v61
Kankurō z pewnością nie był jedynym, co miał wstęp do cel, gdzie przetrzymywani byli kryminaliści. W zasadzie to całkiem spora liczba osób miała tu wstęp; w zasadzie to każdy, ale tylko w teorii. No bo taki tam szaraczek mógł przyjść i prosić o rozmowę z jakimś niegodziwcem, lecz wcześniej musiał zdobyć zgodę kogoś odpowiedzialnego za szubrawców albo poważanego w środowisku shinobi. Inaczej z reguły posterunkowi nie przepuszczali dalej. W szczególności, gdy pilnowali ludzi uważanych za niebezpiecznych.
Temari sama w sobie była poważana - zdolna kunoichi, bystra pani taktyk, siostra Kazekage, kobieta z żelaznym charakterem i głową na karku, i tak dalej. A do tego w ostatnich tygodniach przewodziła i nadzorowała pracę grup poszukiwawczych, których celem było odnalezienie szpiegów. Ostatnio udało im się z tą dwójką, a wcześniej jeszcze blondynka przyskrzyniła tę łajdaczkę, która wkradła się do siedziby Kage i myślała, Bóg wie jeden, co. Ściana wrogów, ich idealny pancerz zaczął pękać - pojawiały się z ich strony różnego rodzaju błędy, których wcześniej nie było. A Temari z tego korzystała, jak tylko mogła.
Naturalnie blondynkę pilnujący części więziennej shinobi przepuścili do środka bez żadnego ale. Temari zamierzała jeszcze raz spróbować coś wydusić z złapanej dwójki. Byli mięksi od wcześniej złapanej dziewczyny i kunoichi miała nadzieję na to, iż te parę dni w zimnej celi sprawi, że języki rozwiążą im się niczym źle zawiązany, gwałtownie pociągnięty supełek. Na ugięcie się tamtej nie miała chyba co liczyć. Albo łachudra rzucała jakimiś zagadkami "tylko jeden zwój jest prawdziwy, zgadnij który to", albo milczała. Niechęć Temari do tych wszystkich kanalii była godna podziwu, ale największą porcję nienawiści dostała właśnie ta pierwsza złapana i niebieskooka mimochodem chciała jej rzucić niechętne spojrzenie. Tyle że jej wzrok nie natrafił na żadną postać.
Tamta dwójka stała się nieznacząca. Więźniarka im uciekła? Może ktoś ją wziął na przesłuchanie? Ale czemu ją, skoro teraz mieli skupić się na "świeższych" więźniach? No i jeśli rzeczywiście ktoś ją zabrał, to czemu nic nie powiedział blondynce?
Temari momentalnie zawróciła i znalazłszy się przy strażnikach, spojrzała na nich w surowy sposób. Oni znali prawdę. Musieli ją znać, w końcu pełnili tu wartę, do Mędrca Sześciu Ścieżek.
- Gdzie jest pierwszy szpieg? Ktoś ją zabrał na przesłuchanie? - Spytała strażników. Ci wydawali się zdezorientowani.
- Owszem, pan Kankurō ją zabrał - odezwał się młodszy z strażników. Widać po nim było, iż to są dopiero jego początki w roli stróża. Niedobrze, sprytni wrogowie (z którymi mieli do czynienia!) nie powinni być pilnowani przez młodzików.
- Gdzie?
- Tego nie wiemy. Nie powiedział.
Temari skinęła głową. To było nietypowe dla Kankurō. On się w tę sprawę jakkolwiek nie wkręcił. Owszem, zajmował się innymi rzeczami mimochodem związanymi z chwastami Suny, chociażby starał się usprawnić tę kulejącą wioskę, ale sprawę samych szpiegów zostawił siostrze. Dlaczego więc teraz miał się tym interesować i zabierać więźniarkę... gdzieś. Może na przesłuchanie. Tylko po co?
Zaczęła dwa razy szybciej wspinać się na górę, niż wcześniej schodziła. Nie chciała biegać po całej siedzibie jak oszalała ani tym bardziej rozpętać niepotrzebnego zamieszania. Na razie postanowiła nic nie wspominać na temat więźniarki, więc tylko pytała innych pracowników, czy może przypadkiem nie widzieli gdzieś Kankurō.
- Sharibu, nie wiesz może przypadkiem, gdzie jest Kankurō? - Spytała blondynka, jak jej się zdawało, po raz setny. Czuła się sfrustrowana, gdyż wszyscy jej odpowiadali mało konkretnie. Często zdezorientowani podwładni dawali jej przykłady miejsc, gdzie zwyczajowo bywał jej brat. Ale go tam nie było. W żadnym z miejsc typowych dla Kankurō. Co więcej ludzie, z którymi bliżej współdziałał w jakichś swoich obowiązkach, twierdzili, iż dyspozycje wydał im wczoraj, a dzisiaj nawet go nie widzieli. W sali przesłuchań też go nikt nie widział. Temari naprawdę nie dowierzała w to, iż jej brat nagle opanował sztukę niewidzialności. Była pewna, że rano wychodził z domu*, ale coraz bardziej zaniepokojona tą sytuacją blondynka na wszelki wypadek to sprawdziła. Dom był pusty. Co więcej nie omieszkała zajrzeć w tak ważne miejsce w życiu każdego lalkarza - ich kryptę pełną drewna, zwaną warsztatem. Ale i tam mężczyzny nie było.
Pod koniec swej wędrówki Temari na nowo znalazła się w siedzibie Kage i znowu zaczęła pytać o Kankurō. Nie posiadała swojej zwyczajowej charakterystycznej pewności siebie. Była wyczerpana nie tyle fizycznie, co psychicznie. Jej brat się ulotnił z ich więźniem. Wrogiem. Chwastem Suny. Osobą niegodną zaufania, własnym przeciwnikiem. Jak miała to interpretować?
Chciała to wyjaśnić. Znaleźć brata, może nawrzeszczeć na niego, bo w końcu co on sobie wyobraża!, ale ten zniknął. A to nasuwało w zdezorientowany umysł Temari bardzo nieciekawe scenariusze. Że mężczyzna uciekł wraz z więźniem. Ale czemu miałby to robić?
Sharibu pokręcił głową, chyba niezadowolony z faktu, iż nie może pomóc blondynce w jej poszukiwaniach.
- Niestety, nie wiem. Ale jak się dowiem, to pani powiem. - Zapewnił, na co Temari mu skinęła głową. Jeśli jej ponure przypuszczenia okażą się prawdziwe i w najbliższej rodzinie ma zdrajcę, to Sharibu ani cała reszta, która złożyła jej podobną obietnicę nie przyjdzie do niej później i nie powie, gdzie też pojawił się Kankurō. Wtedy to będzie oznaczało, iż współdziałał z wrogami i uciekł z jednym z nich cholera wie gdzie.
Temari nie chciała, by to była prawda. Nie mogła w to uwierzyć!... Jej brat; JEJ BRAT nie zrobiłby czegoś podobnego. Kankurō nie był taki. Był trochę taką ciapą, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Umiłował sobie te swoje lalki, tak jak Temari z kolei upodobała sobie wachlarze. Tylko że ona miała swój jeden przerośnięty, a on lubił sobie dłubać w drewnie tymi dłutami i tworzyć nowe. Z takiego ciemniejszego czy jaśniejszego drewna, a to z takimi ukrytymi ostrzami, a to taka mniejsza, a to tu taka większa... Był trochę samotnikiem, ale w sumie to każde z nich było trochę takie odsunięte. W jakichś sposób zimne. Ona, Kankurō i Gaara. Może to wina wychowania, a może czegoś innego, ale ciężko było temu zaprzeczyć - całą trójką byli nieco zamknięci w sobie, lecz nie dla siebie. Szczególnie po przemianie Gaary za sprawą Naruto... Od wtedy byli razem. A teraz co?
Gdzie był Kankurō i co on takiego wyczyniał?
Temari nie chciała oskarżać swojego brata o cokolwiek. Tłumaczyła samej sobie, iż jej brat z pewnością nie był, nie jest i nigdy nie będzie zdrajcą. Ale na chwilę obecną nie mogła znaleźć innego wyjaśnienia niż to, które mówiło o winie jej lalkarza.
Westchnęła. Póki Kankurō się nie odnajdzie, to nawet za milion gwiazd wziętych prosto z nieba nic nie osiągnie - nie posiadała dowodów, które posprzeczałyby się z dedukcją, jaka zaszła (na razie tylko) w jej głowie. Obdarzyła niechętnym wzrokiem korytarz, który prowadził w kierunku gabinetu Kazekage. Jeżeli był na tym świecie jeden człowiek, któremu mogła w chwili obecnej zdradzić swoje obawy, to mógł być to tylko Gaara.
Zabawne. Jakieś trzy czy cztery lata temu w życiu nie pomyślałaby, iż jej morderczy piaskowy ludek przeistoczy się w zamkniętego acz troskliwego młodzieńca. Spokojnie mogła być z niego dumna, jak i mogła mu zaufać w każdej sprawie. Nie chciała jednak, by zaraz wyszło, że ten drugi z braci okaże się popsuty. Temari nie wiedziała, czy by to zniosła. Wydawało się nierealne i łudząco podobne do koszmaru.
Droga do gabinetu minęła szybko. Blondynka stawiała kroki machinalnie, doskonale znając szlak prowadzący do niekoniecznie opuszczonej samotni Gaary. Będąc już przy drzwiach, zawahała się. Na krótko. Potem pewnie zapukała do drzwi i mimo tego, iż nie doszedł do niej żaden odzew z drugiej strony, otworzyła drzwi.
Przed sobą dostrzegła siedzącego za biurkiem Gaarę oraz pochylającego się nad jakimiś dokumentami Kankurō. Z drugiej strony czerwonowłosego dostrzegła swoją najulubieńszą ze wszystkich kobiet na świecie - więźniarkę, chwasta Suny, po prostu dziewczynę.
Po prostu świetnie.
*
Hatake Kakashi za sprawą swojej niezastąpionej podopiecznej (ucznia jednego z legendarnej trójki sanninów z pewnością ciężko byłoby podrobić!) wrócił do zdrowia zdecydowanie szybciej, niż normalnie miałoby to miejsce. Niemniej dalej był osłabiony i zdecydował się póki co zostawić sprawę w rękach młodszego pokolenia.
Czas, podczas którego owe młode pokolenie szukało jinchuuriki, Kakashi spędził na pozór mało kreatywnie. Po pierwsze napisał do Tsunade i wysłał jej wiadomość wraz z jednym ze swoich psów (reszta służyła pomocą swoich nosów w poszukiwaniach). Rozmówił się również z Shibukim. Ich konwersacja nie przypominała formalnej rozmowy - posiadała w sobie swobodę, chociaż w niedużych ilościach oraz nie skupiała się tylko i wyłącznie na temacie przewodnim. We dwójkę głośno myśleli. Konfrontowali swoje pomysły i nawzajem się poklepywali po plecach lub wypominali głupotę. I czas zleciał. Aż młodzież wraz z wytypowanymi wcześniej shinobi nie zakończyła na dzień dzisiejszy swojej pracy.
Aby zdać raport wodzowi wioski oraz swojemu podwładnemu przybył Lae. Hatake spodziewał się tego, iż ujrzy właśnie tego chłopaka o bordowych oczach. Ten pojawił się przed nimi w otoczeniu dymu. Stał w pozycji typowej dla ANBU - sztywno, bez wyrazu. Jego twarz była posępna. Krótko się przywitał, po czym błyskawicznie przeszedł do meritum.
- Niestety nie trafiliśmy na nic, co by było warte uwagi. Jinchuuriki nie zostawiła żadnych widocznych śladów na drzewach, a jej zapach zdążył wywietrzeć. Jutro zapuścimy się głębiej i być może uda nam się natrafić na jakiś trop.
Mężczyźni odpowiedzieli na usłyszane słowa. Kakashi zwyczajowo miał na sobie nieodłączną maskę, tak więc ciężko mówić w jego wypadku o zaobserwowaniu jakichś reakcji, ale inaczej sprawa miała się w kwestii głowy wioski. Shibuki spuścił wzrok na blat biurka, zmarszczył brwi oraz zacisnął palce ręki. Między różnymi myślami tłukły mu się wyrzuty sumienia. Bo być może mógł zrobić coś więcej. Coś, czego nie zrobił, a teraz odczuwał tego konsekwencje.
*
Fū była pełna skrajności. Z jednej strony patrzyła na sprawę optymistycznie, a z innej podrygiwała ze strachu. Jednak niezależnie od tego, co czuła w tym momencie, to jedno odczucie pojawiło się w niej trwale i zagościło w trzewiach na dłużej. Był to głód.
Kilka dni o samej wodzie dla osoby nie przyzwyczajonej do aż tak rygorystycznej diety nie było zbyt przyjemne. W sumie to dla nikogo przesadna dieta nie mogła być miłym doświadczeniem, ale już uznajmy, iż ktoś przyzwyczajony zniesie podobne znoje. Czyli ktoś tam inny, a nie dziewczyna o niebieskich włosach i brązowawej, opalonej skórze. Lecz mimo to Fū zniosła te pierwsze dni.
Problemy zaczęły się teraz. Fū zwyczajnie czuła się słabo; organizm domagał się albo wstrzymania ruchu, albo dostarczenia czegoś kalorycznego. Dlatego też dziewczyna zdecydowała się na moment zapomnieć o drapieżnym Akatsuki i zrobić coś dla siebie. Stać się na moment łowcą.
Fū nie miała przy sobie żadnego prowiantu ani bukłaka z wodą, ale jak przystało na kunoichi jakieś tam sztylety trzymała i pod poduszką, i w bucie. Przysłowiowo, oczywiście. Niebieskowłosa miała pokrowiec, gdzie (ładnie poukładane) ostrza czekały na swój czas, który nastał dopiero teraz.
Ofiarą dziewczyny były jakieś pospolite czarno-białe ptaki. Fū nigdy nie zapoznała się bliżej z rasami ptactwa, więc nie posiadała wiedzy odnośnie tego, co to był za gatunek.
Ptaki czyściły się za pomocą dziobów. Były zajęte, co zamierzała wykorzystać jinchuuriki. Cicho się do nich zbliżyła, stąpając możliwie cicho i powoli. Kiedy znalazła się w takim położeniu, w którym ptaki mogły ją zauważyć i czmychnąć - Fū dmuchnęła w nie pyłem prosto z ust. Oślepione zwierzęta nie miały szans.
Drapieżnik-kobieta doskoczyła ich, złapała obezwładnione zwierzęta i prędko przecięła ich miękkie szyje. Nie chciała, by puszyste czarno-białe stworzenia były przez nią męczone. W końcu teraz musiała je oskubać, a potem ponabijać na jakieś patyki, by bezpiecznie je upiec przy ogniu.
- Przepraszam was, ale nie miałam większego wyboru - powiedziała Fū, gdy cały pył opadł, a ona została na drzewie z dwoma ptasimi truchłami na kolanach. Widziała w nich siebie i Nanabi.
*
Pain zmrużył lekko oczy.
Sprawa lekko stanęła w miejscu po złapaniu Rokubiego. A to oznaczało komplikacje.
Kyuubi rzekomo przebywał w wiosce Piasku, lecz jak rudzielec dobrze wiedział, była to nieprawda. Mistyfikacja podobna do tej, którą stworzył on sam, bawiąc się w realne, ludzkie marionetki o fioletowych ślipiach. Chociaż nie. Jego była lepsza. Nie do przejrzenia, zaś ta... łatwizną było zorientować się, iż jinchuuriki Kyuubiego nie ma w Sunie. Zapewne więc głowy wioski Liścia musiały go schować przed światem gdzieś u siebie. Pain wiedział, iż niedługo będzie musiał się zająć tą sprawą. Lecz najlepsze zostawiał na koniec.
Hachibi był zapieczętowany w Killerze B i stanowił jednego z gorszych przeciwników. Nie dość, iż zaprzyjaźnił się ze swoim Bijuu i umiał z nim współpracować, to na dodatek przez lata bycia shinobi zajmującym się ochroną wioski nabrał wprawy w walce. Chociaż każdy jinchuuriki był niebezpieczny, to im bardziej rosła ilość ogonów, tym teoretycznie byli silniejsi, lecz trzeba było jeszcze umieć to wykorzystać... a Killer B to potrafił.
No i Nanabi, która nie powinna stanowić żadnego wyzwania. Ot nastolatka szlajająca się po terenie przy wiosce, umiejąca latać, ale jednocześnie nie zdająca sobie sprawy z tego, kim jest. Kolejna wykluczona ze społeczeństwa, nieszczęśliwa duszyczka. Czyż dla niej wybawienie od tego potwora z jej wnętrza nie powinno być nagrodą? Powinno. Lecz dziewczyna zwiała, gdy jego członkami Akatsuki zajęli się shinobi z Konohy...
I znowu wróciła ona - wioska Liścia. Ojczyzna Jiraiyi.
Jiraiyi. Jego nauczyciela, mentora. Tego dobrego człowieka, który od najmłodszych lat paktował z żabami oraz wyuzdanymi książeczkami.
Jiraiya mógł okazać się kolejnym kamieniem na tej wyboistej drodze.
I Jiraiya już nic nie znaczył. Był tylko kamieniem, przeszkodą, którą trzeba usunąć. Niczym więcej.
*
Długość części: 2166 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top