Rozdział 64
Niedzielny poranek nadszedł niespiesznie. Wiktor leżał na brzuchu, z twarzą wtuloną w poduszkę, oddychając miarowo. Martyna była już na nogach - a właściwie w pozycji półsiedzącej, owinięta kołdrą, wpatrując się w niego z rozbawieniem.
Nieczęsto miała okazję widzieć go w takim stanie. Zwykle to on wstawał pierwszy, robił kawę i rzucał jej krótkie: „Dzień dobry, śpiochu”, zanim poszedł pod prysznic. Ale dziś było inaczej.
Nachyliła się i przesunęła dłonią po jego plecach.
- Banach, wstawaj.
Zero reakcji.
- Banach - powtórzyła, tym razem dźgając go palcem między łopatki.
Wiktor wydał z siebie coś między westchnieniem a pomrukiem i przekręcił głowę na bok.
+ Co ty robisz…? – wymamrotał, nie otwierając oczu.
Martyna uśmiechnęła się, opierając brodę na jego ramieniu.
- Budzę cię.
- A jest jakiś dobry powód, dla którego nie śpimy? - mruknął, otwierając jedno oko i patrząc na nią spod przymrużonych powiek.
- tak - przytaknęła energicznie. - Mamy wolny dzień, więc musimy go jakoś wykorzystać.
Wiktor przeciągnął się leniwie i przewrócił na plecy, przeciągając wzrok po jej twarzy.
- „Musimy”?
- Tak - powtórzyła, uśmiechając się szeroko.
- A jeśli chcę spędzić dzień w łóżku?
Martyna parsknęła.
- Wątpię, żebyś to wytrzymał. Po godzinie zaczęłoby cię nosić.
Wiktor nie odpowiedział, tylko uniósł brew i sięgnął ręką do jej talii, przyciągając ją bliżej.
- Możemy przetestować tę teorię - zasugerował niskim głosem.
Martyna tylko się zaśmiała i lekko uderzyła go w ramię.
- Ej, serio! Chodźmy gdzieś.
- Przecież nie było jeszcze kawy -zauważył Wiktor, wciąż nie wypuszczając jej z objęć.
- No to zrobię - zaoferowała się, próbując się wyswobodzić.
Mhm - zamruczał, ale nie wyglądał na chętnego, by ją puścić.
- Banach…
- Kubicka - odbił spokojnie.
Spojrzała na niego z wyzwaniem.
- Naprawdę chcesz mnie teraz drażnić?
- To ty mnie budzisz w moją wolną niedzielę - zauważył, ale ostatecznie poluzował uścisk.
Martyna przewróciła oczami i zeskoczyła z łóżka, zarzucając na siebie jego koszulę.
- Dobra, robię kawę. Ale jeśli nie wstaniesz, pijesz zimną.
- Mhm - mruknął, obracając się na drugi bok.
Martyna zaśmiała się pod nosem i poszła do kuchni.
Wiktor wszedł, ziewając i przeciągając się. Martyna właśnie wlewała kawę do kubków, ubrana w jego koszulę, która sięgała jej do połowy uda.
- Coś w tym widoku sprawia, że jednak nie żałuję pobudki - skomentował, podchodząc do niej i obejmując ją od tyłu.
Martyna uśmiechnęła się i podała mu kubek.
- Niech zgadnę - chodzi ci o kawę?
- Mhm - mruknął, biorąc pierwszy łyk. - I o ciebie w mojej koszuli.
- Cwaniak - skwitowała, opierając się biodrem o blat. - To co robimy dzisiaj?
Wiktor wzruszył ramionami.
- Jakiś pomysł?
- Możemy pojechać za miasto. Albo na basen. Albo do kina.
Wiktor wzruszył ramionami.
- Kino brzmi lepiej.
- A może coś bardziej… nietypowego?
- Na przykład?
Martyna spojrzała na niego z błyskiem w oku.
- Skoki ze spadochronem?
- Kubicka…
- No dobra, nie skoki. Ale może lot balonem?
Wiktor spojrzał na nią, jakby próbował ocenić, czy mówi poważnie.
- A tobie co, adrenalina przestała się wydzielać w pracy?
- Oj, daj spokój. Chciałam coś innego.
- Może na początek coś mniej ekstremalnego?
Martyna westchnęła teatralnie.
- Czyli wracamy do kina?
- Jeśli nie wymyślisz czegoś, co nie grozi śmiercią lub trwa cztery godziny + to tak.
Martyna udała zamyśloną.
- A co powiesz na… długi spacer po mieście, późne śniadanie w jakiejś fajnej knajpie, potem przejażdżka w nieznane, aż znajdziemy miejsce, gdzie będziemy chcieli się zatrzymać?
Wiktor przyjrzał jej się uważnie, a potem lekko się uśmiechnął.
- Brzmi jak plan.
- Naprawdę? - Uniosła brwi.
- Tak - przytaknął. - Byle nie było tego spadochronu.
Martyna przewróciła oczami.
- Obiecuję.
Wiktor odstawił pusty kubek na blat i złapał ją za rękę, przyciągając bliżej.
- To idziemy się zbierać?
- Tak jest, panie doktorze.
Spojrzał na nią spod uniesionej brwi, ale nie skomentował. Zamiast tego po prostu pocałował ją w czoło.
- Idź się ogarniać.
Martyna wyszczerzyła się.
- Oczywiście. Ale przypominam, że ja już jestem gotowa.
- W mojej koszuli?
- A nie mogę tak iść?
Wiktor pokręcił głową, ale z rozbawieniem.
- Masz pięć minut, Kubicka.
- A jak nie?
- To cię ubiorę sam.
- Hmm… może jednak się nie pospieszę.
Wiktor spojrzał na nią wymownie, ale Martyna tylko się zaśmiała i ruszyła do sypialni.
Uśmiechnęła się pod nosem, czując na sobie spojrzenie Wiktora, gdy ruszyła w stronę sypialni. Znała go już na tyle, żeby wiedzieć, że wcale nie zamierzał po prostu czekać w kuchni, aż się ubierze.
Dotarła do pokoju, rzuciła się na łóżko i przeciągnęła leniwie, wciąż mając na sobie jego koszulę. Pachniała nim - ciepłem, kawą i czymś, co kojarzyło jej się tylko z Wiktorem.
Nie zdążyła nawet podnieść się do pozycji siedzącej, kiedy usłyszała kroki. Po chwili poczuła, jak materac ugina się pod ciężarem Wiktora, który usiadł na skraju łóżka.
-Kubicka… - odezwał się niskim, lekko ostrzegawczym tonem.
Martyna podparła się na łokciach i spojrzała na niego z niewinnym uśmiechem.
- Coś się stało, Banach?
Wiktor zmrużył oczy, jakby oceniał, na ile testuje jego cierpliwość.
- Miałaś się ubierać.
- Przecież idę - mruknęła, przeciągając się ponownie, tym razem celowo powoli.
Wiktor uniósł brew.
- Idziesz? - powtórzył sceptycznie.
- Tak, zaraz.
Milczał przez chwilę, po czym nagle pochylił się nad nią, opierając dłonie po obu stronach jej ciała. Martyna wstrzymała oddech, czując jego ciepło tak blisko siebie.
- Może rzeczywiście potrzebujesz pomocy - stwierdził cicho, a jego głos miał w sobie tę charakterystyczną nutę spokoju, która zawsze działała na nią bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Martyna uśmiechnęła się lekko, ale nie odwróciła wzroku.
- Zamierzasz mnie ubrać?
Wiktor przez chwilę przyglądał się jej uważnie, po czym uśmiechnął się kącikiem ust.
- Tylko jeśli będzie taka potrzeba.
Martyna uniosła brew, a w jej oczach pojawiło się wyzwanie.
- A jeśli wcale nie chcę się ubierać?
Wiktor milczał przez chwilę, a potem nachylił się jeszcze bliżej.
- To wtedy nigdzie nie jedziemy - powiedział spokojnie.
Martyna uśmiechnęła się lekko i przejechała palcami po linii jego szczęki.
- A jeśli mam ochotę na jedno i drugie?
Wiktor nie odpowiedział od razu. Przesunął dłonią po jej biodrze, zatrzymując się na krawędzi koszuli.
- To mamy problem- mruknął cicho.
Martyna spojrzała mu w oczy, a potem westchnęła teatralnie.
- Dobra, dobra. Ubieram się.
Wiktor uniósł brew.
- Tak łatwo się poddajesz?
- Tylko dlatego, że obiecałeś mi fajny dzień - powiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej. - I jeśli go zmarnujemy, będę nieznośna.
Wiktor zaśmiał się cicho i odsunął się trochę, pozwalając jej wstać.
- I tak jesteś.
- Słyszałam!
- Miałem nadzieję.
Martyna przewróciła oczami, ale nie powstrzymała uśmiechu, który pojawił się na jej ustach.
Wiktor jeszcze przez chwilę obserwował, jak wyciąga ubrania z szafy, po czym westchnął i wstał z łóżka.
- Masz pięć minut.
- I co, jak nie zdążę?
Wiktor spojrzał na nią przez ramię.
- To znajdę ci jakieś ubranie sam.
- Brzmi jak wyzwanie.
- Brzmi jak fakt.
Martyna uśmiechnęła się pod nosem i zabrała za ubieranie.
Dzień dopiero się zaczynał - i zapowiadał się naprawdę dobrze.
Po śniadaniu Martyna i Wiktor postanowili wyjść na spacer, ciesząc się wolnym, spokojnym dniem. Słońce przyjemnie ogrzewało ich twarze, a lekki wiatr rozwiewał Martynie włosy, co chwilę wpadające jej do oczu.
- Może powinnaś związać je w końcu w kitkę? - zauważył Wiktor, odgarniając niesforny kosmyk za jej ucho.
Martyna spojrzała na niego z uśmiechem.
- Może to pretekst, żebyś mógł mnie dotykać?
Wiktor uniósł lekko brew, ale nie skomentował, tylko wsunął dłoń w jej włosy, delikatnie przesuwając palcami po skórze karku. Martyna zadrżała, przymykając oczy na ułamek sekundy.
- W takim razie - powiedział niskim tonem - nie widzę problemu.
Martyna otworzyła oczy, spoglądając na niego uważnie.
- To chyba nie jest zbyt rozsądne zachowanie w miejscu publicznym, Banach.
- Prowokujesz, Kubicka - odparł spokojnie, nie odrywając od niej wzroku.
- A ty dajesz się prowokować.
Wiktor zaśmiał się cicho, ale nie odsunął się od niej ani na centymetr.
Spacerowali jeszcze jakiś czas, trzymając się za ręce. W pewnym momencie skręcili w boczną, mniej uczęszczaną alejkę parku. Martyna pociągnęła Wiktora za rękę, zatrzymując go przy wysokim drzewie.
- A może byśmy… - zaczęła, patrząc na niego z iskrą w oku.
- Może byśmy? - powtórzył powoli, unosząc brew.
Martyna przygryzła dolną wargę, udając niewinną.
- Po prostu miło spędzili czas.
Wiktor spojrzał na nią uważnie, a potem podszedł bliżej, tak blisko, że Martyna poczuła ciepło jego ciała. Oparł dłoń o pień drzewa tuż obok jej ramienia, nachylając się.
- A nie spędzamy?
Martyna przełknęła ślinę, czując, jak jej serce przyspiesza. Wiktor był spokojny, ale w jego oczach dostrzegała znajomą iskrę.
- Banach… - zaczęła ostrzegawczo.
- Kubicka? - odpowiedział, nie odsuwając się nawet o milimetr.
Milczała przez chwilę, po czym westchnęła, uśmiechając się.
- Wracamy do domu?
- A masz już dość?
- Może chcę więcej.
Wiktor uniósł lekko kącik ust, ale nie odpowiedział od razu. Po prostu sięgnął po jej dłoń i splotł ich palce razem.
- W takim razie chodźmy.
Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania, Martyna rzuciła torebkę na komodę i odwróciła się do Wiktora, który właśnie zamykał drzwi.
- Wiesz, że nie skończyliśmy rozmowy, prawda?
Wiktor spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem.
- O której dokładnie rozmowie mówisz?
Martyna podeszła bliżej, kładąc dłonie na jego torsie.
- O tej, w której mówisz, że mam pięć minut, żeby się ubrać, a ja wcale się nie śpieszę.
Wiktor westchnął cicho, sięgając do guzika jej płaszcza i powoli go rozpinając.
- Martyna..
Ich spojrzenia spotkały się, napięcie między nimi rosło. Martyna uśmiechnęła się lekko, czekając na jego ruch.
- Nie udawaj niewiniątka - mruknął, rozpinając kolejny guzik.
Martyna zaśmiała się cicho.
- Kto tu udaje?
Wiktor nie odpowiedział, tylko nachylił się i musnął ustami jej skroń. Martyna przymknęła oczy, opierając dłonie na jego ramionach.
- Chyba wiem, jak spędzimy resztę wolnej niedzieli - szepnęła.
Wiktor nie zaprzeczył.
Atmosfera między nimi gęstniała, napięcie rosło, a uśmiech na twarzy Martyny zdradzał, że czeka na kolejny ruch Wiktora. On jednak nie spieszył się, przeciągał moment, jakby celowo próbował wytrzymać jej spojrzenie.
I wtedy rozległo się znaczące chrząknięcie.
-Naprawdę? - rzuciła Zosia z przekąsem, stojąc w wejściu do salonu i przyglądając im się z uniesioną brwią.
Martyna odsunęła się gwałtownie, poprawiając włosy, a Wiktor westchnął ciężko, jakby w duchu liczył na odrobinę więcej prywatności.
- Nie było cię tu przed chwilą - zauważył Wiktor, zakładając ręce na piersi.
- Byłam - poprawiła go Zosia, przewracając oczami. - Po prostu liczyłam, że się zorientujecie, zanim zaczniecie się na siebie rzucać w przedpokoju.
Martyna zaśmiała się, kręcąc głową.
- Przesadzasz.
- Naprawdę? - Zosia spojrzała na nią sceptycznie, po czym spojrzała na ojca. - Czy ja powinnam się obawiać, że pewnego dnia wpadnę tu na coś, czego naprawdę nie chcę widzieć?
- A ty co tu robisz? - uniósł brwi, miała być u koleżanki do jutra.
Zosia wzruszyła ramionami.
- Miałam wrócić jutro, ale plany się zmieniły. Widzę, że dobrze trafiłam.
Martyna wciąż się uśmiechała, wyraźnie rozbawiona całą sytuacją.
- Może następnym razem dasz znać, że wracasz wcześniej?
- A może następnym razem wy dokończycie takie sceny w bardziej… stosownym miejscu? - odcięła się Zosia, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę swojego pokoju.
Martyna, nadal rozbawiona, spojrzała na Wiktora.
- Czuję, że ten temat jeszcze wróci.
Wiktor pokręcił głową z lekkim westchnieniem.
- Następnym razem zamknę drzwi na klucz.
- A jednak planujesz „następny raz”?
Wiktor spojrzał na nią uważnie, a potem pochylił się, żeby szepnąć jej do ucha:
- Jeśli myślisz, że zapomniałem, gdzie skończyliśmy, to się mylisz.
Martyna poczuła przyjemny dreszcz, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Wiktor odsunął się i ruszył w stronę kuchni.
- Robię herbatę. Chcesz? - rzucił przez ramię.
Martyna zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
- Cierpliwy jesteś, Banach.
- Mam wprawę.
- Może w końcu ją stracisz.
Wiktor spojrzał na nią znacząco.
- Zawsze lubiłaś testować granice.
Martyna uśmiechnęła się tajemniczo.
- A ty nigdy nie lubiłeś przegrywać.
Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę. Atmosfera, którą chwilowo przerwała Zosia, powoli wracała.
- Herbata? - przypomniał Wiktor, unosząc lekko brew.
- Tylko jeśli do mnie dołączysz.
- Myślałem, że już o tym nie muszę cię przekonywać.
Martyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top