v64
Na morzu wyjątkowi pechowcy mogą natrafić na... różne rzeczy.
Woda nigdy nie była niczyją własnością i lubi o tym przypominać - na przykład raz na jakiś czas fundując komuś sztorm, zalewając wioskę, nasyłając groźnych, wodnych drapieżców albo tworząc anomalie, które nawet nie są skodyfikowane. I na taką właśnie anomalię natrafił statek panny Rybki.
Zaczęło się niewinnie; rybacy spostrzegli, iż tego dnia ilość złowionych ryb jest dość niska. No dobrze, może ominęli ławicę albo po prostu dzisiaj nie mieli szczęścia. Ale potem co bardziej doświadczeni spostrzegli, iż woda porusza się w jakiś taki nietypowy sposób. Fale zamiast płynąć miarowo w jednym kierunku; jedna po drugiej delikatna fałdka, jak to mają w zwyczaju, to kotłowały się, jedna wpadała na drugą. Co jakiś czas pojawiała się jakaś mocniejsza fala, która „kierowała" innymi w tym dziwacznym, podwodnym tańcu. Tutaj statek musiał już trochę zwolnić; napędzający go ludzie średnio wiedzieli, co zrobić, jaką siłę użyć. Popędzać łajbę? A może przystopować? Niezbyt wiedzieli, co się zbliża, a morze bywa zdradliwe.
Niedługo zatrzymali się całkiem na rozkaz zastępcy panny Rybki. Wtedy też dostrzeżono dziurę w wodzie. Woda płynęła do jej środka spiralami, ale nie gwałtownymi - cały proceder posiadał w sobie jakiś spokój, wyważenie. Oczekiwanie.
Prości ludzie wychowani na prostych zasadach przestraszyli się tej... tej... tego czegoś. Jak to nazwać? Dziura w wodzie? Wir wodny? Jakże to niemądrze brzmi! Tak nieprawdopodobnie. Jak można nazywać takie dziwy? One nie powinny mieć imion, w końcu to nie są kochane dzieciaczki, które nazywasz po narodzinach, a niewytłumaczalne, straszne potworki tego świata.
Panna Rybka wyszła na pokład, ujrzała ten dziw i sama nie wiedziała, co to jest i co to robi. Nigdy czegoś takiego nie widziała, a trzeba zaznaczyć, iż kobieta na morzu spędziła większość życia. Chwilę po niej z nadbudówki wyszedł Naruto-kobieta. Początkowo chłopak rozejrzał się wokół, by w końcu zogniskować spojrzenie na tej anomalii, jednak on zdawał się rozumieć, co się dzieje. Potem już nie minęła nawet minuta, gdy ten pobiegł w stronę wiru i odbiwszy się od pokładu (z użyciem czakry, żeby przelecieć tę odległość kilkunastu metrów, jaka dzieliła statek od obiektu), wpadł na dziury, wcześniej cofając technikę zmiany wyglądu.
Niedługo potem wir zniknął.
Ryoko miał ochotę przekląć tego blondyna za jego lekkomyślność. Nie mógł wiedzieć, iż chłopak połapał się w tym, z czym mają do czynienia. Ale już Naruto mógł się domyślić, iż taka akcja zdemaskuje jego (co Uzumakiemu różnicy nie robiło, skoro zniknął w morskich odmętach) oraz jego dotychczasowych towarzyszy (którzy z kolei znaleźli się w bardzo niewygodnej sytuacji).
Niech go szlag jasny trafi w tej wodnej otchłani.
*
To nie tak, że Naruto spodziewał się tego, iż wyląduje w wodzie podczas tego rejsu. Nie miał tego w planie działania, lecz kiedy dostrzegł kotłującą się dziurę w wodnym podłożu... Wiedział, że musi to zrobić.
Słyszał o tym wtedy, na tej wyspie Torizu. Wówczas dowiedział się o wszystkim, co winien wiedzieć, aby wygrać tę wojnę.
Swoja drogą to wiedza zmarłych jest zaskakująco wielka. W zasadzie to oni wiedzą wszystko, bo nie ma ich nigdzie i są wszędzie. I dalej chcą być wszędzie, dlatego też są w humorze czasami nam pomóc. Dadzą jakieś wskazówki, powiedzą, co trzeba, aby pchnąć danego delikwenta w odpowiednią stronę.
Wir był tajnym przejściem, będącym długim, zalewającym człowieka ze wszystkich stron wodą oraz nim kręcącym, jak mu się podoba tunelem, a w zasadzie to prądem. Naruto czuł opór cieczy, gdy niewidzialna siła oceanu pchała go do przodu, kręcąc nim. Nie mógł oddychać, a słona woda wciskała się do jego oczu, uszu, ust i nosa. Starał się jej nie wpuszczać, żeby przypadkiem się nie utopić, jednak było to ciężkie i gdy wreszcie ta droga się skończyła, gwałtownie wypychając blondyna na słońce dnia, ten zaczął kasłać i gwałtownie łykać powietrze. Oczy dalej zaciskał, chociaż tak czy owak słona woda je podrażniła, a ciało miał obolałe w taki dziwny sposób przez ten prąd i opór wody. Zupełnie jakby sam przepłynął tę... no dużą odległość.
Bo chłopak znajdował się na stałym lądzie.
W ojczyźnie swojej matki, domu klanu Uzumakich. Na ziemiach Kraju Wiru.
*
Kurama patrzył na świat oczami blondyna. Sam siedział zamknięty aż ten umrze w klatce z niezniszczalnymi prętami. Wcześniej chciał go zabić, byleby uciec i wreszcie być wolnym. Dzisiaj zaś... odkładał to na później.
- Dlaczego ten wir się pojawił? - Spytał go chłopak w myślach, gdy już doprowadził się do względnego porządku.
- Bo nastał czas, dzieciaku - odparł Kyuubi.
- To nie jest odpowiedź.
- To, co ty uznajesz za odpowiedź, a czego już nie, niezbyt mnie interesuje. - Prychnął Lis, a gdyby Naruto znajdował się w swoim wnętrzu, to mógłby zaobserwować nerwowy (ale jednocześnie płynny) ruch dziewięciu ogonów. - Czakra Uzumakich mogła go uruchomić. Albo ewentualnie nienaturalny ruch wody, który wywołał statek. - Dodał rudzielec po chwili zastanowienia.
- To możliwe? - Zdziwił się chłopak. W międzyczasie podniósł się z klęczek i rozejrzał po okolicy. Znajdował się przy lekko falującej wodzie, na równym placu wyłożonym chropowatą kostką brukową, z którego odchodziły odnogi do dalszych części (prawdopodobnie) wioski. Plac był spory, półokrągły, wyłożony jaśniejszymi oraz ciemniejszymi kostkami w wzór nietypowego słońca. Jego promyki były krótkie i falowane, a koło słońca ułożone zostało w wir do środka. Wzór nie nachodził na żaden z końców placu; znajdował się wyłącznie na środku półkola. Blondyn zauważył jednak, iż roślinność wbijała się między kostkę i stopniowo ją przejmowała; słońca jeszcze nie sięgnęła, ale zdecydowanie do niego zmierzała. Po bokach placu widział jakieś resztki zabudowań, no i te odnogi prowadzące w głąb.
- Ludzie z tej wioski byli geniuszami pieczętowania, kto wie, jakie systemy wymyślili? Wbrew pozorom do Kraju Wiru nie dało się zbyt łatwo dostać. - Wyjaśnił Kurama. Może by powiedział więcej temu ciekawskiemu chłopakowi, gdyby nie fakt, iż żaden z jego jinchuuriki nigdy nie podróżował z nim do Kraju Wiru i rudzielec nie miał okazji poznać się na wejściach na tereny wioski. Ale oczywiście tego nie powiedział. W końcu Kurama wiedział wszystko, prawda?
- O co chodzi z tym słońcem?
- O nic, dzieciaku. Po prostu ułożyli sobie mozaikę, bo się najwidoczniej nudzili - teraz już warknął mało przyjemnie Kyuubi.
Uzumaki jednak nie zamierzał milknąć i zwrócił uwagę na kolejny, dość oczywisty fakt:
- Jak tu... cicho...
- Od lat nikt nie postawił tu swojej stopy - przypomniał mu Bijuu.
- To miejsce jest jak grobowiec.
Bo to był w istocie grobowiec wszystkich tych mieszkańców wioski, którzy nie meli dość szczęścia, by uciec przed eksterminacją.
Martwe, niszczejące budynki, które niegdyś zamieszkiwały tuziny ludzi i którzy sobie tutaj dobrze żyli, mniej lub bardziej spokojnie. Duża część tych ludzi zginęła. Pozostali przedostali się na ląd i tam rozpierzchli po świecie. Czemu nie odbudowali wioski? Nie zostali w domu? Czy to przez martwych, dla których ta bezpieczna osada stała się nieoznakowanym masowym grobowcem?
*
Naruto czuł się dziwnie. Zaczął spacerować po tej opuszczonej wiosce, którą we władanie przejmowała natura. Kostka brukowa była poprzetykana rosnącą w siłę trawą, czasami pojawiały się wybrzuszenia spowodowane korzeniami, które od dołu wypychały kamienie. Mijał martwe domy. Niektóre z nich były wyraźnie spalone, inne niemiło potraktowane przez ziemię albo roztrzaskane za sprawą wiatru. Część była pozostawiona w stanie nienaruszonym, skazana na naturalny proces jednania z naturą.
Ciała na szczęście ktoś zakopał po wojnie. Gdyby nie to, Uzumaki mógłby teraz spacerować po cudzych szczątkach. A w sumie to kto wie, co kryły te zniszczone przez jakieś jutsu ziemi domy? Może stamtąd zerkały jakieś puste oczodoły?
Brr. Ta myśl była strasznie ponura.
- Ale ta wioska jest poplątana. - Powiedział w myślach Naruto, kiedy droga, którą szedł, znowu dziwacznie zakręciła i się rozgałęziła. Na głos wolał niczego nie mówić. Nie chciał jeszcze bardziej zakłócać tej ciszy.
- Tylko dla obcego, dzieciaku - odrzekł na to Bijuu, który również chłonął pozostałości po ostatniej wojnie przez oczy blondyna. Kraj, którego ludność wybito. Kraj, z którego sprowadzano jinchuuriki dla niego, najsilniejszego Bijuu. Kraj, będący stolicą technik pieczętowania.
Tak bardzo zniszczony, pozostawiony samemu sobie, zapomniany.
Naruto po kądzieli pochodził właśnie stąd, ale mimo to był tu obcy. Nawet gdyby Kraj Wiru miał się dobrze, to chłopaka i tak nikt by nie zabrał do jego drugiej ojczyzny. W końcu może by jeszcze chciał tu zostać, a kto by zostawił jinchuuriki na stałe na terenach innej wioski ninja? Ha, nikt...
Po pewnym czasie Naruto uznał, iż ten ponury spacer najwyższa pora przerwać. Chłopak nie wiedział, gdzie idzie ani czy w ogóle jest sens szukać czegoś w głębi wyspy, jak i wioski. Pomijając już fakt, iż ta wioska... była taka chaotyczna!
Tak właśnie może wyglądać wioska zbudowana przez ludzi z klanu Uzumakich. Albo raczej wioska zbudowana przez ludzi pokroju tych z klanu Uzumakich (w końcu mieszkały tu różne rodziny). Nawet w budownictwie czuć ten inny styl bycia, który tutaj był normą. Z jednej strony widać było pewną dbałość w tym, jak stawiane były domy. Te, które miały okazję ostać się po ataku shinobi, mimo postępującego zniszczenia trwały w taki dumny, elegancki sposób. Widać było wyraźnie, iż ich dawni mieszkańcy dbali o nie oraz przy ich powstaniu zadbali o rzetelność budowli. I o swoją prywatność. Żaden dom nie sięgał ścianą tego drugiego; między nimi znajdowały się odległości. I ta droga wyłożona kostką. Tutaj, przy budynkach mieszkalnych, zwężała się, ale dalej wiła się w jakiś skomplikowany wzór; skręcała w niespodziewanych momentach albo się rozgałęziała. Czasami jakaś odnoga była przysłonięta roślinnością... Ponieważ dawni mieszkańcy Kraju Wiru zbudowali swoją wioskę w lesie. Między domami tkwiły drzewa, a nawet często blondyn dostrzegał jakieś pozostałości drewnianych domków na drzewach.
Żadna znana Uzumakiemu wioska nie była zbudowana w taki rozlazły sposób.
Może dlatego dotknęła ich eksterminacja? Bo za bardzo się różnili od innych, może w rozmowie ich Kage i inni byli jacyś tacy... inni?
Nieważne. To już było nieważne. To było kiedyś, a Naruto był z Konohy...
- Twój ojciec i matka - zaczął niespodziewanie Kurama. Ten Lis rzadko ruszał temat przeszłości. Ogólnie Kyuubi, jak przystało na gburowatego lisa o dziewięciu ogonach, niezbyt lubił opowiadać o rzeczach, które uważał za nieistotne. A teraz zaczął sam rozmowę. Z wrażenia chłopak aż przystanął. Zamierzał dokładnie wysłuchać tego, co chciał mu powiedzieć jego jedyny towarzysz od najmłodszych lat. - Oni... byli zaskakującą parą. Ludzie byli dość zdziwieni, że są razem, a do tego mocno się kochają i dopełniają. Kushina była w gorącej wodzie kąpana, łatwo się denerwowała i działała pod impulsem. Jak ty kiedyś. Za to Minato... on był spokojny. Patrzył, obserwował, wyciągał wnioski i działał. Należał do niezwykle utalentowanych ludzi. Wszyscy go lubili. To on, na poły z Kushiną, zapieczętował mnie w tobie. Chciał, by inni widzieli w tobie bohatera; dzielnego Naruto, jego pierworodnego, który ocalił ich przed zagładą spowodowaną przeze mnie. Tego, który potrafi utrzymać w ryzach morderczego Kyuubiego.
Naruto zamierzał zawrócić, żeby wrócić do słońca wyłożonego z kostki brukowej, ale... jakoś tak wyszło, że poszedł dalej. O, rozgałęzienie. Prosto lub gwałtownie w lewo, w dół. Poszedł tą druga opcją, potykając się na opadającej drodze.
- Dlaczego mi to mówisz? - Spytał blondyn.
Kushina. Minato. Imiona jego rodziców. Dlaczego, do diaska!, nikt mu nigdy nie zdradził, jak nazywali się jego rodzice?
- Bo coś poszło nie tak, dzieciaku. Bardzo nie tak. A ty mimo to upierałeś się, że chcesz zostać Hokage, że chcesz być najsilniejszy i że chcesz chronić innych. Innych, czyli tych ludzi, którzy najchętniej zamordowali by cię, gdyby nie paraliżujący strach przede mną.
- Co to ma do tego wszystkiego?
- To, żebyś poznał swoje korzenie, dzieciaku. Innym słowem siebie. Udoskonaliłeś rasengana, ale co z tego, skoro potrzebujesz do stworzenia go własnego klona. Dogadałeś się ze mną, ale co z tego, skoro nie potrafisz zapanować nade mną i moją czakrą. Utrzymujesz mnie w sobie, mimo słabnącej pieczęci, ale co z tego, skoro ktoś może przejąć nad tobą kontrolę.
Naruto zaczęła irytować ta czcza gadanina. Co jedno miało do drugiego? Po co daje mu wykład o rodzicach, jeśli teraz przeszedł do wytykania mu jego potencjalnych błędów? To się mogło stać, ale nie musiało. Jak wszystko na świecie. Tak samo zniszczenie wioski, tak samo śmierć jego rodziców oraz nienawiść ludzi wobec niego samego. Wszystko, wszystko!, zawsze było przeciw niemu... wszystko... dalej jest.
Zrozumienie. Nie może go oczekiwać.
- Miałem nadzieję, Naruto, że nigdy nie trafisz do Kraju Wiru. Jednak stało się inaczej...
- POWIESZ MI WRESZCIE, O CO CHODZI?! - Wydarł się na głos Uzumaki, przerywając Kyuubiemu i jednocześnie chwytając blond włosy w palce i pociągając nimi.
- Jesteś sensorem, ty mi powiedz.
Czy wszystkie Ogoniaste Bestie mówiły, do Mędrca Sześciu Ścieżek, zagadkami? Czy to jemu trafił się taki poroniony przypadek?
Pomijając już fakt, iż Kurama od początku tego pobytu na ziemiach Kraju Wiru, był jakiś taki... bardziej zgryźliwy, niż miał w zwyczaju być na co dzień. A to było już osiągnięcie.
Naruto kopnął jakiś kamień, zapewne odłamek brukowej drogi, żeby jakoś wyrazić swoje buzujące emocje.
Miał na nazwisko Uzumaki, a ten grobowiec należał również do niego. Nawet jeśli jego klan przetrwał zagładę wioski, to kim byli w innych krajach? Jakimiś podrzędnymi shinobi. O ile w ogóle byli shinobi, w końcu nie znał ich losu.
Chłopak zamknął swoje oczy. Głęboko odetchnął. Skupił się na ćwierkających ptakach, szeleszczącym liśćmi wietrze, na własnej złości. Na co on tak w zasadzie się wściekał?
Musiał pokonać Paina, który był niegdyś uczniem Jiraiyi, ale zabłądził na drodze swojego życia. Musiał uratować ludzi oraz Bijuu, bo one również zasługiwały na ratunek, absolutnie nie były gorsze. Pchnął Mizukage w kierunku Szczytu Pięciu Kage, jednak czy to nie stało się zbyt późno? Jaka będzie mobilizacja wiosek? Czas uciekał przez palce; niebawem Obito Uchiha zamierzał uruchomić swoją iluzję, wcześniej oczywiście zdobywając wszystkie Bijuu, więc Naruto musiał być czujny. Póki co był poza zasięgiem Akatsuki, więc teoretycznie nie mieli jak go trafić, ale... ale mogli znaleźć sposób na to, żeby zmusić go do pokazania się. Musiał uważać.
I się skupić. Był Uzumakim. Uzumaki to żywotny ród, pełen ludzi o silnej czakrze, którzy są obdarzeni wartą uwagi zdolnością wyłapywania różnych rzeczy. On też posiadał te cechy od matki, zaś od ojca... miał blond włosy, ale o tym wiedzieć nie mógł. No i jeszcze coś...
To był Kraj Wiru. Wioska Ukryta w Wirach? Tak jak Wioska Ukryta w Liściach albo Piasku? Albo może coś więcej...
To kiełkowało pomału, szło wzdłuż kręgosłupa. Chłopak się wyciszył, tak jak wtedy na tej wyspie, gdzie usłyszał, co musi zrobić, aby uratować znany sobie świat. Świat, który teraz stał się (w jego mniemaniu) wyraźniejszy. Naruto lepiej słyszał poruszające się liście, wyczuwał wszystkie żyjątka tego lasu i tej wioski. Czuł odór śmierci, ale i ciepłe wspomnienia dawnych lat. Oraz to, co mógł poczuć tylko ktoś jego krwi, posiadający ten tytuł sensora.
Tym czymś były spięte w przeróżne systemy pieczęcie. Jedna wielka pieczęć złożona z mniejszych i te istniejące osobno. Takie, które wymyślali oraz tworzyli dziesiątki mistrzów całymi latami. Pieczęci chroniących, mylących, uruchamiających się bez pomocy albo i nie. Otaczających całą wioskę w plątaninie; w wirze. Nagle też spostrzegł, że droga wcale nie była taka chaotyczna; każda jej odnoga zawijała się do środka. Do koła, znajdującego się po środku. Wystarczy iść prosto, a tam trafi.
Coś tam było. I tam też ruszył niebieskooki.
Kraj Wiru był specyficzny. Należał do ludzi, którzy jednocześnie będąc lekkoduchami, projektowali tak silne pieczęcie, że mogły zabić albo tak skomplikowane systemy, że nikt o zdrowych zmysłach nie umiał się w nich połapać i ich unieważnić.
Chociaż te otaczające wyspę były przerwane w jednym miejscu, skąd zapewne zaczął się atak podczas Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi. I coś Naruto mówiło, iż za tym kryło się coś więcej, niż po prostu atak, ot zwykły rozkaz. W końcu co się musiało zdarzyć, że komuś udało się zniszczyć tak potężne zabezpieczenie.
*
Długość części: 2568 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top