v48
Gaara był zdziwiony postawą wroga, jak i tym, co powiedział.
Wojna już się zaczęła? I o jakich korzyściach oraz ideałach mówiła? Jak mało wiedzieli oni - głowy wiosek? Było to bardzo niepokojące, lecz wychodziło na to, że w tym wszystkim są jacyś mało znaczący. W końcu wszystko wskazywało na to, że to nieprzyjaciel pociąga za sznurki.
Schwytana dziewczyna nie powiedziała już nic więcej. Pytania o organizację, do której należała, były zbędne. Uparła się, by nic nie powiedzieć. W pewnym momencie Temari mocno się wnerwiła i porządnie zamachnęła się wachlarzem na przykutą do krzesła postać. Wiatr wciskający się w nozdrza i jednocześnie nie pozwalający na złapanie oddechu był nieprzyjemny i bolesny. Ale nie przyniósł rezultatu. Ostatecznie wszyscy skończyli w punkcie wyjścia. Złapanego wroga umieścili w czymś na rodzaj celi pod stałym nadzorem. Dalej nic nie wiedzieli, lecz zdobyli coś - prawdę i kłamstwo. Coś, czym ta dziewczyna handlowała, jak oznajmiła.
Dwa zwoje. Jeden prawdziwy i drugi fałszywy leżały na biurku Kazekage i szydziły z niego. Ich treść nie była szczególnie istotna i to nie o nią tu się rozchodziło. Chodziło tu o to, że oba były identyczne.
Ich kopiarz (o ile kogoś takiego mieli) był bezbłędny. Oba wyglądały jak autentyki, które wyszły spod tej samej ręki. Gaara zaczął nawet podejrzewać, że może słowa nieprzyjaciółki miały w istocie inne znaczenie. Chociaż to była złudna myśl, gdyż to co powiedziała, było klarowne. Jeden to fałszywka, drugi to autentyk.
Po co miała przy sobie dwa? Nie zadali tego pytania, chociaż teraz wydało się ciekawe. W końcu mogli sobie zostawić prawdziwy, a im oddać ten podrobiony. Ach, to wszystko było takie poplątane. Skołtunione niczym niepozwijane nici pozostawione same sobie czy długo nieczesane, równie długie włosy.
- Ona sobie z nas jaja robi - stwierdziła Temari twardo. Dalej w jej oczach błyszczały drobinki złości. Jej wojownicza natura odzywała się w niej pełną mocą. - Gaara, czemu nie damy jej na tortury? W końcu udałoby się ją złamać i wszystko by powiedziała.
- Nie jestem tego pewny - westchnął Kazekage cicho i spokojnie. Choć pozornie nic się w nim nie zmieniło, on sam odczuwał ulgę. Jakby część wywieranej na niego niewidzialnej presji zniknęło. - Wydaje mi się, że ich nie zdradzi. Wie więcej od nas, być może milczenie jest jej na rękę.
*
- Zamknij oczy i schowaj się - powiedział szybko Naruto, gdy tylko wyczuł czyjąś czakrę w pobliżu.
Ona nie czekała, aż jej powtórzy. Szybko stanęła na własnych nogach, gdyż do tej pory nieznajomy ją niósł, i niepewnie podreptała w kierunku jedynej pobliskiej odnogi. Przeciwnik miał wkrótce wypłynąć zza naprzeciwka, natomiast koło nich była dodatkowa droga w bok - ślepy zaułek do kolejnych, licznych cel. Dziewczynka nie chciała do żadnej wchodzić, bała się, że mogłaby wówczas w niej zostać już na zawsze. Postanowiła skulić się na samym końcu odnogi i udawać, że jej tam nie ma. Zresztą nie stać jej było na nic więcej.
Kulała, była słaba i w dodatku przestraszona. Jednak w jej sercu nie zaległ zwykły strach. Nie, to co w niej kiełkowało, przyprawione było brakiem nadziei. Miała, często spotykany u osób długo przetrzymywanych w niewoli, strach pełen pustki. Jej serce drżało przed tym, co miało się stać, lecz jednocześnie stawało się bierne. Nie liczyło się na to, że może być lepiej. Świat ograniczał się do chwili następnej, która z założenia nie mogła być dobra.
Obecnie zależało jej już tylko na jednym - by jej umiejętność rodowa, która była sprawcą tego wszystkiego, nie została użyta. By nikt jej do tego nie zmusił, by ona tego nie zapragnęła.
Już dawno przestała płakać czy prosić niebiosa o ratunek. Nie wierzyła do końca nawet w intencje Naruto, lecz póki nie chciał tego to mogła zawierzyć mu swój los. I tak nie mógł stać się gorszy.
W tak młodym wieku osiągnęła dno.
Skuliła się opierając plecami o zimną ścianę. Zimno otaczało ją od tak dawna. Naruto był ciepły i jasny jak słońce, którego nie widziała już od dawna. Teraz poczuła tę wyraźną różnicę, ale nie zareagowała. Zamiast tego zasłoniła dłońmi twarz i tak trwała.
Docierały do niej dźwięki. Krzyki, wibracje ziemi. Przez chwilę do jej spaczonego rozumu dotarła myśl, że może blondyn jednak należy do tej organizacji. I że teraz mówi im, gdzie pobiegła. Razem ją schwytają i zaciągną do tej celi...
Ratunek nie istniał. Naruto nie był słońcem, za którym tęskniła. Był kolejną obcą, czarną postacią, której ręce zbrukane są krwią.
- Nie, nie, nie - mruczała do siebie. Nawet jeśli nadzieja umarła w niej dawno, to mimo to nie chciała, by jej myśli okazały się prawdą. Ale przecież nie mogło być lepiej. Była skazana na zimno tych ścian i ból wyniszczonego organizmu. Chłopak nie był słońcem, nie był ratunkiem. Jego jasność była tylko przebraniem. Dobre intencje w tym miejscu nie istniały. Tak samo jak wiara w pomoc od kogoś, kogokolwiek.
Usłyszała nagle uderzenie w jedne z więziennych drzwi. Z powodu nagłego i głośnego dźwięku skuliła się jeszcze bardziej. Jednakże to sprawiło, że chwilę później w jej sercu na nowo zagościła determinacja, wymarła przez miesiące zimna i ciemności. A to dlatego, że wyczuła coś znajomego, co na pewno nie chciało zrobić jej krzywdy.
*
Rasengan był naprawdę dobrą techniką, lecz teraz nie wystarczył. Po tym jak ów atak zawiódł, Naruto ledwie uniknął ruchu jashinisty, który chciał mu wbić swoją broń pod żebra blondyna. Jednak za sprawą reakcji chłopaka kunai utknął w jego górnej kończynie, a życie wroga ostatecznie zakończyły Wietrzne Ostrza. Druga ulubiona technika Uzumakiego, która w tym starciu okazała się przeważającym atutem. Dzisiaj po raz pierwszy objawił się mankament Rasengana. A mianowicie - był techniką nieskończoną. Silną i niedoskonałą jednocześnie.
Będzie trzeba pomyśleć o dopracowaniu tejże techniki, ale to później. Najpierw Naruto musiał zająć się raną, którą zadał mu wróg. Pospolita broń shinobi utknęła w przedramieniu blondyna i nie zamierzała sama wyjść. Młody Uzumaki musiał zacisnąć zęby i sam wyjąć kunaia z ręki. Od razu pociekł większy strumień krwi, a blondyn miał ochotę wykrzyczeć ból, jaki odczuwał. Po skończonej walce zawsze bardziej odczuwał urazy, niżeli podczas boju.
Lis prychnął, coś tam powiedział i przyspieszył leczenie swoją czakrą. Nie powiedział Naruto tego, iż pewnie i tak po pięciu minutach po ranie nie byłoby śladu, gdyż ciało chłopaka samoistnie zaczęło się regenerować. Prezent od Założyciela Biblioteki Bijuu działał jak należy, jednak był jak osobna personifikacja w dziele blondyna. Kontrola nad nim wydawała się czymś odległym i wręcz niewykonalnym.
No nic. Gdy było już po wszystkim, Naruto ruszył w kierunku, gdzie poszła schować się dziewczynka. Dalej odczuwał pulsowanie w ręce (od niedawno istniejącej tam dziury lub od ciepła czakry Lisa), jednak nie dokuczało mu na tyle, by miał na to bardziej reagować. Tym bardziej, że dalej miał zadanie do wykonania i dodatkowo na karku życie obcej dziewczynki. No i zgubił orientację w tym labiryncie, co było niczym wisienka na torcie beznadziei.
- Zaczynam się niepokoić, jak to się skończy, dattebayo. Kuramo, boję się o tę dziewczynkę. Wszystko prezentowało się jakby bardziej sielankowo, gdy nie byłem odpowiedzialny za czyjeś życie. Czuję się prawie jak wtedy podczas walki z Haku i Zabuzą, ale wtedy miałem pomoc Sasuke, Sakury i mistrza Kakashiego.
Lis na to nie odpowiedział nawet złamanym słowem czy pomrukiem niezadowolenia. Nic. Miał swoje własne spostrzeżenia. Według niego dziewczynka powinna zostać w swojej celi, a nie... walić piąstkami w drzwi do jednej z licznych cel, które znajdowały się w odległości paru metrów od tych kolejnych. I płakać. I coś mruczeć złamanym głosem.
Gdy spostrzegła sylwetkę Naruto, bez słowa rzuciła się na niego i złapała go za jedną z rąk.
- Proszę, otwórz te drzwi! - Powiedziała tonem, który krył w sobie nadzieję. Nadzieję, którą utraciła tak dawno temu...
Młody Uzumaki był tymczasem lekko skonfundowany. Spojrzał na te konkretne drzwi, mrużąc lekko oczy. Oczywiście Rasengan da sobie radę ze sforsowaniem metalowego zamknięcia, lecz co się tam kryje, że...
- Co jest za nimi? - Spytał małą istotę, która przez napływ emocji jakby zyskała nowe pokłady sił.
- Mój brat - odparła.
W tym samym momencie Naruto zaskoczony spojrzał na drzwi w inny sposób i już składał pieczęcie do stworzenia klona, który pomoże mu w tworzeniu techniki. Natomiast Lis prychnął niezadowolony z faktu, iż najwidoczniej mieli mieć na głowie nie jednego, a dwa dzieciaki. Wprost cudownie.
Blondyn za pomocą Rasengana szybko uporał się z drzwiami. Dziewczynka wpadła do celi w pośpiechu, w międzyczasie potykając się przez kulejącą nogę. Jednak to jej w niczym nie przeszkadzało, gdyż i tak padła na kolana by przytulić sylwetkę, którą kryły drzwi. Ów postać również chciała przytulić mała istotę, lecz misterne kajdany opatulające czule ręce były tu dużym utrudnieniem. Postać siedziała na ziemi, przykuta do ściany z zawiązanym kawałkiem szmatki na twarzy tak, aby nie mogła mówić. Skąd więc dziewczynka wiedziała, że więzień zza tych drzwi to jej brat?
To nie było teraz ważne. Gdyż pewien mały fakt sprawił, że Kurama musiał cofnąć swoje myśli o dwóch dzieciakach na głowach. Naruto również wpadł w oszołomienie, gdy rozpoznał ów jegomościa.
A był to Ryoko we własnej, jakże skromnej osobie.
*
Długość części: 1483 słowa
No więc nie było mnie prawie sześć miesięcy (jeśli nie sześć miesięcy)... I co mogę rzec?
Bardzo za to przepraszam i postaram się, by do końca tej książki nie było już więcej takich długich przerw. Ponieważ tak - zamierzam ją skończyć.
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda, chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby tak nie było.
No to hej! Do kolejnego rozdziału, prawdopodobnie w przyszłym tygodniu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top