Rozdział 32: coś dziwnego

Siedziałem w kawiarni razem z Erikiem i czekałem na nasze zamówienie. Chłopak rozmawiał przez telefon z Pablo, ale nie przysłuchiwałem się.  Nawet nie byłem za bardzo ciekawy.

Skupiałem się na notatkach, które miałem przed sobą. Na poważnie podszedłem do nauki hiszpańskiego. I to wcale nie był trudny język. Dużo łatwiejszy niż angielski.

— Mark — zwrócił się do mnie Erik, a ja podniosłem głowę. — Wyjdę na chwilę na zewnątrz. Zaraz do ciebie wracam.

— Jasne, nie ma problemu — uśmiechnąłem się lekko, a chłopak wstał od stolika. Odprowadziłem go wzrokiem do drzwi, w których minął się z Łukaszem.

Byłem zaskoczony jego widokiem, bo miał dziś coś ważnego do załatwienia na mieście. Powiedział, że opowie mi wieczorem, więc nie wnikałem.

Erik kiwnął mu tylko głową. Szatyn powiedział coś do niego krótko, a ochroniarz wyszedł. Łukasz rozejrzał się po wnętrzu i gdy mnie zlokalizował, ruszył w moją stronę.

Wyglądał jakoś tak... Dziwnie. Jak nie on, chociaż widziałem, że to Łukasz.

Inaczej ułożył włosy?

— Cześć kotku — pochylił nie nade mną i pocałował mnie lekko. Smakował czekoladą.

— Hej — uśmiechnąłem się lekko i zmarszczyłem brwi. — Co jadłeś?

— Czekoladki — odparł, a ja się zdziwiłem, bo od jakiegoś czasu nie jadł w ogóle słodyczy.

— Mówiłem, że nie wytrzymasz, panie mam silną wolę — zaśmiałem, ale nadal patrzyłem na niego uważnie. Łukasz poprawił marynarkę, którą miał na sobie, a pod spodem miał błękitną koszulę. Był już w domu? Gdy wychodził miał szary garnitur i bordową koszulę.

Spojrzałem mu w oczy, jeśli spojrzenie było dość dziwne. Jakby lekko zamglone? Jakby dopiero wstał z łóżka i jeszcze nie do końca się obudził.

— Wszystko w porządku? — zapytałem, opierając przedramiona o blat stolika.

— W najlepszym — złapał moje dłonie i uniósł je, aby złożyć na nich pocałunek.

To było dziwne. Bo Łukasz w ostatnim czasie okazywał mi mało czułości, a w miejscach publicznych w ogóle.

No i nie mówił do mnie "kotku".

Co mu się dziś stało?

— Piłeś? — zapytałem wprost.

— No oszalałeś? — usiadł wygodniej.

Obserwowałem go uważnie. Coś mi nie odpowiadało w jego zachowaniu.

— Dobrze się czujesz?

— O co ci chodzi, Marku? — zapytał, a ja cofnąłem się gwałtownie z krzesłem. Mężczyzna uśmiechnąłeś się kpiąco. — Co mnie zdradziło najbardziej?

— Ruchy i to w jakiej sposób do mnie mówisz. Łukasz nie mówi do mnie "Marku" — szepnąłem, patrząc na bliźniaka mojego partnera.

— Chyba muszę podszkolić moją grę aktorską — wstał. — Skoro nie muszę się przedstawiać, to idziemy.

— Nigdzie z tobą nie idę — oznajmiłem, nie ruszając się. Artur pochylił się w moją stronę i oparł dłonie o blat.

— Mam broń przy sobie, więc radzę ci się ruszyć, jeśli nie chcesz mieć po mnie pamiątki do końca życia... No i jesteś mi potrzebny żywy, więc na rękę jest mi nie robić ci trwałej krzywdy — mruknął.

Wstałem i podszedłem do niego wcześniej pięć razy wciskając przycisk zasilania w telefonie. Pod SOS miałem tylko numer Łukasza, więc wiedziałem, że to on dostanie informację.

Wszedłem z szatynem z kawiarni, tylnym wyjściem, chłopak prowadził mnie w stronę plaży, do której było niedaleko.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytałem, idąc sztywno obok niego.

— Od ciebie niczego, kotku — zarzucił rękę na moje ramiona. — Po prostu pokazuję bratu, że mogę mu zabrać najfajniejsze zabaweczki — wymruczał. — A on się nawet nie zorientuje, kiedy to zrobiłem.

— Masz Łukasza za idiotę? — szepnąłem.

— Za zaślepionego faceta. Tyle wystarczy... Nie myśl, że go nie doceniam, Marku. Wiem, że jest inteligentny i cwany. Znam go jak siebie samego — mówił i skierował nasze kroki na piasek. — Ale wiem też, że jest tobą zaślepiony — przeczesał palcami moje włosy. — No jesteś ładniutki i uroczy... Ale co on więcej w tobie widzi to nie wiem...

— Jego zapytaj, co mu się tak podoba, że tyle ze mną jest — zauważyłem, a Artur się lekko zaśmiał.

— Zaraz będzie okazja, to zapytam — odparł.

Zauważyłem, że idziemy w stronę, gdzie plaża nie jest za bardzo używana. Tam nigdy nie ma ludzi.

Cudownie.

— Zaplanowałeś to, bo chciałeś coś udowodnić. Ale po co? Nie lepiej od razu załatwić sprawę? To co jest niewyjaśnione? — zapytałem, gdy dotarliśmy do miejsca wybranego przez brata Łukasza.

— Pokazuję mu jakim idiotą jest... Miłość w naszym świecie to słabość, Marku — uśmiechnął się. — Siadaj — wskazał na piasek. — A słabości się wykorzystuje... Ja ci nie zrobię krzywdy, bo to nie o ciebie chodzi — kucnął przede mną. — Chcę śmierci mojego brata, nie twojej... Ty nic nie znaczysz w tej rozgrywce... Mógłbym cię zabić żeby go zranić... Ale... — zawahał się. — To nie w moim stylu... Wykorzystywanie ludzi leży w naturze mojego brata... — zerknął na zegarek, który miał na lewym nadgarstku. — Coś się nie spieszy żeby ratować swoją Piękną. Sygnał SOS już podszedł... Powinien już być — wstał i odszedł kawałek, aby się rozejrzeć, a w tym czasie zadzwonił mój telefon. — Czyżby dzwoniła Bestia?

Zerknąłem na wyświetlacz i to był Łukasz.

— Odbierz... — zakpił, a ja przesunąłem zieloną słuchawkę. — Głośnik — dodał, a ja kliknąłem ikonkę.

— Daj mi go do telefonu — rozległ się głos Łukasza.

— Słuchamy obaj braciszku — oznajmił Artur.

— Ty skurwielu! Zapierdolę cię! Tylko go kurwa tknij, a nie dożyjesz urodzin swojego syna!!! — chyba nigdy nie słyszałem Łukasza tak wściekłego.

— Skończyłeś? Świetnie... Masz pięć minut, inaczej twoja Piękna, przestanie taka być, a na ślicznej buzi Marka pojawi się szrama — zabrał mi telefon i rozłączył się. — Sprawdzimy, jak bardzo cię kocha.

W pierwszej chwili głupio pomyślałem, że Łukasz nie wie gdzie ma przyjechać, ale przecież namierzy mój telefon. Zresztą... Zawsze wiedział gdzie jestem. Pilnował mnie.

I dlatego był taki zazdrosny o Erika. Bo wiedział, że mam z chłopakiem dobry kontakt i że się z nim... Przyjaźnię? Chyba można to tak określić.

W każdym razie, Łukasz pojawił się po chwili. Artur jak tylko zobaczył mojego chłopaka zmierzającego w naszą stronę, uśmiechnął się i rozłożył ramiona na boki. Siedziałem na piasku, obserwując klona Łukasza.

Wyglądają identycznie. Jeśli Artur by się nie odezwał, ani nie poruszał to naprawdę mógłby uwierzyć, że to Łukasz.

Mój chłopak podszedł do nas szybko, widziałem, że chciał uderzyć brata. I Artur też to widział, dlatego wyciągnął broń i wycelował we mnie.

— Nie rób nic głupiego braciszku — rzucił kpiąco, odbezpieczając broń.

— Czego chcesz? — warknął Łukasz.

— Pokazać, że to ja jestem lepszy — odparł i podszedł w moją stronę. — Wstań — kiwnął lufą pistoletu. Podniosłem się z piasku, a mężczyzna stanął obok mnie i zarzucił ramię na moje barki. — No ma w sobie coś takiego, że chce się go mieć — zauważył szatyn. Poczułem, jak przesunął lufą po mojej szyi. Patrzyłem przerażonym wzrokiem na Łukasza, ale ten morderczo wgapiał się w brata. — Nie myślałeś żeby się nim podzielić.

— Zabieraj od niego łapy — zrobił krok w moją stronę,

— Nie tak szybko, amigo — stanął za mną i objął moją szyję ramieniem, podduszając mnie lekko i kierując broń w stronę Łukasza.

— Puść go, on nie ma z tym wszystkim nic wspólnego — zaczął mówić, ale Artur roześmiał się kapiąco.

— To on jest kluczem — powiedział. — I idzie ze mną... Dopóki ty nie zrobisz tego, czego chcę — dodał.

— Nie zabierzesz go — zrobił kolejny krok w naszą stronę. I jeszcze jeden. Nie przestraszył się broni.

Złapał brata za nadgarstek i wywiązała się szamotanina. Łukasz odepchnął mnie na bok. Upadłem na piasek, a oni się szarpali. Wyjąłem telefon i wysłałem naszą lokalizację do Pablo. Ledwie  zdążyłem to zrobić, a padł strzał.

Łukasz i Artur znieruchomieli, patrząc na siebie, a w końcu osunęli się na piasek.

Łukasz był ranny.

Brat położył go na jasnym piasku i przycisnął rękę do jego rany.

Zerwałem się na nogi i podbiegłem do nich. Odepchnąłem szatyna i sam docisnąłem ranę na brzuchu Łukasza.

— Trzeba wezwać karetkę — rzucił Artur. Wziąłem telefon i wolną ręką wybrałem numer. Przyłożyłem go do ucha i przytrzymałem barkiem.

Głaskałem Łukasza po włosach i twarzy, rozmawiając i wzywając pomoc. Łuki strasznie krwawił, a wiem, że to oznacza uszkodzenie dużego narządu albo naczynia.

— Karetka zaraz będzie — pochyliłem się nad nim. — Nie ruszaj się — szepnąłem, bo Łukasz jakby próbował się podnieść. — Leż, bo będziesz tracił więcej krwi — nacisnąłem na ranę mocniej, a szatyn skrzywdził się i jęknął z bólu. — Będzie dobrze... Słyszysz? — zapytałem, bo usłyszałem sygnał karetki. — Zaraz będą, pomogą ci — musnąłem ustami jego czoło i spojrzałem mu w oczy. Robiły się lekko zamglone. Tracił przytomność. — Patrz na mnie — poklepałem go po policzku. — Łukasz, patrz na mnie, kurwa — mój głos ale lekko załamał.

Chwilę później podbiegli ratownicy i odepchnęli mnie od niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top