5. Nawet nie wiesz jaka jesteś żałosna.
Zachowanie zdrowego rozsądku od zawsze było moją największą cechą. Może pomijając czas beznadziejnego związku z chłopakiem, który nie był wart żadnej dziewczyny na świecie, ale gdy pominiemy moje zaślepienie, musimy przyznać. Wszystko od zawsze analizowałam, przetwarzałam w głowie nie pozwalając, aby ktokolwiek to zepsuł. Było mi tak dobrze. Do momentu, kiedy ciemne tęczówki nie zaświeciły w blasku księżyca.
Nie chcę zganiać winy na Dymitra Hilla. W zasadzie nie był on winny mojej nierozwadze i braku rozumu w sytuacjach, gdy było to koniecznie potrzebne. Chociażby na parkingu szkolnym, kiedy moja noga zetknęła się z gazem samochodu wjeżdżając bezczelnie w chłopaka, który zapewne w tym momencie uważa mnie za wariatkę, i ma rację. Całą drogę powrotną uderzałam w kierownicę i powstrzymywałam łzy wyobrażając sobie moje skończone życie w Liceum High School New Hope.
- Gabrielo mówię do Ciebie już piąty raz. – Powiedział kobiecy głos nade mną. Lekko zblazowana zerknęłam na rodzicielkę, która przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami i ręką założoną na biodrze. Wyglądała olśniewająco w czarnych jeansach i złotej koszuli.
- Przepraszam, zamyśliłam się. – Mruknęłam czując wzrok ojca na swojej osobie. Było to dziwne jeść z nim obiad w środku tygodnia, ale cieszyłam się tą chwilą, starając się nie analizować spraw kompletnie nieistotnych.
- Mówiłam, że przestępca niedaleko od New Hope uwolnił się z busa, który miał go przewieźć, prosimy Cię z tatą abyś uważała i dawała znać czy wszystko w porządku. – Wytłumaczyła z nonszalancją Valeria siadając przy stole i obserwując mnie swoimi ciemnymi oczami jak noc. Jej włosy lekko rozwiewały się przez otwarte okno w kuchni, co dodawało jej uroku.
- Myślicie, że będzie zaczepiać nastolatkę, słyszałam, że to jakiś złodziej. – Mruknęłam spoglądając na rybę położoną na moim talerzu i chociaż kochałam od zawsze to danie, tak sytuacja z Hillem doprowadziła, że jedynie na co miałam ochotę to sen.
- Gabrielo... - Zaczęła mama kręcąc głową i chcąc rozwinąć myśl, ale przerwał jej Pedro wcinając się w jej zdanie krótkim zdaniem.
- To ja go zamknąłem. – Mruknął po czym upił łyk napoju ze szklanki i odkładając go zerknął na mnie. – Nie wiadomo co takiemu wpadnie do głowy, więc uważaj. – Dokończył po czym odsunął się na krzesełku, które wydało z siebie okropny dźwięk otarcia drewna o drewno po czym pocałował mamę w głowę i odszedł w stronę gabinetu.
- Tylko spytałam. – Mruknęłam czując się głupio, nie chciałam go zdenerwować ani tym bardziej oceniać. Był policjantem, to jego praca - chwytanie przestępców, ale rozumiem również jego troskę. Zawsze chciał mnie tylko chronić.
Niezręczną cisze przerwał mój telefon, a dokładniej dobijający się do mnie Jordan, więc lekko niechętnie przeciągnęłam zieloną słuchawkę mrucząc ciche „hej." Ale mój brak entuzjazmu zmienił się diametralnie słysząc zszokowanego chłopaka.
- Jesteś pokręcona Lopez! – Wykrzyczał mi do słuchawki na tyle głośno, że spotkałam się ze wzrokiem Valerii, uśmiechnęłam się do niej lekko po czym wstałam odchodząc do drzwi prowadzących na ganek i zamknęłam je za sobą. – Nie sądziłem, że jesteś zdolna do przejechania osoby wariatko, tym bardziej Hilla!
- Ciszej Jordan nie krzycz tak, proszę. – Powiedziałam bojąc się, że ktoś usłyszy, chociaż tak naprawdę byłam sama na ganku w moim ogródku.
- Jak mam być cicho, to ja chciałem się z nim bić, kiedy ty go prawie rozjechałaś! – Wykrzyczał rozbawiony na co zmarszczyłam brwi. – Naprawdę nie mam... - Zaczął, ale musiałam mu przerwać nie mogąc uwierzyć w jedną rzecz.
- Chciałeś się bić z Hillem? Jodan czy ty oszalałeś?! – Wykrzyczałam wyrzucając ręce w powietrze jednak po chwili zakryłam usta dłonią przez hałas jaki narobiłam.
- Ty chciałaś go rozjechać. – Stwierdził zadowolony i byłam wręcz pewna, że robi ten swój popisowy uśmieszek. – Jesteśmy oboje stuknięci, ale naprawdę cała szkoła trąbi o tym, że najechałaś na niego, Catherine płakała ze szczęścia i pewnie terroryzuje Cię już wiadomościami. – Wytłumaczył zbyt szybko na co jedynie odpowiedziałam westchnięciem.
- Boje się włączyć Internet. – Powiedziałam jęcząc pod nosem na samą myśl mojej głupoty. Moja znajomość z Hillem nie miała nigdy tak wyglądać. Ludzie najpierw widzą mnie z nim, wyglądamy jakbyśmy się lubili, a później wariatka Lopez prawie najeżdża mu na stopę na samym środku parkingu szkolnego.
- Jestem twoim fanem, dobra kończę słoneczko, widzimy się jutro, kocham Cię pa! – Wykrzyczał, zdążyłam mu odpowiedzieć, że ja go również po czym chłopak się rozłączył.
Zdenerwowana wypuściłam powietrzę z ust czując, że ta cała sytuacja wygląda naprawdę niekorzystnie. Zapewne Harrison już wie i nabija się ze mnie ze swoimi tandetnymi koleżkami.
Moje rozmyślenia przerwały się w momencie, kiedy drzwi od tarasu otworzyły się a Valeria dołączyła do mnie siadając na drewnianym krzesełku, wkładając jednego papierosa pomiędzy usta a drugą ręką zwinnie go odpaliła. Zapach tytoniu przeleciał mi obok nosa, a Valeria wciąż nic nie mówiła, wyglądała na zamyśloną.
- Wszystko w porządku? – Spytałam po chwili marszcząc brwi na jej dziwne zachowanie. Moja mama od zawsze miała dziwne zachowania. Pomimo jej stanowczości, systematyce i idealnej perfekcyjności rzadko kiedy bywała naprawdę sobą. Tato mówił, że to przez dziadków, ale nie rozwijał tematu nie chcąc wchodzić w życie Valerii, która uciekła od przeszłości i nie zamierzała tam już wracać.
- Wiesz Gabrielo, w piątek jest ważny dzień. – Zaczęła na co kiwnęłam głową, lecz po chwili mój żołądek zrobił fikołka na wzmiankę o balu. – Jest to uroczyste przyjęcie, ale są tam zawsze ludzie, którzy nie są naszymi sprzymierzeńcami. – Dodała po czym zaciągnęła się swoim papierosem i spojrzała w kocu na mnie swoimi ciemnymi oczami. Wciąż o czymś myślała.
- Mamo ja zawsze uważam, tamto to... - Zaczęłam wstając z miejsca przypominając sobie bankiet w białym pałacu. Oddech zaczął trochę się urywać, a ręce pocić. Cholerny Dymitr Hill.
- Zwróciliśmy ich uwagę, Gabrielo zrozum, że twój ojciec jest szeryfem i wiele ludzi go nie lubi i ciebie przez to też, my chcemy tylko Ciebie chronić. – Wyjaśniła po czym dogasiła tlącego się papierosa w popielniczce na parapecie obok niej.
I zapadła cisza. Miała racje i to bolało najbardziej, że sprawiałam kłopoty za Jonathana, kiedy on też był moim błędem. Nerwowo poruszyłam się na drewnianej ławeczce, kiedy Valeria dotknęła ręką moich włosów i popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.
- Jesteś naszym oczkiem w głowie i wiemy, że jesteś bardzo silna. Musisz tam być dla dobrych interesów, dlatego proszę Cię, ubierz się w tą czarną sukienkę i nie rzucaj się w oczy. – Powiedziała dosadnie, a ja jak na wyciągnięcie różdżki kiwnęłam grzecznie głową.
Bo miała dar, który nie był dla mnie do końca dobry, ale jedno było pewne, zawsze chciała tylko mnie chronić. Tak samo jak biedny Pedro, który w tej samej chwili siedział w gabinecie, popijając whisky i modląc się do Boga, błagał o litość.
- Nie ma szans, że tam się pojawię w tej okropnej koszuli. – Mruknął zdegustowany brunet przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Patrzyłam, jak poprawia mankiety i robi dziwne ruchy od dobrej godziny w jego domu, dokładnie w jego pokoju, uwalona na jego miękkiej pościeli, która pachniała jego perfumami, które obrzydliwie mdliły. Jednak to był jego zapach i jego bałagan w pokoju, który był tam od zawsze.
- Jordan, ta koszula wygląda tak samo jak poprzednia. Różni się znaczkiem. – Mruknęłam męczeńsko upadając plecami na poduszki i zerkając na chłopaka, który oburzony odwrócił się w moją stronę.
- Gówno się znasz Lopez. – Warknął po czym zwinnym ruchem przeciągnął sobie koszulkę przez głowę i rzucił ją gdzieś w kąt pokoju jęcząc pod nosem. A mnie znowu przeszły te same dreszcze.
Pomimo lat wciąż reagowałam na to tak samo, jego ból od zawsze był moim bólem. Jordan miał się czym chwalić, regularnie ćwiczył i dobrze się odżywiał, ale jego ciało nie było pokryte tylko mięśniami. Patrzyłam wzdłuż jego kręgosłupa jak i na przedramiona i klatkę piersiową pokrytą ciemnymi plamkami, które miały zostać z nim na zawszę i uśmiechnęłam się lekko wiedząc jak silną osobą był i jest do tej pory.
- Zaraz zaczniesz się ślinić. – Powiedział szukając w szafie pomiędzy wieszakami odpowiedniej kreacji.
Bo udawał, że ich nie ma i że nic się nie wydarzyło, kiedy prawdą było to, że jego największy bohater okazał się być potworem, który go zniszczył i zbudował zbyt wcześnie, na pewno nie powinien być wtedy dziesięcioletnim dzieckiem.
- Jordan na pewno chcesz tam iść? – Spytałam podpierając się jedną ręką. – Wiesz, na takich balach zazwyczaj jest nuda, nie znosisz ich. – Mruknęłam wzdychając.
- Żartujesz sobie? – Spytał odrywając się od szperania w szafie i spojrzał na mnie jak na kretynkę. – Przejechałaś prawie Dymitra Hilla, ma być tam Jonathan, a ja lubię czarny, zresztą ty też nie znosisz tych balów. – Powiedział na jednym tchu jakby była to oczywista, oczywistość.
- Nie musisz tego robić dla mnie, bo nie chce być tam sama Jordi. – Powiedziałam cicho i zerknęłam, kiedy chłopak przechylił głowę i powolnym ruchem ruszył w moją stronę. Po chwili położył się obok mnie i szybkim ruchem objął ręką, a ja się w niego wtuliłam z przymkniętymi oczami.
Tak jak zawsze.
- Gabrielo Kocham Cię, na dobre i na złe jesteśmy we wszystkim razem. – Wyszeptał cicho. I to był nasz moment, który czasami się zdarzał, zazwyczaj miał on miejsce, kiedy oboje nie czuliśmy się dobrze, i tak też było tym razem, bo ja zaczęłam wchodzić na parkiet, który wcale do mnie nie należał, a Jordan walczył z własnymi demonami w środku.
Oboje zawsze byliśmy dla sobie. I chociaż wiele osób tego nigdy nie zrozumiało, łączyło nas naprawdę wiele. I była to miłość, a nawet i więcej. Bo Jordan był jedyny, który był przy mnie z wyboru i dlatego, że mnie kochał.
*
- Nie znoszę szpilek - Fuknęłam sama do siebie, kiedy to już piąty raz z rzędu nadepnęłam na długą, czarną suknie. Poprawiłam swoje włosy w wielkim ozdobnym lustrze po czym westchnęłam na myśl, że gości za drzwiami łazienki przybywa. Tym razem znalazłam się wcześniej dlatego, że ojciec musiał być na tym przedsięwzięciu wcześniej. Bali się żebym nie odstawiła kolejnego numeru, chociaż nie wiedzieli, że po ostatnim zbyt bardzo bałam się tego co mogłoby nastąpić.
Poprawiłam suknie, która sięgała mi do kostek. Była czarna i elegancka. Rozkloszowana, której gorset był strasznie niewygodny. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w lusterko upewniając się, że makijaż wygląda w porządku po czym stukając po złotych kafelkach toalety udałam się w stronę wyjścia. Pchnęła szybko drzwiami i zbytnio nie myśląc wpadłam na kogoś przede mną. Przeklęłam w myślach i mając już przeprosić osobę przede mną wciągnęłam do płuc powietrze czując jak robi mi się gorąco, a całe ciało się spina.
- Jak zwykle niezdarna. - Powiedział z niesmakiem Jonathan przyglądając się mojej osobie. Bezczelnie zjechał moją sylwetkę wzrokiem. - Jesteś jeszcze chudsza niż jak byliśmy razem. - Powiedział, znów próbując mnie oceniać. Robił to zawsze.
- Ty też bardziej zmizerniałeś. - Odpowiedziałam starając się nie pokazywać swoich emocji co nie było łatwe patrząc w jego oczy po tym wszystkim.
Chłopak na moje słowa prychnął pod nosem i rozglądając się wokół zrobił krok w moja stronę. Tym razem się nie cofnęłam.
- Bo niby Hill wygląda lepiej? - Spytał wprost nie kryjąc obrzydzenia w momencie wypowiedzenia nazwiska bruneta.
- Co Ci do tego? - Spytałam czując ze chłopak przede mną zaczyna stąpać po cienkim lodzie. Kim on był, żeby robić mi kazania?
- Myślałaś, że się nie dowiem co odwaliłaś razem z tym kretynem na balu u mnie w domu? - Spytał unosząc lekko swój głos na co uchyliłam usta, aby coś powiedzieć jednak wyprzedził mnie dodając. - Matka opowiedziała mi wszystko. - Dodał po czym posłał mi ten obleśny uśmiech.
- Zaraz, to nie było Cię na balu? - Spytałam czując się coraz bardziej niepewna wszystkiego.
- A co myślałaś, że będę zazdrosny? - Spytał parskając gorzkim śmiechem przez co przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Wcale mnie to nie obchodzi. - Otóż mój samochód przestał funkcjonować w drodze do New Hope i przyjechałem na sam koniec, więc nie udało Ci się i temu debilowi zrobić mi na złość.
Znieruchomiałam przypominając sobie słowa Dymitra.
„Patrzył na nas Harrison i chciałem mu zrobić na złość, ale nie żałuje..."
- Nawet nie wiesz jaka jesteś żałosna. - Powiedział znów oglądając to jak wyglądam. - Nigdy nie byłaś wystarczająco dobra. - Dodał na co uchyliłam usta, ale po chwili je zamknęłam. Wspomnienia ostatnich miesięcy uderzyły we mnie a obraz Harrisona zaczął się rozmazywać. Był potworem i nie rozumiałam, dlaczego nigdy nie zauważyłam tego będąc u jego boku.
- Otóż odpowiadając na twoje pytanie o Dymitra. - Wycedziłam czując jak każda cześć mnie zaczyna chodzić, musiałam mu dopiec i sama nie wiem czemu powiedziałam mu właśnie to. - On przynajmniej nie dosyć, że ma wygląd to potrafi robić rzeczy, których ty nie umiesz. - Dodałam wymijając chłopaka i czując się lżej. Jonathan nic już nie odpowiedział, stał jak słup soli, bo moja wypowiedz była dosyć dwuznaczna, jednak było wtedy coś we mnie co znów kazało mi zawalczyć o siebie w momencie, kiedy ktoś wyciągnął w moja stronę broń.
Tego dnia ja wyciągnęłam ja w stronę Harrisona, a moja bronią Był jego wróg Dymitr Hill.
_______
Dziś dwa rozdziały kochani, spóźniony prezent świąteczny. Mam nadzieje, że się podoba. Dawajcie znać co myślicie?!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top