v43
Naruto znalazł się na polanie otoczonej z każdej strony przez ogromne skalne iglice. Z góry spadały krople - coraz większe i coraz więcej. Przy jego nogach zieleniła się trawa, taka sama jak po drugiej stronie. A naprzeciwko niego - jakieś kilkanaście metrów od niego - znajdowało się „jezioro" z małą wysepką na jego krańcu. Na ów wysepce rosła płacząca wierzba o długich ramionach, którymi dotykała wody i po której teraz ściekały krople.
Wierzba wołała go smutno zawodząc.
- Co się tu może znajdować? - Spytał na głos Naruto. Jego pytanie poniosło się echem po polance, niosąc słowa do samych szczytów gór.
- Niewiele i wiele jednocześnie - odparł poetycko Lis. Uzumaki'emu przez chwilę przeszło przez myśl, by skomentować tę jakże zagadkową odpowiedź Bijuu, ale coś odwiodło go od tego pomysłu. A raczej to dziwne uczucie wszechogarniającej siły.
Ta polanka była odgrodzona od świata, oddalona od wszystkiego co znane. Nieprzystępna, tajemnicza i niezwykła.
- W Kraju Wiru też było podobne miejsce - oznajmił Kurama. Całkowicie bez powodu, ot po prostu chciał podzielić się tą informacją z chłopakiem. - Ukryta polana z której zrobiono specjalne miejsce, poświęcone pieczętowaniu. Jak wiesz ta sztuka była tam bardzo rozbudowana, więc nie żałowali na to terenów kraju.
Blondyn przyjął tę wiadomość z stoickim spokojem. Wioska Wiru została zniszczona wiele lat temu. Chłopak kiedyś chciał tam przybyć i zobaczyć miejsce pochodzenia klanu Uzumaki'ch, ale cóż by miał tam oglądać? Zniszczone domostwa będące wiecznymi grobowcami zmarłych wiele lat temu?
Naruto ruszył w kierunku jeziora. Deszcz padał i moczył ubrania oraz włosy chłopaka. Zaczynało z każdą chwilą padać coraz mocniej - niedługo będzie prawdziwe urwanie chmury.
Do spokojnej wody, której tafla raz po raz przyjmowała krople deszczu, dotarł szybko.
- Tam?
- Tam.
Blondyn przebiegł po wodzie przy pomocy czakry. Potem odgarnął dawno nie ruszane gałęzie wierzby, a tym samym wzburzył ukrywające się w niej ptaki, które zaćwierkały oburzone. Przystanął dopiero na małej wysepce, która miała z osiem metrów szerokości i z pięć długości. I którą niemalże całą otaczała stara wierzba - jej potężne korzenie i rozłożyste gałęzie, mające początek w grubym konarze. Tu deszcz przestał go sięgać. A przez spływające wokoło, obrośnięte listkami gałązki Naruto miał wrażenie, że znalazł się w kolejnym, nowym i równie osobliwym miejscu.
Na wysepce były tylko dwie rzeczy - wierzba i nieco przechylony, dziwnie ukształtowany kamień.
- To tu - stwierdził Uzumaki, skupiając wzrok na kamieniu. Niepewnie podszedł do niego. Z bliska zauważył, że był stary, z jednej strony cały zarośnięty mchem. Z drugiej strony natomiast był wyszlifowany, z wyrytymi jakimiś napisami. Bardzo starymi napisani w języku nieznanym przez chłopaka. Jednak nie trzeba było znać ów zapisanych słów, by domyśleć się, co jest tam zapisane.
- To nagrobek?...
Lis oszczędnie przytaknął, nie używając przy tym słów, a jedynie pomruku. Blondyn przykucnął przy mogile i niepewnie dotknął miejsca, gdzie znajdowały się słowa.
I wtedy przed jego oczami nastał mrok.
*
Zagryzła wargę. Wahała się.
Jej życie w ostatnim czasie wypełniała niepewność. Wiedziała, że się do tego nie nadaje! Och, wiedziała, ale...
Ta wizja była taka pociągająca! Ta myśl, niewinne słowa... A jednak tak się wahała!
Wyjrzała niepewnie przez okno. Widok się nie zmienił - Wioska Ukryta w Piasku wyglądała niezmiennie. Ten sam piach, te same brązowe domki, ten sam jednolity horyzont. Palące, nieznające litości słońce i chłodny, zdystansowany od nich księżyc.
Oderwała spojrzenie od dobrze jej znanego krajobrazu Suny i ponownie skupiła oczy na zwoju, który trzymała w rękach i obracała. Poczuła smak krwi, gdy zagryzła wargę jeszcze mocniej.
Przeklęta niepewność...
Wkrótce nastąpią skutki tego, że zwój nie trafi do celu. Ale teraz, jeszcze teraz, miała czas - i musiała go dobrze wykorzystać. Wiedziała dużo. Stanowczo za dużo jak na tak nieznaczącą osobę. Lecz nie robiła z tą wiedzą nic, aby popchnąć swoją sprawę lub dopomóc wrogowi.
Osunęła się z parapetu na chłodną ziemię.
Na co się ona zgodziła?
*
- Życie byłoby znacznie piękniejsze, gdybyśmy mieli do towarzystwa drugiego jinchuuriki lub kogoś, kto umie latać. Nie sądzisz, Chōmei? - Spytała Fū. Leżała plackiem na dobrze znanym jej dachu i patrzyła w kochane niebo.
- Miłe towarzystwo zawsze jest przyjemnym urozmaiceniem dnia. Bez innych nasze życia byłyby nudne - uznała Nanabi. Naprawdę tak uważała, lecz nie sądziła, by samotność miałaby kiedykolwiek przestać istnieć dla Bijuu. Ludzie zbyt się ich bali ze względu na ich ogrom czakry. A przecież byli równie bogaci w emocje (a czasem nawet bardziej!) niż ludzie. Nie wspominając o biednych „pojemnikach" na Ogoniaste Bestie, którymi byli najzwyklejsi shinobi.
Niebieskość sklepienia była intensywna. Białe chmury, które dzisiaj przepływały powoli po niebie, dawały poczucie spokoju. Dziewczyna o turkusowych włosach zdecydowanie kochała takie momenty jak ten teraz. Taką błogość i dziwną radość, które gościły w sercu, gdy wszystkie troski odchodziły na bok. Gdy człowiek skupiał się na teraz, rozważając trywialne sprawy, całkowicie pozbawione sensu.
- Chōmei, a ty nigdy nie tęskniłaś za pozostałymi Ogoniastymi Bestiami? Nie brakowało ci ich?
- Nasz los nie przeplata się. Jesteśmy nieśmiertelnymi broniami wiosek.
- To bardzo przykre.
Fū westchnęła. Dzień przestał być taki piękny.
Zwinnym ruchem obróciła się na brzuch i podparła dłońmi głowę po obu jej stronach. Z tego miejsca na dachu, widziała ruch w wiosce. Młodych shinobi, niedawno połączonych w drużyny, którzy biegali za kotami i wykonywali różne, drobne zadania. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zostaną im przydzielane poważniejsze misje. No chyba, że będą wyjątkowo zdolni i udowodnią szybko swoją wartość.
Pomarańczowo-oka nie czuła się dobrze wśród tych ludzi - tu takich życzliwych, miłych, sympatycznych... Nie to co dla niej. Ha! Nawet obcym okazywali więcej ciepła, niż jej - swojej cholernej rodaczce. Ułożyła usta w podkówkę i patrzyła niezadowolona w dół. A potem powróciła do patrzenia w górę. W niebo.
Ta chmura przypomina mi wielkiego zająca...
- Czy wam do reszty odbiło? - Usłyszała nagle czyjeś fuknięcie od strony lasu. Szybko odtrąciła smutne wspomnienia i trywialne tematy. Zwinnie ułożyła się na dachu tak, aby ewentualni podróżujący nie zobaczyli jej od razu. Wyciszyła też czakrę. Może to Akatsuki przyszło po jej biedną Bijuu? Nie, nie może być!
- W czym ci to szkodzi, Lae? I tak w...
- W wiosce zawsze się przydamy. Tutaj nic nie osiągniemy. Ochrona jinchuuriki, też pomysł. Skoro tak bardzo chcecie kogoś chronić, ściągnijcie naszego do Liścia i go brońcie.
- To nie jest...
- Możliwe? Wiem. Dobrze o tym wiem. Ściema z Suną przestaje być wiarygodna w tych czasach.
Czy oni mówią o jinchuuriki Liścia? O Kyuubi'm?
Zza drzew wyszli kolejno: szaro-włosy chłopak, różowo-włosa dziewczyna i brunet. Prawie wszyscy członkowie drużyny z Konohy. Pierwszy miał skwaszoną minę, dziewczyna była poruszona jego słowami, jakby zdziwiona, a ostatni utrzymywał beznamiętny wyraz twarzy.
- Skąd...
- Ach, błagam cię. Myślisz, że Piąta powiedziała tylko tobie i temu z klanu Nara? - Żachnął się szaro-włosy. - Jeśli tak, to się mylisz. A zresztą niedługo i tak wszyscy się domyślą, że prawda jest inna. A to postawi Hokage w złym świetle. - Skwitował chłopak.
Szedł pierwszy i już mijał dom pomarańczowo-okiej. Zaraz przejdą koło niego i trafią na ulicę, gdzie znikną z jej pola widzenia (i słyszenia). Fū nie ośmieliła się nawet drgnąć. Przeczuwała, że ci shinobi nie są słabi. Od wszystkich wręcz biła pewność siebie, a od dwójki chłodny profesjonalizm. To źle wróżyło.
Sakura zacisnęła usta i ręce w wyrazie złości. Sai patrzył to na byłego ANBU, to na kunoichi.
- Naruto z pewnością miał powód - powiedziała dobitnie. Nie ważnym było, czy to była prawda. Dziewczyna chciała usprawiedliwić chłopaka.
Lae przystanął i obrócił się, by zmierzyć dziewczynę wzrokiem.
- Tego nie wiesz ani ty, ani ja, ani nikt inny. Może miał i może znajdzie jakiś, by wrócić. Inaczej będzie nieciekawie - zakończył chłopak i ruszył dalej. Po chwili nie było go widać.
Sai i Sakura dalej stali przy domku.
- Dlaczego on jest taki zgorzkniały i niewyrozumiały? - Spytała dziewczyna. Nie czekała na odpowiedź bruneta. Sama ruszyła do swojej tymczasowej kwatery.
Czarnooki, chociaż poparł pomysł Sakury, o wiele lepiej rozumiał sytuację od strony Lae. Zielonooką kierowało jakieś poczucie obowiązku, natomiast chłopak decydował chłodnym myśleniem.
No cóż, lepiej się do tego nie dotykać.
Sai wyjął, do tej pory schowaną, książkę i zaczął ją czytać, powoli ruszając przed siebie do kwatery. Miał nadzieję, że Kakashi Hatake rozwiąże tę sprawę, jeśli sami nie dojdą do zgody w tej kwestii... Hm, tak właściwie to sensei powinien był wiedzieć o tym od samego początku - o pomyśle ochrony Nanabi. A zresztą...
Fū patrzyła za brunetem, póki ten nie zniknął jej z oczu.
- O ja cię.. - mruknęła do siebie, ponownie przetaczając się po dachu, by być twarzą do nieba, chmur i słońca. - Jinchuuriki z Konohy uciekł? - Powtórzyła jedną z rzeczy, którą usłyszała od młodych członków drużyny siódmej. - Ale odlot... może my też ucieknijmy? Co, Chōmei? - Spytała świadomie na głos.
Jednak w rzeczywistości - w głębi swojej duszy - wątpiła, by odnalazła w sobie dość siły, by wywinąć taki numer. I choć swoją Bijuu uważała za wspaniałą towarzyszkę, to mimo wszystko bałaby się ruszyć tak daleko sama w sensie fizycznym.
A poza tym to z tego, co zrozumiała, to Hokage z jakiegoś irracjonalnego powodu pomagała jinchuuriki. Oficjalnie funkcjonowała jakaś wymówka, że ów chłopak (co dziewczyna wydedukowała z podsłuchanej rozmowy) przebywał w Sunie. Że nie zbiegł.
Ha! Shibuki, choć kochany, nie okazałby takiego aktu wobec Fū. Nie, on by chciał jak najszybciej sprowadzić ją do wioski.
- Kurde, ale ten jinchuuriki musi mieć układ z Piątą, co Chōmei? - Kontynuowała swój wywód w głowie. - Uciekł z wioski i jeszcze go kryje najważniejsza osoba w wiosce! Jejku, jak to dziwnie brzmi! Czy Hokage nie powinien zrobić wszystkiego, by go sprowadzić ponownie do wioski?
- Powinien - przytaknęła - ale być może istnieje powód, dla którego chłopak posiada tyle zaufania u innych?
- Hmm... być może. O matko, Chōmei, jakie to jest dziwne.
Ważka nie mogła zaprzeczyć. Jednak po głowie chodziło jej coś innego, niż dziwne zachowanie Kage Liścia. A mianowicie - jeśli się nie myliła, to Kyuubi był pieczętowany od kilku pokoleń w osobach przynależących do Konohy i raczej nie żył z nimi w symbiozie. Więc jeśli jego jinchuuriki uciekł, to co to znaczyło ze strony tego wrednego Lisa? Jego „pojemnik" dał po prostu nogę, czy też kryło się za tym coś więcej?
*
Długość części: 1625 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top