v33

Sakura po pierwszej misji z nową drużyną była wyczerpana. Lae i Sai byli osobistościami tak nietypowymi i złożonymi, że dziewczyna po kilku dniach miała ich w zupełności dość. Sai był i miły i nie miły, a Lae odzywał się rzadko i z niezwykłą, wręcz namiętną, niechęcią. W ogóle nie przypominali Naruto i Sasuke.
Nie to, żeby ktoś mógł ich przypominać. W końcu Uzumaki to był ambitny, głośny idiota i optymista, a Uchiha bił wszystkich na głowę swoim talentem i ponurym charakterem. Przynajmniej według Sakury. Brakowało jej ich. Nowi członkowie ich drużyny 7. byli... och, po prostu nigdy nie zastąpią pierwotnej wersji tej grupy.
Zielonooka westchnęła i niechętnie podniosła się z łóżka. Wrócili z misji wczoraj późnym wieczorem i już nie zawracali głowy Hokage. Jednak teraz był już „zbawienny" od sennych mar ranek. Haruno nie czekała na niego z niecierpliwością, a wręcz przeciwnie. Do diabła z porankami.
Mimo to iż było wcześnie, Sakura zaczęła przygotowywać się do wyjścia. Dalej była zmęczona, lecz szanowała swoją sensei i nie zamierzała za nic nie przyjść i nie złożyć raport z wykonanego zadania. Tak więc blisko godziny ósmej cała nowa drużyna 7. znalazła się w gabinecie Hokage.
Tsudane jak Tsunade - wypytała o kilka szczegółów, wzięła raport, dała im kilka dni wolnych i poprosiła, by Sakura została jeszcze chwilę.
- I jak? - Spytała, gdy pozostała trójka wyszła z jej gabinetu.
Haruno spojrzała w twarde, nieugięte spojrzenie swojej mistrzyni. Piąta była silniejsza od wielu kobiet, jakie zielonooka miała okazję spotkać. Wiele wycierpiała, lecz mimo tego, była i żyła dalej. Podniosła się spod batów życia i stanęła na nogach. Była kimś godnym tytułu "najsilniejszej osoby w wiosce". I była godna nazywania jej mistrzem.
Sakura nie miała w zwyczaju kłamać. I teraz też nie chciała mówić, jak to wspaniale jej się współpracowało z chłopcami znikąd. Trzeba przyznać, iż tak naprawdę to dziewczyna nigdy wcześniej ich nie spotkała, a należeli przecież do Liścia. W dodatku skąpili informacji o sobie i byli zwyczajnymi dziwakami. Współpraca z nimi nie należała do łatwych. Śmiechem żartem, to brakowało jej wybuchowego Naruto. Był wnerwiający, lecz dzięki niemu ich drużyna miała pewien swój duch... który utraciła wraz z jego odejściem.
- Współpraca jest... ciężka - uznała po chwili - nie znamy się, a chłopcy chyba nie chcą tego zmienić. Ze sobą w ogóle nie rozmawiają, ja czasem zamienię słowo z Sai'em, ale Lae odzywa się tylko w konieczności.
- Ach, tak myślałam - Tsunade oparła łokcie na blacie biurka, a palce szczepiła ze sobą. - Postaraj się z nimi dogadać, Sakura. Nie będzie to łatwe, ale spróbuj.
- Dobrze - dziewczyna o różowych włosach skinęła głową i ruszyła do wyjścia z gabinetu.
Mimo potulnego tonu głosu i minimalnej nutki radości, Haruno była święcie przekonana, iż to zadanie z pewnością nie będzie należeć do tych łatwych, jak i przyjemnych.

*
Nad ranem do kryjówki wpadła rozszalała i wymęczona Seiko. Seni spojrzała na nią zaciekawiona z góry, gdzie sama siedziała i odpoczywała w cieniu. Po nieowocnym poszukiwaniu mordercy jej ukochanego, szatynka postanowiła dać sobie kilka dni wolnego, by potem ruszyć z nową mocą na łowy.
- Wyglądasz jakby coś się stało - uznała Seni.
- Stało się - wychrypiała prawie niesłyszalnie jashinistka.
Kierowana intuicją oraz ciekawością, wyższa koleżanka po fachu zgrabnie zeskoczyła z wysokiego punktu, skąd miała dobry widok na kryjówkę. Aby udobruchać dziewczynę o zielonych włosach, Seni podeszła do miejsca, gdzie przechowywali zapasy i wzięła jakiś kawałek pieczonego, już zimnego mięsa i trochę brudny bukłak z wodą. Bez słowa podeszła i podała to nowo przybyłej, która w tymże czasie usiadła przy lekko żarzącym się palenisku.
Seiko nie przejmując się dziwną troską Seni wobec kogoś, kto nie jest jej ukochanym - przyjęła od niej prowiant i szybko odkręciła bukłak, wlewając sobie w gardło całą znajdującą się w nim wodę. Przy tym była na tyle nieostrożna, że strużka wody pociekła jej z kącika ust i zrobiła ciemniejsze plamki na ubraniu. Następnie wgryzła się w mięso.
Seni patrzyła na poczynania koleżanki i również usiadła przy palenisku. Wykonała kilka pieczęci i mały płomyczek ognia wpadł w drewno, na nowo je rozpalając. Jej żywiołem nie był ogień, ale wskrzesić ognisko na suchych gałęziach umiała. Wariat ją tego nauczył, w końcu jego żywiołem był ciepły ogień...
- No więc opowiadaj - zagadnęła, gdy zobaczyła, iż Seiko jako tako się pożywiła.
- Byliśmy w Kamimasu. Jakieś bachory się bawiły w lesie. Więc my je wzięliśmy... i gdy zaraz mieliśmy złożyć w ofierze drugie, jakiś dzieciak wyskoczył zza drzew. Nie wyglądał na silnego. Ani mięśni nie miał, ani jakiejś broni... Goro go raz-dwa złapał. A potem... ta łachudra... z niej zaczęło coś wypływać. To była czakra, ale nigdy takiej nie widziałam. Zanim się obejrzałam, Goro był pokonany, a Daisuke przygotowywał się do swojej techniki... zwiałam.
Seni słuchała w ciszy opowieści koleżanki. Nie mogła ukryć uśmiechu, który zaczął kwitnąć na jej ustach. Przez ostatni czas, gdy nie mogła natrafić na zabójcę jej Salu, teraz słyszy prawdopodobnie o nim opowieść.
- Pokonał go?
- Wątpię.
- A więc czas najwyższy, żeby ktoś to zrobił. - Uśmiech Seni powiększył się jeszcze bardziej. Dziewczyna zgrabnie podniosła się z miejsca koło paleniska i skoczyła po swoją broń, którą zostawiła "na górze".
- Co robisz, Seni? - Spytała nie rozumiejąca zbytnio obecnej sytuacji Seiko.
- Jak to co? Wybieram się na łowy! Zamierzam dopaść tego gościa!
Dziewczyna o zielonych włosach nie uważała tego pomysłu za racjonalny. Ba, była pewna, że brązowowłosa zginie albo zostanie ciężko ranna. Jednak zachowała to dla siebie. Seni i tak by nie posłuchała. Ona nigdy nie słucha, tak jak jej Salu.

*
Po kilku dniach spędzonych w niewielkiej wiosce, Naruto mógł powiedzieć, że wreszcie doczekał się upragnionego statku do Torizu.
W czasie spędzonym w wiosce uzupełnił swoje zapasy jedzeniowe, wyspał się z dachem nad głową i popracował przez kilka dni w niewielkim sklepie. Jednak nie pracował jako sprzedawca, tylko pomagał samotnej wdowie zrobić w magazynie należyty porządek oraz pomógł jej poprzestawiać półki wedle jakiejś wizji kobiety. Ona oczywiście nagrodziła go za to, dziękując za pomoc w tych czynnościach, na które ona zwyczajnie nie miała tyle siły. A dzisiaj już miał swój rejs na wyspę, o której mówił Dafilo.
Naruto szedł właśnie w kierunku portu. Kapitan statku zamierzał popłynąć do Torizu i sprzedać tam przyprawy z tutejszych upraw. Gdy Uzumaki nawiedził go, ten uznał, że szkoda marnować mu miejsca na dodatkowego pasażera, jednak gdy blondyn zaproponował opłatę, ten bez szemrania się zgodził.
Co te pieniądze robią z ludźmi.
A zresztą, czy to teraz miało znaczenie? Wiele czynników wpływa negatywnie na ludzi. Ale też są takie, które wpływają pozytywnie. Równowaga więc jest jako tako zachowana.
- Jesteś, młodzianie! - Przywitał go kapitan, gdy zobaczył niebieskookiego w swoim polu widzenia - to dobrze, chodź tutaj! Pomożesz mi zataszczyć te skrzynię!
Naruto bez zbędnych kłótni i rozmów podszedł do właściciela statku i pomógł mu w zaniesieniu na łajbę ciężką (zapewne wypchaną do granic możliwości) skrzynię z towarami. Potem już został na niewielkim środku transportu i wraz z kapitanem zamienił kilka zdań.
- Podróż do Torizu zajmie nam maksymalnie dzień żeglugi. Jest to bardzo dziwaczna wyspa. Nieprzyjazna do upraw i życia. Podmokła i górzysta. Nie wiem, po jakie licho ludzie tam mieszkają, ale ich wybór. Liczy się sprzedaż, a oni kupują co ja im dam, a ja kupuję co oni mają. - Powiedział kapitan. Był prostym człowiekiem ze wsi. Miał rudoblond włosy, brązowe oczy, pokaźną budowę ciała i masę piegów na twarzy oraz dłoniach. - A ty po coś tam płynie? - Zadał sądne pytanie.
- Ja? Ciekawy jestem pewnej rzeczy - odparł głupio. Cóż, było to lepsze od kłamstwa. A w istocie był zainteresowany tym, gdzie prowadziła i co dawała mu wskazówka od Dafila.
- Ano dużo może tam interesować - podłapał temat starszy jegomość - nieprzyjemna, ale ciekawa toć wyspa.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem (gdy wszystkie skrzynie znalazły się na pokładzie), kapitan zaczął rozporządzać płynącymi kamratami i w mig wypłynęli w morze.
Chłopak przez cały ten czas czaił się na tyłach statku i patrzył na oddalający się ląd. Gdzieś tam, na lewo z jego punktu widzenia, jest Kamimasu. Wioska nękana z wyjątkową, wręcz pasjonującą, namiętnością przez jashinistów. Wyznawców okrutnego bożka, którzy okazali się być wyjątkowo zawili. W końcu mała Mai została wypuszczona i była bezpieczna w domu. W końcu to nie było zgodne z zasadami Jashina, który nakazuje zabijać dla siebie ludzi w postaci ofiary.
To wszystko było za bardzo poplątane. Niczym dawno nie czesane, długie włosy, którymi nieprzerwanie szasta wiatr.

*
Długość części: 1356 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top