4. Tchórz


Zaparkowałam na parkingu ciesząc się jak małe dziecko z szybkiego znalezienia miejsca pod tym okropnym budynkiem, na którego widok zrobiło mi się niedobrze. Sytuacja po meczu nie wyglądała bezpiecznie dla mnie ani dla Pitersona, który nie raczył odpisać mi na moje wiadomości. Chociaż wysłałam ich całkiem sporo. Postanowiłam więc zapytać go osobiście co się stało i o co w tym wszystkim chodzi. Również miałam żal, że mnie z nim zostawił. Zamknęłam drzwi pojazdu widząc przemieszczających się nastolatków. High School New Hope uważane było za jedno z najlepszych szkół, chociaż nie koniecznie było to prawdą. Było za wiele tajemnic i za wiele przemocy w tej szkole na to, tyle, że nie mówiło się tego nigdy głośno.

Nie zamierzałam mówić komukolwiek o Dymitrze, nie ze strachu przed tym, że chłopak zrobi mi krzywdę. Wiedziałam po wieczorze na bankiecie, że jego reputacja jest zawyżona. W szatni też tak naprawdę nie zrobił mi krzywdy. Miałam nadzieje, że po prostu odpuści. Nerwowo rozejrzałam się jednak po dziedzińcu wyszukując Pitersona, ale na marne nawet jego znajomi stali bez niego. Westchnęłam bojąc się, że mogli pojechać pod jego dom i zrobić mu krzywdę, ale to byłoby głupie, chłopak im coś obiecał. A ja byłam świadkiem, także mogłabym zeznawać.

- Gabrielo! – Krzyknął ktoś za mną. Zestresowana przełknęłam nerwowo ślinę wiedząc kto właśnie idzie w moją stronę. Przybrałam na twarz najbardziej obojętny wyraz twarzy jaki tylko mogłam i odwróciłam się w stronę Justina, który patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.

- Hej? – Bardziej spytałam niż stwierdziłam, na co chłopak wypuścił z siebie stłumione powietrze. Jego oczy świdrowały we mnie dziurę.

- Hej, chciałem spytać, jak się czujesz? – Spytał na co rozszerzyłam oczy. Czy on tak na poważnie? Oburzona fuknęłam pod nosem.

- Pytasz mnie po tym co wydarzyło się wczoraj? – Prychnęłam mówiąc ciszej, ale i tak czułam wzrok gapiów. Byliśmy aktualnie widowiskiem. I chociaż chciałabym zaprzeczyć nie mogłam, rozumiałam tych ludzi, to było wręcz nieprawdopodobne.

- Gab...- Zaczął, ale mu przerwałam podchodząc bliżej i patrząc na niego z odrazą.

- Nie wiem co zrobił Victor, ale tak się nie postępuje! – Wrzasnęłam, ale tak aby on to usłyszał. Tylko on.

- Justin? – Spytała zdziwiona Victoria podchodząc do nas na co odsunęłam się lekko do tyłu i wypuściłam nerwowe powietrze. Dziewczyna zmarszczyła brwi widząc mnie po czym spojrzała na brata. – Stało się coś? – Spytała spokojnie poprawiając swoje włosy. Jednak ja znowu spojrzałam mu w oczy.

- Spokojnie, udam, że to nie miało miejsca. – Mruknęłam oschle, po czym minęłam milczącego chłopaka. Biegiem ruszyłam przez korytarz nie chcąc wciąż być w towarzystwie chłopaka, który był zamieszany w całą tą pogmatwaną sytuacje. Przymknęłam oczy starając się unormować oddech, kiedy tylko stanęłam za ścianką pod schodami.

Dlaczego ta sytuacja miała miejsce? Po ognisku zaczęłam uważać Dymitra za osobę godną przyjacielstwa, a on tak po prostu to zniszczył... Parsknęłam śmiechem na swoją głupotę. Przecież każdy mi powtarzał kim tak naprawdę jest ten człowiek. Nie mogłam też się tak tym zadręczać.

I kiedy ruszyłam przed siebie biorąc głęboki oddech i chcąc po prostu zapomnieć zobaczyłam go. Istnego szatana ubranego w elegancki mundurek New Hope z poluzowanym krawatem i niestosownym nieładzie na głowie. Biała koszula idealnie opinała się na jego torsie, a ciemne spodnie zapięte były oryginalnym paskiem Armaniego, a on sam pewnym krokiem, z łobuzerskim uśmiechem schodził po tych przeklętych schodach patrząc na mnie. I był coraz bliżej i bliżej, a ja patrzyłam starając się mieć obojętną minę chociaż wewnątrz dygotałam. Ale sama w pewnym momencie nie wiedziałam czy ze strachu, czy zafascynowania. I nie otrzeźwiałam nawet kiedy przeszedł obok mnie, zerkając w moje oczy, bo zapach jego wyrazistych perfum zmieszanych z papierosami wyprał mi mózg.

Ocknęłam się dopiero kiedy zadzwonił dzwonek. A ja przeklęłam siebie za to jak zareagowałam na człowieka, który nie powinien być w moim życiu.

***

- Nie sądzisz, że Nancy lekko z tobą pogrywa Jordan? – Spytała Catherine patrząc na Jordana współczującym wzrokiem. Chłopak wywrócił oczami po czym rozsiadając się na niewygodnym krzesełku napił się swojego soczku z kartonika. Południe w New Hope typowo spędzało się na stołówce. Przerwa nigdy nie trwała zbyt długo więc wychodzenie na lunch do centrum nigdy nie było dobrym pomysłem.

- Ty nawet nie wiesz jaka ona jest cudowna rudzielcu. – Jęknął męczeńsko na co parsknęłam śmiechem, a Cath skrzywiła się na słowa przyjaciela.

- Nancy jest w porządku, ale też mi się wydaje, że lekko jest dziwna? – Bardziej spytałam niż stwierdziłam na co Jordan popatrzył na mnie jak na wariatkę.

- Ty Brutusie przeciwko mnie? – Spytał jakby był obrażony, jednak tylko żartował, w głębi duszy wiedział jaka jest Nancy. Jego piękność w ciemnych włosach jak i oczach była zawsze niezdecydowana. Przyciągała go wzrokiem, bo i ona na niego patrzyła i uśmiechała się tak jakby faktycznie jej się podobał, a innego dnia udawała, że go wcale nie widzi. – Ty lepiej powiedz co z Victorem, mam nadzieje, że to nic poważnego. – Mruknął Jordan bawiąc się plastikowym widelcem w swoim makaronie.

- Gabriela niech sama decyduje kto jest dla niej odpowiedni. – Powiedziała Cath poprawiając swoje rude włosy na co przełknęłam nerwowo ślinę, bo oni nie wiedzieli o tym co wydarzyło się na balu ani o sytuacji w szatni. Ale kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam Jordana minę. On znowu wiedział, że coś jest nie tak.

- Ah, no z Victorem to raczej nic tak na poważnie, wiecie tylko się kolegujemy. – Mruknęłam czując jak nie mam ochoty na ten paskudny makaron. Ale moje słowa odpaliły Jordana, który nerwowo oparł się o drewniane krzesełko posyłając mi spojrzenie, które nie zwiastowało nic dobrego.

- Dobra przyznam, był trochę dziwny. – Powiedziała Cooper parskając śmiechem, a Jordan zaraz po niej, ale to było fałszywe parsknięcie. Jordan od zawsze był zbyt opiekuńczy.

- Kto był dziwny? – Spytał Justin stając obok naszego stolika, na co uchyliłam usta ze zdziwienia. Chłopak ubrany tak samo jak my w mundurek szkolny, stał przed nami uśmiechając się do nas promiennie.

- Siema stary, o której dziś wychodzimy? – Spytał Jones podając rękę Palmerowi, który szeroko się uśmiechając usiadł obok mnie na ławeczce.

- Dwudziesta. – Odpowiedział na co zaschło mi w gardle. Gdzie mieli wychodzić i dlaczego Justin Palmer siedzi obok mnie na szkolnej stołówce.? Oni nigdy nie przychodzili na stołówkę, zawsze jedli na mieście. I kiedy myślałam, że gorzej być nie może do Sali przez duże niebieskie drzwi przeszedł sam Dymitr Hill we własnej osobie.

- Żartujecie sobie ze mnie? – Spytałam nerwowo odkładając plastikowy widelczyk do pudełeczka z makaronem. Jednak nikt mi nie odpowiedział, jedynie moi przyjaciele posyłali mi zdziwione spojrzenia, a Justin siedział patrząc przed siebie z uśmiechem, który ani trochę nie był przyjemny. I nagle wyczułam jego obecność, jego zapach i mówione powitanie, które zignorowałam przez pulsującą mi głowę. Nie wiedziałam czy to strach czy co innego, ale musiałam znaleźć się z dala od nich, aby nie zwariować. Nawet nie wiem, kiedy się podniosłam, ale stłumione głosy nawet do mnie nie docierały, na pewno słyszałam głos Jordana, wiem, że podniósł się zaraz za mną i wiem, że i on patrzył jakby wygrał. Był okropny i każdy kto mi to powtarzał miał racje.

To ciemna strefa.

- Gab! – Krzyknął Jordan przytulając mnie do siebie i to był moment, w którym bodźce zewnętrzne zaczęły być wyczuwalne. Staliśmy na korytarzu znacznie dalej od stołówki. Chłopak ściskał mnie mocno, lekko głaskając po głowie, a ja poczułam wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam mu o tym. Jednak tak bardzo nie chciałam nikogo martwić. – Kochanie, powiedz mi proszę co się dzieje?

- Jordan ja...- Zaczęłam, ale nie potrafiłam wydać z siebie dźwięku, tak jakby prawda o Hillu nie mogła wyjść ze mnie. Jakbym przyjęła jego grzech i nie potrafiła go wydać.

- Gabrielo jestem. – Powiedział i ścisnął mnie mocniej. Chciał już coś powiedzieć, ale wtedy przymknęłam oczy wypuściłam powietrze i powiedziałam na jednym tchu:

- Dymitr groził Victorowi nożem w szatni po meczu. – Wydukałam, a ucisk Jordana zrobił się lżejszy. Chłopak przez chwilę nic nie odpowiadał jakby coś analizował. Odsunęłam się od niego i westchnęłam czując się trochę lepiej. – Okłamałam Cię, wtedy, kiedy zniknęłam po twoje klucze zobaczyłam ich w tej szatni i... - Zacięłam się wymachując rękoma, ale on słuchał do końca, chciał słyszeć prawdę. – Zostałam sama z Dymitrem, naprawdę się bałam, ale on mi nic nie zrobił, po prostu nie chce się z nimi zadawać Jordan. – Dokończyłam. – To źli ludzie.

I patrzyłam na jego reakcje. Na jego klatkę piersiową, która unosiła się niespokojnie, na jego zaciśniętą szczękę. Ale pomimo tego, że myślałam przez chwilę, że zacznie krzyczeć, on mnie po prostu przyciągnął do siebie i całując mnie w czoło powiedział, że jest po prostu przy mnie. Tyle, że ja wiedziałam, że on tego tak nie zostawi.

****

Wyszłam ze szkoły rozglądając się po dziedzińcu, ale po Victorze ani śladu. Pomyślałam, aby do niego pojechać, ale mógł sobie tego nie życzyć w końcu nie byliśmy na tyle blisko.

- Ej Lopez! – Krzyknęła Chloe podchodząc do mnie z lekkim uśmiechem na co również jej się odwdzięczyłam tym samym poprawiając torebkę na ramieniu. – Czy łączy cię coś z Dymitrem? – Spytała bezpośrednio na co wytrzeszczyłam oczy patrząc na nią jak na wariatkę.

- Słucham? -Spytałam jakbym chciała, aby powtórzyła, jednak dziewczyna wyglądała na poważną.

- No wiesz, nie chce być wścibska, ale ostatnio widziano was na ognisku i....- Chciała coś powiedzieć, ale od razu jej przerwałam.

- To, że się z kimś rozmawia, nie oznacza ze od razu coś musi być Chloe, nie obraz się, ale plotkowanie jest złe, tym bardziej, że jesteśmy w jednej szkole i chodzimy na te same zajęcia. - Mruknęłam marszcząc brwi i czując się lekko urażona tym, że była najzwyczajniej w świecie bezczelna.

Dziewczyna jednak tylko się lekko uśmiechnęła, kompletnie nie przejęta moimi słowami.

- Gapi się na ciebie nawet teraz - Powiedziała na co rozejrzałam się i natrafiłam na jego tęczówki. Stal z Landonem opierając się o swoje auto z założonymi rękoma na klatce piersiowej i pomimo że Smith opowiadał mu coś, brunet patrzył na mnie, a na jego twarzy gościło rozbawienie.

Wypuściłam z ust cichy jęk frustracji, Chloe popatrzyła na mnie z przychyloną głową i widząc moją reakcje uśmiechnęła się lekko.

- Po prostu chciałam Ci powiedzieć. – Poklepała mnie po ramieniu i odeszła zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Ta sytuacja faktycznie nie należała do normalnych. Może i była wścibska, ale nie myliła się.

Oprzytomniałam widząc Pitersona idącego po schodach w stronę szkoły. Chcąc wyjaśnień od razu ruszyłam w jego stronę.

- Victor! - Krzyknęłam biegnąc w jego stronę, czułam też wzrok ten cholernej osoby, ale ignorowałam to. Starałam się ignorować.

Chłopak przede mną zesztywniał i odwrócił się w moją stronę, kiedy i ja stanęłam naprzeciw niego. Wyglądał normalnie, nic nie wskazywało, że odwiedzili go po tamtej sytuacji. Victor ubrany był w niebieską koszulkę a na to zarzuconą miał koszule w kratę, ale kiecy spotkałam jego wzrok nie wyglądał na zadowolonego.

- Dlaczego nie odbierałeś ode mnie telefonu? - Spytałam zakładając ręce pod biustem, na co chłopak po prostu westchnął, może ze zmęczenia, a może ze znudzenia, po czym zawiesił wzrok na osobie gdzieś za mną. Doskonale widziałam na kogo spojrzał. - Jestem tutaj. - Warknęłam na co znowu posłał mi spojrzenie. Był nieobecny, lekko przygarbiony, a jego oddech był urwany.

- Gabrielo nie możemy się spotykać. – Powiedział cicho na co zmarszczyłam brwi.

- Dlaczego? Co tam się wydarzyło Victor? – Spytałam również cicho, tak aby nikt tego nie słyszał. Blondyn przełknął ślinę i nachylił się lekko nade mną.

- Sprzedaje dragi. – Wyznał całkiem poważnie, cicho i tak, że serce na chwilę mi się zatrzymało. Myślałam nawet, że to żart. Czekałam, aż parsknie śmiechem, ale tak się nie stało.

- Dlatego ci grozili? - Spytałam zdziwiona, ale czułam jakby ktoś mi w żebra wbił ostry nóż. Chłopak popatrzył na mnie i kiwnął głową. Nie był przejęty, nawet nie wyglądał jakby żałował, że to robi.

- Sprzedałem towar, który trafił do Loly. - Dodał a moje ciało zwiotczało. - Źle na to zareagowała, cholera nie miałem pojęcia, że to trafi do niej. – Przetarł swoją twarz dłonią.

- To dla kogoś innego mogło być? - Spytałam czując jak obraz chłopaka zaczyna się rozmazywać. Nie był dobrym człowiekiem. Byłam taka ślepa. Tak długo nie widziałam co się działo wokół mnie.

- Tak działa ten biznes Gabrielo, nie powinniśmy się spotykać. - Powiedział dosadnie po czym wypuszczając stłumione powietrze z ust po prostu się odwrócił i odszedł w stronę wejścia do szkoły. Powinnam była krzyczeć, żeby się pieprzył i najlepiej niech zniknie z tej szkoły, ale ja stałam głupio, prosząc Boga, aby zabrał te łzy cisnące mi się do oczu.

Stałam chwile w osłupieniu, a fala złości uderzyła we mnie z podwójna silą. Z jednej strony cieszyłam się, że to wszystko się wydało, ale z drugiej rozczarowanie, które odczułam sprawiło ze walczyłam ze łzami. Ale tak samo jak się pojawiły, tak szybko zniknęły, gdy usłyszałam męski głos za mną.

- Myślałaś, że Jordanem coś wskórasz? - Spytał spokojnie na co moje ciało całe zesztywniało. Odwróciłam się bardzo powoli przygotowując się na jego intensywny wzrok, miałam ochotę krzyczeć, cała buzowałam. To była jego wina. Nie mogłam przyswoić, że gdy tylko się pojawił nagle miałam setkę problemów.

- Po co Ci to wszystko co?! – Krzyknęłam, robiąc dwa kroki w stronę bruneta, który na moje słowa przychylił głowę. Nie spodziewał się takiej reakcji po spokojnej i ułożonej Gabrieli Lopez.

- Powinnaś być mi wdzięczna, nie powinnaś się zadawać z ćpunami. - Odpowiedział z nonszalancją na co uchyliłam usta ze złości. Jak on śmiał?

- Słucham? - Spytałam zakładając ręce pod biustem i czując się coraz bardziej podminowana. Nawet nie obchodzili mnie wszyscy patrzący na nas ludzie na tym przeklętym dziedzińcu. - Czy ty właśnie mówisz mi z kim mogę się zadawać? – Wydarłam się głośniej. Nie myślałam wtedy, że stoi przede mną Dymitr Hill i nie obchodziły mnie konsekwencje, wpadłam w furię.

- Znam się na ludziach i zrobiłem Ci przysługę. A to z Jordanem to co to miało być? - Spytał ze skwaszoną miną. On nie podnosił głosu, jednak widziałam, że zaczęłam go również irytować.

- Szczerość Dymitrze, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - Warknęłam i chciałam go wyminąć, ale chłopak złapał mnie mocno za ramie i przyciągnął do siebie, tak ze odbiłam się od jego klatki piersiowej.

- W życiu nie zawsze będzie tak jak ty chcesz, musisz przyswoić swoja główkę do tego, że życie nie jest pieprzoną bajką, a ludzie robią potworne rzeczy, ty też je robisz. - Wycedził przez zęby, ale kiedy zobaczył, że mój oddech się urwał i patrzę na niego zeszklonymi oczami szybko puścił moją rękę i poprawił swój kołnierzyk od mundurku.

- Nie zbliżaj się do mnie ani do moich znajomych! - Wykrzyknęłam i ruszyłam w stronę samochodu, który stał bardzo blisko mnie. Lecz kiedy chciałam otworzyć drzwi pojazdu zostały one znowu zamknięte przez Hilla. Otępiałam, ale tylko na chwilę.

- Po co robisz ta szopkę Lopez co? - Spytał i wyglądał już na naprawdę zdenerwowanego.

- Bo jesteś popieprzony Hill! – Krzyknęłam wyrzucając ręce w powietrze i tymi słowami musiałam zadziwić chłopaka, bo stanął patrząc na mnie jak na wariatkę, zresztą jak prawie każdy wokół. W końcu to był Dymitr Hill. Nikt nigdy nie odważył się do niego tak powiedzieć. Ja też raczej nigdy nie chciałam się odważyć... dlatego nerwowo otworzyłam drzwi i wsiadając odpaliłam silnik, ale nie mogłam ruszyć przez chłopaka, który wypuścił powietrze z ust i uśmiechał się szyderczo stojąc przed moim pojazdem.

i zapewne bym odjechała, zmieściła się jakoś, może cofnęła, ale jego uśmiech okropnie mnie rozwścieczył. Zdenerwowana nacisnęłam gazu i ruszyłam wprost na chłopaka, który zmieszany złapał za maskę mojego samochodu, a ja zahamowałam czując jak pot leci po mojej szyi. Oprzytomniałam widząc wściekły wzrok chłopaka, który wyprostował się i ruszył w stronę moich drzwi od samochodu, jednak nie mogłam teraz spojrzeć mu w oczy, znów docisnęłam gazu czując jak chłopak klepnął z otwartej dłoni w bok mojego auta, a jego ostatnie słowa sprawiły, że oczu poleciała mi pierwsza łza.

- Policzymy się na balu! - Wykrzyczał na co przełknęłam nerwowo ślinę i uciekając jak tchórz wyjechałam z parkingu szkolnego New Hope.


________

Witam moje słoneczka! Zaczynamy wchodzić już w poważniejsze rozdziały. Chce zaznaczyć, że zmienilam trochę miejscowość, która jest w książce. Teraz jesteśmy w New Hope, Pensywalnia. Buziaki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top