v60

Nastał dzień trzeciej rozmowy z więźniarką. A przynajmniej tak powiedział sobie pewien lalkarz, gdy przy porannym goleniu spojrzał sobie w oczy. Oto nadszedł ten czas.

Początkowo zamierzał zejść do lochów już następnego dnia po tej drugiej rozmowie, lecz obowiązki nieszczęśliwie go zatrzymały. A może właśnie szczęśliwie? Co by tu nie mówić, to Kankurō miał momentami wrażenie, jakby miał iść na pierwszą w życiu rozmowę o pracę... Której tak de facto nie nigdy nie odbył. W końcu był shinobi i do tej profesji przygotowywał się od najmłodszych lat. Nigdy nie poświęcił nawet minuty na to, by rozważać podjęcie innej kariery - jakiegoś kelnera, rybaka czy tragarza.

Czasami miał wrażenie, że popełnił w tej kwestii błąd, chociaż nie próbując swoich sił jako jakiś herbaciarz. Jednak z drugiej strony, tak patrząc na jego brak umiejętności oraz wyczucia przy parzeniu herbaty, to może robota nindży* była mu po prostu pisana?

Takie właśnie myśli krążyły po głowie Kankurō, gdy ten pokonywał drogę najpierw ze swojego domu do siedziby Kazekage, a potem do lochu, gdzie czekała na niego jego mityczna syrena - czy i nieznajoma miała go omamić swym głosem, by skoczył w morską toń i zginął? Czy mógł ufać słowom, które prawdopodobnie opuszczą jej usta? Może będzie kłamać, a on jak ten debil jej uwierzy, wypuści ją, przekaże informacje dalej i na koniec przekona się, że to była czysta mistyfikacja? Jeśli tak się stanie, to lalkarz znajdzie się w bardzo złej (jeśli nie tragicznej) sytuacji. Ale z drugiej strony... Jeśli pierwszy chwast Suny okaże się być zwykłą niewiastą, a nie zgubną syreną, to Kankurō oraz wioska zyskają coś, czego od dawna nie mieli - pewność w tym, co się dzieje. Dowiedzą się czegoś o wrogu i może po raz pierwszy, to oni wysforują się naprzód w tej wojnie.

Młody mężczyzna dalej niestety był daleko od pewności. Wewnątrz siebie toczył bitwę, której losy ostatecznie przypieczętowała zwykła męska duma. Nie mógł się wycofać. To by było dziecinne, podłe i niehonorowe - a w taki sposób nie mógł potraktować kobiety. I dlatego też ostatecznie zlazł do zimnego lochu, przywitał się z ludźmi stojącymi na warcie, po czym wszedł do tej konkretnej celi.

Dziewczyna siedziała oparta o ścianę. Nogi miała wyprostowane, a ręce skute w misterne kajdany leżały po bokach jej ciała. Patrzyła się w swoje nogi, ani drgnąwszy mimo przybycia najstarszego z dzieci dawnego Kazekage. Kankurō widząc ten jawny brak ciekawości, jedynie westchnął, sam opierając się o równoległą ścianę. Czuł, iż potrzebne jest mu teraz oparcie, chociaż ściana nijak mogła się równać oparciu psychicznemu, gdyż sama niestety istniała tylko w świecie materialnym.

- Więc... Zastanowiłaś się nad moją propozycją? - Spytał chłopak po jakiejś chwili ciszy. W jego mniemaniu niezręcznej ciszy.

- Wpadłam przez niepewność - powiedziała zamiast udzielić jakiejś rozsądnej odpowiedzi na pytanie chłopaka. Dopiero teraz, po wypowiedzeniu tych słów, spojrzała mu w oczy. Kankurō mimochodem wyprostował plecy, do tej pory zgarbione przez ciężar myśli. - Nie wiedziałam, co zrobić... Czy iść za JEGO przykładem, czy może nic nie zmieniać...

- Nie rozumiem - przerwał jej skonsternowany chłopak. Tym razem w odpowiedzi uzyskał lekki uśmiech, który po raz pierwszy zobaczył na jej twarzy. To jeszcze bardziej go zdziwiło.

- Nic dziwnego. Mówię ci, dlaczego twoja siostra zdołała mnie złapać. Bo wtedy zamiast się skupić, ja traciłam koncentrację na rozmyślaniu... I to wy ostatecznie podjęliście decyzję za mnie. Bo zostać nie mogę. Jeśli mnie naprawdę wypuścisz, będę musiała uciekać nie tylko przed tobą, ale i przed Górą.

Na ten termin serce Kankurō odrobinę zakotłowało. Jego więźniarka zrobiła się dziwnie rozgadana, a do tego użyła terminu, którym zapewne określała swoich przełożonych. Był to koronny sygnał, iż zamierzała współpracować. Postanowiła opowiedzieć mu o organizacji, która narobiła im niesmacznego bigosu w wiosce.

- Kim jest ta "Góra"? - Dopytał.

- Tego nie wiem. Nie znam ich imion i nie wiem, gdzie są. Nosili przy nas maski, więc znam tylko ich głosy. I oczywiście ich pseudonimy, które przybrali. Pilnują dyscypliny i wierności wśród nas. Są łącznikami między poszczególnymi osobami, mówią, co mamy umieszczać w falsyfikatach. I surowo karzą.

- Brzmi jak sekta.

- Bo to jest sekta. Tylko że bez boga.

Tutaj Kankurō zdziwił się po raz drugi. Patrzył w lśniące oczy dziewczyny, które do tej pory wydawały mu się nijakie. Teraz dostrzegał w nich drugie dno.

- Ja weszłam w to przez przypadek. Człowiek, który mnie w to wkręcił... Obiecywał dużo. Mówił o zbliżającej się wojnie, o wielkich wioskach, które nijak nie umieją się dogadać i o ludziach, którzy zamierzają zakończyć świat pełen niekończącego się cierpienia. Ale aby to uzyskać, mówił, że trzeba zająć czymś wioski. Może je ze sobą skłócić, a może utrudnić im funkcjonowanie. Mówił, że ci wielcy Kage nie chcą świata bez przemocy, bo przecież ono nieodwracalnie wiąże się z drogą shinobi.

-Bzdura! - Obruszył się chłopak. - Kage tak naprawdę chcą braku cierpienia, lecz nie da się tego wprowadzić. Zawsze będzie ktoś poszkodowany, a to z powodu innych ludzi, tych złych ludzi, których my chcemy...

- Proszę cię, bracie Kazekage, skończ - przerwała mu jego rozmówczyni dość surowym tonem. - Rozumiem, co chcesz mi przekazać, ale teraz to ja sprzedaję ci mój punkt widzenia. Mówię ci, co powiedziano mnie i w co ja uwierzyłam.

- Dlaczego? Czy życie kunoichi ci nie odpowiadało?

- Nie jestem kunoichi. Nigdy nie byłam w Akademii Ninja i nie pochodzę z żadnej z waszych wiosek. - Odparła spokojnym głosem, który kłócił się z narastającymi emocjami w Kankurō. Z każdym jej słowem czuł, że wchodzi w nieznany mu świat, do którego należała jego nieprzyjaciółka. Nie umiał jednak zrozumieć tego wszystkiego. Jeszcze za mało wiedział.

- Więc jakim cudem umiesz używać czakrę?

- Nauczył mnie pewien człowiek, gdy byłam młodsza... Ale nie ma to większego związku z Karagi, czyli organizacją, do której należę. Po prostu nie znałam waszego świata, lecz wiedziałam, że jest pełen przemocy, której nienawidzę. Więc nie było ze mną trudno... Z wieloma z nas nie było trudno, by nas rekrutować i obsadzać w różnych miejscach i przy różnych zadaniach... Duża nasza część nosi pozostałości po Trzeciej Światowej Wojnie Shinobi i szczerze wierzy w to, że Kage nie umieją się dogadać, a w afekcie doprowadzą do kolejnej rzezi, podczas której ucierpimy my; niewinni ludzie. A obietnica świata bez straty, bólu, smutku brzmi pięknie.

- Lecz jak niby chcą to uzyskać?

- Nie jestem pewna. Wiem jedynie, że wioski tego nie chcą i dlatego pojawiamy się my. Rozpraszacze uwagi. Działamy na całym kontynencie, z wyjątkiem Kraju Wody, ale tam rządzi inna organizacja... Bardziej krwawa od nas... - Tutaj znowu się uśmiechnęła. - Ale i my mamy swoje psikusy... Jak ta wiadomość dla Konohy, wedle której Suna wypowiada jej wojnę. Góra była za to okropnie zła i skończyło się na karze cielesnej dla psotnika, ale jak sam potem powtarzał, było warto.

- Doprawdy... Niezły mi żart - naburmuszył się Kankurō.

- To akurat zależy od perspektywy. Hm... O czym to ja? Ach tak, zasięg. Mamy ludzi takich jak ja, którzy wchodzą do waszych archiwów i innych kwater i zostawiają lub zabierają tam, co trzeba. Są też fałszerze oraz ci, co przechwytują korespondencję zanim ta dotrze do siedziby. No i Góra, która wszystko nadzoruje i mówi nam, co podmienić na co oraz czy w ogóle jest sens przerobić jakąś wiadomość. Wszystko działa sprawnie. Możliwie szybko. A naszym centrum jest Suna, dlatego też to wy odczuliście nas w największym stopniu. Szczerze to nie jestem pewna, czy inne wioski zdają sobie sprawę, na jaką skalę działamy i co robimy.

Dziewczyna zamilkła i po raz pierwszy, od kiedy zaczęła mówić, odwróciła wzrok. Zaczęła nim spokojnie błądzić po pomieszczeniu, szukając zapewne czegoś, na czym mogłaby ponownie zawiesić wzrok. Kankurō patrzył ciągle na nią, jednocześnie układając sobie w głowie to, co usłyszał. A musiał przyznać, że był tym wszystkim bardzo zaskoczony.

- Cały czas mówisz "my", ale wcześniej powiedziałaś, że będziesz musiała uciekać i przed nimi. Czegoś tu nie rozumiem.

- Wy nie możecie mi zajrzeć do głowy, ale oni już tak. Zobaczą, jak ci to wszystko mówię, a potem mnie zabiją. A zresztą zanim twoja siostra mnie złapała, to ja się wahałam, czy by nie uciec, tak jak ON.

- On?

- Ten, co mnie w to wprowadził. Był moim przyjacielem, opiekunem, powiernikiem... Aż pewnego dnia uciekł od Karagi, w które tak wierzył. To dało mi do myślenia.

- Hm, rozumiem. - Mruknął cicho. - Czy jest coś, co chcesz mi jeszcze powiedzieć? Na przykład czy mogłabyś mi podać prawdziwe dane, które zamieniłaś z falsyfikatami?

- Oryginały są albo zniszczone, albo w rękach Góry. Ale powiedzieć, co pamiętam... Tak, to mogłabym zrobić.

Lalkarz kiwnął głową. Dziewczyna dalej krążyła spojrzeniem z dala od jego postaci. Wydawała mu się w tym momencie taka delikatna i zmęczona tą całą sytuacją... To spostrzeżenie jednak zaraz uznał za kolejny element jej uroku, za sprawą którego była taka nijaka... Chociaż teraz, teraz z pewnością nie pomyliłby jej z żadną inną kobietą, choćby i wyglądającą tak samo jak ona.

- Tak więc chodź ze mną.


*

Aiko Izumi wpatrywała się w bliznę, biegnącą po jej dłoni.

Po zranieniu przez Rie, Aiko trafiła pod opiekę kunoichi znającej sztukę leczenia. Niestety to na niewiele się zdało, gdyż młoda adeptka - mimo to znająca się na leczeniu całkiem dobrze - nie potrafiła sprawić, by ręka dziewczyny wróciła do wcześniejszego stanu. Blizna miała jej pozostać zapewne już na zawsze, jako trofeum swej największej porażki, które zdobyła w sposób nijak nie pozwalający na dumę. Zadane przez małą smarkulę, do której Aiko poczuła nutę litości, chęci opieki, zadbania o nią. Co prawda nie do końca pojęła kwestię, iż Rie potrzebowała przede wszystkim kogoś znajomego, pewnego i kochanego - a te podpunkty spełniał tylko jej brat.

Aiko biła się z myślami. Lecz ostatecznie wszystko, co pozytywne, zabiła w niej zwyczajna zawiść. Przez Naruto oraz Ryoko nie pokonała jashinistów. Przyjechała tu w celu pomocy, miała ją nakazaną. A ona zawiodła na pełnej linii. Przez długie miesiące nie potrafiła znaleźć źródła tych potworów, co udało się dwójce uciekinierów. I to z małą, skatowaną dziewczynką pod pachą!

Pomyślała sobie, że jeśli ten cały Ryoko rzeczywiście jest niewinny, jak to solennie zapewniał Naruto, to z pewnością po odpowiednim złożeniu zeznań, może jakimś małym śledztwie - szatyn zostałby wypuszczony oraz oczyszczony z ciążących zarzutów. Zresztą niby jaki oni mieli plan? Zamierzali tak o wbić do gabinetu Kage i zapewnić o niewinności zbiega oskarżonego o zdradę i do przynależności do zbrodniczej grupy, która pochłonęła wiele żyć?

Ostatecznie Aiko zdecydowała się to zgłosić. Ona dzięki temu miała szansę wrócić nie tylko jako przegrana, lecz również jako ta, która złapała niebezpiecznego zbiega. Nawet jakby go uniewinnili, to i tak swoje by to zrobiło. A tymczasem swoją beznadziejną sytuację tylko pogorszyła, gdyż Ryoko zwiał, Naruto ją przekreślił po całości, a Rie zostawiła jej żelazny pocałunek na ręce.

A co najgorsze - w jej duszy zakiełkowało niedorzeczne uczucie, zwane przez ludzi poczuciem winy, żalem spowodowanym własnymi uczynkami. Tak, Aiko Izumi niechętnie pluła sobie w brodę za ten akt zdrady. I jak myślała, nie było to spowodowane Ryoko, czyli tym, którego wydała. Nie. Jej rozterki spowodowane zostały przez postać, która w tym wszystkim została pięknie pominięta; przez Naruto Uzumakiego.

Shinobi skupili się na szukaniu Ryoko Karazyuru, do reszty zapominając o jego kumplu. Ale też i po co mieli się nim przejmować, skoro niejakiego Uzumakiego nie było w książeczce Bingo i ogólnie był czysty niczym łza? A to by się zdziwili, gdyby dowiedzieli się, iż blondyn (jako jinchuuriki) był w ostatecznym rozrachunku więcej warty oraz niebezpieczniejszy od byłego jashinisty. Ale właśnie - nie wiedzieli, a Aiko... A Aiko przemilczała ten fakt.

Dużo rzeczy zostało przemilczanych w tej historii. O czym oczywiście, nikt miał się już nie dowiedzieć.

Kiribati zgodnie z planem wypłynął w morze, ale nie tylko bez dodatkowych majtków w postaciach Ryoko oraz Naruto, lecz również bez Aiko, która wymagała leczenia. Wszyscy zgodnie zdecydowali się przemilczeć wydarzenia, które miały miejsce na pokładzie. W ogóle zamierzali przemilczeć postać pewnej dziewczynki oraz pewnego blondyna.

Miał zostać zapamiętany tylko Ryoko, który jak przystało na niebezpiecznego zbiega; podróżował całkiem sam. A już na pewno nie bronił siostry przed niczym. Ani nie miał kumpla-jinchuuriki do pomocy.


*
Długość części: 1998 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top