Rozdział 2-1 Codzienne życie
Chwila ciszy minęła, zanim Derward i Talulla się odezwali. Widocznie mój wyraz twarz wyrażał to, że rzeczywiście nie żartowałem. Wszystko im wytłumaczyłem, co spowodowało więcej minut ciszy.
-Nie mogę uwierzyć, że jeden z nas to zorganizował...- rudowłosa skierowała zmartwiony wzrok na mnie.
-Też nie chciałbym w to wierzyć, ale jak na razie wszystkie dowody na to wskazują...- westchnąłem.
-Tylko... czemu akurat nam to powiedziałeś?- Derward usiadł na jednej z ławek, kierując na mnie wzrok. -Czemu nie powiedziałeś tego wszystkim?
-Wam najbardziej ufam- odpowiedziałem drwalowi, który na chwilę zamilkł i w zastanowieniu wpatrzył się w płytki szatni.
-Co mamy teraz zrobić z tą informacją?- zapytała się Talulla.
-To jest bardzo dobre pytanie- oparłem się o jedną z szafek. -Myślę, że powinniśmy na tą chwilę to zostawić. Nic na razie z tym nie zrobimy- odezwał się wreszcie Derward, a na nasze zmieszane miny ciągnął dalej. -Nie mamy wielu wskazówek kto to może być, ani czy biblioteka to jego stałe miejsce pobytu... Jedyne co możemy zrobić to tylko wypatrywać podejrzanego zachowania u innych- drwal się podniósł z ławki.
-Mamy to tak... zostawić?!- oburzyła się Talulla.
-A masz jakiś pomysł, by znaleźć Mistrza Gry?
-Niestety, Talulla, ale muszę przyznać rację Derwardowi... Nie mamy żadnych wskazówek co do jego stałej kryjówki, czy nawet kim jest- dodałem do stwierdzenia drwala.
-Ale... ale...!- dziewczyna próbowała znaleźć jakieś argumenty, ale wreszcie po chwili kiwnęła niechętnie głową, przyznając nam rację.
-Może by nie myśleć już o tym poćwiczymy? I tak już jesteśmy przy siłowni to co nam zaszkodzi?- zaproponował Derward, na co oboje z Talullą się zgodziliśmy.
Po chwili wszyscy byliśmy przebrani i gotowi do ćwiczeń. Strój sportowy dla dziewczyn niczym prawie się nie różnił od męskiego. Każde kolejne ćwiczenie pokazywane przez Derwarda stawało się coraz trudniejsze. Praktycznie nie korzystaliśmy ze sprzętów, znajdujących się w siłowni. Sam za bardzo nie byłem fanem jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, ale muszę przyznać, że po treningu czułem się lepiej.
-Powinniśmy to... robić częściej...- powiedziałem zdyszany.
-Yhm...- Talulla leżała na ziemi całkowicie wyczerpana i jedynie podniosła kciuk w górę w oznace, że nie jest martwa i Monorisu nie musi wygłaszać ogłoszenia o martwym ciele.
-Heh, to bardzo miłe, że doceniliście moje starania. Może tak naprawdę zostanę Niebywałym Trenerem?- uśmiechnął się Derward, który nie wyglądał jakby te ćwiczenia w ogóle go wykończyły.
-Właśnie Derward... Na czym polega twój... talent? Od początku... mnie to zastanawiało. Jak... go zdobyłeś?- spytałem się chłopaka, siadając na jednej z ławek i łapiąc dech.
-Ach...- mina drwala spoważniała. Chyba poruszyłem czuły temat... -Właściwie to nie lubię swojego talentu, wiecie?
-Co? Jak to?- spytała się Talulla, podnosząc się gwałtownie z ziemi. -Przecież twój talent pozwolił ci się dostać do tej Akademii!
-No niby tak, ale patrz gdzie też mnie doprowadził mój talent- Derward wskazał ręką na siłownię, na co szczęściara nie miała żadnych słów, więc tylko speszona kiwnęła głową.
-Czemu nie lubisz swojego talentu, Derward?- spytałem.
-Widzicie... to w sumie długa historia- drwal popatrzył na nas, a po naszych skupionych wzrokach uznał, że pozwalamy mu dalej mówić. -Nie miałem innego wyboru, niż być Niebywałym Drwalem. Bycie drwalem to tradycja mojej rodziny i nijak mogłem się z tego wypisać- chłopak wzruszył ramionami ze smutną miną. -Dlatego też nigdy tego nie kwestionowałem. Swoją pierwszą siekierę dostałem na urodziny w wieku dziesięciu lat. Miała 35,5 cm. Dokładnie to pamiętam. Od tamtego czasu zacząłem swoją przygodę z byciem drwalem i nigdy bym o tym głębiej nie pomyślał, gdyby nie tamto wydarzenie.
-Jakie wydarzenie?- dopytałem się Derwarda.
-Były wakacje, a ja miałem 18 lat. Nie przeszedłem znowu klasy, ale nie przejmowałem się tym. Bardzo mocno pracowałem i to się liczyło- Derward wyglądał jakby jakaś retrospekcja przechodziła w jego głowie. -Bardziej sam chciałem pracować, by kontynuować rodzinną tradycję, jednak to wydarzenie... zmieniło całkowicie moje postrzeganie tego. Odbywał się protest. Tak właściwie to jednoosobowy, bo chłopak w moim wieku przykuł się do drzewa, by nie zostało ścięte. Nie przejmowałem się tym, bo dużo takich już było i z każdym zawsze ktoś dawał sobie radę. Mimo tego teraz było inaczej. On jako jedyny mnie zauważył i do mnie się zwrócił. Nie do starszych robotników. Do mnie. Chciałem go ignorować, ale coś mi podpowiadało, bym tego nie robił, dlatego przestałem skupiać się na pracy i wysłuchałem go- Derward wziął głęboki wdech, by tylko za chwilę kontynuować swoją historię. -On... pozwolił mi spojrzeć szerzej na świat. Jak moja praca, czy mój rodzinny biznes był bardzo niekorzystny dla środowiska. Nigdy nie zasadzaliśmy ponownie drzew, ale dopiero wtedy zauważyłem jaki to był błąd. Oczywiście nadal kontynuowałem rodzinną tradycję, lecz tym razem próbowałem przekonać swoich rodziców do zmiany ich nawyków...
-Ale nie posłuchali?- wepchałem się do opowieści Derwarda.
-Zgadłeś- uśmiechnął się smutno drwal. -Nieważne ile razy im to mówiłem, ci byli głusi. Tylko praca i praca. Zorientowałem się, że nic z tym nie zrobię, więc... zbuntowałem się i uciekłem z domu do wcześniej wspomnianego protestanta, który został moim drogim przyjacielem. Zamieszkaliśmy razem, aż nie dostałem zaproszenia z Akademii Fortuny. To historia mojego talentu- drwal popatrzył na naszą dwójkę.
-Rany, Derward... tak mi przykro- wyraziła swoje współczucie Talulla.
-A tam. Co było, minęło. Przeszłość zostawmy za sobą- złotooki machnął ręką i uśmiechnął się szeroko. -Szczerze mówiąc mam wątpliwości, czy w ogóle chciałbym być drwalem w przyszłości. Wolałbym wykonywać coś związanego z poezją...
-Poezją?- podniosłem brwi. -Tego po tobie bym się nie spodziewał...- na podniesioną brew Derwarda i półuśmiech, szybko pomachałem dłońmi w ramach przeprosin. -W sensie nie uznaj tego za złe! Ja myślę, że to jest bombowe zajęcie! Tylko nigdy bym się nie spodziewał, że interesowałbyś się poezją!
-Zawsze mnie rozśmieszysz, Darron... - pomachał głową ze śmiechem drwal. -Teraz moja kolej na pytanie. Jak ty zdobyłeś swój talent?- chłopak wskazał na mnie.
-Ja? Ach, nie ma się czym chwalić... Po prostu od dziecka mnie interesowało dziennikarstwo, a to, że lokalna gazeta mnie zapytała o to, bym dla niej pisał to uśmiech losu- podrapałem się po karku, speszony.
-Jak konkretnie nazywa się ta gazeta? Może ją znam?- Talulla spytała się, przejeżdżając ręką przez swoją burzę włosów.
-„Globalny Telegram" - odpowiedziałem, wiedząc, co mnie czeka.
-„Globalny Telegram"?! Przecież ta gazeta jest prawie na całym świecie!- szczęściara gwałtownie się podniosła z ławki. -Mój dziadek zawsze to czyta!
-No tak, ale... ta gazeta powstała w moim mieście, więc jest praktycznie... lokalna?- stukałem palcami o siebie, speszony. Nigdy nie lubiłem się przechwalać. -Poza tym każdy mógłby być na moim miejscu to nie takie trudne...- dodałem.
-Nie takie trudne? Darron, nie każdy ma taki talent pisarski, by trafić do tak prestiżowej gazety- Derward założył ręce i lekko się uśmiechnął. -Uwierz w siebie. Nie trafiłeś do tej szkoły przypadkiem, prawda?
-Dzięki, Derward...- skinąłem głową, uśmiechając się lekko. -Um... Talulla! Jak ty zdobyłaś swój talent?- spytałem się Szczęściary, by zmienić temat.
-Właśnie. Od kiedy cię poznałem zastanawiał mnie twój talent. Szczęście.- doczepił się do pytania Kanadyjczyk.
-Mam po prostu szczęście po swojej stronie.- odpowiedziała krótko rudowłosa.
-W jakim sensie?- dopytałem się, podnosząc w niezrozumieniu brew.
-Trudno to wytłumaczyć... Od urodzenia miałam szczęście. Unikałam sprawdzianów na które się nie uczyłam przez niespodziewane ich przekładanie, a nawet nie wiecie ile razy znalazłam w tym miejscu czterolistnych koniczyn!- na dowód Talulla z kieszeni sukienki wyjęła masę wcześniej wspomnianych roślin. Jedną z nich dała sobie za ucho, a resztę schowała z powrotem do kieszeni. -Wygrałam też dużo w zdrapkach! Dlatego myślę, że moje szczęście pomogło mi się tu dostać- uśmiechnęła się szeroko Irlandka.
-Tylko pozazdrościć takiego talentu...- skomentował historię dziewczyny Derward, po czym się rozciągnął. -Może pójdziemy coś zjeść? Jestem okropnie głodny- po tym zdaniu brzuch drwala głośno zaburczał, na co razem z Talullą wypuściliśmy cichy śmiech.
-Ja nie jestem jeszcze głodny, ale dzięki za propozycję- odpowiedziałem chłopakowi.
-Ja bardzo chętnie też coś zjem!- szczęściara wstała z ławki i razem z drwalem wyszła z siłowni.
Sam po chwili wyszedłem z terenu siłowni i znalazłem się na korytarzu, zastanawiając się co zrobić. Spojrzałem na identyfikator i zanim cokolwiek kliknąłem mój wzrok przykuła ikona monomonet. Przypomniałem sobie słowa Monorisu o sklepiku obozowym i po minucie namysłu skierowałem się w jego stronę.
Po wejściu do środka czekał mnie ten sam widok co poprzednio. Kasa i masa rzeczy. Zastanawiało mnie tylko jak mam zdobyć te „drobiazgi"... Westchnąłem zrezygnowany i stuknąłem w dzwonek.
-Jak każdy dobry opiekun obozowy zjawiam się specjalnie dla ciebie, kaczuszko! Ufufufu!- na ladzie stanął Monorisu.
-Dobra, dobra. Powiedz mi jak mam zdobyć te „drobiazgi" dla moich przyjaciół- rozkazałem pluszakowi, próbując ignorując jego przywitanie.
-To bardzo proste, dziecko. Widzisz ten ekran przy kasie, dziecko?- psycholog obozowy wskazał na urządzenie. -Bierzesz swój identyfikator, wybierasz liczbę prezentów ile chcesz dostać oraz i wziuum! Przesuwasz po nim identyfikatorem i dostajesz losowo wybrany prezent! Ufufu!
-Czemu losowy? Czy nie lepiej byłoby wybierać, który prezent chcemy?- spytałem się zmieszany Monorisu.
-Widzisz, dziecko... chcę, by każdy z was się do siebie zbliżył, a tego nie osiągnę, gdy będziecie spędzać czas tylko z jedną osobą. Dlatego też losowe wybieranie prezentu pozwala mi na to, byście spędzili czas z tą osobą, którą nawet nie chcecie, dziecko. A teraz muszę cię przeprosić, dziecko, ale muszę wyjść. Żegnaj- maskotka ukłoniła się i zniknęła w kolejnej kłębie dymu przez, który zacząłem kaszleć i musiałem odpędzić dłonią.
Z zeznania Monorisu muszę po prostu wybrać liczbę prezentów i przesunąć identyfikatorem po tym ekranie. Spojrzałem na niego i przeczytałem cenę jednego prezentu. 100 monomonet?! Widocznie pluszak uważa, że taka jest prawidłowa wartość tych bibelotów. Marszcząc nos wybrałem pięć prezentów do wylosowania i zaakceptowałem ofertę przejeżdżając moim identyfikatorem po ekranie. Chwilę zajęło, zanim z lady na której stała kasa gwałtownie wysunęła się głęboka szuflada, w której znalazło się obiecanych pięć prezentów. Wyjąłem je i każdy dokładnie obejrzałem. Perfuma o zapachu kwiatów, paczka balonów w różnych kształtach, rzecz podobna do bryłki lodu, która nie topniała, walkman z kasetą w środku oraz... magazyn o zwierzętach. Na jego widok posmutniałem. Wiedziałem, że Clementowi taki prezent bardzo by odpowiadał, ale... Potrząsnąłem głową. Nie mogę o tym myśleć. Rozejrzałem się za czymś co mogło ponieść te prezenty aż wreszcie zobaczyłem płócienną torbę z twarzą Monorisu za... 200 monomonet. Nie wiedziałem po co pluszakowi tyle pieniędzy, ale nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem, więc przesunąłem tylko identyfikator po ekranie przy stoisku z torbami i chwyciłem jedną z nich, gdy pojawiła się w szufladzie w taki sam sposób jak prezenty. Wsadziłem wszystkie prezenty do niej oprócz walkmana. Musiałem przyznać, że akurat ten prezent bardzo mi się spodobał. Od zawsze wolałem starsze technologie, niż te nowe. Były częściej łatwiejsze do zrozumienia. Wyjąłem kasetę z odtwarzacza i uważnie ją obejrzałem. Jej tytuł dumnie głosił „Hity z lat '90", a większość piosenek, czy wykonawców łatwo rozpoznałem. Zwłaszcza ten boysband Bikini Dynasty za którym moja ciocia szalała i ciągle mi puszczała ich piosenki. Mogłem się założyć, że gdzieś jeszcze trzymała ich autograf napisany na paragonie ze spożywczaka.
Nie myśląc dalej o tym, włożyłem słuchawki do uszu i odłożyłem kasetę do odtwarzacza, po czym kliknąłem przycisk, by muzyka zaczęła lecieć. Wyszedłem ze sklepiku obozowego, słuchając piosenek, które były bardzo chwytliwe. Stanąłem na środku korytarza, zastanawiając się komu odpowiadałby poszczególny z prezentów. Ta tajemnicza bryłka lodu zdecydowanie spodobałaby się Halvorowi, który może jeszcze rzeźbi w pracowni artystycznej. Miałem tylko nadzieję, że rozmowa z nim mi tym razem lepiej pójdzie...
Wszedłem do pomieszczenia przez drzwi umazane farbą. Halvor nadal siedział w „chłodni", patrząc się na swoją skończoną rzeźbę. Była... niesamowita! Przedstawiała ona łabędzia, który zbierał się do lotu.
-Wow, Halvor! To wygląda jak żywe!- pochwaliłem Norwega.
-Nie jest wystarczająco perfekcyjne- odpowiedział mi Halvor nie odrywając wzroku od rzeźby lodowej.
-O czym ty mówisz? To jest bombowe!- powiedziałem, ale na lodowy wzrok rzeźbiarza zamilkłem. -Um... Może po prostu jesteś głodny i zmęczony pracą? Co powiesz na wzięcie czegoś na ząb?- zaproponowałem po chwili ciszy.
-Dobrze. Chodźmy- po tym zdaniu Halvor ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia.
-Hej, poczekaj na mnie!- wybiegłem za chłopakiem.
Po spaceru w ciszy wreszcie dotarliśmy na pawilon jadalny. Przy stole siedziała Jagoda i Aurora, żywo rozmawiając. Spojrzałem na Halvora, który... szeroko się uśmiechnął i podszedł bliżej dziewczyn.
-Witajcie! Jak się czujecie?- spytał się chłopak, wcale nie przypominając siebie. Nie emanował już taką zimną energią tylko całkowicie przeciwną... Co się z nim stało?
-Och hej, Halvor!- Jagoda zwróciła głowę w stronę rzeźbiarza lodu. -Wszystko dobrze. Akurat mamy iść do świetlicy, by obejrzeć jakiś film. Chcesz do nas dołączyć?
-Znalazłam świetny romans na kasecie i muszę go pokazać Jagodzie!- Aurora objęła ramieniem Jagodę, na co ta tylko się lekko zarumieniła.
-Um... Hej, przepraszam!- stanąłem koło Norwega, zanim ten mógł cokolwiek powiedzieć, na co ten znów na mnie zimno spojrzał, tak, że przeszły mnie ciarki.
-Darron? Cześć, pierniczku! Co tutaj robisz?- spytała się pulchna dziewczyna, uśmiechając się.
-Właściwie to... chciałem spędzić czas z Halvorem, ale... jeśli naprawdę, by chciał z wami spędzić czas to nie mam nic przeciwko!- wytłumaczyłem, machając dłońmi w ramach przeprosin.
-Naprawdę? Halvor, no wiesz ty co?- Aurora puściła Jagodę i położyła ręce na własnych biodrach. -Nie możesz teraz tak zostawić Darrona! Jak skończysz z nim rozmawiać to dopiero do nas przyjdź!- na to swatka wraz z piekarką wyszły z pawilonu jadalnego.
Halvor posłał mi lodowate spojrzenie i wszedł do kuchni, a ja podążyłem za nim, mając nadzieję, że nawiążę z nim jakąkolwiek rozmowę. Koniec końców oboje zjedliśmy posiłek w ciszy, mimo moich prób odezwania się. Rzeźbiarz lodu chwycił swój talerz i zaczął wstawać.
-Hej, Halvor!- zatrzymałem Norwega, wyciągając z torby tajemniczą bryłkę lodu. -Um... Zdobyłem ten prezent w sklepiku obozowym i myślę, że mogło by ci się to spodobać- podałem prezent chłopakowi, który uważnie go obejrzał.
-Dziękuję- kiwnął głową. -Podoba mi się- po tym schował bryłkę do kieszeni kurtki i ponownie usiadł. Widocznie to przekonało go do spędzenia czasu ze mną.
-Um... - w sumie nie spodziewałem się, że dojdę tak daleko, a sądząc po wzrastającym niecierpliwym wzroku Halvora muszę coś powiedzieć, bo inaczej znowu zaprzepaszczę szansę rozmowy z nim. -Widzę, że mocno przyjaźnisz się z Aurorą i Jagodą i zastanawiam się jak wasza przyjaźń wystartowała. Czemu się z nimi przyjaźnisz?- wypaliłem pierwsze co mi przyszło na myśl. Choć mogłem darować sobie to ostatnie zdanie. Oczekując kolejnego lodowatego spojrzenia, ścisnąłem materiał spodni. Mimo tego on... nie nastąpił. Z lekkim strachem spojrzałem na Halvora, który tylko skierował wzrok w bok.
-Przyjaźnię się z nimi, bo lubię z nimi spędzać czas. Czy to takie trudne do pojęcia?- wypowiedział Norweg z powrotem kierując wzrok na mnie.
-No nie... Tylko... Jakby to powiedzieć... Nie wydajesz mi się... um...- spróbowałem sklecić zdanie, by nie obrazić uczuć Halvora.
-Jakbym się z takimi osobami przyjaźnił?- dokończył za mnie chłopak. -Też tak myślałem, jednak te... są uparte. To im muszę przyznać- Halvor się... zaśmiał, co mnie zdziwiło. Już myślałem, że nie może on wyrażać żadnych uczuć. -Ta upartość mnie do nich przekonała i cóż... nigdy nie miałem takich wiernych przyjaciółek jak one...
-Hej, nie martw się. Ja też mogę zostać twoim przyjacielem jeśli chcesz- uśmiechnąłem się lekko i położyłem rękę na ramieniu Norwega. Chłopak na to zesztywniał i gwałtownie wstał ze swojego miejsca.
-Dzięki za prezent. Idę- Halvor znowu stał się swoim zimnym sobą i zanim mogłem cokolwiek zrobić, ten odszedł w stronę Wielkiego Domu. Czy coś źle powiedziałem? Może następnym razem powinienem siedzieć cicho...
Westchnąłem ciężko i umyłem talerz po jedzeniu w kuchni. Widząc godzinę na identyfikatorze i biorąc pod uwagę to co przed chwilą wydarzyło się z Halvorem zadecydowałem, że lepiej nie spędzę z kimś innym czasu wolnego. Wróciłem do kabiny i od razu wskoczyłem pod prysznic, by się odświeżyć. Po tym usiadłem przy biurku i przy kolejnym westchnięciu, wziąłem się do pisania. Nie lubiłem odkładać pracy na później. Jeśli miałem coś zrobić to zwykle robiłem to od razu.
Skończyłem pisanie akurat, gdy Monorisu ogłosił ciszę nocną. Przetarłem oczy i wstałem z krzesła. Jeśli przeżyję to zdecydowanie wydam to pismo... lub przynajmniej przerobię w artykuł. Przebrałem się w piżamę i prędko położyłem w łóżku. Wewnętrznie wiedziałem, że ta chwilowa sielanka się zakończy, ale... miałem nadzieję, że potrwa przynajmniej jeszcze chwilę.
POZOSTALI OBOZOWICZE:
April Clifton, Niebywała Vlogerka [Żywa]
Aurora Motta, Niebywała Swatka [Żywa]
Ces Nivison, Niebywały Cyklista [Żywy]
Clara Ros, Niebywała ??? [Żywa]
Clement Reynolds, Niebywały Weterynarz [Martwy]
Darron Caten, Niebywały Dziennikarz [Żywy]
Derward Tremblay, Niebywały Drwal [Żywy]
Elroy Bêcheur, Niebywały Krytyk Kulinarny [Martwy]
Gaura Sanyal, Niebywała Tancerka Brzucha [Żywa]
Halvor Kjelland, Niebywały Rzeźbiarz Lodu [Żywy]
Jagoda Malinowska, Niebywała Piekarka [Żywa]
Kaiholo Kaiwi, Niebywały Surfer [Żywy]
Lev Medved, Niebywały Akrobata [Żywy]
Melissa Veilchen, Niebywała Architektka Krajobrazu [Żywa]
Ran Tatsumi, Niebywała Gospodarka Teleturniejów [Żywa]
Talulla Collins, Niebywała Szczęściara [Żywa]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top