Rozdział 3-1 Codzienne Życie
Co... ?
Wpatrywałem się w wiadomość, nie wierząc co czytam. „Uratować"? Co ma przez to na myśli? Czy ta osoba może nas stąd wydostać?! Czy może to Mistrz Gry pogrywa sobie ze mną w gierki? Rozejrzałem się dookoła, a mój wzrok utkwił na półce z książkami biograficznymi. Tej samej zza której dobiegł ten łomot. Długo się zastanawiałem czy warto odpisać. Mogło to pójść w każdą stronę. Mimo tego zaryzykowałem i napisałem swoją odpowiedź.
Darron: Kim jesteś?
???: Wybacz. Zapomniałxm się przedstawić. Zwij mnie Tyche.
Darron: Skąd mam pewność, że mogę ci zaufać, Tyche?
Tyche: Idź do szatni przed siłownią. Tam mogę swobodnie ci wszystko wytłumaczyć. Nie rozmawiaj z nikim po drodze.
Podniosłem wzrok znad identyfikatora i spojarzłem na kamerę, która bacznie mnie obserwowała. No tak. Jeśli to nie jest Mistrz Gry, to rozsądne ze strony Tyche, że nie chce, by ktoś inny czytał naszą wiadomość. Zmartwiło mnie ostatnie zdanie. „Nie rozmawiaj z nikim po drodze". Mój plan powiedzenia o tym Talulli i Derwardowi legł w gruzach.
Wyszedłem z biblioteki. Szczerze mówiąc, czułem się jakbym był w jakimś filmie szpiegowiskim. Tajemnicza wiadomość z nieznanym nadawcą i odosobnione miejsce spotkania. Brakowało jeszcze przebrania.
Prawie dotarłem do szatni, gdy ktoś mi stanął na drodze. Dosłownie. Melissa wspięła się po schodach i zobaczywszy mnie, prędko do mnie podeszła.
– Och, Darron! Dobrze, że cię znalazłam. Szukałam cię – dziewczyna wyglądała czymś przejęta.
– Serwus, Melissa – przywitałem się niezręcznie. – Słuchaj, niestety nie mam czasu i muszę-
– Na pewno jesteś zajęty i to rozumiem, ale to zajmie tylko chwilkę. – architektka krajobrazu spojrzała na mnie błagalnymi oczami. Niech to szlag. Dobra w tym jest. – Chodzi o Cesa. Codziennie z nim spędzałam czas, ale dzisiaj chciałabym to zrobić z Halvorem. Biedaczyna musi to bardzo przeżywać, nawet jeśli tego nie ukazuje... – zmartwiona Holenderka przyłożyła dłoń do policzka, a moje wyrzuty sumienia znów powróciły. Nie chcę sobie wyobrażać przez co on musi przechodzić. – Dlatego czy mogłabym cię prosić, abyś spędził dzisiaj czas z Cesem? Okropnie się z tym czuję, że go zostawiam, ale słyszałam od niego, że rozmawialiście w warsztacie i pomyślałam, że do ciebie się może odezwać... Czy mógłbyś to dla mnie zrobić?
– Nie martw się. Spędzę z Cesem trochę czasu. A teraz przepraszam, ale naprawdę muszę iść. – odpowiedziałem, gdy wyczułem, że nadszedł koniec rozmowy.
– Dziękuję ci, Darron. Jestem ci winna! – podziękowała mi Melissa, na co ja uśmiechnąłem się niezręcznie i pomachałem jej.
Nikt inny nie przeszkodził mi w drodze do szatni. Gdy tylko tam dotarłem, zamknąłem drzwi i odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na identyfikator. Żadnych nowych wiadomości od Tyche. Postanowiłem sam do tej tajemniczej osoby napisać.
Darron: Już jestem w szatni.
Tyche: Wiem. Widziałxm jak rozmawiałeś z Melissą.
Darron: Masz dostęp do kamer?
Tyche: Tak, ale nie mogę z nich długo korzystać. Inaczej zostanę wykrytx.
Darron: Jesteś na terenie obozu?
Tyche: Tak. Ukrytx przed Monorisu i Mistrzem Gry.
Darron: Skąd mam wiedzieć, że to ty nie jesteś tym Mistrzem Gry?
Tyche: Zapewne zauważyłxś brak trucizn w gabinecie pielęgniarskim. To ja to zrobiłxm.
Darron: To mógł zrobić ktokolwiek.
Tyche: Dobrze, więc. Pamiętasz to co się stało Monorisu na ostatniej Obozowej Rozprawie? Udało mi się włamać do jego systemu i podać mu co ma powiedzieć. Niestety szybko zostałxm wyrzuconx. Ma dobry system.
Darron: Kim ty naprawdę jesteś?
Tyche: Nie mogę ci zdradzić mojego prawdziwego imienia. Proszę posłguj się moim pseudonimem. Mogę ci zdradzić jedną rzecz. Jestem z Organizacji Fortuny.
Darron: Organizacja Fortuny? Co to?
Tyche: Zaraz mnie wykryją. Nie mów nikomu, że ze mną pisałeś. Skontaktuję się z tobą później.
Mimo moich dalszych wiadomości żądającymi odpowiedzi, nie dostałem żadnej od Tyche. Organizacja Fortuny? Powtarzałem sobie tą nazwę, wychodząc z szatni. Organizacja Fortuny, Organizacja Fortuny, Organizacja Fortuny... Co to jest? Powinna być związana z Akademią Fortuny. Obie nazwy mają w sobie imię rzymskiej bogini losu. Tylko czym zajmowała się ta Organizacja? Skarciłem się w głowie. Za dużo myślę. Nie chcę dostać kolejnego bólu głowy. Zwłaszcza, że poprzedni już zniknął.
Postanowiłem pójść do sklepiku obozowego. To na pewno odwróci moją uwagę od wiadomości Tyche, krążących mi po myślach.
Podszedłem do kasy, wyjąłem swój identyfikator i wybrałem pięć prezentów do wylosowania. Tak jak poprzednio przesunąłem urządzeniem po ekranie, a po chwili wysunęła się głęboka szuflada. Wyjąłem prezenty. Różowe okulary, scyzoryk, kubek z cytatem, przenośna konsola i... aromaty do ciasta. Spojrzałem w stronę kamery. Czy Mistrz Gry ze mnie sobie kpi? Wcześniej, gdy losowałem prezenty także dostałem prezent związany z byłym mordercą. Chciałem się złościć i rzucić wszystko na ziemię, ale tylko objął mnie smutek i narastające uczucie bezradności. Chwyciłem wszystkie prezenty i wyszedłem ze sklepiku, trzaskając drzwiami.
Znalazłem się w swojej kabinie. Odłożyłem zdobyte przeze mnie rzeczy i rzuciłem się na łóżko. Mam tego dość. Tej całej zabójczej gry, tego wszystkiego. Chcę wrócić do mojego domu. Chcę się położyć w moim łóżku. Chcę przeczytać moje książki. Chcę spędzić czas z moją ciocią. Chcę stąd wyjść. Przekręciłem się na bok. Kim naprawdę jest ta osoba, która zwała się Tyche? Czemu nam pomaga? Czym jest Organizacja Fortuny? Czemu dostałem bólu głowy po zobaczeniu zdjęcia Aurory i Jagody? Czekałem na odpowiedzi, ale żadne nie nadeszły. Pokręciłem głową. Nie mogę dużo myśleć.
Podniosłem się z łóżka i spojrzałem na prezenty, które dostałem. Muszę spędzić z kimś czas, inaczej oszaleję. Myślę, że scyzoryk zdecydowanie się spodoba Cesowi. Schowałem go do kieszeni i wyszedłem z kabiny.
Nie musiałem szukać Niebywałego Cyklisty długo. Ani w ogóle. Chłopak stał przed kabiną Melissy, trzymając skrzynkę na narzędzia. Podszedłem do niego, na co ten się do mnie odwrócił.
– Serwus, Ces – przywitałem się. – Co robisz?
– Cześć. Nic takiego. Chcę coś zrobić z drzwiami do łazienki w kabinie Melissy – odpowiedział, przekręcając klucz w zamku.
– A co z nimi nie tak? – zaciekawiłem się, na co chłopak westchnął zdenerwowany.
– Mówiła mi, że nie otwierają się, jeśli nie wciśnie klamki i ich podniesie. Powiedziałem jej, że pomogę, ona dała mi klucz i oto jestem. – wytłumaczył niechętnie. – A ty czego chcesz?
– Ano... Mogę ci pomóc jak chcesz – zaproponowałem. Nie wiedziałem, czy to był taki dobry pomysł. Prędzej te drzwi mogą się bardziej zniszczyć, niż naprawić. Niestety teraz nie mogę się wycofać.
– Jak chcesz to możesz... – Ces wzruszył obojętnie ramionami i wszedł do środka kabiny, a ja z nim podążyłem.
Od razu uderzył mnie zapach ziół i kwiatów po znalezieniu się w środku. Każdy kąt małej przestrzeni był zajęty przez rośliny. Bałem się, że przypadkowo mogłem przewalić jedną z doniczek, czy uderzyć się w jedną z tych wiszących. Spojrzałem na Cesa, który pewnie kroczył po pokoju i zwinnie omijał doniczki. Musiał tutaj wcześniej być. Chłopak postawił skrzynkę na narzędzia przy drzwiach i na mnie czekał. Westchnąłem niepewnie. Mam nadzieję, że niczego nie zepsuję.
Podczas, gdy naprawialiśmy drzwi Australijczyk próbował próbował ze mną prowadzić rozmowę, co mnie mocno zdziwiło. Widziałem, że chciał przełamać pierwsze lody i to doceniałem. Mimo tego, jeżeli dłużej, by tak mieszał się we własnych słowach to spłonąłby ze wstydu, więc się poddał i skupił na drziwach, które po chwili zostały naprawione. Bardziej przez Cesa, bo ja stałem bezużytecznie i podawałem mu narzędzia (nawet jeśli nie znałem połowy ich nazw).
– Dzięki za pomoc – Niebywały Cyklista wstał i podał mi rękę. Kąciki jego warg drgnęły lekko w górę. Czy to był uśmiech? Trudno mi było powiedzieć jak nigdy nie widziałem, by to robił. Powinien częściej to robić. Pasowało mu.
– To nic takiego. Poza tym ty wszystko zrobiłeś – ścisnąłem jego dłoń.
– Bez ciebie robiłbym to dłużej – Ces puścił moją dłoń.
Wtem nastała niezręczna cisza, która trwała wieki. Przynajmniej tak mi się zdawało. Oboje staliśmy, nie wiedząc, czy się możemy ruszyć, czy nie. Wreszcie postanowiłem to przełamać. Inaczej tym razem oboje będziemy chcieli się zapaść pod ziemię. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i podałem go Australijczykowi.
– Proszę. Wylosowałem go w sklepiku obozowym i pomyślałem, że ci się spodoba – podałem prezent chłopakowi, który przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć.
– Och... Em... Dzięki... – Ces próbował udawać niewzruszonego, ale widziałem, że mu się bardzo spodobał. – Wiesz, że taki kiedyś miałem? Dostałem na urodziny.
– Kto ci go podarował? – spróbowałem pociągnąć gdzieś rozmowę.
– Mój nauczyciel. Równy z niego gość. Myślę, że byście się polubili. On też jest taki oldskulowy.
– Nauczyciel? – zdziwiłem się, a na wzrok cyklisty szybko się poprawiłem. – Nie zrozum mnie źle! To bardzo klawo, że tak zrobił, ale nigdy nie słyszałem, by nauczyciel dawał uczniowi prezent urodzinowy...
– No tak. Racja – Ces wydawał się zawstydzony tym, że tego nie zrozumiał. – Po prostu... on jest tak jakby moim drugim ojcem. Trudno mi to wytłumaczyć. To długa historia.
– Mam czas – nacisnąłem na chłopaka. Zaciekawił mnie, więc mu nie odpuszczę.
– No dobrze... Gdzie by tu zacząć... A, dobra. Już wiem. – Ces podrapał się po karku, wzdychając. – Mój ojciec od zawsze chciał być sportowcem, ale kontuzja z liceum podcięła mu skrzydła. Dlatego, gdy ja się urodziłem, to był uradowany. Od dziecka pchał mnie do uprawiania sportu. Uczył mnie, że zawsze muszę być najlepszy i nie mogę nigdy przegrywać. Wydaje mi się, że chciał spełnić swoje marzenia przez mnie. Nie winię go za to, ale... – cyklista spróbował znaleźć jakieś słowo, ale tylko potrząsnął głową. – Nie wiem jak to ująć.
– Chyba rozumiem. Nie chciałeś być widziany tylko jako ktoś kto spełniby jego marzenia. Chciałeś, by też cię widział jako syna? – zapytałem.
– Dokładnie. – chłopak potwierdził. – Nie mogłem mu tego powiedzieć w twarz, oczywiście. Złamałbym mu serce, a widziałem jaki był szczęśliwy wraz z mamą. Tak z czasem wygrywałem coraz więcej nagród za pierwsze miejsca w wyścigach, ale moje oceny na tym ucierpiały – Australijczyk przekręcił scyzoryk w rękach. – Mój nauczyciel to zauważył i zaczął mi pomagać w lekcjach. Wprowadził mnie także w świat majsterkowania i składania modeli. Wszyscy uważali go za świra, ale na niczym się nie znali. Gdyby nie on to przesiedziałbym pewnie kilka klas. On jako jedyny nie widział mnie jako głupiego sportowca. – Ces machnął ręką i skwasił minę, która po chwili złagodniała. – Pamiętasz jak rok temu odbył się ten wyścig rowerowy przez Australię?
– Pewnie. Wiem, że go wygrałeś, prawda? To pewnie ci załatwiło bilet do Akademii Fortuny. – odpowiedziałem z pokrzepiającym uśmiechem.
– Tia... Szczerze mówiąc, chciałbym go nigdy nie wygrać. Ja nie zasługiwałem na tamto pierwsze miejsce.
– Jak to? – zdziwiłem się.
– Widzisz... Hm... Mogę ci zaufać, prawda? Nikomu o tym nie powiesz? Ani nie napiszesz żadnego artykułu na ten temat?
– Oczywiście. Co cię trapi?
– Dobra... – Ces ciężko westchnął, jakby miał za chwilę opowiedzieć swój największy sekret. – Myślałem, że to będzie wyścig jak każdy inny. Wyprzedzałem z łatwością innych uczestników. Nie mogłem się poddać. Wszyscy na mnie liczyli. Ostatecznie, byłem łeb w łeb z jedną dziewczyną. Widziałem przed sobą linię mety. Wszystko szło dobrze, aż do momentu, gdy moja przeciwniczka mnie wyprzedziła. Nie mogłem jej dogonić. Myślałem, że przegram i zawiodę całą swoją rodzinę, ale... – chłopak zawahał się. Wyglądał jakby bardzo trudno mu było to powiedzieć.
– Nie musisz mi o ty mówić, jeśli nie chcesz... – zapewniłem cyklistę, trochę żałując wcześniej decyzji naciskania na niego.
– Zacząłem to skończę, nie? – odburknął Ces, jednak po chwili jego mina złagodniała. – Sory. Po prostu nie lubię o tym opowiadać, ale muszę się komuś innemu, niż Melissa o tym wygadać. W każdym razie moja przeciwniczka przewaliła się na swoim rowerze. Nie była to zwykła stłuczka z której mogła się szybko podnieść. Byliśmy na górzystym terenie i ona... – chłopak ciężko westchnął. – Ona wypadła z drogi i stoczyła się po wzgórzu wraz ze swoim rowerem. Słyszałem, że przeżyła, ale musiała być hospitalizowana przez kilka miesięcy, nie wliczając rehabilitacji. Ja... ja nawet się nie odwróciłem, by sprawdzić, czy jej nic nie jest. Po prostu jechałem przed siebie, by wygrać. Dotarłem do mety, ale... nie czułem się dumny z tego. Gdybym tylko się zatrzymał i byłbym wystarczająco szybko, to może... to może dałoby się ją uratować... – Ces przymknął oczy.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Byłem zszokowany tym co usłyszałem. Coś tam czytałem o takim wypadku, ale nie wiedziałem, że odbył się on podczas wyścigu, który Ces wygrał! Dziennikarstwo sportowe to nie była moja działka. Ja się zajmowałem opisywaniem aktualnych zdarzeń i ujawnianiem prawdziwej natury wielu ludzi.
Spojrzałem na chłopaka, który mocno przygryzał patyczek od lizaka. Narastająca cisza stawała się coraz bardziej niezręczna. Szukałem dobrych słów, by jak najdelikatniej na to odpowiedzieć. Wreszcie po za długiej minucie się odezwałem:
– Słuchaj, Ces... To nie była twoja-
– Właśnie, że moja! – chłopak krzyknął. – Melissa próbowała mi to samo powiedzieć, ale ja wiem w środku, że, gdybym się zatrzymał i nie wiem... złapałbym ją za rękę to ona nie byłaby tak poraniona!
Wybuch Australijczyka mnie naprawdę zdziwił. To nie był ten sam chłopak, który każdego miał w nosie i nie interesowały go żadne interakcje z innymi. Słyszałem w jego głosie ból i żal. Głośno westchnąłem, przytłoczony tą sytuacją.
– Wiesz... – zacząłem, szukając dobrych słów. – Nie warto żyć w przeszłości.
– Co? – Ces spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
– Chodzi mi oto, że możliwe, iż rzeczywiście mogłeś pomóc tej dziewczynie. Mogłeś jej podać tą rękę, ale czy warto nad tym ciągle rozmyślać? – wytłumaczyłem. – Sam mówiłeś, że tego żałujesz i słyszę to po twoim głosie. Czy ta dziewczyna lub jej rodzina powiedzieli ci kiedyś, że cię nienawidzą?
– No nie, ale-
– No właśnie. Pomyśl nad tym. Jeśli będziesz ciągle rozpaczał nad błędami w przeszłości, których nie możesz naprawić to twoje życie przeminie ci prosto przed nosem. Chciałbyś tego? – powiedziałem, patrząc cykliście prosto w oczy.
– Wiesz, Darron... - chłopak powiedział po długiej ciszy. – Rzeczywiście byś się nieźle skumplował z moim nauczycielem. Jesteście prawie tacy sami. – chłopak ponownie się uśmiechnął. – Dzięki, stary.
Spędziłem jeszcze trochę czasu z Niebywałym Cyklistą. Fasada nieżyczliwości i wrogości cyklisty powoli przy mnie runęła. Widziałem jak chłopak opowiada z pasją o swoim prawdziwym hobby majsterkowania oraz o swoim nauczycielu. Myślę, że nasza przyjaźń bardziej się zacieśniła. Pożegnałem się z chłopakiem i wyszedłem z kabiny Melissy.
Czułem się bardzo zmęczony i głodny, ale nie miałem ochoty teraz iść na pawilon jadalny. No tak. Nie jadłem żadnego porządnego śniadania przez Monorisu, a senność pojawiła się przez to całonocne pisanie. Jutro coś zjem. Wszedłem do swojej kabiny i po zamknięciu drzwi, upadłem na łóżko. Pytania dotyczące wszystkiego co się wydarzyło krążyły mi w myślach aż do momentu, gdy zasnąłem.
Obudziłem się po powiadomieniu Monorisu. Może Ces wie jak wyciszyć te głośniki? Mam już dość głosu tej wiewiórki. Wstałem z łóżka i przygotowaniu się do dnia, popatrzyłem na prezenty, które mogę komuś dać. Po chwili zastanowienia schowałem je do torby, którą później chwyciłem i wyszedłem z kabiny. Jak zawsze czekali na mnie Derward i Talulla. Rozpoczęliśmy rozmowę, ale ja ledwie słuchałem. Cały czas w głowie odbijały mi się słowa Tyche. „Nie mów nikomu, że ze mną pisałeś"... Komu mogę zaufać, a komu nie? Spojrzałem na Talullę i Derwarda. Korciło mnie, by wyjawić coś o Tyche, ale postanowiłem dotrzymać tajemnicy. Nie powiem nic o tej osobie innym, aż nie dowiem się więcej. Musiałem się na czymś innym skupić. Spojrzałem na Talullę i zauważyłem, że zdobyła kilka nowych akcesoriów. Dziewczyna miała zawiniętą na włosach czerwoną bandamkę oraz więcej pierścionków i bransoletek na rękach. Skąd ona to wszystko miała? Może Derward jej to dał albo sama to kupiła ze sklepiku obozowego... Widziałem tam wiele biżuterii.
– Darron? Darron! – Derward chwycił mnie za ramię, zanim mogłem wpaść na kolumnę. – Wszystko okej?
– Odpłynąłeś od nas, czy co? Myślałam, że jakiś demon cię opętał – Talulla się zaśmiała.
– A tak, tak. Przepraszam. Zamyśliłem się... – odpowiedziałem.
– Nie musisz przepraszać. Po prostu następnym razem spróbuj nie myśleć tak dużo o niebieskich migdałach, dobra? – drwal delikatnie się uśmiechnął.
Kiwnąłem głową i wreszcie dotarłem z moimi przyjaciółmi na pawilon jadalny. Znów nie widziałem Halvora. Przygryzłem wargę. Mam nadzieję, że Melissa mu coś przynosi do jedzenia, gdy go odwiedza. Skarciłem się w głowie. Nie myśl o tym. Gdybym nie odkrył morderstwa Jagody to wszyscy bylibyśmy martwi.
Po zjedzeniu śniadania, spojrzałem kto został na pawilonie jadalnym. Kaiholo. Idealnie. Muszę się dowiedzieć, dlaczego zachowuje się w taki sposób. Trzeba tylko delikatnie dobierać słowa. Przysiadłem się do chłopaka, który właśnie dokańczał swój omlet.
– Siema, ziom – chłopak z uśmiechem mnie przywitał, przybijając mi żółwika.
– Serwus... ziom... – spróbowałem dać ten sam przydomek Kaiholo, ale to tylko sprawiło, że skrzywiłem się z żenady. – Sam zrobiłeś ten omlet? – chciałem w jakikolwiek sposób rozpocząć rozmowę.
– Oczywiście, ziom! Mogę ci zdradzić mój sekret. Zawsze do mojego omletu dodaje ananas, który idealnie komponuje się z serem! Poza tym jest świetnym źródłem białka, więc- – surfer urwał swoje zdanie w połowie. – Znaczy... ja jedynie to jem, by mieć białko na wyrywanie lasencji... – chłopak wymusił śmiech. Teraz jest moja szansa!
– Kaiholo, czemu to robisz? Czemu tak szybko urywasz swoje zdania? – spytałem, wiercąc go wzorkiem.
– O co ci chodzi, ziom? – Hawajczyk unikał mojego spojrzenia jak ognia, po czym szybko wziął się za dokańczanie swojego śniadania.
Muszę szybko coś wymyślić, bo inaczej nigdy nie dowiem się, dlaczego Kaiholo tak robi! Myśl, Darron, myśl! Oświeciło mnie. Wyjąłem przenośną konsolę do gier z płóciennej torby. Od razu przykuła zainteresowany wzrok Kaiholo. Aha! Tu cię mam!
– Wow, ziom! Zdobyłeś tą konsolę?! Myślałem, że to niemożliwe! – zapytał chłopak zafascynowny urządzeniem.
– A tak, zdobyłem, ale jakoś nie jestem wielkim fanem gier... – powiedziałem niby nonszalancko. – Chciałbyś ją? Może tobie się przyda.
– Naprawdę? Dałbyś mi ją? – zdziwił się surfer.
– Oczywiście, ale tylko pod jednym warunkiem – machałem konsolą w powietrzu. – Musisz mi powiedzieć czemu się tak zachowujesz. Czemu tak prędko urywasz zdania i czemu boisz się tego powiedzieć. – czułem się okropnie tak manipulując Hawajczyka, ale tylko tak mogę od niego wyciągnąć rzetelne informacje. Nauczyłem się tego od mojej współpracowniczki w redakcji.
Podekscytowana twarz surfera prędko przerodziła się w... przestraszoną. Czego on się boi? Teraz to mnie bardziej zaintrygował. Kaiholo długo podejmował decyzje, grzebiąc w swoim już prawie zjedzonym omlecie. Wreszcie odłożył widelec.
– Dobra. Powiem ci... – chłopak westchnął pokonany. – Tylko, błagam nie mów nikomu o tym co teraz ci powiem!
– Spokojnie, możesz mi zaufać – uśmiechnąłem się lekko i podałem konsolę Hawajczykowi.
Kaiholo chwycił do ręki urządzenie i widziałem, że chciał z nim uciec. Mimo tego chłopak zmarszczył brwi w zdeterminowaniu i został na swoim miejscu. Długo szukał odpowiednich słów, aż wreszcie się odezwał:
– Więc... ja... ja się wstydzę – wyznał surfer. – Wstydzę się, że wszyscy będą się śmiać z moich zainteresowań...
– Chodzi ci o surfing? Przecież to twój talent... – nie rozumiałem.
– Nie. Mówię o czymś innym. – Kaiholo wyglądał jakby miał zaraz zapaść się pod ziemię. – Ja... kiedyś byłem wielkim frajerem. Kochałem matematykę i zagadki logiczne. Czytałem komiksy, a nawet zbierałem figurki... Kochałem o tym gadać.
– Dlaczego przestałeś się tym interesować?
– Przestałem, bo... bo przez moje hobby byłem dręczony w szkole. Większość przerw spędzałem w toaletach, płacząc. Chciałem tylko jednego przyjaciela. Czy ja pytałem o za dużo? – Hawajczyk westchnął. – Myślałem, że żaden się nie zjawi, ale pewnego dnia... jedna z dziewczyn do mnie zagadała. Normalnie. Jakbym nie był jakimś dziwakiem. Wiesz jaki byłem wtedy szczęśliwy? Spędzałem z nią prawie cały swój czas i uważałem ją za swoją przyjaciółkę. Nawet może mi się podobała, ale... – surfer wyglądał, jakby zagubił się we własnych wspomnieniach.
– Ale? – przywróciłem Kaiholo do ziemi.
– Ona tylko mnie wykorzystała. Kupowałem jej co chciała, bo nie chciałem stracić jedynej przyjaciółki. Myślałem, że tak to działa. – odpowiedział. – Aż wreszcie po dwóch miesiącach zaczęła mnie ignorować, ale gdy przesadziłem z kolejną próbą rozmowy to nasłała na mnie swoich kolegów, którzy mnie pobili. Pamiętam jak w tamten dzień po szkole leżałem cały dzień w łóżku i jedynie wpuszczałem do pokoju moją przyrodnią siostrę. Chciałem być jak jej chłopak. Chciałem mieć wielu przyjaciół, chciałem być przystojny, chciałem być fajny... Chciałem po prostu być lubiany. Dlatego, gdy musiałem zmienić szkoły przez nową pracę ojca to byłem w niebiosach. Tam mnie nikt nie znał. Tam mogłem zostać nowym sobą. Tam nie byłem już Kaiholo-frajerem. Wyrzuciłem wszystkie komiksy, przestałem interesować się matematyką, zmieniłem styl ubioru i zacząłem surfować, bo widziałem jak wielu fajnych kolesi tak robi.
– Czyli tak zdobyłeś swój talent? – upewniłem się.
– Tak. – Kaiholo kiwnął głową. – W nowej szkole od razu znalazłem sobie grupkę znajomych. To byli popularni ludzie. Chłopacy zmieniali dziewczyny co tydzień. Wiedziałem, że to było złe, ale nie mogłem przepaścić swojej jedynej szansy na bycie popularnym! Dlatego zacząłem się zachowywać jak oni. Zmieniałem dziewczyny jak rękawiczki, traktowałem je okropnie i próbowałem nie myśleć o- – Hawajczyk ugryzł się w język.
– O czym? – spytałem. – Możesz mi powiedzieć. Nie będę się śmiał. Nie powiem też nikomu. Jesteśmy przyjaciółmi, nie? – uśmiechnąłem się, zapewniając chłopaka. Na ostatnie zdanie surfer się zdziwił, podnosząc brwi.
– No dobra... – Kaiholo westchnął i z trudem wypowiedział następne słowa. – Próbowałem nie myśleć o tym jak niektórzy z chłopaków są ładni... – surfer skulił się, jakby miał zaraz zostać uderzony.
– Przepraszam, ale nie rozumiem co w tym złego? – przekręciłem głowę na bok.
– Nie uważasz to za dziwne? – chłopak uniósł brwi i się podniósł. – Nie uważasz za dziwne, że chciałbym być zarazem z dziewczynami, jak i z chłopakami?
– Nie... Nic w tym złego. – pomachałem głową. – Sam jestem biromantyczny, więc wiem o co ci chodzi. – zaśmiałem się cicho, drapiąc się po karku.
– Jesteś bi? – Kaiholo się zdziwił.
– Tak i jeszcze aseksualny. Wiem trochę skomplikowane – ponownie się zaśmiałem. – Ty też?
– Co? Nie! Znaczy... może? Nie wiem... – surfer wyglądał na bardzo skonfliktowanego.
– Spokojnie. Każdy w innym czasie sobie zdaje sprawę z tego. Mi to osobiście też zajęło długo. – zapewniłem chłopaka, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Dzięki, ziom. – powiedział Hawajczyk i po chwili zastanowienia mnie przytulił. – Nawet nie wiesz jak mi pomogłeś...
Pogawędziłem jeszcze chwilę z Kaiholo, po czym się z nim pożegnałem. Zauważyłem, że chłopak po tej rozmowie wydawał się... weselszy i bardziej otwarty. Chyba chciał od dłuższego czasu komuś się z tego wyżalić, ale nie miał komu. Cieszyłem się, że mu pomogłem. Spojrzałem do torby, ale zanim mogłem wyjąć z niej kolejny prezent usłyszałem... dżingiel z głośników.
– Uwaga, obozowicze! Proszę zbierzcie się na basenie. Mam dla was niespodziankę – piskliwy głos Monorisu zachichotał.
Od razu poczułem jak mój żołądek skręca się ze strachu. Chwyciłem się za brzuch i nieświadomie zgniotłem materiał mojego swetra. Wiem, że to kolejny motyw. Bez dwóch zdań. Czułem jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i chwyciłem się stołu, by nie upaść na ziemię. Zluzuj, Darron. Wdech i wydech. Kilka razy głęboko oddychałem, aż do momentu, gdy się uspokoiłem. Ze strachem ruszyłem na basen.
Wszyscy już czekali niecierpliwie na miejscu. No... prawie wszyscy. Halvor przybył jako ostatni. Miał nałożony kaptur na głowę i ciągle patrzył na ziemię. Przygryzłem wargę i odwróciłem wzrok. Rzeźbiarz lodu wyglądał jakby był tylko skorupą dawnego siebie. Wcześniej też z nikim za bardzo nie rozmawiał, oprócz z- Potrząsłem głową. Nie mogę teraz o tym myśleć. Czekaliśmy niecierpliwie na opieukna obozu, który pojawił się w kłębie dymu.
– Witajcie, dzieci – przywitał się Monorisu. – Jak się dzisiaj czujecie? Wiecie, że nie chciałbym byście się rozchorowali...
– Od kiedy jesteś taki opiekuńczy? – prychnęła Gaura.
– Nie chcę byście się rozchorowali, bo to taka lamerska śmierć. Choroba. Phi! Ja chcę widzieć krew, flaki! – agresywniejsza wersja maskotki się odezwała.
– Zachem tu jesteśmy? – spytał Lev.
– Chyba już znasz odpowiedź, prawda, dziecko? – Monorisu uśmiechnął się złowieszczo. – Czas na motyw!
POZOSTALI OBOZOWICZE:
April Clifton, Niebywała Vlogerka [Żywa]
Aurora Motta, Niebywała Swatka [Martwa]
Ces Nivison, Niebywały Cyklista [Żywy]
Clara Ros, Niebywała ??? [Żywa]
Clement Reynolds, Niebywały Weterynarz [Martwy]
Darron Caten, Niebywały Dziennikarz [Żywy]
Derward Tremblay, Niebywały Drwal [Żywy]
Elroy Bêcheur, Niebywały Krytyk Kulinarny [Martwy]
Gaura Sanyal, Niebywała Tancerka Brzucha [Żywa]
Halvor Kjelland, Niebywały Rzeźbiarz Lodu [Żywy]
Jagoda Malinowska, Niebywała Piekarka [Martwa]
Kaiholo Kaiwi, Niebywały Surfer [Żywy]
Lev Medved, Niebywały Akrobata [Żywy]
Melissa Veilchen, Niebywała Architektka Krajobrazu [Żywa]
Ran Tatsumi, Niebywała Gospodarka Teleturniejów [Żywa]
Talulla Collins, Niebywała Szczęściara [Żywa]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top