie, ale prędko skrzywiłem minę, widząc cele strzeleckie. Do każdego z nich było przylepione zdjęcie twarzy moich przyjaciół. Elroy, Halvor, Aurora, Melissa... Nawet ja sam się tam znalazłem. Teraz już wiem po co w tej półce znajdowały się nasze zdjęcia. Mimo to, nadal kilka z moich pytań nie dostało do końca dostatecznej odpowiedzi.

    Wyszedłem z obszaru strzelnicy. Nawet nie miałem ochoty w jakikolwiek sposób reagować na ten żałosny żart maskotki. Był po prostu do bani. Jeśli chce ode mnie wydobyć jakąś reakcję, powinien się bardziej postarać.

    Następnym miejscem na mojej liście zwiedzania był ogrodzony obszar pokryty piaskiem na którego terenie znajdowały się najróżniejsze przeszkody dla koni. Identyfikator nazwał to miejsce ujeżdżalnią, więc prawdopodobnie tak brzmiała „profesjonalna" nazwa tego obszaru. Podziękowałem w duchu komukolwiek kto jest tam na górze, że nie ma tutaj żadnych koni. Może to zwężało nasze szanse ucieczki, ale wolę to, niż być w obrębie tych zwierząt. Brr.

    Przy jednej z aluminiowych przeszkód stał Lev, który widocznie nie wiedział co ze sobą zrobić. Jego twarz rozpromieniła się, gdy mnie zauważył. Akrobata wyprostował się i po kilku ruchach akrobatycznych z których rozpoznałem tylko gwiazdę i salto (chyba?) znalazł się przed moją twarzą.

    – Witaj, Darron! – Rosjanin dyszał, uśmiechając się szeroko. – Co myślisz? Ćwiczyłem to dzisiaj cały den!

– Lev, to było... kapitalne! – zaklaskałem w dłonie. – Ale... czy to na pewno bezpieczne, by wykonywać takie ruchy na piasku? Czy akrobaci nie robią tego zwykle na materacach?

– Za bardzo się martwisz, Darron! – machnął ręką. – Piasek też jest seyf! Może tylko raz, czy tam... tri razy sobie coś skręciłem lub złamałem, gdy ćwiczyłem bez materacy, ale to nic! Perfekcja wymaga małego poświęcenia!

– Nie wydaje mi się, by złamanie części ciała można byłoby określić mianem „małego poświęcenia"...

– Brzmisz jak moja... mama. – po wypowiedzeniu ostatniego słowa na chwilę spochmurniał, ale prędko to zakrył sztucznym uśmiechem.

– Wszystko w porządku, Lev? – spytałem zmartwiony.

– Tak, tak. Wszystko khorosho! Nie ma się o co martwić, Darron!

    Wiedziałem, że naciskanie na Niebywałego Akrobatę nic nie da, dlatego zostawiłem ten temat w spokoju. Z doświadczenia wiem, że naleganie o wytłumaczenie takiego zachowania sprawia, że osoba tylko bardziej zamyka się w sobie. Później z nim o tym pogadam. W lepszych i luźniejszych warunkach. Wtedy może się przede mną otworzy. Porozmawiałem jeszcze chwilę z Levem, po czym wyszedłem z obszaru ujeżdżalni i spojrzałem na identyfikator. Jeszcze jedna lokalizacja.

    Wiedziałem, że jestem na miejscu nawet bez pomocy urządzenia. Pobliska podniszczona szopa z narzędziami ogrodniczymi też dużo zdradzała. Trudno było nie zauważyć kilku arów sadu podzielonego na kilka sekcji ze względu na drzewa owocowe. Podszedłem do najbliższej jabłoni. Jabłka były jeszcze niedojrzałe. Tak samo jak reszta. Chyba. Nie byłem pewien. Melissa by wiedziała. Westchnąłem. Mam nadzieję, że daje sobie jakoś radę.

    Miałem się obrócić, by zacząć jej szukać, gdy usłyszałem powiadomienie o nowej wiadomości dochodzące z mojego identyfikatora.

Tyche: Nie ruszaj się. Wyłączyłxm kamery. Mamy niewiele czasu.

    Wpatrywałem się pusto w treść wiadomości z twarzą pozbawioną wyrazu. Nie wiedziałem jak na to zareagować. Miałem czuć ulgę? Zdenerwowanie? Z jednej strony cieszyłem się, że osoba podająca się za Tyche wreszcie się ze mną skontaktowała, ale z drugiej krążyło mi po głowie pytanie dlaczego tego nie zrobili wcześniej? Mieli wiele szans, by to zrobić. Czemu nie mogli przynajmniej dać znaku życia? Mimo mojej złości, cały czas się zamartwiałem. Bałem się, że coś im się stało. Ponownie spojrzałem na wiadomość. Wreszcie napisałem swoją odpowiedź.

Darron: Dlaczego teraz ze mną się kontaktujesz?

Tyche: Monorisu wzmaga swoje systemy obronne. Obawiam się, że powoli może zdać sobie sprawę, że tutaj jestem. Chcę przekazać ci wszystko co wiem zanim zostanę odłączonx.

    Moje obawy się sprawdziły. Coraz częstsze „błędy" i włamania do systemu przez Tyche sprawiają, że Monorisu i Mistrz Gry powoli zaczynają podejrzewać, że ktoś może przeszkodzić im w planach. Tyche musi uważać. Jedno pytanie nurtowało mnie od momentu, gdy dostałem pierwszą wiadomość od tej osoby. Musiałem je zadać. Inaczej nie będę mógł w spokoju spać po nocach.

Darron: Czym jest Organizacja Fortuny?

    Długo zajęło Tyche nad wysłaniem odpowiedzi. Przez chwilę do głowy wkradła mi się przerażająca myśl, że zostali nakryci. Wszystkie zmartwienia zniknęły wraz z dźwiękiem powiadamiającym o nowej wiadomości.

Tyche: Najprościej ujmując Organizacja Fortuny to związek założony przez ocalałych z poprzednich Zabójczych Gier.

Darron: „Poprzednich"? Chcesz mi powiedzieć, że nasza gra nie jest jedyną?

Tyche: Tak.

    Moment zajęło mi przetrawienie tej informacji. Wiedziałem, że mieliśmy niewiele czasu, ale to było naprawdę wiele do przyjęcia. Ta odpowiedź sprawiła, że zamiast rozwiązania, pojawiło się więcej pytań. Ile było Zabójczych Gier przed naszą? Czy ta sama osoba kierowała każdą z nich? Czemu nigdy o tym nie słyszałem? Z pewnością zaginięcie tylu ludzi na pewno zdobyłoby rozgłos. Zwłaszcza, jeśli to byliby Niebywali jak my. Potrząsnąłem głową, by wrócić na ziemię. Nie teraz czas na zatracanie się we własnych myślach. Później będę się nad tym głowił. Monorisu może w każdej chwili mnie lub Tyche odkryć. Zadałem kolejne pytanie bez zawahania.

Darron: Jak się znalazłxś w Obozie Fortuny?

Tyche: Dostałxm się tutaj razem z wami.

Darron: Jak? Czy jest jakieś wyjście o którym wiesz? Czy możesz nas tą drogą wydostać?

Tyche: Niestety nie. Monorisu zablokował to przejście w obawie, że je znajdziecie. Pracuję nad tym, by was stąd uwolnić. Musisz dać mi czas.

    „Czas"? Czy to kpina? Już wyjątkowo dużo dałem Tyche czasu. Czułem jak powoli gotowała się we mnie złość. Ile z nas umrze, zanim ta osoba znajdzie inne wyjście? Pierwsze myślałem, że Tyche zostanie moim zbawcą, ale widocznie się myliłem. Nadal tkwiłem w tym piekle i nie widziałem żadnej ucieczki. Czemu Tyche nie może się pośpieszyć? Dlaczego Organizacja Fortuny nam nie pomoże, jeśli wie, że tutaj jesteśmy? Co ich zatrzymuje? Monorisu? Mistrz Gry? Na pewno mogą z łatwością ich powstrzymać. Tyche ma dosłownie całą organizację po swojej stronie, a Mistrz Gry jest tylko jeden. To nie może być takie trudne. Wreszcie napisałem co o tym myślę.

Darron: Kłamiesz, Tyche. Obiecałxś nam ucieczkę, a nadal tutaj jesteśmy zamknięci. Straciliśmy już osiem osób.

Tyche: Wiem o waszej stracie. Bardzo mi przykro.

Darron: „Przykro" nie ożywi moich przyjaciół. Potrzebujemy wyjścia i to teraz.

Tyche: Wiem jak to jest stracić bliskie ci osoby. Także byłxm w Zabójczej Grze.

Darron: Jeśli wiesz jak to jest być w takim piekle to czemu nic nie robisz?!

Tyche: Próbowałxm.

Darron: Co?

Tyche: Na chwilę odłączyłem połączenie między dwoma czipami Monorisu. Myślałem, że dam radę usunąć z jego pamięci motyw, który wam zaproponuje i w takim wypadku zyskam więcej czasu. Nie spodziewałxm się tego, że spowoduje to połączenie dwóch motywów. Oryginalnego i tego planowanego na przyszłość. Ta cała katastrofa z jego drugą częścią, dotyczącą zabraniem ze sobą drugiej osoby na egzekucję to moja wina.

    Nie mogłem uwierzyć w to co czytałem. Czułem jak ciśnienie mi skacze, a utrzymywana złość wymyka się spod kontroli. Osoba, która miała nas uratować tak naprawdę sprawiła, że kolejna krew została niepotrzebnie przelana. Ścisnąłem mocniej ekran identyfikatora. Nie obchodziło mnie to, że Tyche mieli dobre intencje. Moi przyjaciele nadal są martwi.

Darron: Nie kontaktuj się ze mną już nigdy więcej. Chyba, że będziesz mieć wreszcie jakieś przydatne informacje.

    Sfrustrowany, powstrzymałem chęć rzucenia identyfikatorem i schowałem go do kieszeni. Zignorowałem jego kolejne dźwięki informujące o nowych wiadomościach. Chodziłem w kółko w marnej próbie uspokojenia się, ale emocje nadal mi buzowały. Tłumiłem w sobie chęć wykrzyczenia swoich wszystkich żalów. Teraz wszystko miało sens. To wina Tyche, że straciliśmy cztery osoby. Gdyby nie oni, to Gaura nadal by żyła i... i... no nie wiem! Na pewno by się zmieniła!

    Wreszcie, zrezygnowany usiadłem na ziemi, opierając się o jabłoń. Nie miałem żadnej ochoty na zrobienie czegokolwiek. Oddychałem powoli. Czemu byłem tak głupi, by zaufać Tyche? I tak nie wydostaniemy się stąd szybko. Jeśli w ogóle.

    Nawet nie wiedziałem ile tak tam siedziałem. Sekundy, minuty, godziny... ale czy to miało większe znaczenie? Równie dobrze mogłem pozostać w takiej pozycji aż do momentu, gdy ktoś do mnie podejdzie i poderżnie mi gardło. Wtedy nie musiałbym codziennie budzić się w tym piekle z fałszywą nadzieją, że wszystko będzie dobrze.

    Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i oparłem na nich głowę. Ciśnienie powoli mi spadało wraz ze zdenerwowaniem. Teraz czułem po prostu... zmęczenie. Zmęczenie tym wszystkim. Wiedziałem, że nie powinienem tak myśleć, ale te wstrętne uwagi same wpychały mi się do głowy. Wstałem z ziemi i otrzepałem spodnie. Nie dam rady tak więcej użalać się nad sobą. Może jak wrócę do kabiny i zacznę znowu pisać to wszystko minie. Przynajmniej głowę będę mieć zajętą pracą, a nie... wszystkim innym. Przeprosiłem w myślach Melissę, że z nią dzisiaj nie porozmawiam i ruszyłem, by wyjść.

    Nie zdążyłem nawet postawić nogi poza teren sadu, gdy zauważyłem jak ktoś wchodzi do budynku strzelnicy. Melissa. Biłem się z myślami, czy na pewno teraz chcę z nią rozmawiać. Nie byłem w najlepszym stanie psychicznym, ale to chyba jedyna szansa jaką mam, by złapać ją poza jej własną kabiną. Ruszyłem przed siebie. Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.

Od autora: Spokojnie! Żyję, nie umarłem i nie opuściłem "Ślepego Losu". Nie mógłbym tego zrobić. Od razu przepraszam za to, że nie poinformowałem was o mojej długiej przerwie, ale uczyłem się na maturę i całkowicie wyleciało mi to z głowy. Postaram się następny rozdział wrzucić o wiele szybciej, a jeśli pojawią się jakieś problemy powiadomię was o tym. Dzięki, że zostaliście i oczywiście dziękuję za czytanie! :D


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top