Rozdział 63


Dom Wiktora był przytulnie oświetlony ciepłym światłem lamp. W kominku wesoło trzaskał ogień, a w powietrzu unosił się zapach pieczonej wołowiny i świeżych ziół. Martyna krzątała się po kuchni, kończąc przygotowania do kolacji, podczas gdy Wiktor nalewał wino do kieliszków.

- Nie wierzę, że naprawdę na to się zgodziłeś - powiedziała, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.

- Na co dokładnie? - Wiktor uniósł brew, zerkając na nią znad kieliszka.

-  Na to spotkanie. - Podeszła bliżej i oparła się biodrem o blat. -  Wiesz, moi rodzice uwielbiają cię do tego stopnia, że mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do waszej relacji.

Wiktor zaśmiał się cicho i podał jej kieliszek.

- To chyba dobrze, prawda?

Martyna wzruszyła ramionami, patrząc na niego z czułością.

- Tak… Chociaż dzisiaj to twój tata będzie miał okazję się wykazać.

- i już nie może się doczekać -  przyznał Wiktor. - Myślę, że chętnie usłyszy kilka anegdot o tobie z dzieciństwa.

Martyna westchnęła teatralnie.

- Czyli to się źle skończy.

Wiktor uśmiechnął się lekko i, nie zastanawiając się długo, objął ją w talii, przyciągając do siebie.

- Jakoś to przeżyjesz.

Martyna uniosła głowę, spoglądając na niego z rozbawieniem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszeli dzwonek do drzwi.

– No to zaczynamy – mruknęła, a Wiktor ucałował ją krótko w czoło, zanim poszedł otworzyć.

Rodzice Martyny od razu wnieśli do domu atmosferę ciepła i rodzinnej bliskości. Matka Martyny, uśmiechnięta jak zawsze, od razu objęła Wiktora na powitanie, a ojciec Martyny uścisnął jego dłoń z pewnym uznaniem.

- Dobrze was widzieć - powiedział Wiktor uprzejmie.

- I dobrze być tutaj - odpowiedział Tomasz. - Nie ukrywam, że byliśmy ciekawi, jak wyglądają wasze wspólne wieczory.

- Oby nie mieliście wygórowanych oczekiwań - wtrąciła Martyna z uśmiechem.

- Oj, Martyna, ty i twoja ironia - westchnęła jej matka, kręcąc głową.

W tym momencie z salonu wyszedł Stanisław, elegancki, z pogodnym uśmiechem.

- A to pewnie moi dzisiejsi goście! - powiedział ciepło, podchodząc do nich. - Stanisław Banach.

- Tomasz Kubicki - przedstawił się ojciec Martyny, mocno ściskając dłoń gospodarza. - Wreszcie się poznajemy.

- Martyna mówiła o was wiele dobrego - powiedział Stanisław.

- Mam nadzieję, że nie wszystko - zaśmiał się Tomasz, a matka Martyny przewróciła oczami.

Usiedli do stołu, a rozmowa potoczyła się naturalnie. Wino i dobre jedzenie sprawiały, że atmosfera była swobodna, ale czuło się w niej coś więcej – rodzaj cichego zrozumienia między obiema rodzinami.

- I jak to jest mieszkać z Martyną? - zapytał Tomasz, spoglądając na Wiktora z rozbawieniem.

Martyna uniosła brew.

-  Tato…

Wiktor spojrzał na nią, a potem wrócił wzrokiem do jej ojca.

- Szczerze? To dobrze. - Wziął łyk wina. - Mam wrażenie, że nie było innego wyjścia.

Martyna odwróciła głowę w jego stronę, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.

- Naprawdę tak myślisz?

- Myślę, że tak miało być - odpowiedział spokojnie.

Tomasz spojrzał na nich uważnie.

- A macie jakieś dalsze plany?

Martyna i Wiktor wymienili spojrzenia.

- Na razie chcemy cieszyć się tym, co mamy - powiedział Wiktor. - Ale powoli zaczynamy myśleć o przyszłości.

- O wspólnej przyszłości - dodała Martyna, splatając swoje palce z jego pod stołem.

Stanisław spojrzał na nich z dumą.

- No proszę… Brzmi jak solidny plan.

- Solidny i przemyślany - przyznała matka Martyny, spoglądając na córkę z czułością.

Wieczór powoli przechodził w noc, ale nikt nie zamierzał jeszcze kończyć rozmowy. Wino w kieliszkach wciąż się sączyło, a śmiechy i ciepłe spojrzenia wypełniały dom Wiktora. Atmosfera była swobodna, a Martyna, siedząc blisko niego, raz po raz splatała ich palce, jakby wciąż upewniała się, że są razem.

- Muszę przyznać, że pan Stanisław to dusza towarzystwa - powiedział Tomasz, opierając się wygodnie na krześle i spoglądając na ojca Wiktora z uśmiechem.

- To prawda - przyznała Anna, mama Martyny. - W ogóle, ten dom ma taki ciepły klimat.

- Bo to dom pełen ludzi - odpowiedział Stanisław z uśmiechem. - Zosia, Wiktor, teraz Martyna… Zawsze się coś dzieje.

Martyna spojrzała na niego z rozbawieniem.

- No tak, bo ja to przecież oaza spokoju.

Kubiccy zaśmiali się cicho, a Wiktor objął ją ramieniem.

- W swoim chaosie też masz jakiś porządek - powiedział cicho, na co tylko wzruszyła ramionami.

Po chwili rozmowa zeszła na temat zdjęć, które wisiały na ścianie. Anna, przechadzając się powoli, zatrzymała się przy jednej z ramek i spojrzała na uśmiechniętą kobietę z jasnymi włosami.

- Twoja żona? - zapytała ostrożnie.

Wiktor skinął głową.

- Tak.

Zapanowała chwila ciszy, ale nie była ona niezręczna. Bardziej pełna szacunku.

- Miała ciepły uśmiech - powiedziała w końcu Anna.

- Taka była - odparł cicho Wiktor. - Ciepła, dobra… I niesamowicie uparta.
-To chyba mam jakiś typ - dodał, spoglądając na Martynę, a ta posłała mu wymowne spojrzenie.

- Żebyś wiedział - powiedziała z uśmiechem, ściskając jego dłoń.

Chwilę później Tomasz zwrócił uwagę na inne zdjęcie - małą dziewczynkę o jasnych lokach.

- Zosia? - zapytał, spoglądając na Wiktora.

- Tak.

- Jest do ciebie bardzo podobna - zauważyła Anna, a Stanisław parsknął.

- Zwłaszcza jeśli chodzi o charakter - dodał.

Martyna przewróciła oczami.

- Nie wiem, kto jest większym uparciuchem, Wiktor czy Zosia.

- Połączenie ich obojga w jednym domu to jak mieszanka wybuchowa - zaśmiał się Tomasz.

- Oj tak - przytaknął Stanisław. - Ale przynajmniej jest wesoło.

Rozmowa toczyła się dalej, przeplatając poważniejsze tematy z anegdotami i żartami. Tomasz i Anna opowiadali historie z dzieciństwa Martyny, a Stanisław odwdzięczał się opowieściami o młodym Wiktorze. Martyna słuchała tego z rozbawieniem, od czasu do czasu szturchając Wiktora łokciem, gdy wychodziły na jaw rzeczy, o których nie miała pojęcia.

- Wiesz, że twój ukochany był w harcerstwie? - rzucił Stanisław, mrugając do niej.

Martyna spojrzała na Wiktora z uniesioną brwią.

- Serio?

Wiktor przewrócił oczami.

- To było dawno temu.

- O nie, teraz musisz mi wszystko opowiedzieć - zaśmiała się Martyna.

Wieczór mijał, a godziny upływały niepostrzeżenie. Kiedy zegar wskazał już dobrze po północy, Tomasz przeciągnął się i spojrzał na Annę.

- Kochanie, my chyba naprawdę powinniśmy się zbierać.

Martyna zrobiła niezadowoloną minę.

- Już?

- Jest po północy - zauważyła jej mama z rozbawieniem.

- No właśnie - dodała Martyna. - To jeszcze nie ranek.

Wiktor uśmiechnął się, przyciągając ją bliżej.

- Jeśli ich przetrzymasz jeszcze dłużej, to tata ci to wypomni następnym razem.

Tomasz uniósł ręce w obronnym geście.

- Nie no, ja się tu świetnie bawię, ale chcemy wam też dać trochę spokoju.

Stanisław pokiwał głową.

-I tak się cieszę, że w końcu się poznaliśmy.

Gdy Kubiccy zbierali się do wyjścia, Anna jeszcze raz spojrzała na Martynę i Wiktora.

- Dobrze was widzieć razem.

- Bo dobrze nam razem - odpowiedziała Martyna, spoglądając na Wiktora z czułością.

Wiktor odwzajemnił spojrzenie i tylko lekko ścisnął jej dłoń.

Kiedy w końcu zamknęli za nimi drzwi, Martyna odetchnęła i spojrzała na Wiktora.

- No, to było całkiem udane spotkanie.

Wiktor objął ją w pasie i pocałował delikatnie w czoło.

- Zdecydowanie.

Martyna spojrzała na niego z błyskiem w oku.

- Ale harcerstwo, serio?

Wiktor westchnął, a Martyna tylko roześmiała się, wtulając się w jego ramiona.

- Lepiej się przyzwyczaj - mruknął. - Bo mój ojciec jeszcze nie raz coś wygada.

-Już się nie mogę doczekać.. Może jeszcze po kieliszku wina? – zaproponowała.

Wiktor spojrzał na nią z uniesioną brwią, ale po chwili skinął głową.

- Tylko pod jednym warunkiem - powiedział, prowadząc ją w stronę salonu.

- Jakim?

- Że usiądziesz na kanapie i przestaniesz krążyć jak torpeda.

Martyna zaśmiała się cicho, ale posłusznie zajęła miejsce, podczas gdy Wiktor nalał im po kieliszku wina i podał jej jeden, siadając obok.

- Tego mi było trzeba - przyznała, opierając się o jego ramię i upijając łyk.

- Wieczoru z rodzicami czy chwili spokoju?

- Obu - odparła, podnosząc wzrok.

Siedzieli tak przez dłuższą chwilę, rozmawiając spokojnie o wszystkim i o niczym. O pracy, o Zosi, o tym, jak bardzo Martyna lubiła być w tym domu, nawet jeśli nadal uważała go za miejsce Wiktora, a nie ich wspólne.

- Przestań tak myśleć -  mruknął Wiktor, kiedy kolejny raz powiedziała coś w stylu: „No wiesz, w twoim domu…”.

- Ale to jest twój dom - upierała się.

- A ty jesteś tu częściej niż u siebie - zauważył. - Więc może już pora to zaakceptować.

Martyna westchnęła, ale nic nie powiedziała. Może rzeczywiście… powinna spojrzeć na to inaczej?

Wiktor przesunął palcami po jej dłoni, jakby wyczuł jej wahanie.

- Nigdzie ci się nie spieszy - powiedział cicho. - Ale ja wiem, że tu pasujesz.

Zamiast odpowiedzieć, oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy.

- Pasuję do ciebie - szepnęła po chwili.

Wiktor spojrzał na nią, uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.

-  I to mi wystarcza.

Resztę wieczoru spędzili w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. A kiedy w końcu przenieśli się do sypialni, Martyna zasnęła szybko, wsłuchana w spokojny oddech Wiktora i czując jego ciepło tuż obok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top