Rozdział 3-2 Codzienne Życie

    Pluszak specjalnie po wypowiedzeniu zdania, nie odzywał się dalej. Widziałem jak delektował się naszą ciszą.

– Streszczaj się – Clara pogoniła wiewiórkę.

– Dobra, już, już! – Monorisu podniósł łapki w geście obronnym. – Tylko powiedzcie mi, czemu jeszcze nie założyliście swoich strojów kąpielowych? Wiecie jak mnie zasmuciło, że nikt ich nie spróbował? Chcę wiedzieć, czy na was pasują... – maskotka zrobiła smutną minkę.

– Oblech... – April skrzywiła minę.

– Wypraszam sobie! Żaden oblech! – Monorisu oburzył się.

– Powiesz nam wreszcie, czy nie? – syknął przez zęby Ces.

– Okej! Nie wiedziałem, że tak bardzo chcecie się zabijać! – pluszak ponownie uśmiechnął się złowieszczo i zrobił dramatyczną pauzę. – Wasz motyw brzmi prosto, dzieci. Zabijcie kogoś, a będziecie mogli uratować jedną osobę od wspólnej egzekucji i razem z nią wyjść z obozu.

– Co jeśli ktoś zabije dwie osoby? – Gaura zadała pytanie tak szybko, nie pozwalając nam wchłonąć tego co usłyszeliśmy.

– Czemu jesteś tym tak zainteresowana?! – krzyknęła April. – Chyba nie myślisz, by kogoś zamordować?!

– Czemu nie? – Hinduska zaczęła się bawić włosami, udając znudzoną. – Przecież wszyscy wiemy, że tak czy siak nastąpi kolejne morderstwo. Nie wierzycie nadal, że jesteśmy przyjaciółmi, nie? – prychnęła.

   Odwróciłem wzrok od dziewczyny, przygryzając środek policzka. Nienawidziłem przyznawać jej racji. To jest nieuniknione, że nastąpi kolejne zabójstwo. Mimo tego zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego ktoś chciałby zabić dwie osoby? To tylko utrudniłoby mordercy wyjście cało z Obozowej Rozprawy. Więcej ciał oznacza więcej dowodów.

   – No? To odpowiesz wreszcie, czy nie? – Gaura pogoniła Monorisu.

– Chwilka, dziecko... – wiewiórka wyglądała na skupioną. – Już! – po tym słowie nasze identyfikatory zabrzęczały.

   Wyjąłem urządzenie z kieszeni i je odblokowałem. Ikona zasad została podświetlona, więc z niechęcią stuknąłem w ekran. Dwie nowe reguły zostały dodane.

Zasada 13

Zbrodniarz może zabić maksimum dwie osoby.

Zasada 14

Jeśli zajdzie podwójne morderstwo to prawdziwym mordercą jest ten, który zamordował jako pierwszy.

   – Dlaczego można zabić tylko dwie osoby? – tym razem Clara wydawała się zainteresowana.

– Czyli nie tylko ja to uważałem za dziwne... – wtrącił się Derward, przez co zwrócił na siebie nasze zdziwione spojrzenia. – Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam w planach morderstwa. Mimo tego, czy przypadkiem Monorisu nie chce, by jak najwięcej z nas umarło?

– Masz rację, dziecko, ale gdyby was wszystkich nie było, oprócz mordercy to z kim miałbym mieć Obozową Rozprawę? – wiewiórka zrobiła smutną minkę. – Byłbym bardzo samotny...

– Mhm... – Niebywała Tancerka Brzucha przyłożyła kciuk do ust w zamyśleniu. – Rozumiem. Żegnam. – po tym zdaniu Hinduska opuściła teren basenu.

– Brak innych pytań, dzieci? – upewniła się maskotka. – W takim razie do widzonka! – po tym zdaniu Monorisu zniknął w kłębie dymu.

   W ciszy wpatrywałem się w wodę, myśląc nad motywem. Był on przerażająco kuszący. Mimo tego nie wiedziałem kogo bym wybrał. Talullę, czy Derwarda? Oboje byli moimi przyjaciółmi w równym stopniu. Tak samo nie wiem, czy mógłbym znieść poczucie winy spowodowania wspólnej egzekucji innych... Miałem świadomość, że nie powinienem tak myśleć.

   – To... Co teraz? – odezwała się April, nieświadomie przerywając mój tok myśli, za co byłem jej wdzięczny.

– Co możemy zrobić? – Derward zadał pytanie retoryczne. – Jedyna opcja to zignorowanie motywu Monorisu. – wzruszył ramionami.

– To nie będzie tak samo proste dla każdego. – stwierdziła Clara. – Sądzisz, że każdy ma w sobie tyle samo silnej woli?

– Ej, przestańcie! – Talulla nagle podniosła głos. – Wiem, że ta sytuacja może wyglądać mrocznie, ale nie możemy się tak łatwo poddać!

– Łatwo ci mówić. – Ces mruknął. – Jak bardzo nie lubię tej laski to ona miała po części rację.

– Chodzi ci o towarzyszkę Gaurę? – Lev spytał.

– No, a o kogo innego? – odpowiedział agresywnie cyklista, przez co został spiorunowany wzorkiem przez Melissę. – Sorki...

– Panna Sanyal miała rację w swojej wypowiedzi! – Ran machnęła teatralnie ręką. – Jeden z uczestników uwierzy w nagrodę maskotki programu.

– Podejrzewam, że właśnie ta typiara coś zrobi. – Australijczyk kontynuował swoją myśl, ignorując Japonkę.

– W takim razie, czy ktoś ma jakieś sugestie co możemy zrobić? – odezwał się Kaiholo. Kilka osób skierowało na niego zdziwione spojrzenia. Pierwszy raz nie zrobił obleśnego żartu przy nas. Byłem z niego dumny.

– Powinniśmy ją związać i zostawić w stajni. Tam nikomu nic nie zrobi – Ces rzucił swoją propozycję.

– Ces! Przecież to okropne! – Melissa zaprotestowała.

– Zgadzam się. Nie możemy tak kogokolwiek potraktować. – Derward skrzyżował ręce.

– Poza tym, czy ktoś nie musiałby ciągle jej obserwować i przy okazji karmić? Wydaje się jak za dużo zachodu... – Talulla podrapała się po głowie.

– Pannę Sanyal łatwo można byłoby też wyeliminować! – Ran postukała się po policzkach palcami.

– Dobra. W takim razie nic nie mówiłem. – Ces burknął.

– Pozostaliśmy w kropce... – April westchnęła.

   Nastała kolejna fala ciszy. Wbrew mojej woli, powróciłem do myśleniem nad motywem. Kogo bym zabił? Gdzie? Czym? W jaki sposób, by nikt nie dowiedział się, że to ja? Którego z moich przyjaciół bym uratował? Potrząsnąłem głową. Nie chciałem o tym myśleć. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym kogoś zamordował.

   – Hej! Ja mam pomysł co możemy zrobić! – odezwała się Talulla z uśmiechem.

– Jak on brzmi? – podniósł brew Derward.

– Co jeśli... urządzimy sobie imprezę na- – szczęściara nie dokończyła.

– Czyżbyś niczego się nie nauczyła? – Clara przerwała dziewczynie. – Każde grupowe zebranie skończyło się na żałosnej śmierci.

– Daj mi dokończyć! – oburzyła się Talulla, kładąc ręce na biodrach. – No... Chodzi mi oto, by urządzić imprezę na basenie. Przy okazji wykorzystamy stroje kąpielowe, które dostaliśmy od tego futrzaka!

– A jak pani planuje uniknąć zabójstwa, panno Collins? – Ran przechyliła głowę w bok.

– No... Em... – szczęściara wydawała się zakłopotana pytaniem.

– Myślę, że trudno byłoby komukolwiek wnieść tutaj jakąś broń. Nie miałby jej gdzie schować. – odpowiedziałem, ratując Talullę. – A nawet jeśli, by mu się udało to od razu byśmy to zauważyli. Wszyscy będziemy w grupie.

– O, tak! Właśnie, dokładnie! – rudowłosa zgodziła się, dziękując mi kiwnięciem głowy.

– Nie wiem, czy tak bardzo jestem do tego taka chętna... – przyznała April. – Pewnie ten mały i włochaty oblech będzie na nas cały czas patrzył...

– Oj tam, nie martw się nim! – Irlandka machnęła ręką. – Będziemy się dobrze bawić, a on niech sobie patrzy.

– Um... ja mam taki mały problem. – wtrąciła się Melissa. – Widzicie... wstyd mi się przyznać, ale nie potrafię pływać...

– Cóż... to nie zwalnia cię z udziału w imprezie. – tym razem odezwał się Derward. – Założę się, że Talulla zorganizuje nam inne aktywności, niż pływanie, prawda?

– No tak... Oczyyywiście... – dziewczyna niezręcznie się zaśmiała, kiwając powoli głową.

– Co z Gaurą? – spytał się Ces. – Nie wiadomo co ona może zrobić.

– Jeśli zostawimy ją samą, to będzie tak samo niebezpieczna – stwierdził drwal. – Pozostaje nam opcja, by ją ciągle pilnować, żeby nie zrobiła czegoś głupiego.

– Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? Od razu mówię, że to będzie obowiązkowe, więc nie ważcie się nie przychodzić! – Talulla pomachała palcem. Na brak pytań, szeroko się uśmiechnęła. – Super! To spotkamy się tutaj oooo... 10:00. Jejku, nie mogę się doczekać! – dziewczyna zaklaskała w dłonie.

   Po pożegnaniu się z innymi, skierowałem się do swojej kabiny. Nie byłem tak pewny co do pomysłu Talluli. Clara miała rację. Każde nasze podobne zgromadzenie kończyło się na śmierci dwóch osób. Mimo tego, lepsze jest to, niż siedzenie bezczynnie i rozmyślanie nad motywem. Ile to piekło jeszcze może trwać?

   Wszedłem do środka domku i spojrzałem na pudełko, rzucone w kąt pokoju. Z niechęcią wziąłem je do rąk. Oderwałem różową kokardę i ostrożnie wyjąłem prezent opiekuna obozu. Brązowe spodenki kąpielowe z kieszenią oraz para czarnych klapków. Nie wiem czego mogłem więcej się spodziewać. To był przeciętny strój kąpielowy. Położyłem go na biurku, by nie zapomnieć jutro go wziąć ze sobą.

  Sprawdziłem godzinę na identyfikatorze. Jeszcze daleko do obiadu, więc mógłbym z kimś spędzić czas. Ponownie sprawdziłem zawartość płóciennej torby. Różowe okulary i kubek z cytatem. Komu by się to spodobało? Zmarszczyłem brwi. Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się do Wielkiego Domu. Tam zawsze ktoś się znajdzie.

   Nie myliłem się. Zobaczyłem jak Clara samotnie stała przy schodach. Widząc ją, od razu poczułem jak mój dziennikarski zmysł się uruchomił. Chciałem ją bardziej poznać, ale z tego co widziałem z nikim nie rozmawiała, a teraz jest idealna okazja, by się o niej coś dowiedzieć. Jej tajemniczość i skrytość musi wreszcie ulec, prawda?

   – Czego ode mnie pragniesz? – odezwała się dziewczyna, przez co zorientowałem się, że nieświadomie wierciłem ją spojrzeniem.

– A wiesz... – odwróciłem wzrok. – Chcesz napić się razem herbaty? Od rana mnie suszy, a poza tym pomyślałem, że ten kubek może ci się spodobać – machnąłem ręką, udając luzaka i wyjąłem z płóciennej torby prezent.

– Hm... – Meksykanka na chwilę się zastanowiła, przystawiając pięść do swoich ust. – Dobrze. Zgadzam się na twoją propozycję. Chodźmy więc. – dziewczyna ruszyła przed siebie.

   Łudziłem się, że to robienie herbaty jakoś sprawi, że Clara się otworzy. Nic bardziej mylnego. Meksykanka stała z boku i uważnie obserwowała jak wlewałem wodę do kubków. Nawet nie ruszyła palcem, by mi pomóc. Próbowałem jakoś rozpocząć rozmowę, ale ona tylko dawała krótkie i skryte odpowiedzi. Westchnąłem zrezygnowany i podałem dziewczynie napój. Chciałbym się dowiedzieć o jej talencie, ale nie wiedziałem jak się za to zabrać. Najlepiej zacząć od prostych pytań, a później będzie jak z górki.

– Więc Clara... – zacząłem, biorąc łyk herbaty. – Czym się zajmują twoi rodzice?

– Hm... Wydajesz się godny, bym ci to powiedziała... – odpowiedziała dziewczyna po długiej ciszy. – Mój ojciec jest założycielem hoteli Ross, a matka mu pomaga w ich prowadzeniu.

– Chwila! – podniosłem się. – TYCH hoteli Ross?

– Tak. Nie powinno być to tak trudne do odgadnięcia, patrząc na moje nazwisko.

– No racja, ale wiesz... – podrapałem się po policzku, zawstydzony. – Myślałem, że to może być zwykły zbieg okoliczności. Dużo osób ma takie same nazwiska jak celebryci... – odpowiedziałem, powoli siadając.

   Jak mogłem nie połączyć tych faktów? Prawie w ogóle by mi nie przyszło mi na myśl, że to ona może być dziedziczką łańcucha jednych z najbardziej luksusowych hoteli na świecie! Byłem w jednym z nich raz i to tylko na jeden dzień, ale do dzisiaj pamiętam ten bogaty wystrój i wykwalifikowanych pracowników.

   – Tak nie jest w moim przypadku – Clara odpowiedziała wyjątkowo poważnie.

– W takim razie twoja rodzina musi być bardzo bogata, prawda? – szybko zadałem kolejne pytanie. Trzeba kuć żelazo póki gorące.

– Zgadza się, lecz wiążę się to z wieloma obowiązkami.

– Naprawdę? Mogłabyś wymienić jakieś przykłady?

– Chodzę do prywatnej szkoły dla dziewczyn, nie ośmieszam się publicznie i trzymam się z dala od mediów społecznościowych. To tylko kilka z nich.

– Kurczę... To niezbyt czadowo...

– Może dla niektórych mogłoby to być... „niezbyt czadowe" – Meksykana z trudem wymówiła ostatnie słowa. – Dla mnie to codzienność i mi nie przeszkadza.

– Mimo tego na pewno miałaś jakiś przyjaciół, prawda? – podniosłem brew.

– Nie i ich nie potrzebuję. Zostałam nauczona liczyć na siebie. – Clara wzięła kolejny łyk herbaty. – Co z twoimi rodzicielami? – dopytała się po chwili.

– A, nic ciekawego. – machnąłem ręką. – Tata to bankier, a mama to programistka.

– Czyli ty także jesteś bogaty? – dziewczyna wydała się zaintrygowana.

– A, racja, jestem. Chyba jestem. – zaśmiałem się.

– Co masz na myśli poprzez wypowiedzenie „chyba"? – Clara podniosła brew.

– Jakoś nigdy nie zwracałem uwagi na bogactwo rodziców. Rzadko byli w domu, więc zawsze spędzałem czas z moją ciocią. Ona praktycznie mnie wychowała. – wytłumaczyłem. – Nauczyła mnie wielu rzeczy i jako jedyna wspierała mnie w byciu dziennikarzem.

– Rozumiem, że twoi opiekunowie nie byli zadowoleni z twojego wyboru? – dziewczyna wpatrywała się we mnie. Teraz to ona przejęła pałeczkę pytającego.

– No nie za bardzo... – znów podrapałem się po policzku. – Chcieli, bym został prawnikiem, ale to w ogóle mi nie podpada. Niby zapisywali mnie na kilkaset zajęć dodatkowych, ale zawsze się z nich zrywałem.

– To wiele tłumaczy... – cicho mruknęła do siebie dziewczyna i wstała z nowym kubkiem w ręce. – Dziękuję Ci za herbatę, Caten. Okazałeś się godny spędzenia ze mną czasu. – po tym zdaniu Clara wyszła z pawilonu jadalnego.

   Cieszyłem się, że dowiedziałem się o niej więcej. Nawet, jeśli to było niewiele. W mojej głowie krążyło wiele teorii na temat jej talentu. Menedżerka hotelu? Recepcjonistka? Dziedziczka? Nie. Skreśl to ostatnie. Bycie dobrym w dziedziczeniu? To nawet nie brzmi jak talent. Spojrzałem na godzinę. Już mogę zacząć przyrządzać obiad dla siebie.

   Po posiłku, wyszedłem z terenu pawilonu i wyjąłem ostatni prezent z płóciennej torby. Różowe okulary. Nie miałem zielonego pojęcia komu mogłoby się to spodobać. Westchnąłem zrezygnowany i postanowiłem pospacerować po obozie. Nie miałem nic innego do roboty, a nie chciałem siedzieć w jednym miejscu. To tylko doprowadziłoby do ponownego rozmyślania nad motywem.

   Moja droga nie trwała długo, bo ktoś mi ją zablokował. Tą osobą była Ran.

   – Ach, panie Caten! Dobrze, że pana widzę, bo jest mi pan potrzebny! – Japonka jak zawsze miała swój sztuczny uśmiech na twarzy.

– O, jasne. W czym pomóc? – spytałem.

– Niech pan podąża za mną! – rudowłosa pewnie ruszyła przed siebie.

   Dziewczyna zaprowadziła mnie do magazynu i wskazała dramatycznie na jedną z wyższych półek. Zrozumiałem o co jej chodzi. Nie mogła sięgnąć do pudełka z kremami przeciwsłonecznymi nawet na drabinie. Szybko zdobyłem dla Niebywałej Gospodarki Teleturniejów jeden z nich i jej go podałem.

   – Dziękuję bardzo, panie Caten! – dziewczyna lekko się ukłoniła. – W zamian za to dostanie pan pytanie! Który kraj ma największą sieć pocztową na świecie? – Ran podała mi niewidzialny mikrofon.

– Och... um... nic nie przychodzi mi na myśl... Mógłbym prosić o koło ratunkowe? – zaśmiałem się cicho.

– Niestety panie Caten nie oferuję kół ratunkowych! Czas ucieka. Tik, tak! – dziewczyna pomachała palcem.

– Cóż... Jeśli miałbym strzelać to wybrałbym... Chiny? – odpowiedziałem z niepewnością.

– Bzzt! Przepraszam, panie Caten, ale to zła odpowiedź! To Indie mają największą sieć pocztową na świecie. Powodzenia następnym razem! – Japonka uśmiechnęła się szeroko i przygotowywała się do wyjścia.

– Chwila, Ran! – zatrzymałem ją. Nie mogę pozwolić jej tak szybko odejść. Ona też wydawała się pełna tajemnic.

– Ooo! Czyżby chciałby pan dostać więcej pytań? – skierowała na mnie ciekawski wzrok.

– Właściwie to czy chciałabyś spędzić więcej czasu? Mam nawet dla ciebie prezent, który może ci się spodobać. – podałem jej różowe okulary.

– Och! Dziękuję, panie Caten! To rewelacyjny podarunek! Odwdzięczę panu się za to. – dziewczyna ponownie się ukłoniła.

   Spędziłem czas z Ran, odpowiadając na jej absurdalne pytania. Nie znałem odpowiedzi na prawie żadne z nich. Skąd niby miałem wiedzieć gdzie znajduje się serce krewetki lub gdzie są największe uprawy ananasów?

   – Hej, Ran... – odezwałem się, gdy gospodarka teleturniejów myślała nad kolejnym pytaniem. – Co powiesz na zamianę? Może ja teraz tobie będę zadawać pytania?

– Hm, hm, hm... – Ran w zastanowieniu przyłożyła palec do policzka. – Zgadzam się, panie Caten. Tylko muszę pana ostrzec, że jestem mistrzynią w ciekawostkach!

– Tak naprawdę to nie miałem na myśli takich pytań... Chcę się trochę o tobie dowiedzieć. Opowiesz mi o sobie? – spytałem.

– Ależ co tutaj opowiadać, panie Caten? Na pewno wszystko już pan wie. Wszakże jest pan dziennikarzem, prawda? – Japonka nachyliła się z rękami za plecami.

– No tak... – odpowiedziałem zawstydzony. Do diaska! W tym problem, że nie wiem praktycznie nic o tobie, Ran! – W takim razie, zadam ci inne pytanie. Masz jakieś inne hobby, które nie jest związane z twoim talentem?

– Hm... – Ran zamyśliła się. – Kiedyś próbowałam się wciągnąć w ogrodnictwo jak mój tata, ale w ogóle mi nie wyszło. Jakiekolwiek rośliny dotknęłam to one ble! Umierały! – dziewczyna wystawiła język na wierzch i przechyliła głowę na bok, udając martwą. – Niemniej mogę ci z pewnością powiedzieć, że moją prawdziwą pasją jest aktorstwo. – Ran westchnęła rozmarzona. Wyglądało na to, że dziewczyna znów pokazuje przy mnie prawdziwą stronę.

– Czy to nie jest trochę podobne do twojego talentu? Nie zrozum mnie źle, ale teoretycznie i tu i tu jesteś w telewizji.

– To nie to samo. – dziewczyna skwasiła minę. – W teleturniejach widzowie bardziej się skupiają na uczestnikach, niż na gospodarzach. To nie oni są gwiazdami. Naszą rolą jest tylko przedstawienie problemu i ewentualnie dorzucenie kilku żartów, by rozluźnić atmosferę.

– Aha... Rozumiem. W takim razie... skąd u ciebie zainteresowanie aktorstwem?

– W podstawówce byłam w kółku teatralnym i nie wiem... to chyba we mnie coś obudziło. – Japonka zaśmiała się szczerze. To nie był ten sam wymuszony śmiech, który zawsze wykorzystywała. – Moja mama też się tym interesowała. Była księgową, ale występowała czasami w lokalnym teatrze. Kochałam oglądać ją z tatą na żywo. Niestety nigdy nie spełniła swojego marzenia i się nie wybiła. Dlatego ja chcę to zrobić ku jej pamięci.

– „Ku jej pamięci"? – spytałem zainteresowany. – Czy coś się jej stało?

– A tak. Chyba utrzymywanie nas i opiekowanie się mną ją przerosło, bo popełnia samobójstwo. Od tak. Kaput! – Ran zaśmiała się.

   To zdanie mnie zatkało. Podziwiałem Ran za jej nonszalanckość, ale także byłem w szoku. Słyszałem, że ludzie różnie radzą sobie ze swoimi traumami, ale nigdy nie widziałem, by w taki sposób.

   – Rety, Ran... Ja nie wiedziałem... Przepraszam... – powiedziałem, gdy wreszcie pozbyłem się oszołomienia.

– Ohoho! Nie ma się co martwić, panie Darron. – Japonka powróciła do swojej dawnej osobowości. – Niestety muszę się z panem pożegnać. Wie pan, jak to jest z kobietami. Musimy zawsze sprawdzić, czy nasze stroje dobrze wyglądają. Na pewno pan rozumie. Dziękuję za prezent i do widzenia! – po tym zdaniu prędko odeszła.

   Czułem się okropnie. Mogłem tyle nie naciskać na Ran, ale gdybym tego nie zrobił to nie dowiedziałbym się o niej tak wiele. Cholera! Gdybym tylko umiał dobrze zadawać pytania! Dureń, nie dziennikarz! Uderzyłem się w czoło dłonią. Ogarnij się, Darron! Następnym razem myśl co robisz!

   Po wyjściu z Wielkiego Domu w ponurym humorze, skierowałem się do pawilonu jadalnego. Była tam tylko Clara, która mnie nie zauważyła... albo mnie ignorowała. Bez znaczenia. Nawet cieszyłem się z jej ciszy. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Chciałem po prostu zjeść kolację i uciec do swojego domku.

   Od razu padłem na łóżko, gdy byłem w kabinie. Ten dzień mnie wymęczył. Nie tylko przez spędzanie czasu z innymi. Nowy motyw oznaczał nowe niebezpieczeństwo. Jednocześnie nie pozbyłem się tych okropnych myśli o popełnieniu zabójstwa. Tak łatwo mógłbym komuś odebrać życie... Mocno wtuliłem twarz do poduszki. Nie myśl tak, nie myśl tak, nie myśl tak, nie myśl tak! Niestety powtarzanie tego samego zdania w kółko nie pomogło mi ani trochę. Zamknąłem mocno oczy i po chwili zasnąłem.

   Tym razem nie zostałem obudzony przez ogłoszenie Monorisu, jednak przez... dźwięk nowej wiadomości dochodzący z identyfikatora. Prędko stanąłem na równe nogi i wyjąłem urządzenie. Ktoś do mnie napisał i dobrze wiedziałem kto to był. Spojrzałem na kamery. Mistrz Gry nie może zobaczyć jak porozumiewam się z Tyche. Chwyciłem ubrania z szafy i ruszyłem prędko do łazienki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Żadnych kamer i żadnych podglądaczy. Perfekcyjnie. Musiałem przyznać, że czułem lekką ekscytację. Jak dziecko, które miało otworzyć swój świąteczny prezent. Kliknąłem w ikonę i przeczytałem wiadomość. Ten świąteczny prezent nagle stał się rózgą.

Tyche: Ktoś planuje zabić jednego z was. Wczoraj po ogłoszeniu ciszy nocnej, dwie osoby się spotkały. Nie miałxm wtedy dostępu do kamer, ale słyszałxm fragment ich rozmowy. Chcą to zrobić dzisiaj na basenie. Nie mogę dalej rozmawiać. Uważaj na siebie.

   Kilka razy przeczytałem wiadomość Tyche. „Zabić" i „dwie osoby". Te słowa krążyły mi po głowie. Wiedziałem, że to było nieuniknione, jednak jedna rzecz nadal mnie przerażała. Poprzedni mordercy pracowali bez żadnych wspólników, jednak tym razem dwie osoby to planują. Nie było to zadziwiające, biorąc pod uwagę motyw. „Zabijcie kogoś, a będziecie mogli uratować jedną osobę od wspólnej egzekucji i razem z nią wyjść z obozu.". Znów pomyślałem o moim planie na morderstwo. Byłem zżerany przez lęk. Nie chcę nikogo zabijać, ani nie chcę znowu przechodzić przez Obozową Rozprawę. Chcę po prostu wrócić do mojego normalnego życia.

   By pomyśleć o czymś innym, szybko się umyłem i przebrałem. Zatrzymałem się po wyjściu z łazienki, widząc brązowe spodenki kąpielowe z kieszenią oraz parę czarnych klapków. No tak. O tym nie mogę zapomnieć. W czymś muszę pływać. Chwyciłem je i wyszedłem z kabiny. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem Talullę i Derwarda. Wszystkie moje zmartwienia prawie zniknęły. Prawie. Trudno było je zignorować. Nie mogę się tak stresować przed imprezą. Szukałem wymówek, by o nich nie myśleć. Wiadomość Tyche sugerowała, że to morderstwo jeszcze się nie odbyło. Dopiero było planowane, co znaczy, że możemy temu zapobiec. Wymusiłem uśmiech i podszedłem do moich przyjaciół.

   – Witaj, Darron – przywitał mnie Derward. – Widzę, że też nie ubrałeś jeszcze swojego kostiumu? – powiedział, wskazując na trzymane przeze mnie klapki i spodenki.

– A powinienem? – zmartwiłem się.

– Nawet nie wiecie co obaj tracicie! – Talulla przyłożyła pięści do bioder. – Ja nie będę musiała niepotrzebnie zabijać czasu na przebieranie się. Po prostu zdejmuję ubranie i jestem gotowa!

– Nie próbuj jej nawet zaprzeczać. Uwierz mi, próbowałem. – szepnął do mnie drwal, cicho się śmiejąc.

   Całą drogę do pawilonu jadalnego zajęła mi rozmowa z dwójką. Wszystko pójdzie zgodnie z planem i będziemy mieć dużo zabawy. Tak powtarzałem sobie w głowie. Resztkę moich niepewności upchnąłem gdzieś głęboko i zamknąłem na cztery spusty. Nie pozwolę, by zniszczyły mi zabawę. Po dotarciu na pawilon jadalny, zdziwiło mnie pojawienie się jednej osoby. Halvor siedział samotnie i jadł kanapki.

   – Udało mi się wreszcie go wyciągnąć ze studia artystycznego – szepnęła do nas Melissa, gdy zauważyła jak w trójkę z ogłupieniem patrzymy na rzeźbiarza lodu.

– To twoja zasługa? – podniosłem brwi w zdziwieniu.

– Tak. To wielkie osiągnięcie zaraz po tym jak zaczął jeść. Niestety biedaczyna nadal się nie odzywa... – dziewczyna przystawiła dłoń do policzka.

– A co z Cesem? – Derward skrzyżował ręce, zmartwiony.

– A nie mów nawet. – Holenderka machnęła ręką. – Nadal nie wychodzi ze swojej kabiny i proszę bardzo. Ja mu tego nie zabraniam. Niech sobie jest obrażony.

– Przepraszam, ale co się stało? – spytałem zmieszany.

– A tak, bo przecież cię tu nie było! – powiedziała Talulla. – No to w skrócie wczoraj, gdy jedliśmy kolację to Melissa zaczęła mówić o Halvorze, na co Ces powiedział: „Ej no halo, ale co z tobą? Czy ty o siebie dbasz?" – szczęściara zrobiła niski głos, udając Australijczyka. – Melissa za to odpowiedziała, że ona sobie radzi. Tamten na to, że Halvor ją tylko wykorzystuję, a ona zaprotestowała. No i wybuchła wielka kłótnia, która skończyła się jak Ces wyszedł wkurzony z pawilonu.

– Halvor wcale mnie nie wykorzystuje. On tylko potrzebuje teraz opieki i rozmowy, ale oczywiście Ces tego nie rozumie. – Melissa skwasiła minę. – Nieważne. Jak mu się zachce wyjść to z nim porozmawiam, a jak będzie chciał się nadal zachowywać jak małe dziecko to mu też tego nie bronię.

– Myślę, że na pewno wszystko się ułoży. – zapewniłem architektę krajobrazu, przy okazji pocieszając samego siebie. Ostatnia rzecz jakiej tu potrzebujemy to więcej kłótni i spięć.

– Trzeba też zwrócić uwagę na to, że każdy z nas jest teraz bardzo zdenerwowany przez motyw. – dorzucił Derward. – Nie możesz zwalać całej winy na niego.

– Może macie rację... – dziewczyna westchnęła po chwili zastanowienia. – Dobrze. Porozmawiam z nim dzisiaj na imprezie. Nieważne, czy będzie tego chciał, czy nie.

   Tuż po zjedzeniu śniadania, pożegnaliśmy się z Melissą. Mój humor poprawiał się z minuty na minutę. Niemalże zapomniałem, czym się tak stresowałem. Oczywiście moje wątpliwości nadal krzyczały, bym ich posłuchał, ale byłem głuchy na ich wołania.

   – Heeeej, Darron... – Talulla przysunęła się do mnie. – Słuchaj, wiesz, że masz bardzo dobre dłonie do gry na harmonijce? A ty, Derward masz za to bardzo ładną głowę. Takiej idealnej wielkości. Mógłbyś być modelem lakieru do włosów.

– Och, ten... dzięki? – odpowiedziałem lekko zmieszany, patrząc na swoje ręce.

– Co ty knujesz? – zmrużył oczy drwal.

– Ja i knuć coś? Pf! Nie, no co ty! – szczęściara machnęła ręką. – Ale mam taką jedną małą, maciupeńką prośbę... – wydęła usta.

– Z czym możemy pomóc? – spytałem.

– Proszę pomóżcie mi z urządzeniem imprezy! – dziewczyna złożyła ręce jak do modlitwy. – Nie mam nic przygotowanego!

– Aha! Wiedziałem, że będziesz to robić na ostatnią chwilę. – Kanadyjczyk pstryknął.

– Dlaczego ją w ogóle zaproponowałaś, jeśli nie miałaś pomysłu na nią? – odezwałem się.

– Nie wiem... No po prostu tak to wypaliłam, nie myśląc o tym! Błagam was! W zamian zrobię dla was wszystko! Posprzątam kabiny, zrobię posiłki, wymasuję stopy... Tylko proszę was o pomoc! – dziewczyna padła na kolana i chwyciła mnie za materiał nogawek moich spodni.

– Hej! Spokojnie, nie musisz aż tak nas prosić! – podniosłem ręce w geście obronnym.

– To prawda. Chętnie ci pomożemy, więc Talulla proszę puść biednego Darrona. Chłopak zaraz nam tutaj zapadnie się pod ziemię ze wstydu przez ciebie. – zaśmiał się Derward.

– Ekstra! Dzięki, dzięki, dzięki! – Irlandka jak szybko padała na kolana, tak szybko wstała. – Dobra. Potrzebujemy jakiś rozrywek i przekąsek.

– Ja mogę pójść do świetlicy i chwycić stamtąd kilka czasopism. Może nawet znajdę jakiś głośnik w magazynie – zgłosił się drwal.

– W takim razie ja i Darron zrobimy taką szamę, że wam skarpetki z stóp spadną! Nawet jeśli ich nie będziecie mieć! – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

   Nie określiłbym jedzenia, które zrobiliśmy z Talullą takim przez, które „spadną nam skarpetki ze stóp". Tartinki, pokrojone owoce i woda z cytryną nie były ambrozją, ale spełniały swoje zadanie jako przekąski na imprezę. Na szczęście nie musiałem z Irlandką się długo zastanawiać jak przeniesiemy to wszystko, bo dziewczyna znalazła w jednej z szafek kosz piknikowy do którego włożyliśmy całe jedzenie. Przez chwilę myślałem, czy nie wrzucić resztek ciast Jagody do środka, ale prędko zrezygnowałem z tego pomysłu. Nasze morale i tak już były wystarczająco nisko.

   Moment po skończeniu przyrządzania wszystkiego zjawił się Derward wraz z obiecanymi czasopismami i odtwarzaczem płyt. Powiadomił nas, że przeszukał cały magazyn, ale nie dał rady znaleźć żadnego głośnika, czy radia, co mnie w ogóle nie zdziwiło. Mistrz Gry na pewno nie chciał, byśmy mieli jakiekolwiek informacje na temat świata poza obozem. Tylko po co? Podejrzewałem, że nikt z nas nie umiałby tak ustawić radia, by porozumieć się z kimś na zewnątrz. Nawet Ces, który majsterkowanie traktował jako hobby. Czyżby dzieje się coś na zewnątrz o czym nie powinniśmy wiedzieć? Jednakże mimo wszelkich starań Mistrza Gry i Monorisu osoba, która przedstawiła się jako Tyche wkradła się do obozu. Jak to zrobiła i w jaki sposób chce nam pomóc?

   – Nad czym tak myślisz, Darron? – Derward wyrwał mnie z moich myśl.

– A tak naprawdę nad niczym. Tylko znowu zastanawiam się nad motywem. – skłamałem. Jeszcze nie mogą wiedzieć o Tyche.

– Zluzuj, Darron. Nie ma się czym przejmować! – zapewniła mnie Talulla. – Mój wielki mózg nie bez powodu wpadł na ten genialny pomysł imprezy. – postukała się palcem po czole.

– Czy przypadkiem nie powiedziałaś nam wcześniej, że nie myślałaś o tym wcześniej? – zapytał drwal z protekcjonalnym uśmiechem.

– Co? Nie, skąd taki pomysł. Ja was tylko robiłam was w bambuko, bo wiedziałam, że mi nie pomożecie inaczej... – szczęściara zrobiła dzióbek i uniknęła naszych spojrzeń.

   Prędko dotarliśmy na basen, gdzie samotnie stała Melissa, wpatrująca się w taflę wody. Architektka krajobrazu była ubrana w zielony, jednoczęściowy strój kąpielowy z małym wycięciem z boku, a na jednym z jej ramion wisiała słomiana torba plażowa.

   – Serwus, Melissa – przywitałem się.

– O, cześć wam – Holenderka się uśmiechnęła, jednak jej uśmiech prędko znikł, gdy zobaczyła nasze stroje. – Oj. Nie powinnam była się przebierać w kabinie, prawda?

– E tam! – Talulla machnęła ręką. – Przynajmniej ty wiesz jak nie tracić czasu w przeciwieństwie do tych kołków. – dziewczyna wskazała na mnie i Derwarda z szerokim uśmiechem.

   Irlandka nie czekając dłużej zniknęła w szatni. Nie chcąc jej przeszkadzać, zacząłem rozkładać przekąski, a Melissa z pomocą Derwarda wyciągneli leżaki i akcesoria basenowe z magazynku. Akurat gdy skończyliśmy, Talulla wyszła z szatni. Dziewczyna miała na sobie dwuczęściowy strój kąpielowy w tropikalny wzór, a w ręce trzymała okulary przeciwsłoneczne z białymi oprawkami.

   – No! Teraz to jestem gotowa na zabawę! – rudowłosa wzięła rozbieg, by wskoczyć do basenu.

– Chwila! – Melissa zatrzymała ją ręką. – Nie zapominaj o kremie przeciwsłonecznym – architektka krajobrazu sięgnęła do torby i wyjęła z niej kosmetyk, który zaaplikowała szczęściarze. – Ostatnie czego chcemy to żebyś dostała udaru słonecznego. Dzisiaj słońce wyjątkowo praży. I pamiętaj, by nie biegać na basenie! Poślizgniesz się i co potem zrobimy?

– Tak, Melissa... – Talulla obniżyła głowę pokornie.

– Nie myślcie sobie, że o was też zapomnę! – ostrzegła mnie i Derwarda Holenderka. – Macie krem przeciwsłoneczny?

– Właściwie to- – drwal próbował wymyślić jakąś wymówkę.

– Bez dyskusji! Też wam go dam i nie chcę żadnego jęczenia. Rozumiemy się? A teraz marsz się przebrać! – przerwała mu dziewczyna.

– Tak, Melissa... – powiedzieliśmy razem z Derwardem pokornie.

   Wszedłem z drwalem do szatni. Nie chciałem denerwować dziewczyny. Aż ciarki mnie przechodziły, myśląc, co mogłaby zrobić, gdybyśmy jej nie posłuchali. Szybko przebraliśmy się w swoje stroje kąpielowe i schowaliśmy ubrania do szafek. Spojrzałem na Derwarda. Miał ubrane wcześniej wspomniane czerwono-czarne kąpielówki. Wychodząc z szatni, zatrzymałem się wpół kroku. Coś przyciągnęło moją uwagę. Jedna z suszarek zamontowanych na ścianie była poluzowana, a jej kabel był odłączony z prądu i został lekko nacięty. Czy to było tutaj wcześniej? Kto to zrobił?

   – Idziesz, Darron? – Kanadyjczyk wychylił głowę do szatni. – Nie denerwowałbym Melissy na twoim miejscu...

– A, tak, tak. Idę. – powiedziałem. Może po prostu ktoś zauważył jakieś uszkodzenie i wyłączył to z prądu dla pewności. Nie było się czym martwić... prawda?

   Nie musieliśmy długo czekać aż reszta obozowiczów przyjdzie na teren basenu. Ostatni zjawili się Halvor i Gaura. Norweg miał na sobie białą bluzę z kapturem, który założył na głowę oraz spodenki kąpielowe o takim samym kolorze, za to Hinduska ubrała się w szkarłatny strój kąpielowy, a jego dolną część zakrywała czarna spódnica plażowa.

   – No! – Talulla głośno klasnęła w dłonie. – To chyba możemy zaczynać, nie?

– Widział ktoś Cesa? – spytała zmartwiona Melissa.

– Nie wydaje mi się, by pan Nivison tutaj był, panno Veilchen! – odezwała się wesoło Ran, mająca na sobie jednoczęściowy strój kąpielowy w kropki.

– Chcesz, żebyśmy go poszukali? – zmartwiona April zdjęła okulary przeciwsłoneczne z oczu. Dziewczyna była ubrana w niebieskie bikini z falbankami.

– Nie trzeba... – odpowiedziała Holenderka. – Pewnie siedzi w swoim domku obrażony na cały świat.

– Nie chciałabyś sobie odłożyć tej torby do szafki? – zaproponowała architektce krajobrazu Gaura.

– A, racja. Dziękuję, Gaura. To ja zaraz wrócę. Nie musicie na mnie czekać. – Melissa prędko zniknęła w szatni.

– To, co? Zaczynamy tą imp- – zdanie Talulli zostało przerwane przez Holenderkę.

– Przepraszam, Talulla, że ci przeszkodziłam, ale... – Niebywała Architektka Krajobrazów wychyliła głowę z szatni. – Nie mogę otworzyć swojej szafki. Czy ktoś mógłby mi pomóc?

– Może ja się na coś przydam – zgłosił się Kaiholo, ubrany w krótki kombinezon piankowy, który zakrywał jego sztuczne tatuaże na ramionach. – Znam się na takich rzeczach. Kilka razy kłódka w mojej szkole też nie działała i musiałem kombinować.

   Surfer wszedł za Melissą do szatni. Czemu czułem niepokój? Wcześniejsze wątpliwości przerodziły się w bijący czerwony alarm. Mój instynkt krzyczał, że zaraz coś okropnego się wydarzy. Tym razem nie dałem rady go zignorować. Czułem narastającą panikę.

   – Wszystko okej, Darron? – Derward położył mi rękę na ramieniu, przez co się lekko uspokoiłem.

– A, tak. Wszystko ze mną klawo. – niepewnie uniosłem kciuk w górę i wymusiłem uśmiech. – Tylko wiesz... taki normalny stresik przed pływaniem.

– Co powiesz na to, byśmy poszli za Melissą i Kaiholo? Może im tam pomożemy. – zasugerował, na co ja tylko kiwnąłem głową.

   Weszliśmy do środka, gdzie Hawajczyk kucając, męczył się z kłódką do szafki Melissy.

   – Udało się wam coś zrobić? – Derward podszedł bliżej dwójki.

– Niestety nie... Jestem pewna, że kod był prawidłowy. – Holenderka patrzyła ze sceptyzmem na pracę surfera.

– Może po prostu kłódka ci się zacięła? Mi się to często zdarzało. – Kaiholo wstał z przykucu.

– Co wtedy robiłeś? – spytała dziewczyna.

– Jeden z moich kolegów zawsze znał taki jeden trik, ale tutaj on nie zadziała. To całkowicie inna kłódka do której jestem przyzwyczajony.

– To może odłożysz torbę do mojej szafki, Melissa? – zaproponował drwal.

– Właściwie to... – dziewczyna upewniła się, że nikogo innego nie ma z nami w pomieszczeniu. – Nie chciałam martwić innych, ale widziałam coś w środku mojej szafki. Nigdy tam niczego nie wkładałam.

– Hm... – Kanadyjczyk spoważniał. – W takim razie zostaje tylko zepsucie kłódki. To jedyny sposób.

– Róbcie co musicie – Melissa kiwnęła głową.

– Znajdziecie dla mnie coś ciężkiego? – drwal zwrócił się do mnie i Kaiholo.

– Ja nawet chyba coś mam – surfer na chwilę zniknął w magazynku, a po chwili wrócił z triumfem niosąc siatkę z metalowym uchwytem teleskopowym. – Czy to wystarczy?

– Wydaje mi się, że tak. – Derward chwycił przedmiot i zważył go w ręce. – Dobra. Radzę się wam odsunąć.

   Gdy w trójkę wzięliśmy dwa kroki w tył, drwal zaczął uderzać metalową częścią siatki o kłódkę. Pierwsze uderzenie. To na pewno nic, Darron. Po prostu przesadzasz. Drugie uderzenie. Chwyciłem mocno materiał moich spodenek i zacząłem go miętosić. Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie- Trzecie uderzenie. Kłódka z głuchym dźwiękiem padła na ziemię.

   Melissa powoli podeszła do szafki i chwyciła jej drzwiczki. Zacząłem szybciej oddychać. Czułem jak moje ciało krzyczało na mnie, by stamtąd uciekał, ale nogi wrosły mi w ziemię. Stałem jak słup soli. Holenderka otworzyła drzwiczki i wtedy na ziemię spadła głowa. Głowa Cesa Nivisona, Niebywałego Cyklisty.

POZOSTALI OBOZOWICZE:

April Clifton, Niebywała Vlogerka [Żywa]

Aurora Motta, Niebywała Swatka [Martwa]

Ces Nivison, Niebywały Cyklista [Martwy]

Clara Ros, Niebywała ??? [Żywa]

Clement Reynolds, Niebywały Weterynarz [Martwy]

Darron Caten, Niebywały Dziennikarz [Żywy]

Derward Tremblay, Niebywały Drwal [Żywy]

Elroy Bêcheur, Niebywały Krytyk Kulinarny [Martwy]

Gaura Sanyal, Niebywała Tancerka Brzucha [Żywa]

Halvor Kjelland, Niebywały Rzeźbiarz Lodu [Żywy]

Jagoda Malinowska, Niebywała Piekarka [Martwa]

Kaiholo Kaiwi, Niebywały Surfer [Żywy]

Lev Medved, Niebywały Akrobata [Żywy]

Melissa Veilchen, Niebywała Architektka Krajobrazu [Żywa]

Ran Tatsumi, Niebywała Gospodarka Teleturniejów [Żywa]

Talulla Collins, Niebywała Szczęściara [Żywa]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top