v53

Kankurō przez chwilę bił się z myślami, zanim ruszył w kierunku lochów.

Nie uważał siebie za cudotwórcę i nie sądził, że coś uzyska, ale chciał spróbować dogadać się z chwastem Suny. Nie znał jej imienia, pochodzenia (myśl, że byłaby jego rodaczką niezbyt nastawiała go optymistycznie, więc wolał myśleć, że jest z daleka), historii i motywów. Nawet nie znał jej twarzy - jakoś nigdy nie miał okazji, żeby ją zobaczyć. Z opisu Temari, bardzo bogatego w obraźliwe epitety, wywnioskował, że dziewczynie brakowało cech szczególnych, które rzucałyby się w oczy.

U Naruto mógł na przykład wyróżnić jego poziome znaki na policzkach albo ten pewny siebie, radosny uśmiech. U siebie namalowane znaki i bluzę z kapturem (coś mocno nietypowego, patrząc na gorący klimat Suny). Gaara też miał swoją bliznę na czole, Sakura miała nietypowe różowe włosy, Sasuke był Uchihą (co wystarczało w zupełności, żeby go rozpoznać), a Temari nieodłącznie kojarzyła się z wachlarzem i jej twardym charakterem. Wiele osób, które Kankurō znał mógł czymś określić. Przypisać im coś, co było po prostu częścią ich. Tymczasem chwast Suny (z opowieści innych) był pozbawiony cech szczególnych. Zwykły, wredny, niepożądany chwast, którego każdy chciał się pozbyć z ogrodu. Nie będący ani ładny, ani nawet pożyteczny. Po prostu istniejący.

Wszedł do części więziennej. Nie musiał szukać celi tej dziewczyny - strażnicy stojący jedynie przy jednej, tej należącej do niej, mówili sami za siebie.

Na widok starszego brata Kazekage skinęli głowami w geście pozdrowienia. Kankurō odpowiedział im czymś podobnym, ale mimowolnie bardziej oszczędnym. Powiedział im, że chce wejść do celi. Strażnicy zawahali się, ale ostatecznie zdecydowali się go wpuścić. Nie przestrzegali go przed niebezpieczeństwem. Nie musieli, wszakże dziewczyna nie stawiała żadnego oporu od momentu złapania.

W celi było ciemniej niż na ponurym korytarzu. Czuł bijący mróz od kamiennych ścian. W pomieszczeniu w zasadzie nie było nic szczególnego. Było małe i obskurne. Dziewczyna siedziała na starym kocu (skąd go miała, tego Kankurō nie wiedział) z porządnie skutymi dłońmi i nogami, uniemożliwiając jej... cokolwiek. W teorii nie było to konieczne, lecz w praktyce woleli dmuchać na zimne.

Dziewczyna była młoda, miała brązowe oczy i jasnobrązowe włosy. Pierwsze noce w więzieniu miała za sobą i już było widać tego efekty. Ciało zaczęło zbierać warstwę brudu, włosy miała przetłuszczone i w nieładzie, a pod oczami dorobiła się sińców, które były widocznie pomimo półmroku. Patrzyła w nogi Kankurō, nie poruszyła się nawet o centymetr od chwili, kiedy chłopak wszedł do sali.

I teraz niezbyt wiedział, co zrobić. Więc po prostu stał i patrzył. I pewnie nie poruszyłby się choćby o milimetr, gdyby nagle nie uderzyła go pewna myśl.

Naruto, Sakura, Sasuke, Gaara, Temari i sam Kankurō... byli ludźmi, którzy sobą reprezentowali wioski, shinobi i pewne ideały. Każde z nich działało "na widoku", pokazywało swoją twarz, umiejętności, podpisywało się pod swoim nazwiskiem i ponosiło z tego tytułu koszty jak i zyski.

Tymczasem dziewczyna musiała wtopić się w tłum, żeby móc działać. Nie mogła krzyczeć, jak Naruto lub robić podobnych akcji, co Uchiha. Musiała stać się po prostu dziewczyną, elementem misternego tła życia Suny, kolejnym takim samym, szarym człowieczkiem. Dopiero wtedy mogła wkraść się do nich i robić, co chciała.

- Celowo jesteś taka nijaka, prawda? - Spytał, chcąc upewnić się w swojej teorii. - Dość niezwykła zdolność. Wtopić się w tłum. Chyba że jesteś z Suny - na tę myśl mimowolnie się lekko skrzywił, ale na szczęście szatynka nie mogła tego zauważyć. - Jeśli tak, to znasz to miasto i tych ludzi...

Co, do diaska, mógł jeszcze dodać, żeby zabrzmiało to ładnie i elegancko? Jak to zakończyć?... Cholera, nie miał pomysłu. Nie był mówcą. W zasadzie to żadne z jego rodzeństwa nie było. Temari była za dosadna, on był jakąś jowialną ciapą, a Gaara był iście aspołeczny. Chociaż, na ironię, to on, jako Kazekage, umiał walnąć krótką, acz odpowiednio utemperowaną przemowę. A przynajmniej tak uważał pan dumny starszy braciszek.

Wracając, Kankurō nie był mówcą i nie wiedział, jakich słów użyć, żeby uzyskać odpowiedni efekt. Wywrzeć na dziewczynie takie wrażenie, żeby co nieco sypnęła.

- Nie jestem z Suny - powiedziała jedynie, czym zasłużyła sobie na zdziwione spojrzenie Kankurō. Proszę, zadziałało. Dziewczyna odchrząknęła. Od nieużywania głos jej zardzewiał, jak to by określił jej ojciec.

Brat Kazekage mógł odetchnąć z ulgą, ponieważ jego irracjonalna obawa została rozwiana. Nie wiedział, że dziewczyna głównie z tego powodu się odezwała. Zauważyła, usłyszała w jego głosie niechęć ku temu, by mogła być jego rodaczką. Być może taki stan rzeczy ją rozbawił, a może uraził i postanowiła sprawę naprostować.

- Jesteś z daleka?

Dziewczyna poruszyła się. Na jej ruch Kankurō automatycznie trochę się spiął i przygotował się na atak. Ale więźniarka jedynie podniosła głowę, żeby móc mu spojrzeć w oczy.

- Nie wiem - odparła. - Ale ty jesteś stąd.

Uśmiechnął się krzywo.

- Skąd taki wniosek?

- Jesteś shinobi Piasku. - Stwierdziła fakt oczywisty. Chłopak trochę się zdziwił, że takie fakty o kimś mogą być tak oczywiste... Ale zaraz potem uświadomił sobie, że ta dziewczyna i jej znajomi wałęsali się po wiosce i zatruwali jej środowisko. On nie mógł wiedzieć, kim była ona. Ale ona mogła doskonale wiedzieć na kogo patrzy. A jako że był bratem Kage, to należał do postaci rozpoznawalnych. A ona umiała się wkraść do siedziby Kage i to wielokrotnie. Była problemem czekającym na jakieś rozwiązanie.

Nagle Kankurō ten pomysł i ta rozmowa wydała się bezsensowna. Co takiego chciał tym osiągnąć? Chyba tylko coś sobie udowodnić. W końcu jak mógł coś z niej wydusić? Co mógł zrobić, skoro ludzie zajmujący się przesłuchiwaniami od całych lat nie mogli nic zdziałać?


*

Nastał kolejny ranek. Ranek wyjątkowy - bo po ulewnej burzy. Z nieba wraz z kroplami spłynęło całe napięcie i powietrze wydawało się lżejsze. W ogóle świat wydawał się lżejszy, mniej przygniatający sobą, spokojniejszy. Dobry.

Fū czuła się dobrze. Chociaż dalej odczuwała wszystkie swoje emocje z wczoraj, to teraz wydawały się mniej ważne. Jakby nie należały do niej samej i tylko tkwiły gdzieś obok, ponieważ były to ponure emocje - a kunoichi czuła radość w sercu.

Nie miała zbytnio co robić, żeby spożytkować napływającą do niej energię, więc zdecydowała się wyjść z domu. Na pełne ludzi ulice. I podejść do jakiegoś kramu kupić smakowite, świeże pieczywo.

Dzisiaj nie przeszkadzał jej ostracyzm. Dzisiaj wydawał się śmiesznie mały, niewarty uwagi niebieskowłosej. Dlatego też miała krok sprężysty, pełen energii i przyjazny uśmiech na ustach. Ten jeden raz weszła na publiczne, szerokie drogi z miłym nastawieniem. I kupiła to pieczywo, podziękowała sprzedawczyni, a potem zawróciła i przeszła tę drogę raz jeszcze. Aż trafiła na dach swojego domu i czując przyjacielskie promienie słońca, które raz po raz muskały ją, zaczęła jeść kupione pieczywo.

Było smaczne, dobrze upieczone, miękkie w środku i chrupiące od zewnątrz. Nie potrzebowało żadnych dodatków, bo samo w sobie było bardzo dobre. Bardzo, bardzo.

Chōmei, żałuj, że nie możesz tego spróbować! - Pomyślała, wgryzając się po raz kolejny. Na to usłyszała miły śmiech swojej Bijuu.

Wczoraj były chmury. Było źle, samotność dobijała się do okien, przygnębienie prześlizgnęło się przez szpary w drzwiach i dopadło ludzi. Dzisiaj zaś było słońce. Na każdego przelało swoją radość, uwielbienie i miłość. Każdy to czuł, kto tylko potrafił zwrócić na to uwagę. Kto tylko otworzył swoje serce na naturę i jej humorki, jak na najdroższą kochankę, którą chciałoby się widzieć u swego boku po koniec świata.

Fū dokończyła posiłek z błąkającym się na ustach uśmieszkiem. Chciała tam zostać na zawsze, ale w dłoniach miała papierowe opakowanie po specjałach piekarniczych. Śmiecić już nie chciała, dlatego też z ociąganiem podniosła się i podeszła pod sam kraniec dachu. Przez chwilę się ociągała, aż w końcu skoczyła, zaraz zgrabnie lądując na nogach.

Obróciła się na jednej nodze, robiąc pełne koło, a następnie ruszyła do przodu. Nie uszła jednak zbyt dużo, gdy niespodziewanie doświadczyła najmniej przyjemnego latania w całym swoim życiu. Poczuła ogromny gorąc na plecach i jakby jego falę, która popchnęła ją do przodu. Torebka po pieczywie gdzieś się zgubiła, a Fū starała się jakkolwiek zawładnąć nad własnym ciałem, ale fala uderzeniowa nie dość, że parzyła jej ręce, plecy, nogi, to jeszcze bezczelnie popychała nie wiadomo gdzie. Dziewczyna leciała z kilka metrów, aż po raz pierwszy spotkała się z ziemią. Przyjemnie chłodną, ale i twardą. Przekoziołkowała po niej kolejne parę metrów to ją dotykając, to znowu się od niej odrywając. Swoją przygodę skończyła na ścianie kolejnego domu. Stęknęła, czując to wyjątkowo bolesne spotkanie z zimnym podłożem. Ciało ją piekło, czuła się ledwo żywa. Lekko uchyliła oczy, do tej pory zamknięte, lecz widziała jedynie rozmazane plamy różnych kolorów.

Nie miała na nic siły. I wtedy z pomocą przybyła Chōmei. Fū wyczuła przyjemną czakrę Ważki, która rozlewała się po jej ciele od zewnątrz, tworząc delikatną powłokę. Oparzenia i otarcia zaczęły się leczyć.

- Wstawaj! - Usłyszała zaniepokojony głos Nanabi, która już dobrze wiedziała, co się dzieje. I postanowiła się tym podzielić, dodając, że zaraz tu przyjdą. Oni. Akatsuki.

Tyle wystarczyło dziewczynie, by z bólem odkleić się od ściany i ziemi, na których częściowo leżała. Potarła ramiona, już niemalże wyleczone i spojrzała w kierunku swojego domu.

Zobaczyła jeden wielki pożar. Dom był tylko zgliszczami, najbliższe drzewa też. Kolejne płonęły. Na nic im pomogła wilgoć pozostawiona przez wczorajszy deszcz. Przy takim wyładowaniu cała woda się ulotniła.

- Co robić? Co robić? - Pytała samą siebie oszołomiona dziewczyna. Skutki przebywania tak blisko wybuchu dalej tkwiły w niej. Jeśli nie fizycznie, to psychicznie.

- Uspokój się! Musisz ich pokonać - powiedziała Bijuu, zaniepokojona o los swojej podopiecznej.

- Wiem, wiem... - Dodała niebieskowłosa. Starała się odetchnąć, skupić myśli. Musi działać. Akatsuki atakuje, a ona łatwo skóry nie sprzeda. - Chōmei  potrzebuję twoich skrzydeł. W powietrzu nie mają szans mnie pokonać. Tam nie dolecą wybuchy - pomyślała niebieskowłosa, odzyskując choć część swojego rezonu.

Momentalnie na plecach poczuła skrzydła, na których się wniosła i robiąc próbny obrót, stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Ruszyła pędem do przodu, omijając palące się drzewa. Szukała wzrokiem kogoś, kto był za to odpowiedzialny. Szybko doszła do wniosku, że mało prawdopodobne jest to, by twórca tej tragedii był blisko. Raczej oddalił się na bezpieczną odległość, więc Fū zaczęła szukać końca eksplozji. Do którego miejsca to doszło?

- Katsu! - Usłyszała i znowu poczuła, jak fala gorąca spycha ją w lewo. W powietrzu! I to nie z dołu, tylko gdzieś koło niej..

Czakra Nanabi ochroniła ją przed kolejnymi poparzeniami. Fū obróciła się na plecy, by skontrolować powietrzne otoczenie. I zobaczyła ogromnego, białego ptaka, na którym stała dumnie postać ubrana na czarno. Poczuła ogarniający ją gniew.

Ten człowiek był odpowiedzialny za to, że zamknęli ją w wiosce. Za zakazy lidera, za tych obrońców z Konohy i traktowanie jej jeszcze bardziej jak jakiś bardzo ważny okaz kolekcjonerski.

- Ty! - Krzyknęła i popędziła w kierunku ptaka. Naprawdę była zwinna w powietrzu. I szybka. To był jej świat. Ten człowiek nie znał się na powietrznych manewrach w choćby jednym stopniu tak bardzo, jak ona.

Tym razem zobaczyła małe ptaszki lecące w jej kierunku, zanim blondyn po raz kolejny krzyknął swoje hasło i poczuła kolejne uderzenie. Znowu ją trochę odepchnęło, ale siła czy oszołomienie nie były aż takie, jak wcześniej. Teraz niemalże od razu ruszyła się szybciej w kierunku członka Akatsuki.

Kolejne bomby ominęła z gracją godną baletnicy. Może Fū była taką powietrzną baletnicą?

Wzniosła się wyżej, aby znaleźć się nad blondynem i solidnie sypnęła swoim pyłem. Usłyszała przekleństwo płynące z ust przeciwnika. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że ta technika bardzo męczy innych, ponieważ świetlisty pył niemożliwie okrutnie oślepiał nieprzyjaciół.

Sama zamknęła oczy i ruszyła w mieniący się pył, by dosięgnąć przeciwnika. Jak się spodziewała, ptak nie ruszył się nawet o milimetr, najwidoczniej kierowany przez mężczyznę. Dopadła do niego i złapała go za gardło, tym samym ściągając go z białego zwierzęcia oraz szybko pikując w dół. Chciała go wgnieść w ziemię. Tę, którą spalił, zniszczył swoją umiejętnością.

Była zła jak nigdy. Blondyn w połowie drogi do ziemi odzyskał wzrok. Widząc przed sobą wściekłą minę Fū, uśmiechnął się niczym drapieżnik. Nie ofiara. Drapieżnik.

Wyciągnął ręce. Ręce z dodatkowymi ustami! Obrzydlistwo. Mimo to Fū dalej trzymała go mocno za szyję.

- Jak ci się podobała moja sztuka, hm? - Spytał z niezwykłym zadowoleniem w głosie. On był zadowolony z tego, co zrobił! - Zaraz czeka cię jej kolejna dawka. - Zapewnił.

Chciała mu odpyskować, że nic więcej nie zrobi, ale w tym samym momencie z jego ust na rękach wyskoczyły pajączki, które stanęły na ramionach dziewczyny. Zanim ta zdążyła jakkolwiek zareagować, chłopak krzyknął:

- KATSU!

Jego głos przez tę bliskość był okropnie głośny. A obecność pajączków na jej ramionach sprawiła jej okropny ból. Prawdopodobnie krzyknęła z bólu. Puściła blondyna, którego przed spotkaniem z ziemią ochronił ogromny, gliniany ptak.

Fū tymczasem zaczęła spadać. Wybuch na jej ramionach uszkodził jej skrzydła, które Bijuu starała się naprawić. Jednak za nim cokolwiek zdążyła zrobić, dziewczyna zaliczyła bliskie, nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Jednak to ona została w nią wbita.

- Nie poddawaj się - odezwała się Chōmei.

Tyle wystarczyło. Czakra leczyła rany. Skrzydła odzyskały swą sprawność. Fū już zamierzała znowu wystartować i zaatakować blondyna, kiedy ktoś złapał ją za talię.

- Deidara-senpai trzymam ją! - Usłyszała dziecinny krzyk.

- Co znowu?! - Krzyknęła, widząc pomarańczową maskę. Ten członek Akatsuki był na kolanach i trzymał ją poniżej skrzydeł w talii w uścisku. - No naprawdę dwóch na jedną?! Nie wstyd wam tak atakować kobietę?! - Dodała, kopiąc chłopaka w brzuch i starając się go oderwać od swojej osoby. W każdej chwili mogła znowu zostać zaatakowana przez tego z ustami na rękach...

- Nie! Nie! Tobi-chan nie puści! - Wył swoim głosem wyjątkowo głośno. Fū w końcu zdecydowała się po raz kolejny sypnąć pyłem z ust, mimo że warunki ku temu nie były dogodne. No i ten człowiek miał maskę na głowie z tylko jedną, małą dziurą. Ale sypnęła.

- A! Biedne oko Tobi-chana! Jinchuuriki taka okrutna! - Zawył, ale dalej ją trzymał. Kątem oka widziała, że rzekomy Deidara niebezpiecznie się zbliża. Co robić? Jak tego tu pacana ogłuszyć? Co zrobić?

Nagle poczuła, jak ramiona Tobiego wiotczeją i wspomniany puszcza ją sam z siebie. Członek Akatsuki widocznie miał dobry refleks i w porę zareagował, odskakując od dziewczyny, kiedy to popielatowłosy chłopak z wioski Liścia zaatakował. Rozpoczęli taniec, w którym jeden wytaczał ciosy, a drugi uskakiwał, cały czas coś krzycząc. Nie była sama. Był tu Lae i starał się trafić członka Akatsuki, który ją przytrzymywał w dość idiotyczny, ale skuteczny sposób.

Dostrzegła też Saia, który wziął się za malowanie w zwoju własnych ptaków, które ożywały i pędziły ku Deidarze. Zobaczyła też mistrza Hatake i Sakurę, gotowych do działania. Mężczyzna zdecydował się spróbować pomóc Lae, a Sakura podeszła do Saia i powiedziała coś do niego. Mieli jakiś plan.

Nagle w myślach podziękowała za obecność shinobi z Liścia. Choć do tej pory na nich narzekała, teraz naprawdę była gotowa ucałować oba policzki każdej osoby, która się ku temu przyczyniła.

Znikąd pojawiły się kolejne bomby, które wybuchły przed nimi. Fū wywróciła się, Sai cały czas był w kuckach, a Sakura miała pewną postawę i jedynie przesunęła się kawałek.

Spojrzała na Fū i krzyknęła:

- Uciekaj!

Nie mogli ryzykować, że ją porwą. Akatsuki było zbyt niebezpieczne, by ich bagatelizować. Więc niebieskowłosa kunochi musiała się stąd ulotnić. I to jak najszybciej, zanim tych dwóch oszołomów to zauważy.

Tak więc Fū schowała skrzydła i ruszyła pędem przed siebie.

Gdzie biegła było tajemnicą nawet dla niej samej.

*
Długość części:
2523 słowa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top