v46
Cicho i spokojnie.
W bazie jashinistów było tak cicho i spokojnie.
Naruto aż zląkł się.
Miejsce to było prawdopodobnie starą bazą Orochimaru - miał ich ogrom, a wszystkie równie surowe i okrutne. I pod ziemią, co było dość praktycznym rozwiązaniem, patrząc na to, czym ów gad się trudził.
Korytarze były długie i ponure, a w niektórych momentach paskudnie się rozgałęziały, niczym korzenie. To był swoisty labirynt, jeśli zgubi orientację choć na chwilę, to prawdopodobnie już jej nie odnajdzie.
Chłopak miał dodatkowy problem - pomijając jego brak znajomości terytorium oraz brak wsparcia, to dochodzili do tego sami jashiniści. Mogli wypłynąć zza rogu w każdym momencie. I blondyn musiał być w gotowości, by w razie takiej ewentualności szybko zareagować. Zanim ów przeciwnik zawiadomi swoich kolegów o jego obecności - to mogłoby być dla niego zgubne. W końcu jakby by nie był silny, to jednak oni zostawali zawodowymi zabójcami, którzy za nic mieli moralność czy człowieczeństwo. Liczył się tylko jakiś bożek, a jeśli ofiara dla niego sama do nich pełzła...
Po zakręcie i kolejnym kawałku prosto, chłopak natrafił na rozgałęzienie - prawo lub lewo. Wybrał ten pierwszy kierunek i zaczął przemieszczać się kolejnym korytarzem. Starał się zapamiętywać, jakie kierunki wybierał przy przemieszczaniu się, jednak wszystko szlag trafiło w jednym momencie. A mianowicie wtedy, gdy natrafił na coś, co nie było ponurym i cichym korytarzem.
Sala, a właściwie oświetlona grota, posiadała różne ustrojstwa - nieaktywne komory do genetycznych zabaw Orochimaru. Na szczęście jashiniści nie interesowali się eksperymentami na ludziach, jednak samo zobaczenie na żywo wysokich komór, jedna koło drugiej z plątaniną kabli biegnących do panelu sterowania... Cóż, nie było to mrożące krew w żyłach przeżycie, lecz z pewnością nie zaliczało się ono do przyjemnych.
Naruto po napatrzeniu się na to, jakby nigdy nic poszedł dalej. Dalej kolejnymi korytarzami, tak bardzo poplątanymi z masą skrętów i odnóg prowadzących...
No właśnie - gdzie prowadzących? To miejsce musiało być ogromne i musiały istnieć jakieś inne, dalsze miejsca, które upodobali sobie wyznawcy Jashina. Gdyż tutaj, gdzie póki co dotarł Naruto, nie było nikogo. Nawet zmarli zdawali się opuścić to miejsce. Jakby nie było warte uwagi, lub miało w sobie coś skrajnie odpychającego. Wręcz krzyczącego: idź precz!
Blondyn był skłonny w to uwierzyć. W tym momencie wszystkie dawno zasłyszane historie, o treści dość okrutnej i nieludzkiej, wydawały się mieć cząstkę prawdy.
Po plecach chłopaka przebiegł dreszcz. Czego on się tak, do diaska, przestraszył? Przecież te ustrojstwa Orochimaru nie były używane od lat i z pewnością nie zmieni się to w najbliższym czasie. A on, dziecko Kushiny Uzumaki, nie będzie się trząsł z powodu figlów wyobraźni!
*
Nie trzeba było dużo czasu, by Naruto Uzumaki uświadomił sobie, iż nie dość, że przemieszcza się „na czuja", to jeszcze całkowicie nie wie, jak wrócić do wyjścia. Od momentu jak minął pokój z komorami minęła jakaś chwila i kilka zakrętów korytarzy... I nic. Nic poza poczuciem zagubienia blondyn nie znalazł. Może powinien znaleźć sposób, by zaznaczać sobie drogę, którą przemierzył? Nie, to by było bezsensu. Pierwszy lepszy wyznawca Jashina, gdyby tylko to zobaczył, zaraz nabrałby podejrzeń.
Nie mógł zrobić nic, coby mu pomogło w tym miejscu. Musiał liczyć tylko na siebie. Na własną pomysłowość, własne umiejętności i własną orientację w terenie. No, może nie do końca musiał liczyć tylko na siebie. Był w końcu jinchuuriki.
*
Temari postanowiła zostać i pomóc Gaarze jak tylko może. Ostatnio zaczęła się mocniej troszczyć o swojego młodszego brata. Nie dość, że Akatsuki wyrwało z niego Ogoniastą Bestię i był wskrzeszany, to jeszcze teraz niewidzialny wróg siał zamęt i dezorganizację w wiosce.
W pewnym momencie Gaara poprosił ją, by zaniosła dokumenty o przydzielanych misjach do specjalnego pomieszczenia, które było poświęcone tylko i wyłącznie papierom. Jednak nie było to archiwum - tam trafiały już te dokumenty, które miały wartość dla wioski, lecz nie były potrzebne teraz. Pomieszczenie, do którego udała się blondynka, było zbiorowiskiem aktualnie potrzebnych i nowych papierów.
Przeszła korytarzami i trafiła do wspomnianego pokoju. Spokojnie przymknęła drzwi i podeszła z świeżo wypisanymi przez Gaarę plikami kartek i wprawionym ruchem odłożyła je w odpowiednie miejsca, należycie segregując, by potem nie było problemu z znalezieniem odpowiednich zapisów.
Stała tyłem do wejścia podczas całej pracy. A potem odwróciła się, chcąc opuścić pomieszczenie.
I w tym samym momencie zobaczyła, jak jakaś postać nie wiadomo skąd się pojawia.
Co?... Jak?...
Ów postać była ubrana w zwykłe, stonowane ubrania. Włosy miała ciasno związane w kucyka, a oczy zakrywały okulary, przez których szkiełka nie było widać patrzałek dziewczyny. Jednak wystarczyło spojrzeć na jej ułożenie ciała, by się domyśleć jednego - ona również była zaskoczona niespodziewaną przeszkodą. Córką byłego Kage. I siostrą obecnego.
Temari była kunoichi, miała odważną duszę i na swój sposób również szlachetną. Ale przede wszystkim, przez wydarzenia ostatnich miesięcy, sfrustrowaną. I oto teraz przed nią stanął jeden z powodów jej zmartwień.
Nie potrzebowała zaproszenia, by zaatakować.
Widziała, że dziewczyna również zaczęła prędko składać jakieś pieczęcie drżącymi dłońmi, lecz wachlarz blondynki był szybszy.
Temari momentalnie zdjęła go z pleców (dzięki niebiosom, że nie zostawiła go w gabinecie Kazekage!) i z całej sił zamachnęła się, posyłając powiew wiatru na postać. Kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, kartek pofrunęło wraz z prądem wietrznym, lecz nie robiło to na dziewczynie wrażenia. Pa licho z porządkiem tych świstków!
Przeciwniczka jedynie przysłoniła twarz rękoma, tym samym nie ukończyła układania znaków do uruchomienia techniki teleportacji. Była przerażona. Nie umiała korzystać z swojej czakry tak, aby zrobić komuś krzywdę. Nie umiała w ogóle walczyć! Nigdy nie uczyła się tego ani nie interesowały jej techniki, które mogłyby wydobyć z niej jej żywioł w postaci skoncentrowanego ataku na nieprzyjacielu. Teraz miała tego pożałować. Poczuła, jak plecami wpada na drzwi z taką siłą, że mimochodem jęknęła z bólu. Natomiast owe drzwi w tym samym momencie gorzko zaprotestowały i wyłamały się z zawiasów, pociągając za sobą dziewczynę.
Twarz Temari wykrzywił grymas złości. Takie coś przez tyle czasu przeszkadzało im w pracy! Takie coś!
Zamachnęła się raz jeszcze, gdy zobaczyła jak przeciwniczka z jękiem na ustach chce ruszyć się z miejsca. Nie, nie ma tak!
Kolejna fala silnego powietrza przecięła pokój, zerwała roztańczone dokumenty i uderzyła w dziewczynę.
Naturalnie strażnicy pobiegli w kierunku, skąd usłyszeli uderzenie drzwi z ciałem nieprzyjaciółki o ścianę. Jednak woleli nie wtrącać się w sprawę, gdy zobaczyli co się dzieje.
Gaara miał inne plany. Zanim Temari posłała trzecie uderzenie wiatrem, chłopak wysłał swój piasek, który otoczył intruza niczym kokon ciało gąsienicy.
Blondyna wówczas fuknęła z złością i wcześniej umieściwszy wachlarz na plecach, podeszła do przegranej dziewczyny.
Jedno było pewne: czekał ją ciężki los.
*
Po przejściu kolejnych kilku długich korytarzy i pokonaniu kilku zakrętów - Naruto natrafił na kolejne dziwne miejsce.
A mówiąc "dziwne" mam na myśli "odbiegające od normy".
Był to ślepy zaułek, który po obu stronach był poprzedzielany metalowymi, topornymi drzwiami.
Było ich łącznie z dwadzieścia, po dziesięć po każdej stronie w odległości kilku metrów od siebie. Oświetlone słabym światłem pochodni robiły groteskowe wrażenie. Jakby znalazł się w średniowiecznym więzieniu. Tylko materiał z których wykonano drzwi do cel był nie ten - powinny być drewniane, aby efekt był całkowity.
- Powi... ować... ale... ojnie, niedługo...
Naruto usłyszał głos zza jednych z drzwi. Po chwili dotarł do niego tępy jazgot, który oznaczał, że ktoś postanowił poruszyć jednymi z metalowych wyjść.
Młody Uzumaki stanął opierając ciężar ciała na jednej nodze w taki sposób, ażeby zaatakować jak najszybciej. Prędko złożył kilka pieczęci i stworzył swojego klona, który stanął obok niego w podobnej pozycji i zaczął pomagać chłopakowi w tworzeniu Rasengana. Tworzenie ów wirującej strefy blondyn miał niby opanowane do perfekcji, jednak zawsze potrzebował drobnej pomocy w postaci klona. Nigdy mu to nie zawadzało, więc też nigdy nie próbował tego zmienić. Przynajmniej nauczył się tworzyć podczas treningu z Jiraiyą dużą ilość jego odmian oraz robić to szybko. Tak więc Naruto był gotowy, aż jego przeciwnik wyjdzie przez jedne z tych metalowych, ponurych drzwi.
Gdy wspomniane drzwi uchyliły się dostatecznie bardzo, zauważył jako pierwszy wysoką, smukłą postać kobiety. Miała krótkie, sterczące włosy, podłużną twarz i skośne, małe oczy. Nie zauważyła go, gdyż patrzyła na kogoś (a może na coś?) co znajdowało się w celi. Jej pełne usta lekko się uśmiechały, a smukłe palce zaciskały na metalowych drzwiach. Ubrana była w kombinezon bez rękawów - cały czerwony z dodatkami czerni. Mogłaby uchodzić za piękną, gdyby nie ten błysk bezwzględności w oczach.
Niebieskooki nie zamierzał czekać, aż przeciwniczka zechce łaskawie go zauważyć i wyrównać szanse. Nie, nie zamierzał dawać równych szans jashinistom. Nie im. Tym, którzy zabijają niewinnych ludzi. Może i marzenia o zostaniu Hokage ulotniły się z duszy Naruto. Może nie był tym samym porywczym dzieciakiem, którym był niegdyś. Może już nigdy nic nie miało wrócić do dawno opuszczonych ram normalności...
Ale pozostawały rzeczy niezmienne. Takie, które trwają cierpliwe przy swoim właścicielu aż do końca jego dni. Takie, których nic nie złamie.
I jedną z tych rzeczy była właśnie waleczność Naruto. Jego nieustępliwość, upór i jeśli trzeba, to nawet nienawiść...
Uważał jashinistów za mało istotnych w tej grze. Byli tylko wabikami, elementami siejącymi zamęt, przekonanymi o słuszności własnych postępków. Jednak na arenie byli bezwartościowi figurami. Bezwartościowymi figurami, które jednak wyrządziły tyle zła! Tyle niewinnych osób zabiły i które tyle śmiały się w najlepsze.
A kim była postać w celi, na którą patrzyła wyznawczyni? Więzień? Co mu mogli robić przez tyle czasu ci socjopaci?
Zanim jashinistka zdążyła zrozumieć, co się dzieje, padła bezdechu kilka metrów dalej potraktowana wirującym Rasenganem. Naruto poczekał na moment, gdy kobieta wyszła z pomieszczenia na tyle, by mógł ją szybko zaatakować i przy okazji nie skazać osoby w środku na patrzenie na to.
Nie zamierzał się rozwodzić nad jej życiem. No błagam was, ona była zabójcą!
Chłopak szybko doskoczył do drzwi i złapał je, zanim te się zatrzasnęły. I zajrzał do środka.
Aż przez moment żałował, że potraktował kobietę silną i szybką techniką, zamiast przedłużyć jej męki.
*
Długość części: 1565 słowa
Chwilę mnie nie było. Cóż, to już prawie tradycja. Ale zgodnie z ową tradycją, jestem tu ponownie. Jak wrażenia po tej części?
Od przyszłej będzie inny układ rozmieszczenia tekstu, z większymi odstępami między akapitami (czyli taki, jaki jest w większości opowiadań) - ktoś zwrócił na to uwagę i postanowiłam zmienić ten element. Mam nadzieję, że będzie to w porządku. :D
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top