v62

Jakaś część Temari chciała, ale to naprawdę chciała, zrobić coś swojemu bratu Kankurō. Chociaż z drugiej strony... no, musiała mu przyznać, że pójście na ugodę i namówienie więźniarki na sypanie w zamian za wolność... było mądrym posunięciem. Tym bardziej, gdy początkowa nieśmiałość odeszła w zapomnienie i zdrajczyni rozgadała się na dobre. Jakby każda kolejna minuta sprawiała, iż czuła się pewniej i coraz bardziej miała ochotę im pomóc.

Tematem, który mimo wszystko omijała, było to, w jaki sposób została wcielona ona oraz inni jej podobni (tutaj broniła się brakiem wiedzy, gdyż rzekomo nie rozmawiała za bardzo z nikim o tym, o czym nie musiała) do organizacji. Przyduszona tylko raz wspomniała o tajemniczym gościu, który ją w to wciągnął, a potem sam dał nogę, jednak nie dodała nic ponadto. Ale za to o reszcie mówiła jak katarynka.

- Całe Karagi to jedna wielka anihilacja i pranie mózgów. My wierzymy w to, co robimy; że jest to tak naprawdę dobre. Wioski są złe i kropka. Do tego, gdy już się włączysz do organizacji, to nie ma wycofywania się czy grania w własną grę. Zaraz ktoś na ciebie doniesie i poniesiesz karę za to. Również nie ma ratowania tych, co wpadną. Dałeś się złapać? Twój problem.

- Strasznie po macoszemu was traktują - zauważył Kankurō.

- Niby po co mieliby inaczej? - Nieznajoma zmarszczyła brwi. Teraz pozwala sobie nie tylko na mówienie, ale i na pewne naturalne zachowania, ruchy ciała i mimiki; już nie starała się zachować bezosobowej twarzy. Stała się w jakimś stopniu bardziej charakterystyczna, ludzka. - Jest nas dużo. Strata jednego nierozważnego pyszałka w ostatecznym rozrachunku nie ma wielkiego znaczenia. - Tutaj na jej twarzy malowała się lekka złość. - Chyba że zaczną sypać. Wtedy może być problem... Ale z reguły, jeśli nasi wierzą w ideologię o złych wioskach i walce z cierpieniem, to raczej nie pójdą z wami na ugody i będą milczeć.

- Więc ty już nie wierzysz, co? - W minimalnym stopniu zgryźliwie zaatakowała ją Temari. Mimo faktu, że więźniarka zaczęła mówić i była wręcz ich wybawicielką, to blondynka dalej jej nie traktowała jako gracza po swojej stronie, co było (mimo wszystko) mądrym ruchem. Nie wolno było ufać osobie, która do tej pory grała do drugiej bramki.

- Nie ma znaczenia, w co wierzę. Teraz będę ratować swoją skórę, więc i tak nie wrócę do Karagi. - Skwitowała. - A co więcej, dam wam sposób na złapanie kogoś z Góry...

- Ach tak? - Podchwyciła Temari, uśmiechając się chytrze. Zdrajczyni spojrzała w odpowiedniczki należące do siostry Kazekage. Żadna z nich nie odwróciła wzroku. Kankurō przez chwilę się przestraszył, co też mogą sobie nawzajem zrobić dwie kobiety, które nie darzą się szczególną sympatią... i może lepiej nie przytaczać tego, co on sam zobaczył w swojej wyobraźni.

Od swoich krwawych myśli oderwał go głos więźniarki:

- Tak. Przy bramie w co drugi poniedziałek i co trzeci czwartek w godzinach od osiemnastej do dwudziestej stoją czujki. Kiedy takiego się wypatrzy, daje się mu sygnał, niedbały salut, a następnie mówi: „A co tu waszmość porabia o tej porze?". Jak pewnie się domyślacie, nikt o zdrowych zmysłach tak nie odezwie się do nikogo, dlatego czujka ma wtedy pewność, że ma do czynienia z kimś z Karagi. Odpowiada wtedy: „Czekam na ciebie", a następnie przekazuje, gdzie można danego dnia zastać Trybikową albo Krwinka, którzy odpowiadają bezpośrednio za włamywaczy, czyli takich jak ja, oraz pierzastych, czyli tych, co przechwytują ptaki pocztowe. Czujki nie są w stanie poznać po twarzy każdego, kto należy do Karagi, więc jeśli wyślecie kogoś, kto nie jest powszechnie rozpoznawalny, to możecie przechwycić któreś z nich.

Temari czuła niechętny podziw do zabezpieczeń, jakie Góra organizacji podejmowała, by nie zostać wykrytymi. Gdyby Kankurō nie wszedł w ten układ z tą tutaj dziewczyną, to prawdopodobnie nigdy nie trafiliby na żaden trop Karagi.

Karagi. Nie chwasty Suny, a Karagi. Jak dziwnie było, gdy ten nienazwany wróg wreszcie ujawnił swe imię. Nagle stał się jakiś taki... bardziej osiągalny.

Zdrajczyni oczywiście opowiedziała im a preparacjach, jakie sama dokonała. Wyjaśniła, co jest prawdą, a co fikcją. Do tego przekazała im jeszcze parę adresów, które mogły się okazać, no cóż, przydatne.

Wtedy już oficjalnie wyczerpała temat i dała im to do zrozumienia. Powiedziała tyle, ile wiedziała albo ile uznała za zadowalający wynik. Teraz domagała się spłaty tego dopiero co zaciągniętego długu. Temari wówczas przemknęło przez głowę, by mimo to wsadzić ją dalej do celi, jednak... wiedziała, że Kankurō jej obiecał wolność i zamierza ją wypuścić, a ona zdecydowała się to uszanować. Jakaś jej część się buntowała, ale.... ale wiedziała, że zdrajczyni im pomogła, a jej wolność w gruncie rzeczy wysoką ceną nie była.

Kankurō zdecydował się odprowadzić dziewczynę do bramy, przez którą miała przejść i już nigdy nie wrócić do Wioski Piasku. Po ich wyjściu, Temari została sama z Gaarą, który praktycznie się nie odzywał przez cały czas trwania rozmowy.

- Co o tym myślisz? - Zagadała go siostra, wcześniej pozwalając sobie na zmęczone westchnienie.

- Mamy doskonałą okazję na złapanie kogoś z zarządzających tym całym Karagi. Musimy to wykorzystać - podsumował całe (zapewne godzinne) dywagacje.

- Tylko tyle? - Dopytała blondynka. - Miałam nadzieję na jakieś daleko idące wnioski.

Rudowłosy pozwolił sobie na lekkie uniesienie kącika ust.

- Być może dzięki temu pozbędziemy się tego problemu. Albo zaostrzymy ich i tak już silną ochronę samych siebie. - Na chwilę Kazekage zamilkł, jakby zbierał myśli. - Zastanawiające jest dla mnie tylko to, że wyraźnie mamy do czynienia z sprytnymi osobnikami, które mimo to wierzą w tę ideologię.

Temari wzruszyła ramionami.

- Wiesz, Gaara, ludzie ciągle pamiętają Trzecią Wielką Wojnę Shinobi. Ja myślę, że po prostu szukają kozła ofiarnego za zmarłego brata, ojca, babkę... A do tego obietnica braku cierpienia jest kusząca. Nawet bardzo - dodała ciszej blondynka. Po głowie przebiegła jej myśl o świecie, w którym ich rodzice by żyli, Gaara nigdy nie stałby się potworem (którym w końcu był przed spotkaniem Uzumakiego) i wszyscy wspólnie tworzyliby kochającą się rodzinę. Jednak to było niemożliwe. I żaden, na Mędrca Sześciu Ścieżek, byle rewolucjonista do tego nie doprowadzi. Nigdy.

Gaara się zgodził z jej koncepcją i na tym temat Karagi na dzisiaj został urwany. Niedługo później razem opuścili gabinet i poszli do domu. Na dziś mieli już zdecydowanie dosyć wrażeń.


*

Rejs na statku panny Rybki był dojmująco przyjemny i momentami całkiem zabawny. Szczególnie, gdy rozmowy toczone na linii panny Rybki oraz Naruto-kobiety przybierały... no, typowo kobiecy charakter.

Powiedzmy że był to duży koncert matactwa - pytanie tylko brzmi, kto kogo okręcał wokół spirali kłamstw? Cóż, nawet jeśli Rybka domyśliła się, iż coś jest nie tak, to nie dała po sobie tego poznać. Rin aka Rie radziła sobie bardzo dobrze. Szybko polubiła się z Rybką, ale nie wpłynęło to na ilość rzeczy, jakie mówiła. Szatynka wolała milczenie od mówienia, co było w pełni zrozumiałe, ale też akurat tę jej cechę Naruto przeklinał, gdy nie wiedział, co mówić.

Najbliższą kobietą (a raczej dziewczyną) w jego otoczeniu była Sakura, a ona mimo dziewczęcej otoczki, była kunoichi i szczególnie po treningu u Tsunade nabrała pewnej brutalnej siły. W rękach.

Ale co, u diaska robiły zwykłe trzpiotki? Naruto nie był pewien. Dlatego też przyjął inną taktykę i zamiast szukać informacji w odmętach swojej głowy, zadeklarował się miłośnikiem tego co zielone i też żółte bądź jakiekolwiek inne, jeśli jest rośliną i nie chce go zabić. Uzumaki miał w końcu rękę do roślin. Lubił się z nimi bardziej od ludzi, a dodatkowo panna Rybka bynajmniej nie była standardową kobietą, by chciała rozmawiać o sukieneczkach, kokardkach i ładnych panach.

Inaczej miał się ojciec rodziny. O ile Naruto i Rie spędzali znaczną większość czasu z właścicielką statku, o tyle Ryoko przebywał wokół rybaków, sam przywdziewając ich skórę. Rybołówstwo nie należało do najprostszych sztuk zdobycia pokarmu. Wymagało cierpliwości, nieco siły w rękach oraz pracy zespołowej. Szło mu dobrze, chociaż nieco żałował, iż nie może mieć oka na Rie, ale... w końcu był z nią Naruto, który momentalnie zrzuciłby przebranie zamiłowanej ogrodniczki na rzecz żądnego krwi potwora, gdyby tylko tego wymagała sytuacja. No i skubany dobry był w te transformacje czy inne klony. Szarooki momentami zastanawiał się, czy blondyn w ogóle w ciągu ostatnich dni wrócił do swojej naturalnej postaci? Jeśli tak, to ojciec rodziny tego nie zauważył, co może oznaczać, iż beznadziejny z niego ojciec.

Na szczęście zaraz po zejściu na ląd mieli zaniechać tej przebieranki. I zgodnie z umową się rozejść. Ich drużyna była rozwiązaniem tymczasowym, w dużej mierze spowodowana wspólnym interesem. Wyjazdem z Kraju Wody w nienaruszonym lub tylko troszkę naruszonym stanie. Jednak tam ich drogi miały się rozwidlić.

I ten stan rzeczy przybliżał się z każdym dniem. 


*

Z reguły już tak jest, że przeważnie nie wiemy, co szykuje nam los. Jesteśmy skazani na jego kaprysy, a co za tym idzie - na skakanie z jest dobrze do o matko co za tragedia i na odwrót. Dzisiaj A, jutro B, pojutrze niespodziewanie zamiast C pojawia się D. I nic nie można z tym zrobić. Jedyną opcją jest przeżycie tej huśtawki z w miarę uniesioną głową.

Bo przecież nawet jak zaskoczy nas jakieś nieszczęście, to niedługo potem pojawi się coś dobrego, prawda?

No może nie zawsze, ale uznajmy, że Fū jako jinchuuriki miała u Mędrca Sześciu Ścieżek jakieś fory, bo tym razem zdarzył się mały cud. A dokładniej - zdarzyło się coś dobrego.

Bowiem dziewczyna po długiej wędrówce w lesie, w którym przeżyć w stanie idealnym nie potrafiła, natrafiła na cywilizację. I to nie tę, do której należała dotychczas. Czy potraficie sobie wyobrazić, jaką radość poczuła z tego powodu? Jeśli tak, to i tak podwójcie swoje wyobrażenie, bowiem TA radość zasługiwała na KONKRETNY opis.

Fū w podróży przez leśne obszary towarzyszyły na zmianę wszechogarniający strach oraz lekkomyślna ekscytacja. Do tego dochodził fakt, że była prawie sama (w końcu miała jeszcze Nanabi) oraz posiadała dość nikłe zdolności przetrwania. Ostatecznie z głodu czy pragnienia nie umarła, lecz to nie oznaczało, że nie czuła się zmęczona... no, po prostu koczowniczym trybem życia.

Wioska oznaczała cywilizację. Cywilizacja oznaczała ciepłe domy (ognisko rozpalała tylko do gotowania, żeby nie przyciągać nieproszonych gości), dobrze przyrządzone posiłki (gdyby nie wskazówki Bijuu o przygotowywaniu świeżo upolowanych ptaków, to być może dzisiaj Fū już by nie było), możliwość umycia się (mycie się w lesie przez niebieskowłosą wcale nie robiło z niej czystego człowieka - po prostu nie śmierdziała aż tak oraz nie była cała w jakimś kurzu). Radość przysłoniła racjonalne myślenie. Po prostu Fū poczuła w tej chwili, gdy ujrzała wioskę, iż jej błąkanie się nareszcie dotarło do finału. Może dalej byli to ludzie, ale przecież ci tu nie mogli wiedzieć, że jest jinchuuriki, więc nie powinni mieć oporów, by jej pomóc, prawda? Zresztą czemu chciałby ktoś zaszkodzić biednej nastolatce, która uciekała przed niechybną śmiercią?

Nie, nastał czas pozytywnych wydarzeń.

Dlatego też Fū dumnie (ale nie za dumnie) przekroczyła progi tej ludzkiej siedziby. Wioska zaczynała się praktycznie na równi z linią kończącą las - dosłownie by wyjść z lasu i wejść na tereny zamieszkałe wystarczyło jej parę kroków. Nie widziała żadnych utwardzonych dróg - wszystkie były gruntowe. Domki nie były okazałe. Niziutkie, bez żadnych spadzistych dachów, z niedużymi tarasami i w większości wykonane z jasnego drewna. Nie widziała zbyt dużo ludzi, ale też po co mieliby na skraju wioski urządzać sobie hulanki? Na pewno jest ich więcej w centrum i z pewnością nie będą tacy, jak jej rodacy z Takigakure...

Kiedyś musiał nadejść koniec tej złej passy. Wraz z tą nieplanowaną ucieczką z wioski... dziewczyna czuła się tak, jakby ktoś zdjął z jej barków niewyobrażalny ciężar. Teraz mogło być tylko lepiej.

Musiało.


*

I wiecie co? Nie było.

Okazało się, że fakt, iż rdzenni mieszkańcy wioski nie wiedzą o Bijuu wcale nie sprawia, że ludzie są milsi. Bowiem na życzliwość trzeba było sobie zapłacić. Najlepiej pieniędzmi, których ona nie miała.

Na co Fū tak w zasadzie liczyła? Na magiczną zmianę podejścia społeczeństwa? Że odpowiedzą jej bezinteresownie na uśmiech? Cóż... dzisiaj mogła się tylko cieszyć, że, u diabła, nikt jej nie wyzywał, nie unikał ani nie pobił. Ludzie byli wobec niej druzgocząco neutralni. Nie znaczyła dla nich nic.

- Co ja takiego chciałam tu zastać, Chōmei? - Spytała w myślach swoją jedyną przyjaciółkę. - Przecież to było oczywiste, że nie będą skandować mojego imienia...

Przysiadła na ziemi, opierając plecy o jeden z niskich budynków. Przymknęła oczy i już zaraz była w swoim wnętrzu, a przed nią stała gigantyczna istota, której wszyscy tak się bali. Poza Fū, która nigdy nie poznała kogoś cieplejszego i wspanialszego od Ważki. Czy inni jinchuuriki też się tak czuli? Jakby jedyną istotą, dla której mają znaczenie i która liczyła się z nimi jak z drugim człowiekiem (a nie rzeczą) jest właśnie ten potwór?

Fū ruszyła pewnie do Nanabi, a potem wręcz położyła się na niej. Ważka nie protestowała. Lubiła fakt, iż niebieskowłosa jej ufa. Doceniała to. W końcu miały tylko siebie.

- Nieważne, na co liczyłaś. Nie możemy się na tym skupiać. Musimy znaleźć sposób, byś sobie poradziła. Ponieważ nie zamierzasz wrócić do swojej wioski, prawda?

Obie znały odpowiedź. Fū przez chwilę zagryzała wargę, jakby bała się, iż palnie coś wybitnie nie na miejscu. Naturalnie było to niemożliwe. Chōmei nie należała do Bijuu typu pewnego Lisa, by unosić się dumą i prychać pogardliwie śmiechem.

- Myślę, że chciałabym zrobić to, co zrobił jinchuuriki z Konohy. Wykorzystać okazję i robić to, co chcę. Nie ograniczać się... ale mam wrażenie, że on chyba lepiej sobie radzi ode mnie...

- Być może. Ale ty, Fū, masz mnie - zadeklarowała Ważka. - A mogę ci gwarantować, iż Kurama w życiu nie pozwoliłby sam sobie na dogadanie się z człowiekiem. Nienawidzi was. Nas w sumie też.

- A skąd wiesz, że ten Kurama jest w tym chłopaku z Liścia? - Fū zmarszczyła brwi, zaciekawiona wiedzą, jaką posiada jej więźniarka.

- Ponieważ w ich wiosce od pokoleń przekazuje się Kuramę kolejnym jinchuuriki.

No tak. Fū mogła się tego z łatwością domyślić. Tak jak jej wioska miała Nanabi, tak Konoha miała Kyuubiego. Żeby było po równo, każdy miał swoją bestyjkę do toczenia batalii. Z pewnością, gdyby tylko się tym zainteresowała, to zaraz dogrzebałaby się która Ogoniasta Bestia jest w której wiosce.

- A czemu on tak wszystkich nienawidzi?

Bo przede wszystkim chce być wolny, Fū. - Tu Nanabi pozwoliła sobie na melancholijne westchnienie. Ona też chciała wolności, lecz w życiu by tego nie powiedziała. Nie tej zakręconej, udręczonej dziewczynie o pomarańczowych oczach, która umarłaby, gdyby Bijuu została z niej wyciągnięta. Poza tym Ogoniasta Bestia była jej tak naprawdę jedyną bliską osobą. I dobrze się czuła, tworząc z nią duet. Było dobrze, ale każdy czasem marzył o czymś nierealnym, prawda? - A ludzie z Konohy z reguły go więzili i zm...

- Dziewczynko, czemu tu siedzisz? - Usłyszała nagle, przez co przestraszona otworzyła oczy i nagle znowu siedziała na zimnej, ubitej glebie, opierając się o ścianę jakiegoś domu. Spojrzała na twarz kobiety. Twarz, na której malował się niekryty smutek. Żal, rozpacz. Nierealne pragnienia.

- Ja... Ja... nie mam pieniędzy na nocleg, więc... - Wydukała zdziwiona.

Kobieta posłała jej smutny uśmiech. Patrzyła na nią w jakiś melancholijny sposób.

- Nie szkodzi. Ja cię przenocuję, jeśli chcesz - zaproponowała.

Była to dziwna propozycja. Niespodziewana. Wręcz niemądra (wpuszczać do swojego domu obcą nastolatkę bez żadnej opłaty!), ale... Ale może to po prostu drugi mały cud od Mędrca? W końcu wcześniej ustaliliśmy, iż kiedyś limit pecha musi zostać wyczerpany, a los musi zacząć piąć się w górę, do szczęścia, prawda?

Dlatego też Fū z duszą na ramieniu i Ogoniastą Bestią w sobie, ruszyła za kobietą o smutnej twarzy.


*

Po paru dniach wędrówki od Suny, po prostu dziewczyna, do niedawna więźniarka, wyczuła czyjąś obecność. Pustynia jeszcze trwała, lecz miała się ku końcowi. Na horyzoncie majaczyły bardziej zielone tereny.

- Wody? - Dobiegł ją znany głos, w kierunku którego się obróciła. Twarz również znała. I poczuła złość.

- Nienawidzę cię - prawie warknęła.

- Ach, za propozycję wody? Wolałabyś sake?

- Czemu mnie zostawiłeś? - Teraz z kolei uniosła głos, mierząc wzrokiem człowieka, który wkręcił ją w Karagi, a potem zostawił pełną wątpliwości. Co by tu nie mówić, to przez niego wpadła.

Chłopak odpowiedział jej wzrokiem. Cicho, za cicho jak na normalnego człowieka, podszedł do niej i wręczył jej bukłak z wodą. Zaczerpnęła łyka.

- Właśnie dlatego. Żebyś sama tutaj przyszła. - Oznajmił. - Chociaż już się zastanawiałem, czy jednak nie zostaniesz. - Przyznał, odwracając się i idąc... gdzieś. Naprzód. Do lasu. - Ale jednak jesteś.

Dziewczyna podążyła za nim. Nie pytała, czemu zbiegł organizacji i czemu wcześniej ją do niej zaciągnął. Wiedziała, iż nie robił niczego bez przyczyny oraz że w końcu się dowie. Ufała mu. Dlatego też, już trochę spokojniejsza, przyznała jedynie:

- Ano jestem.

*
Długość części:
2750 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top