v35

Po wypiciu dzisiaj już drugiej herbaty, Hinata pośpiesznie opuściła lokal, zanim przyjdzie ktoś jeszcze. Dzisiejszy dzień należał do tych wyjątkowo intensywnych. Działo się aż za dużo, jak na jej słabe nerwy. Ale nie omdlała ani... no dobra, zemdlała całe dwa razy. Ale nie było to jedno z tych omdleń, które zdarzały jej się przy Naruto. Nie, te były jak najbardziej na miejscu - nie podczas zwykłej rozmowy lub przywitania się.
Ach, Naruto... nie widziała go tak długo. Podkochiwała się w nim od kiedy pamiętała. Był taki otwarty, pewny siebie... A dopiero dzisiaj dowiedziała się, że go nie ma. Jest w Sunagakure i kto wie co robi i kiedy wróci?
Z drugiej strony ciemnowłosa nie powinna o tym myśleć oraz zaprzątać sobie tym głowy. W końcu jej uczucia jej uczuciami... ale hej! Nie byli razem! Można ich było nazwać co najwyżej "przyjaciółmi". Zawsze. To zakochanie było jednostronne, w końcu Naruto nic nie wiedział o jej emocjach oraz nie wydawał się nigdy odwzajemniać jej uczuć. No chyba że to w niezwykły sposób ukrywał, ale raczej nie był takim typem człowieka. Zawsze mówił wprost, co myśli i co zamierza.
A poza tym... Hinacie dzisiaj zabiło serce szybciej z powodu innej osoby.
Może to ten moment, by wyrosnąć z dziecięcych miłostek?

*
Szpiczaste góry jednocześnie zbliżały się i zostawały w miejscu. Wyspa z pewnością nie była duża, więc tym bardziej powinien dotrzeć do występków skalnych szybko. I iglice rzeczywiście rosły, wydawały się coraz dłuższe - ale Naruto miał frustrujące wrażenie, że nie porusza się. Że zbliża się do celu powolnie, wlecze się, czołga. Że mógłby już być blisko górzystych wzniesień.
Może gdyby poruszał się skacząc po drzewach droga minęłaby szybciej? Jednak te tutejsze drzewa były okropnie niewygodne do poruszania się w taki sposób. Bieg był nieco wolniejszy i bardziej męczący, ale tutaj sprawdzał się lepiej. Czakra i jej udogodnienia bardzo pomagały w dzisiejszym świecie, gdy było się shinobi.
Dlatego właśnie Rock Lee, który nie posiadał predyspozycji do nauki technik, miał zwyczajnie gorzej. Musiał pracować znacznie ciężej od nich, aby wyrównać poziom dzielący ich. Naruto nie był nie wiadomo jak utalentowany, jednak mimo to miał znacznie łatwiej. Mógł osiągnąć jakiś poziom w łatwiejszy sposób - techniki pomagały w ataku. Potrafiły byś silniejsze i szybsze niż taijutsu. A jedyną obroną Lee przed nimi była szybka reakcja. Nie mógł poprowadzić kontrataku, zniwelować działania techniki ognia przy pomocy techniki wody tak na przykład.
Blondyn miał wrażenie, że po raz pierwszy rzeczywiście, całkowicie zrozumiał Brewkę. Jego bezsilność i chęć walki - ten rodzaj motywacji, który go pchał. To, dlaczego tego dnia, gdy zaczynał się egzamin na chunina, wyzwał Sasuke na pojedynek. Dlaczego chciał pokonać Neji'ego.
Czuł bezsilność, to pewne. Ale przecież również czuł silną motywację. Chęć dotarcia do celu.
Do celu, który zbliżał się w iście ślimaczym tempie.
No naprawdę, czy Torizu była ucieleśnieniem starań Rocka Lee w zdobywaniu sił do pokonania Hyuugi, czy po prostu naginało czasoprzestrzeń? Może Uzumaki usiłował dotrzeć do celu znacznie krócej, niż mu się wydawało? Może minął dopiero kwadrans czy dwa, a nie godziny? A może nie poruszał się jakoś szybko i wydłużająca się droga była jak najbardziej zrozumiała?
Tak czy owak - pierwsza opcja brzmi najprawdopodobniej. I najsmutniej.
- Bredzisz - prychnął Lis.
Bredzi?...

*
Goro i Daisuke wyzionęli ducha.
Prawdopodobnie walczyli i utrzymywali się przy nietrwałym życiu przez kolejne parę godzin... Czcigodny Jashin obdarowywał swoich najwierniejszych sługusów nieśmiertelnością - tak przynajmniej mawiano. Jednak nikt z ich grupy nieśmiertelny nie był. To, że nie zdechli od razu mogła tłumaczyć darem-szansą od bóstwa albo zwykłą chęcią przetrwania, silnym organizmem czy czymś innym.
W tej chwili nie żyli.
W tej chwili, gdy Seni dotarła na miejsce walki. Minął już jakiś czas od starcia, jednak trwalsze ślady zostały.
Powalone drzewo, powyginana ziemia od techniki, zaschnięta krew, ciała...
Szatynka dokładnie obeszła teren. Wzdłuż i wszerz. Odgoniła łakome wrony i przyglądała się wszystkiemu.
Na sinych ciałach nie było żadnego istotnego śladu pozostawionego przez oprawcę. Na ziemi tak samo. Powierzchownie przyjrzała się okolicznym drzewom i.. chciała wyć ze złości. Nie było nic.  N i c!
Jak to możliwe, że ten człowiek jej umykał tak umiejętnie? Nie pozostawiał po sobie żadnego tropu, który utrzymałby się dłużej i za którym mogłaby do niego dotrzeć. Nic, pusta, mogiła. Wszystko się urywało.
„Szlag by go! Cholera jasna! Znowu mi umyka! Ten chłoptaś... jak?!"
Wskoczyła zgrabnie na gałąź i ruszyła w drogę powrotną. I wtedy coś przykuło jej uwagę.
Zatrzymała się nagle, prawie spadając z drzewa.
Obróciła się i przyjrzała dokładniej korze.
I nie mogła uwierzyć.
O pień zaplątało się kilka jasnych blond włosów. Goro, Daisuke i każdy kogo znała nie miał takiego odcienia swoich kłaków.
Mogły należeć do którejś z ofiar, nie uważała tej opcji za nieprawdopodobną... jednak to był jedyny ślad za czymkolwiek. Jakikolwiek. Te kilka włosów mogło należeć do tego mordercy, którego poszukiwała. Owszem - nie musiały. Ale jednak mogły. A to był jedyny znaleziony przez nią drobiazg, za pomocą którego dotarcie do nieprzyjaciela stawało się realne.
Zaśmiała się skrzecząco, okrutnie. Możliwe, że właśnie natrafiła na trop! Pierwszy, durny trop! Jednak nie byle jaki - w końcu to był włos. I nie chodzi o to, że lista podejrzanych zawęziła się do blondynów - tylko o to, że znała pewną osobę, która powinna potrafić wytropić zabójcę właśnie przy pomocy tej drobnej wskazówki.
Tyle że w takim wypadku zapadała w głupi krąg - teraz musiała wywęszyć tego, który wywęszy jej ofiarę.
O matko...
Gdzie mógł być ten dzieciak? Wrócił do ich kryjówki czy szwenda się po jakichś zapomnianych miejscach?
Dlaczego problemy potrafiły się tylko mnożyć? Czemu nikt ich nie nauczył posługiwać się ostrymi przedmiotami? Gdyby to umiały, zamiast zatruwać innym życie co jakiś czas by się pomordowały. I byłoby ich mniej.

*
Koniec końców - Seni postanowiła jak najszybciej wrócić do kryjówki.
Obawiała się, że smarkacz w międzyczasie dotarł na miejsce i je opuści z Seiko chociażby.
A naprawdę nie chciała zwlekać z odnalezieniem zabójcy Salu. Mimo iż posiadała prawdopodobnie jego włosy, zawinięte w chusteczkę i schowane w kieszeni.
Istniał cień szansy, że były to włosy którejś z ofiar - w końcu ich ciał nie było na miejscu zdarzenia. Zapewne „wybawca" zabrał je stamtąd po dokonaniu masakry.
Ale ciału Goro i Daisuke pozwolił gnić do woli. A co tam.
Kolejny punkt do listy tego, co z nim zrobi, gdy go złapie: zostawić ciało (martwe bądź wpółmartwe) na pastwę losu.
Całkiem możliwe (a wręcz niemalże pewne) było to, że jashiniści jeszcze żyli, gdy ich zabójca zwiał z ofiarami... jednak mimo to mógłby honorowo dokończyć robotę i ich dobić, a następnie zrobić coś z ciałami. No cokolwiek. A nie porzucał je niczym worek kartofli - na pożarcie insektom i innym żerującym stworom.
Seni nigdzie wkoło nie znalazła świeżo skopanej ziemi, tak więc prawdopodobnie jasnowłosy osobnik nie pochował ich byle gdzie.
Nie to co ona - najpierw zdjęcia ciało Goro, który nabił się na jakąś gałąź drzewa. Potem wyciągnęła Daisuke spod topornego drzewa. To było cięższą robotą, ze względu na to, iż musiała najpierw odsunąć drzewo. Wtedy też przyjrzała się dokładniej korze powalonej rośliny. Musiała przyznać, że szpary po pazurach nieco ją zdziwiły... bynajmniej tak wyglądały cięcia - jakby zostały wykonane łapą zwierzęcia o niebywałej sile. Czyżby jej wróg posiadał zdolność transformacji w gadzinę uzbrojoną w żelazne pazury?
No, ciekawie.
Wykopanie grobu było zbyt ciężkim zadaniem dla osoby nie uzbrojonej w łopatę, także Seni starym zwyczajem spaliła zwłoki dawnym kompanów.
- Niech wasze prochy polecą ku Czcigodnemu Jashinowi - powiedziała patrząc na płonące ciała.
Dopiero po ich spaleniu dziewczyna ruszyła w drogę powrotną.
Miała nadzieję, że Jashin rozumie wagę ofiary, którą dla niego szykuje. W końcu był to zabójca jego wiernych! Och, miała nadzieję, że Czcigodny nie rozgniewa się na nią, za tak długi czas nie składała żadnych ofiar.

*
Naruto wskoczył na drzewo przy okazji zahaczając o jakąś gałąź. Na szczęście nie rozdarł sobie kombinezonu. Kupił go podczas treningu z Jiraiyą i był przewleczony miłymi wspomnieniami.
Szybkim, zwinnym ruchem chłopak spróbował wspiąć się na górę, jednak liczne gałęzie i gałązki skutecznie mu tu utrudniały. Tak więc gdy był już u szczytu karłowatego drzewa, spojrzał uważnie na szpiczaste góry.
Wydawało mu się, że w dalszym ciągu znajduje się od nich tak daleko... spędził ostatnie ćwierć doby na podróż w ich kierunku, ale nie widział oczekiwanych postępów.
Powinien być już dosyć blisko górskich iglic, ale te trwały w oddali niedostępne dla niego.
Uzumaki westchnął zirytowany i ponownie zszedł z drzewa. Pobiegł dalej, starając się poruszać jak najszybciej. Przed zmierzchem chciał dotknąć skały. Ręką! Nie wzrokiem! To zaczynało być irytujące i frustrujące.
Irytujące i frustrujące...
Iry.. tują... ce... i fru.. strują...
Naruto zahaczył o coś nogą i z impetem poleciał na podmokłą leśną ściółkę. Przeturlał się mocząc całe ubranie, aż wreszcie zatrzymał się wpadając na jakieś drzewo. Całe to wydarzenie skomentował czymś w rodzaju okrzyku zdziwienia, który miał chyba zatrzymać ciało blondyna. No cóż, nie wyszło.
Chłopak tkwił przez chwilę w bezruchu. Na szczęście ściółka była miękka i zamortyzowała niefortunne potknięcie. Ale mimo to czuł w niektórych miejscach nieprzyjemny ból, gdyż te parszywe gałęzie znajdowały się również na ziemi i z przyjemnością skorzystały z okazji, aby ukłuć Uzumaki'ego.
Ach, kochana natura.
- Nie znoszę tej wyspy, dattebayo - mruknął zdegustowany Naruto, powolnie podnosząc się po upadku.
Tymczasem Kurama się śmiał i śmiał...

*
Długość części:
1465 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top