10 - o tym, jak ogień doznał wolności
Suchość w ustach wytrąciła Aithne z pięknego marzenia, które śniła. Spróbowała otworzyć oczy, czując jak powieki z każdą próbą ich uchylenia, stają się cięższe. Alkohol wciąż trzymał ją w stanie otępienia, jednakże było ono mniejsze niż w nocy.
Odwróciła się w drugą stronę, opatulając się kocem, gdy na brzegu łóżka dostrzegła postać. Mężczyzna z założonymi za głowę rękami wpatrzony był w sufit, który zdawał się dla niego nieskończony.
Kobieta zmrużyła oczy, po czym napotkała spojrzenie przyjaciela.
— O, żyjesz — powiedział entuzjastycznie, przewracając się na prawy bok, by móc na nią spojrzeć.
Uniosła brwi, uśmiechając się półgębkiem.
Obydwoje leżeli na przeciwnych brzegach łóżka, przez co wydawało się, że są oddaleni od siebie o kilka kilometrów. Przynajmniej Aithne miała takie wrażenie. Wciąż widziała jak przez mgłę, ale na szczęście dudnienie w uszach ustało. Była świadoma wczorajszego zajścia, dlatego nie kwapiła się do rozmowy, po prostu obdarowała bożka słabym uśmiechem, który ten odwzajemnił.
Promienie słońca wpadające do pokoju przez okno dodawały wystrojowi ciepła. Można było powiedzieć, że słońce znajdowało się w centrum pomieszczenia, oświetlając dwoje grzeszników swoim blaskiem. Aithne przymknęła oczy, chcąc pozbierać myśli i skupić się na cieple, które padało na jej twarz.
Kochała słońce równie mocno, jak gwieździste niebo.
— Dziękuję, Loki — rzekła ze wciąż zamkniętymi oczami. Otworzyła je dopiero wtedy, kiedy nie dosłyszała odpowiedzi. Spostrzegła, jak mężczyzna patrzy na nią, starając się zrozumieć podziękowanie. — Za podarowanie mi pięknego snu — sprecyzowała.
Loki najwidoczniej nie wiedział, jak zinterpretować słowa Aithne, dlatego posłał jej uśmiech. Wtedy kobieta zauważyła coś w jego ruchach, co nieco ją zaniepokoiło - ale bardziej rozgniewało.
Nieznacznie przysunęła się bliżej bożka, który przełknął głośno ślinę. Kobieta nie dawała poznać po sobie swojej małej intrygi. Po prostu przybliżyła się wystarczająco blisko, by poczuć nieregularne, mechaniczne bicie serca. Dzieliło ich jedynie kilka centymetrów, zdawali się tacy bezbronni. Jakby żadne z nich nie doświadczyło żadnych krzywd. Nowo narodzeni, z czystą kartą, uciekający przed światem, zbuntowani.
Mogli zacząć kreować to złudzenie, by wyjść z trudnego okresu, ale prawda była taka, że oni nigdy się nie zmienią. Co niesamowicie komplikowało ich już niestabilną sytuację.
Aithne wciąż miała na sobie wczorajsze ubrania, dlatego bez wahania sięgnęła dłonią do sakiewki, która znajdowała się na jej udzie. Posłała bożkowi szeroki uśmiech, zaciskając rękojeść noża pod kocem. Następnie działała szybko. Podskoczyła, wbijając ostrze w brzuch mężczyzny, który ostrym końcem wbił się w materac.
Loki spojrzał na nią zdezorientowany, gdy zielona poświata w okolicach podbrzusza w mgnieniu oka złączyła elementy hologramu w całość. Bożek błysnął zębami, ale widząc gniew na twarzy kobiety, mina mu zrzedła.
— Wiedziałam, że to kolejna sztuczka! Wiedziałam! Jak mogłam zapomnieć, że bóg psot nie potrafi zachować powagi?! — wrzeszczała, odsuwając się od hologramu.
Wstała z łóżka, ponownie zwracając się w stronę niecielesnej postaci Lokiego. Ten również wstał z miejsca, obserwując wbity w gąbkę nóż, kiwając głową.
— A gdyby to nie była iluzja? — spytał, zszokowany postawą kobiety.
— Wtedy miałbyś dziurę w brzuchu. — Skrzyżowała ręce na piersiach, przybierając naburmuszoną minę. - Zawsze musisz komplikować proste sprawy?
— Komplikacje to moje drugie imię. — Wzruszył ramionami.
Aithne zmierzyła go wzrokiem, przewracając teatralnie oczami. Nie dowierzała, że nabrała się na tak banalną sztuczkę. Przecież Loki miał lepsze zajęcia niż spędzanie czasu z przyjaciółką, którą zmanipulował, a następnie porzucił, by później ponownie wtargnąć do jej życia, wywołując nostalgię i palący ból w klatce piersiowej.
Aithne pogodziła się z tym, że Loki, którego znała, odszedł, ale część jej serca podpowiadała, żeby jeszcze nie odrzucała od siebie nadziei.
— Gdzie jesteś teraz? — zapytała, próbując zachować spokój, kierując się w stronę szafy. — I nie waż się mnie okłamać.
Słyszała, jak wziął głębszy oddech. Nie potrafiła pojąć, dlatego nie chciał podzielić się z nią tym, co go gryzie, bo na pewno coś było na rzeczy. Aithne czuła, że cierpi, ale cóż mogła poradzić, skoro jej samej trudno było pogodzić się z siedzącymi w niej demonami.
— Thor uciekł, a zaraz po nim Hulk. — Zmarszczył nos. — Arcymistrz jest wściekły, dlatego ich szukam. — Aithne uśmiechnęła się, pełna nadziei. Odwróciła się do hologramu, wspierając dłonie na biodrach. — Ten uśmiech nie zwiastuje nic dobrego — stwierdził Loki, po czym dostał wieszakiem, który i tak przez niego przeleciał. — Ej!
— Znajdę ich pierwsza. — Zadarła głowę, przepełniona dumą. Loki prychnął, co spowodowało, że dostał kolejnym wieszakiem, który upadł z trzaskiem na podłogę.
— Twoje ambicje czasami naprawdę mnie zaskakują. — Pokręcił głową, po czym zaczął stopniowo znikać w zielonej poświecie. — Do zobaczenia — rzucił na koniec.
Kobieta zaśmiała się krótko, rozglądając po pokoju. Była przekonana, że coś pójdzie nie tak, ale starała się odrzucić od siebie tę myśl. Dlatego po przejrzeniu garderoby, którą wczoraj przygotował Arcymistrz, wybrała najbardziej odpowiadający jej strój, nieco podobny do tego, który nosiła obecnie - i wyszła z sypialni. Kierowała się na dziedziniec, przepełniona nieznajomą dotąd pewnością siebie.
∆∆∆
Saakar tętniło życiem, ludzie kroczący po ulicach wydawali się szczęśliwi, jakby nie znali cierpienia. Aithne nie mogła powstrzymać uśmiechu, który sam wskakiwał na jej usta, gdy oglądała tańczące istoty. Stanęła nieopodal głównego zbiegowiska, wszędzie było zielono, a ona nienawidziła tego odcieniu, ponieważ źle go kojarzyła. Jednak nie zraziło jej to, do dalszej obserwacji zbiegowiska. Oparła plecy o budynek, krzyżując ręce na piersiach i wyszukując w tłumie znajomej twarzy. Pokochała tutejszą atmosferę; przez chwile pomyślała, że mogłaby zostać w tym miejscu na zawsze.
Pamiętała bankiety organizowane w Asgardzie, to było zupełne przeciwieństwo. Rozmyślała dość długo, kompletnie zapominając o swoim celu.
Nagle poczuła, jak ktoś ciągnie ją za szatę, co wytrąciło ją z przemyśleń. Spojrzała w dół i dostrzegła dziewczynkę, której odcień skóry można było porównać do dojrzałej truskawki, a hebanowe włosy związane miała w kucyka, który sięgał do połowy jej pleców. Uśmiechnęła się promiennie, namawiając Aithne do zabawy. Kobieta wytłumaczyła, że nie powinna, ale w końcu uległa pod wpływem dziecka.
Razem wkroczyły w tłum, tańcząc i śmiejąc się głośno. Aithne już dawno nie czuła takiej swobody, może poprzedni wieczór z Walkirią był pewnym oderwaniem się od szarej rzeczywistości, ale nie równał się z tą zabawą. Ognista wiedźma mogła poczuć smak dzieciństwa, przez krótki moment znów była małą beztroską dziewczynką z dwoma długimi warkoczykami, pozdzieranymi kolanami i bez zębów mlecznych.
Aithne tańcząc w tłumie, poczuła wolność.
— Jak panią zobaczyłam, to wiedziałam, że będzie z panią dobra zabawa! — wykrzyczała dziewczynka, kiedy Aithne ją okręciła. — Jest pani fajniejsza od mojej mamy, bo ona wszystkiego mi zabrania!
Uśmiechnęła się smutno, ponieważ te słowa ucieszyły ją, ale równocześnie zasmuciły. Chociaż wydawała się naprawdę radosne, to otaczająca ją aura smutku była równie silna. Jakby dziewczynka nie znała nic pomiędzy rozkoszą a strapieniem. Niesamowite, jak bardzo jej zachowanie w pewnej części odzwierciedlało Aithne za młodu.
Kobieta przykucnęła, łapiąc ją za ramiona.
— Wiesz, mała, tak naprawdę nie powinnaś podchodzić do obcych, bo to, że ja wydawałam się w porządku, nie znaczy, że inni również będą tacy mili. — Dziewczynka przechyliła głowę, czekając na dalszą wypowiedź kobiety. — Nie wiem, kim jest twoja mama, ale jestem pewna, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Bo wiesz, matki już tak mają. — Mała zrobiła dziubek, jakby starając się rozgryźć słowa nieznajomej.
Wtedy do ich dwójki podszedł chłopiec, który zawołał dziewczynkę po imieniu. A ona rozpromieniała na jego widok, powodują, że smutna otoczka zniknęła. Aithne dostrzegła w tej sytuacji pewne wspomnienie z przeszłości.
— To mój przyjaciel, muszę iść — powiedziała, oblewając się rumieńcem, po czym rzuciła się na szyję nieznajomej. — Dzięki za radę, może jej posłucham. — Oderwała się, wzruszyła ramionami, a na jej twarz wkradł się wesoły uśmiech. — Do widzenia!
— Trzymaj się, mała. — Obserwowała, jak podąża za przyjacielem, a ten w pewnym momencie łapię ją pod ramię i ruszają w nieznane.
Westchnęła głośno, przypominając sobie dzieciństwo. Jednocześnie poczuła szczęście i ból, który uderzył ją w serce. Wstała, wpatrzona w bliżej nieokreślony punkt, nie wiedząc dokąd teraz iść. Była zagubiona, bez Lokiego nie wiedziała gdzie podążać, bo to on wyznaczał drogi.
Potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że nie jest małą dziewczynką. Nie potrzebowała więcej swojego przewodnika. Chociaż z drugiej strony ta myśl przyprawiała ją o bóle w okolicach klatki piersiowej.
— Jesteś świetnym materiałem na matkę. — Niespodziewanie usłyszała za sobą znajomy głos.
Spięła się, jednakże strach nie przeszkodził jej, by zwrócić twarz za siebie. Błysnęła zębami, dostrzegając znajomą sylwetkę. Od razu rzuciła się w ramiona mężczyzny, który odwzajemnił uścisk.
— Cieszę się, że jesteś cały, Thor — powiedziała przepełniona ulgą, nie zamierzając obluzować objęcia.
Bóg piorunów nie odpowiedział, przycisnął Aithne do siebie tak mocno, jakby nie widział jej całe wieki. Nie pamiętali, jak długo trwali w tej pozycji, ale zapewne zaczynało robić się to nużące, ponieważ oboje dosłyszeli odchrząknięcie.
Odsunęli się od siebie, spoglądając na osobę stojącą za nimi.
— Ach! No tak! — wykrzyczał Thor, dostając nagłego olśnienia. — Aithne poznaj doktora Bannera. — Wskazał na mężczyznę, którego twarz okryta była zielonym pyłem. Niepewnie uniósł rękę, na znak powitania. — Bruce, oto Aithne, moja przyjaciółka.
Wiedźma zmrużyła oczy, nie będąc przekonana co do całego zajścia, ale podała rękę doktorowi Bannerowi, a ten ją uścisnął. Niezręczny moment ciszy trwał przez krótką chwilę, dopóki kobieta nie zabrała głosu:
— A zatem, co planujecie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top