Rozdział 2-2 Codzienne życie


   Jak zwykle obudziło mnie powiadomienie Monorisu, które zignorowałem. Bez zbędnego ociągania, przebrałem się i wyszedłem z kabiny. Zamykając drzwi, zdałem sobie sprawę z czegoś. Codziennie mam tą samą rutynę. Nie chciałem tego przyznawać, ale to miejsce mi coraz mniej przeszkadzało. Czemu jeszcze nikt się nie zorientował, że zniknęliśmy? Zaginięcie takich sławnych osób jak April, czy Ran od razu zostałoby zauważone. Dlaczego więc nikt po nas nie przychodzi? Potrząsnąłem głową, przerywając przemyślenia. Nie chcę sobie zniszczyć humoru na początek dnia. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem Talullę i Derwarda zbliżających się do mnie. To chyba stało się taką naszą małą tradycją.

   Przywitałem się z nimi i razem zmierzyliśmy w stronę pawilonu jadalnego. Gdy tylko znalazłem się w jego pobliżu w moje nozdrza uderzył zapach świeżo upieczonego chleba. Usiadłem na swoim miejscu i rozejrzałem się. Niektórzy jeszcze dochodzili i sądząc po ich wyrazach twarzy, byli tak samo zachwyceni aromatem jak ja. Moment później Jagoda wychyliła głowę z kuchni i upewniając się, że wszyscy już siedzą na swoich miejscach, wyszła z pomieszczenia wraz z Aurorą i Halvorem. Cała trójka niosła najróżniejsze wypieki. Od zwykłego chleba po maślanych rogalikach kończąc. Niektóre z nich pewnie były resztkami z uczty. Gdy tylko wszystko odłożyli, skierowałem pytający wzrok na Jagodę.
   - Um... Cześć wam! Pewnie się zastanawiacie po co to wszystko... - zaczęła piekarka, nerwowo ściskając swój fartuch. - Więc... Aurora wpadła na pomysł, by...

- Właściwie to razem z Jagodą to wymyśliłyśmy! - swatka przerwała Polce, na co ta westchnęła z ulgą. - Chodzi nam o to, że... - Aurora wzięła głęboki oddech. - Organizujemy bal!
- Bal? - podniósł brew Ces, przygryzając patyczek do lizaka. - Co my mamy pięć lat, by brać udział w balach? - na ten komentarz dostał od Melissy kuksańca w ramię.

- Zapomniałyście co się stało poprzednio, gdy to zrobiłyście? - Clara podniosła brew, patrząc na dziewczyny. - Jeden z nas został zamordowany. Chcecie to powtórzyć?

- Znaczy... ja... my... - Aurora widocznie została wybita z rytmu po komentarzu Meksykanki.

- Ach, przestańcie! Dziewczyny chcą się postarać i powinniśmy to docenić! - zbeształa dwójkę Melissa, machając ręką.

   - No ja bym to docenił na waszym miejscu, dzieci – odezwał się piskliwy głosik... Monorisu.

- Ach! - April podskoczyła przestraszona, gdy pluszak znikąd się pojawił. - Co ty tutaj robisz?!

- Witajcie! Tęskniliście za mną? Na pewno! - Monorisu wskoczył na stolik. Pluszak był przebrany w strój Świętego Mikołaja i trzymał w łapkach duży worek.

- Co to wszystko ma znaczyć? - spytała się Gaura, bawiąc się włosami.

- Jak myślicie, dzieci? Czas na motyw – mimo swojego niemądrego przebrania Monorisu był przerażająco poważny.

- M... Motyw? - Aurora cofnęła się o kilka kroków. - Nie...

- Co tym razem? - Clara skierowała poważny wzrok na opiekuna obozu.

- Tam dara dam! - zanucił Monorisu, wysypując z worka jego zawartość.

- Jaki związek mają te pierdoły z motywem? - Ces podniósł brew, wskazując na przedmioty teraz leżące na stole, które różniły się od siebie diametralnie. Mogłem wśród tej sterty ujrzeć klucz francuski, ale także... dzidę?
- Wpierw, dzieci chciałbym byście wzięli przypisane do siebie bronie. Zróbcie to szybko, proszę! - oznajmił Monorisu, a po chwili niepewności każdy zaczął przeszukiwać stertę, by znaleźć rzecz ze swoim imieniem. Prędko znaleźliśmy do siebie przypisane „bronie" jak to ujął Monorisu. Z tego co zaobserwowałem były one związane z naszymi talentami. Derward dostał siekierkę, Halvor dłuta i młotek, a mi się trafił... długopis. Spróbowałem podpatrzeć jaki przedmiot dostała Clara, ale ona prędko go schowała pod stół.

- Możesz nam wreszcie wytłumaczyć o co chodzi, ziom? - spytał Kaiholo.

- Widzicie, dzieci. Wasz motyw polega na tym, iż jeśli kogoś zabijecie podanymi wam broniami i tylko nimi... Nie przeprowadzę Obozowej Rozprawy. – pluszak oznajmił.

- I tyle? To jest twój cały motyw? - prychnęła Gaura.

- Tak! To wszystko, dzieci! Zabijecie kogoś własną bronią i finito! - Monorisu obrócił się wokół własnej osi.

- Um, ale... czy nie jest to trochę niesprawiedliwe? - wtrąciła się April. - Nie żebym chciała kogoś zabić, ale niektórzy mają bardziej efektywne narzędzia zbrodni, niż inni... – w tym momencie dziewczyna wskazała na Talullę, która z lekką niepewnością badała wzrokiem krótki miecz otrzymany w ramach motywu.

- Wiedziałem, że ktoś z was o to zapyta, dzieci – pokiwał głową pluszak. - Mogę wam powiedzieć tylko tyle, że wszyscy macie równe szanse. Nie wszystko jest takie jakie się wydaje, dzieci – po tym zdaniu Monorisu zniknął w kolejnym kłębie dymu, zostawiając nas samych.

   Tak jak poprzednio po zniknięciu opiekuna obozu zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Ciężko było mi przyznać to, że Monorisu lub ktokolwiek nim steruje, dobrze przemyślał motyw. Na pewno poprzedni ot tak nie zniknął nam z pamięci. Nadal nie wiemy, co się dzieje z naszymi bliskimi, ale po zobaczeniu egzekucji Clementa wiadomym było, że teraz każdy bałby się kogoś zamordować. Dlatego, więc możliwość obejścia się bez Obozowej Rozprawy wydawała się bardzo obiecująca... Nie! Nie mogę tak myśleć! Nie mógłbym kogoś zamordować!

   Jagoda lekko odchrząknęła, przerywając ciszę, jak i moje przemyślenia, za co byłem jej wdzięczny. Zwróciła tym na siebie wzrok wszystkich, co spowodowało, że lekko się przestraszyła, ale przełknęła ślinę i spojrzała na każdego z nas.

   - Słuchajcie! Nie możemy się dać tak łatwo zastraszyć przez tego miśka! - dziewczyna uderzyła lekko dłońmi w blat stołu.

- Mówiłaś tak ostatnio, a pamiętasz co się stało, prawda? - Clara przerwała piekarce zanim ta dalej pociągnęła swoją myśl, przez co tylko otrzymała lodowate spojrzenie ze strony Halvora.

- No tak, ale skąd mielibyśmy wiedzieć, że Clement wykorzysta to przeciwko nam? - Aurora odpowiedziała za Jagodę, a Halvor zgodził się z Włoszką, tylko kiwając głową.

- Co chcecie konkretnie zrobić z tym balem? - Ces głośno westchnął i zdjął nogi ze stołu. Coś czułem, że Melissa kazała mu to zrobić, bo kiwnęła z aprobatą głową, na co cyklista speszony podrapał się za uchem.

- Czyli, jednak nas wysłuchacie? - rozpromieniła się Aurora.

- Jeśli musimy... - Gaura znudzona skierowała wzrok w bok.

- Dobrze. Spróbuję to jak najkrócej wytłumaczyć – Jagoda poprawiła swój fartuch. - Nasz plan jest taki, żeby bal rozpoczął się w teatrze o osiemnastej. Ja, Halvor i Aurora zajmiemy się wszystkim, a waszym zadaniem jest po prostu przebranie się w odpowiednie stroje.

- O jakie ubrania wam konkretnie chodzi? - zapytał się Derward, widocznie zaintrygowany tym wydarzeniem.

- Ano wiecie... - Aurora znów zaczęła odpowiadać za Jagodę. - Sukienki, garnitury i te sprawy – dziewczyna machnęła ręką.

- A co z jedzeniem? Będzie jakieś, czy może wam z tym pomóc? - Melissa zadała kolejne pytanie.

- Nie. Mamy przygotowane. - Halvor wskazał ruchem głowy na wypieki umieszczone na stole.

- Są jakieś inne pytania? - Jagoda złożyła dłonie, a na ciszę kiwnęła głową. - Wspaniale! Spotkajmy się przy teatrze około osiemnastej, dobrze? Będziemy na was czekać, ciasteczka – Jagoda uśmiechnęła się i usiadła razem z dwójką swoich przyjaciół z powrotem na miejsce.

- Jeśli już jesteśmy tutaj wszyscy razem... To co zrobimy z tym? - April wskazała na kamerę, którą dostała w ramach motywu.

- Och, och racja! - Ran się ożywiła.

- Co macie na myśli, devushki? - Lev spytał się, odkładając trapez na stół.

- No bo... Nie chcemy, by doszło do kolejnego morderstwa, prawda? Dlatego, czy nie powinniśmy się jakoś... nie wiem... pozbyć tych rzeczy? - April przyłożyła palec do policzka w zamyśleniu.

- Naprawdę myślisz, że w ten sposób unikniemy morderstwa? Prędzej, czy później i tak ktoś kogoś zabije – Clara oznajmiła swoim poważnym tonem.

- Ale w ten sposób możemy zmniejszyć jego prawdopodobieństwo – Derward odpowiedział.

- Ja się mogę ich pozbyć! - Aurora ochoczo się zgłosiła. - W śmieciarni jest taki wielki piec, który pomoże nam rozwiązać ten problem!

- Dobra. W takim razie masz – Ces rzucił Włoszce klucz francuski i wstał z krzesła, po czym odszedł z pawilonu jadalnego.

- Ces! Tak się nie robi! - zdenerwowana Melissa wstała z krzesła i podała swój motyw w postaci ostrego sekatora Aurorze, po czym pobiegła za Australijczykiem.

   Wszyscy po kolei podaliśmy swoje motywy Aurorze. Oprócz Clary, która stwierdziła, że nikt z nas nie jest godny, by ujrzeć jej broń. Nie przeszkodziło nam to jednak w tym, żeby ponownie obgadać godzinę spotkania. Każdy z nas rozszedł się we własną stronę. Spojrzałem na identyfikator. Jeszcze trochę zostało do osiemnastej. Może powinienem z kimś spędzić ten wolny czas? Poza tym mam jeszcze dwa prezenty, których nie wykorzystałem. Prędko poszedłem w stronę kabiny, by je zdobyć. Paczka balonów o różnych kształtach i perfuma o zapachu kwiatów. Wydaje mi się, że ten pierwszy prezent pasowałby Levowi, a drugi Melissie. Postanowiłem, że spotkam się wpierw z akrobatą. Wysłałem mu wiadomość na identyfikatorze i od razu dostałem odpowiedź, że ten znajduje się przed Wielkim Domem, do którego od razu się udałem

   - Hej, Lev – przywitałem się z Rosjaninem, widząc go na werandzie - Co robisz?
- Ach, Darron! Privet! Zjawiłeś się w idealnej chwili! Wielki Lev Medved chciał obejrzeć jakiś film, ale nie chciał robić tego sam – akrobata przyłożył sobie dłoń do klatki piersiowej i zrobił piruet, po czym wszedł do środka budynku.

   W świetlicy przejrzeliśmy wszystkie filmy, ale żaden z nich nie wydawał się specjalnie interesujący. Już mieliśmy zawrócić, gdy nagle jedna z kaset spadła na podłogę. Lev pierwszy ją podniósł i obejrzał.

   - „Noc wiewiórczego zabójcy: Kolekcja"? - przeczytał tytuł z okładki.

- Niemożliwe! Mogę zobaczyć? – podekscytowany wyrwałem kasetę Rosjaninowi. - A jednak! Nie wierzę, że to tutaj znaleźliśmy! - oznajmiłem, uśmiechając się mimowolnie.

- Co to za film? - zaciekawiony Lev wskazał na pudełko, przedstawiające mężczyznę z maską wiewiórki, trzymającego sierp.

- Żartujesz?! Nie znasz tego klasyku?! - zdziwiłem się, a na przeczącą odpowiedź akrobaty, uśmiechnąłem się szerzej. - To jest klasyk slasherów z lat '80! Historia jest prawie taka sama jak reszta horrorów z tego podgatunku, ale też na swój sposób unikalna! To jest jeden z moich ulubionych filmów, a ta kolekcja jest prawie jak biały kruk! Zostało wydane tylko dziesięć egzemplarzy! Co ono tutaj robi?! - opowiedziałem akrobacie podekscytowany, choć patrząc na to z innej perspektywy to bardziej mówiłem sam do siebie. Kochałem horrory. Czasami nawet urządzałem z ciocią maratony!

- To... To jest horror, da? - Lev nagle jakby zbladł.

- No tak, oczywiście i to jedyny w swoim rodzaju! - uśmiechnąłem się szerzej, ale później zrozumiałem. - Och... Jak nie chcesz to nie musimy oglądać! Mamy jeszcze do wyboru te inne filmy i jeśli się boisz to jest...

- Wielki Lev Medved niczego się nie boi! - chłopak mi przerwał i wręcz wyrwał pudełko z rąk. Wyjął kasetę i włożył ją do odtwarzacza. W jego ruchach wyczuwałem pewną niepewność, ale w końcu Rosjanin wlepił wzrok w ekran i usiadł na kanapie. Zrobiłem to samo.

   Mimo tego, że „Noc wiewiórczego zabójcy" znam na pamięć to nadal dobrze się bawiłem, oglądając horror. Tak w sumie jest z lubianymi filmami. Możesz je oglądać bez końca, a one ci się nigdy nie znudzą. Martwiłem się jednak o Leva. Przy pierwszym filmie był cały blady, przy drugim zakrywał sobie oczy palcami, a teraz przy trzecim cały się trząsł. Nie mogłem na to dłużej patrzeć, dlatego zatrzymałem film.

   - Cz... Czemu zatrzymałeś? Og... Oglądałem to... - Lev zaprotestował, kierując wzrok na mnie.

- Słuchaj, widzę, że się boisz, Lev. Nie będę cię zmuszał do oglądania – powiedziałem.

- Wielki Lev Medved niczego się nie... nie boi! - chłopak niepewnie znów popatrzył na ekran, ale widząc zamaskowanego zabójcę przełknął głośno ślinę. - Aż tak to widać?

- Nie, no co ty. - skłamałem. - Nie masz się czego wstydzić! Nie każdy lubi się bać i to jest całkowicie zrozumiałe – uśmiechnąłem się do chłopaka. - Na przykład mogę ci zdradzić mój sekret.

- Sekret? - Lev się zaciekawił.

- Widzisz... Lekko się tego wstydzę, ale boję się koni – zaśmiałem się niezręcznie.

- Co? - Lev również się roześmiał. - Co w nich takiego strasznego?

- Szczerze mówiąc to nie mam zielonego pojęcia – wzruszyłem ramionami. - Pamiętam tylko, że gdy byłem dzieckiem to na imprezie urodzinowej kuzynki to koń zrzucił mnie ze swojego grzbietu. Od tamtego czasu nie ufam tym zwierzętom...

   Przez chwilę Lev siedział cicho, aż wreszcie... wybuchł śmiechem. Spodziewałem się takiej reakcji, ale nie czułem się głupio. Byłem szczęśliwy, że akrobata przestał już myśleć o horrorze, który potajemnie wyłączyłem, gdy ten się śmiał.

   - Ach, przepraszam – Rosjanin wytarł łzy, spowodowane śmiechem. - Po prostu... jak sobie to wyobraziłem to... bardzo śmiesznie to wyglądało – Lev wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Ale nie martw się, mój towarzyszu! Ja wielki Lev Medved podzielę się z tobą moją fobią! Wiem, wiem. Niewiarygodne, że ja też mogę się czegoś bać... - chłopak skakał pomiędzy swoimi dwoma osobowościami bez żadnego problemu za co go lekko podziwiałem. - Wielki Lev Medved boi się krwi!
- Czyli jesteś hemofobikiem, tak? - dopytałem się.

- Ej – Lev spoważniał. - Każdy ma prawo do miłości. Nieważne jakiej jest płci i jaką płeć woli!

- A... Co? - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc chłopaka, ale krótko zajęło mi, by zrozumieć. - A nie, nie. Nie homofobia, tylko hemofobia. Tak się nazywa strach przed krwią – zaśmiałem się.

- Och? Naprawdę? - Rosjanin się zdziwił. - Znasz może więcej nazw fobii? Lev Medved nigdy nie słyszał takich profesjonalnych nazw!

- Ach... no... pewnie... - odpowiedziałem lekko speszony.

   Resztę rozmowy z Levem spędziłem na opowiadaniu mu o najróżniejszych fobiach, które były mi znane. To zdecydowanie był dziwny temat, ale akrobata był nim wyjątkowo zainteresowany. Po dłuższej chwili pożegnałem się z Rosjaninem i popatrzyłem na godzinę. Już była siedemnasta. Mam jeszcze godzinę do balu, a nie mam przygotowanego żadnego stroju! Skierowałem się szybkim krokiem do magazynu, a gdy otworzyłem drzwi... wpadłem na Melissę. Dosłownie. Powaliłbym ją na ziemię, gdyby nie chwyciła się półki naprzeciwko niej.

   - Jasny gwint, przepraszam! Nie wiedziałem, że stoisz za drzwiami! - od razu zacząłem przepraszać dziewczynę.

- Darron, spokojnie. Nic się nie stało – architektka krajobrazu uśmiechnęła się lekko. - Dokąd się tak śpieszysz?

- No wiesz... Jeszcze nie wybrałem swojego stroju na bal... W sumie jestem całkowicie nieprzygotowany. – przyznałem się lekko speszony.

- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. Akurat sama tutaj przyszłam, by znaleźć dla siebie jakąś sukienkę. – zaproponowała Melissa, uśmiechając się. - Przy okazji miałeś mi opowiedzieć o Szkocji, prawda? Teraz byłaby świetna okazja – dodała.

- Dobrze. Dzięki, Melissa – także się uśmiechnąłem.
Zaczęliśmy razem przeszukiwać magazyn, by znaleźć dla siebie stroje. Przy robieniu tego opowiedziałem architektce krajobrazu wszystko co wiedziałem o moim kraju. Dziewczyna słuchała z widocznym zainteresowaniem. Poszukania zajęły nam dłuższą chwilę, ale wreszcie odnaleźliśmy odpowiadające nam stroje. Ja ubrałem czarną kamizelkę na białą koszulę, dopasowując do tego zwykłe spodnie do garnituru i eleganckie brązowe buty. Na koniec Melissa pomogła mi upiąć włosy w kok z tyłu głowy. Sama Holenderka miała na sobie gładkie białe rękawiczki i biało-zieloną suknię do ziemi. Melissa także spięła włosy w niskiego koka, ozdabiając go elegancką spinką. Zastanawiało mnie skąd te wszystkie ubrania i ozdoby wzięły się w magazynie. Kto miał tyle pieniędzy, by to wszystko kupić i tutaj wsadzić? Potrząsnąłem głową. Nie będę teraz o tym myśleć. Za chwilę będzie bal, na którym będę się dobrze bawić i nie pozwolę, by moje zmartwienia mi to zepsuły.

   - To... chyba jesteśmy gotowi, prawda? - zapytałem architektki krajobrazu, poprawiającej sobie sukienkę.

- Tak, tylko... nadal mi czegoś brakuje... - dziewczyna skrzywiła minę.

- Och! Chyba mam coś co ci pomoże – wyjąłem perfumę, którą wyciągnąłem z kieszeni i podałem ją Melissie.
- Ojej, Darron. To bardzo miłe z twojej strony! – dziewczyna przyjęła prezent z uśmiechem i od razu popsikała się pachnidłem.

- Czyli teraz jesteśmy gotowi, tak? - wystawiłem rękę, by wziąć Melissę pod ramię.

- Teraz tak – dziewczyna kiwnęła głową, chwyciła mnie za ramię i schowała perfumę do torebki.

   Wyszliśmy z magazynu i skierowaliśmy się w stronę teatru. Nie chciałem jednak, by ta cała droga przeminęła w ciszy.

- Hej, Melissa? Mówiłaś, że masz braci, prawda? -powiedziałem pierwsze co mi się na język nawinęło.

- Tak. Nawet trzech. Czemu się pytasz?

- Możesz mi o nich więcej opowiedzieć?
- Jasne! - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - Może zacznę od bliźniaków. Floris i Bernard. Niezłe z nich rozrabiaki, a młodszy Levi tylko ich naśladuje. - po tym zdaniu dziewczyna zaczęła mi opowiadać dokładniej o każdym z nich i ich przygodach.

- Chyba bardzo ich kochasz, co? - także się uśmiechnąłem, widząc jak Melissa z miłością opowiada o swoim rodzeństwie.

- Oczywiście! Jestem też z nich bardzo dumna. Bliźniacy mają potencjał na Niebywalutkich! Możemy mieć tam swoje kłótnie i czasami mogą denerwować, ale za nic nie chciałabym, by im coś się stało – po wypowiedzeniu tego zdania Melissa posmutniała. - Mam nadzieję, że Monorisu im nic nie zrobił. Strasznie się o nich martwię...

- Hej... Na pewno nic im nie będzie. Przecież potrafią sobie poradzić, jeśli mają być Niebywalutkimi, prawda? - pocieszyłem dziewczynę. - Nie ma co się smucić. Spróbuj o tym nie myśleć, by sobie nie psuć zabawy na balu.

- Dzięki, Darron – Architektka krajobrazu uśmiechnęła się lekko i puściła moje ramię, bo byliśmy już na miejscu.

   Musiałem przyznać, że po wejściu do środka prawie nie rozpoznałem teatru. Halvor, Aurora i Jagoda rzeczywiście się postarali z udekorowaniem całej sali. Z sufitu ozdobionego pastelowym tiulowym materiałem z lampkami zwisały papierowe spirale, a na ścianach znalazły się balony i girlandy złożone z małych żaróweczek. Kryształowe żyrandole były wyłączone, żeby dało się zobaczyć światła lamp dyskotekowych. Wszędzie były porozstawiane stoły z trzema miejscami, nakryte obrusami i udekorowane lampionami z zapalonymi świeczkami na baterie w środku. Bufet wypełniony ciastami i innymi przekąskami był tak samo urządzony, a na dodatek na jego środku stała rzeźba Halvora, którą wcześniej przygotowywał, gdy chciałem z nim spędzić czas wolny. Ostatnią rzeczą, którą zauważyłem była scena, na której znalazły się głośniki, grające muzykę. Mogłem także zauważyć dwa krzesła udekorowane tak, by przypominały trony. Po co to tam się znajduje? Z moich obserwacji wyrwała mnie Melissa, która jeszcze raz mi podziękowała i odwróciła się ode mnie, by podejść do Cesa, który pozbył się swojej czerwonej chustki na potrzebę zaczesania włosów do tyłu. Ubrany był w zwykły czarny garnitur.

   Szczerze mówiąc, nie wiedziałem co robić. Nigdy jakoś nie byłem typem do imprezowania. Zawsze wolałem skupiać się na swojej pracy, która i tak dawała mi już wystarczająco dużo zabawy. Dlatego też teraz stałem jak jakiś kołek przed wejściem, gdy reszta moich znajomych wchodziła na salę balową. Wreszcie westchnąłem i usiadłem przy wolnym stoliku, czekając na Talullę i Derwarda. Po chwili zauważyłem jak dwójka wchodzi przez otwarte drzwi teatru. Szczęściara miała na sobie szmaragdową sukienkę na ramiączkach i płaskie buty. Najbardziej jednak zdziwił mnie strój drwala. Miał on na sobie czarny frak z pasującymi butami i cylinder na głowie.

   - Och! Darron! Zająłeś nam miejsca? Dzięki! - Talulla podbiegła do stolika i usiadła przy nim.

- Wow... wyglądacie bombowo! - skomentowałem ubrania moich przyjaciół.

- Naprawdę? Dzięki! Bardzo się starałam – Irlandka uśmiechnęła się szeroko i zaczęła przyglądać się dekoracjom na sali.

- Ty też się nieźle wystroiłeś, Darron – powiedział Derward przysiadając się do stołu. Podziękowałem mu skinięciem głowy i popatrzyłem w stronę drzwi, które właśnie były zamykane przez Halvora.

   - Dobry wieczór wszystkim! - zwróciła naszą uwagę Ran, stojąca na scenie. Miała na sobie długą do ziemi cekinową sukienkę i jeszcze na to nałożyła białe futro.- Panna Motta poprosiła mnie o prowadzenie balu, na co ja oczywiście z chęcią się zgodziłam! Bawcie się dobrze, ale pamiętajcie, że później odbędzie się głosowanie na Króla i Królową Balu! - po naszych oklaskach gospodarka teleturniejów zeszła ze sceny. To tłumaczyło po co były te trony na scenie.

   Muzyka zaczęła znowu głośno grać, na co Talulla gwałtownie wstała ze swojego krzesła.

- To moja ulubiona piosenka! Chodźcie tańczyć! - dziewczyna chwyciła nas obu za ręce.

- Ach, ale... ja nie tańczę. Nie umiem i... - próbowałem się wytłumaczyć, ale przerwał mi Derward.

- Chodź, Darron. Będzie fajnie – na pocieszający uśmiech drwala musiałem się zgodzić i zrezygnowany wstałem.

   Początkowo nieśmiało ruszałem rękami w próbie tańca, ale pewnie wyglądałem jak skończony idiota. Przynajmniej tak się czułem. Widząc moją niepewność, Derward i Talulla chwycili mnie za dłonie, by mnie wspomóc. Początkowo moje ruchy były sztywne, jednak z czasem się rozluźniałem. Już mnie nie obchodziło co inni myślą o tym jak okropnie tańczę na parkiecie. Liczyli się tylko moi najbliżsi przyjaciele i ja. Mimo tego zauważyłem jak większość także wchodzi na parkiet, zachęceni naszym tańcem. Nawet Gaura ubrana w dwuczęściową sukienkę, ukazującą brzuch zaczęła pokazywać nam swój talent. Szczerze mówiąc, nie dziwię się, dlaczego go zdobyła. Nie przeszkadzał jej brak kostiumu, czy nieprawidłowa muzyka. Zawsze mogła się jakoś wpasować do rytmu. Z tego co zauważyłem każdy dobrze się bawił. Może oprócz Clary, która stała przy ścianie i uważnie każdego obserwowała. Dziewczyna z nieznanym talentem była ubrana tylko w prosty garnitur z pasującymi butami i nic innego. Jej włosy były ułożone w warkocz lekko przechodzący w kok.

   Gdy większość z obecnych osób usiadła po dłuższym tańczeniu, na scenę znów weszła Ran i wzięła do ręki mikrofon, uśmiechając się, przy czym znów ukazała nam swoją charakterystyczną przerwę między jedynkami.

   - Jak się wszyscy bawią? Właśnie panna Jagoda powiedziała mi, że czas na główną atrakcję, czyli głosowanie na Króla i Królową balu! - dziewczyna wystawiła rękę do góry. - Wszyscy dostaniecie od trójki naszych wspaniałych organizatorów metryczki głosowania. Proszę zaznaczcie, kto według was najbardziej zasługuje na te tytuły! - po tym jak gospodarka teleturniejów zeszła ze sceny, wcześniej wspomniana trójka wstała i zaczęła rozdawać potrzebne rzeczy. Nie trwało długo, by do naszego stolika podeszła Aurora z torebką w kształcie serca na ramieniu. Była ubrana w tiulową sukienkę do ziemi w kolorze pastelowego różu. Dodatkowo dziewczyna miała rozpuszczone włosy, dzięki czemu teraz mogłem zauważyć, że sięgały jej do łopatek. Z uśmiechem podała nam wcześniej wspomniane karty głosowania oraz długopisy.

- Czekałam na to! - Talulla się od razu nachyliła się nad papierem.

- Aż tak się tym ekscytujesz? - zaśmiał się cicho Derward.

- Oczywiście! Imprezy z takimi atrakcjami są zawsze fajne, nie, Darron? - szczęściara zwróciła się do mnie.

- Um... też myślę, że są... bardzo klawe - odpowiedziałem niepewnie. Jak już wcześniej wspominałem nie byłem typem do imprezowania, więc też moja opinia nie była do końca wyrobiona. Spojrzałem na kartę głosowania, by skierować moje myśli na inny tor. - Na kogo mam zagłosować...? - zapytałem się sam siebie.

- Ja głosuję na Aurorę. Widzisz jak się wystroiła? Ona zdecydowanie na to zasługuje – Irlandka nachyliła się do mnie, szukając wzrokiem swatki. - Hm... Nie ma jej już? Gdzie ona zniknęła? - na uwagę szczęściary obróciłem się, by znaleźć wzrokiem swatkę, ale też jej nie widziałem. Dwóch innych osób też brakowało. Gdzie się podziali- ?

- Może poszła do toalety? - Derward przerwał mój tok myśli. - A jeśli o głosowaniu mowa... Kto według was zasługuje na Króla Balu?

- Myślę, że ty Derward. Wyglądasz bardzo przystojnie! - Talulla oznajmiła.

- J... Ja? - zdziwił się drwal. - Ale... nie sądzisz, że Halvor lepiej wygląda? - w tym momencie chłopak wskazał na rzeźbiarza lodu, który miał na sobie oślepiająco biały garnitur z lodowato niebieskim krawatem. - Ja nie zasługuję na taki tytuł...

- Talulla ma rację – kiwnąłem głową. - Wyglądasz kosmicznie w tym fraku, a cylinder tylko dopełnia twój cały wizerunek! - na dowód mojej decyzji pokazałem Derwardowi jak na niego głosuję, dodatkowo też podążając za propozycją Talulli i zaznaczyłem okienko z imieniem i nazwiskiem Aurory.

- Jesteście niemożliwi... - uśmiechnął się pobłażliwie Derward i wziął do ręki długopis.

   Po krótkiej chwili przy naszym stoliku zjawił się Halvor, który zebrał nasze karty głosowania. Ciekawiło mnie, kto przeliczał te wszystkie głosy i oczywiście kto wygra. Musiałem przyznać, że czułem lekkie podekscytowanie, gdy usłyszałem jak muzyka cichnie i zobaczyłem jak Ran już po raz trzeci wchodzi na scenę.

   - Panie, panowie i niebinarni! Wszystkie głosy zostały policzone i Królem Balu zostaje... - Japonka zrobiła dramatyczną pauzę. - Derward Tremblay! Gratuluję! Zapraszam na scenę! - po tym zdaniu rozległy się oklaski.

- Kto? Ja? - drwal nie mógł w to uwierzyć, a na nasze zachęcające ruchy głowami wreszcie wstał i wszedł na scenę. Ran wskazała mu, by usiadł na prowizorycznym tronie, a Halvor bez żadnych uczuć na twarzy nałożył mu koronę i podał berło.

- Królową Balu zostaje... - gospodarka teleturniejów ponownie zrobiła dramatyczną pauzę. - Aurora Motta! Gratuluję! - uśmiechnęła się szeroko Ran, jednak... swatka się nie pojawiła, co lekko zbiło z tropu Japonkę. - Pani Motta? Czy może pani wejść na scenę?

   Po kolejnej dłuższej ciszy, wszyscy zaczęliśmy się rozglądać. Po Niebywałej Swatce nie było śladu. Zmartwiona Melissa wstała i zajrzała do łazienki.

- Tu jej nie ma... - oznajmiła architektka krajobrazu. Teraz zamiast podekscytowania czułem lekki stres. Gdzie się podziała Włoszka? Wątpię, by sama z siebie poszła bez mówienia nikomu... Na sali było słychać zamiast oklasków niespokojne szmery rozmów.

   - Może powinniśmy się rozdzielić i ją poszukać? -zaproponowała Talulla, wstając.

- Ach! Dobry pomysł, panno Collins! - Ran mimo swojego uśmiechu wyglądała na... zestresowaną. Mocniej ściskała mikrofon, a wzrokiem wędrowała po każdym z nas. Pierwszy raz ją widziałem w takim stanie.

- Może pójdźmy w parach? - zaproponowała April ubrana w błękitną szyfonową sukienkę do połowy ud. Jej fryzura była upięta na bok.

- Dobry pomysł, choć myślę, że kilku z nas powinno tutaj zostać, gdyby jednak Aurora powróciła – zaproponował Derward, wstając ze swojego tronu.

- Dobrze, więc – odezwała się niespodziewanie Clara. - Medved i Kaiwi do parku linowego. Sanyal i Clifton do szopy nad jeziorem. Veilchen i Collins do jej kabiny. - rozkazała wszystkim. Zdziwieni jej nagłym instynktem przywódcy poszli bez żadnych oporów i sprzeczek. - Ja z Catenem idziemy sprawdzić dzwonnicę. Reszta zostaje – po tym Meksykanka ruszyła szybkim krokiem do wyjścia z teatru. Chwila... ona chce, żebym ja z nią poszukał Aurory?! Dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach i poważnie na mnie spojrzała. Chyba, jednak nie żartowała... Z lekką niepewnością ruszyłem za dziewczyną z nieznanym nam talentem.

   - Czemu wybrałaś akurat mnie? - zapytałem się po dłuższej ciszy, gdy wyszliśmy z teatru.

- Okazałeś się mi chwilowo godny podczas poprzedniej Obozowej Rozprawy – odpowiedziała mi po dłuższej ciszy Clara. - Nie oczekuj jednak, że wiecznie będziesz dla mnie godny. Musisz na to zapracować. - dziewczyna nawet na mnie nie popatrzyła, nadal idąc przed siebie. „Godny"? Skąd ona ma tego fioła na punkcie godności? Miałem się już jej spytać, gdy zatrzymała mnie ręką. Byliśmy przed dzwonnicą. Clara spojrzała na mnie, oczekując, bym pierwszy wszedł do środka. Z lekkim strachem to zrobiłem. Dlaczego się boję? Czemu ręce mi się trzęsą? Przecież to niemożliwe, by coś się znowu stało. Aurora przecież pozbyła się tych broni.

   - Na dole jej nie ma... - powiedziałem i już kiedy miałem wcisnąć przycisk od windy, odwróciłem się, by poczekać na Clarę.

   Wtedy to się wydarzyło. Nie chciałem wierzyć, że to znów się stanie. Wiedziałem, że ta sielanka nie będzie wiecznie trwać, ale nadal głupia cząstka mnie w to wierzyła. Zniknęła, gdy zobaczyłem jak z ziemią zawrotną prędkością spotyka się ciało Aurory Motty, Niebywałej Swatki.

POZOSTALI OBOZOWICZE:
April Clifton, Niebywała Vlogerka [Żywa]
Aurora Motta, Niebywała Swatka [Martwa]
Ces Nivison, Niebywały Cyklista [Żywy]
Clara Ros, Niebywała ??? [Żywa]
Clement Reynolds, Niebywały Weterynarz [Martwy]
Darron Caten, Niebywały Dziennikarz [Żywy]
Derward Tremblay, Niebywały Drwal [Żywy]
Elroy Bêcheur, Niebywały Krytyk Kulinarny [Martwy]
Gaura Sanyal, Niebywała Tancerka Brzucha [Żywa]
Halvor Kjelland, Niebywały Rzeźbiarz Lodu [Żywy]
Jagoda Malinowska, Niebywała Piekarka [Żywa]
Kaiholo Kaiwi, Niebywały Surfer [Żywy]
Lev Medved, Niebywały Akrobata [Żywy]
Melissa Veilchen, Niebywała Architektka Krajobrazu [Żywa]
Ran Tatsumi, Niebywała Gospodarka Teleturniejów [Żywa]
Talulla Collins, Niebywała Szczęściara [Żywa]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top