Rozdział 60

Martyna nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, bawiąc się rękawem bluzy. Nigdy nie zastanawiała się nad tym w ten sposób. Owszem, spędzała u Wiktora większość czasu, czasem nawet kilka dni pod rząd, ale nadal traktowała to jako jego przestrzeń, nie swoją.

– Nie wiem, czy jestem gotowa na takie myślenie – przyznała w końcu, nie patrząc na niego.

Wiktor nie wyglądał na zaskoczonego.
– Nie mówię, że musisz. Ale nie udawaj, że to miejsce nie jest twoje.

Martyna westchnęła cicho.

- Nie udaję… po prostu… Wiktor, ja zawsze miałam coś swojego.

- I nadal masz - odparł spokojnie. - Nie mówię, żebyś się wyprowadziła ze swojego mieszkania. Chcę tylko, żebyś przestała myśleć, że u mnie jesteś gościem.

Zamilkła, analizując jego słowa. Może rzeczywiście miała dziwne podejście? Może nieświadomie trzymała się na dystans, nawet jeśli na co dzień tego nie czuła?

- Pomyślę o tym - powiedziała w końcu, nie chcąc rzucać pochopnych deklaracji.

Wiktor skinął głową, jakby nie oczekiwał niczego więcej.

- Tyle mi wystarczy.

Jechali dalej w ciszy, ale tym razem była ona inna - nie napięta, nie pełna niedopowiedzeń. Po prostu spokojna.

Wiktor zwolnił, a chwilę później skręcił na niewielki, leśny parking. Martyna spojrzała na niego zdziwiona.

- Co robimy? - zapytała, gdy wyłączył silnik.

- Idziemy na spacer – oznajmił rzeczowo,  odpinając pas i otwierając drzwi.

Martyna zmarszczyła brwi, ale nie miała wyboru – jeśli on czegoś chciał, zwykle i tak dopinał swego. Wysiadła, zapinając kurtkę pod samą szyję. Wieczór był chłodny, powietrze pachniało wilgotnym lasem.
Wiktor ruszył przodem, a ona dołączyła do niego, idąc ścieżką wysypaną drobnymi kamykami. Przez chwilę szli w ciszy, słychać było tylko szelest ich kroków.

- Myślałem o tym, co powiedziałaś - odezwał się w końcu. - Że zrozumiałaś swój błąd.

Martyna spojrzała na niego, czekając na ciąg dalszy.

- Wiem, że tak mówisz - kontynuował. - I chcę w to wierzyć. Ale widzisz… ja muszę to poczuć.

Westchnęła, odwracając wzrok.
- Wiktor…

- Nie, posłuchaj - przerwał jej łagodnie. - Nie chodzi o to, że ci nie ufam. Po prostu wiem, jak działasz. Powiesz, że rozumiesz, że nie powtórzysz, ale kiedy przyjdzie nowa sytuacja, znów polecisz bez zastanowienia.

Zacisnęła usta. Nie mogła powiedzieć, że się mylił.

- Wtedy nie myślałam - przyznała w końcu cicho.

- Wiem. I to mnie najbardziej przeraża.

Zatrzymał się, odwrócił do niej i spojrzał prosto w oczy.

- Martyna, jeśli coś ci się stanie, nie wiem, jak sobie z tym poradzę. - Jego głos był spokojny, ale pod tą powierzchnią kryło się coś więcej. Coś, co ścisnęło ją za serce.

- Nie zrobiłam tego, żeby cię zranić - powiedziała równie cicho.

- A jednak to zrobiłaś - odpowiedział bez cienia oskarżenia, tylko z prostą szczerością. - Martyna, nie mogę cię kontrolować, nie chcę cię zmieniać. Ale musisz wiedzieć, co twoje decyzje robią innym ludziom.

Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, czując ciężar jego słów.

- Wiktor, ja naprawdę… - zawahała się, ale wiedziała, że teraz nie ma miejsca na wymówki. - Nie chcę, żebyś musiał przez to przechodzić. Nie chcę, żebyś się o mnie bał.

Wiktor skinął głową.

- Wystarczy, że będziesz pamiętać, że nie jesteś sama. Że masz kogoś, kto na ciebie czeka.

Nie odpowiedziała od razu. Po prostu zrobiła krok do przodu i wtuliła się w niego, obejmując go mocno.
Wiktor westchnął cicho, objął ją ramionami i pocałował czubek jej głowy.

- Ostatni raz o tym rozmawiamy? - mruknęła.

- Ostatni.
Martyna oparła czoło o pierś Wiktora, wtulając się w niego mocniej. Jego ramiona trzymały ją pewnie, dając jej to znajome poczucie bezpieczeństwa, którego brakowało jej przez ostatnie dni.

– Bardzo za tobą tęskniłam – przyznała cicho.

Wiktor uniósł brew, a kącik jego ust drgnął w rozbawieniu.

– Tylko bardzo?

Martyna przewróciła oczami, odsuwając się lekko.

– Naprawdę musisz mi dogryzać nawet w takim momencie?

– To nie dogryzanie, tylko precyzyjne dopytanie – powiedział z udawaną powagą.

– Jasne – prychnęła, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Zanim Wiktor zdążył coś odpowiedzieć, Martynie zawibrował telefon w kieszeni. Odsunęła się, wyciągnęła go i zerknęła na ekran.

– Zosia – mruknęła zaskoczona, odczytując wiadomość.

„Gdzie jesteście? Wracacie dziś? Bo jak nie, to powiedz tacie, że zajmuję jego łóżko.”

Martyna parsknęła śmiechem i pokazała ekran Wiktorowi.

– Ciekawe – skomentował, mrużąc oczy. – Pisze do ciebie, a nie do mnie.

– Może boi się, że na nią nakrzyczysz – podsunęła Martyna z udawaną powagą.
Wiktor prychnął.

– Może wie, że ty mnie przekonasz, żebyśmy wrócili.

Martyna uśmiechnęła się niewinnie.

– Czyli wracamy?

Wiktor westchnął teatralnie i ruszył w stronę auta, gestem zapraszając ją do siebie.

– No cóż, koniec romantycznego spaceru – rzucił z udawaną rezygnacją.

Martyna wsunęła dłoń w jego i ruszyła za nim.

– To była tylko kwestia czasu.

– Następnym razem zostawimy telefony w samochodzie – mruknął Wiktor, a Martyna zaśmiała się, ściskając jego dłoń mocniej.

Wrócili do domu, gdzie natychmiast trafili pod ostrzał pytań Zosi. Przez dwadzieścia minut Wiktor czuł się jak na przesłuchaniu, aż w końcu nie wytrzymał i odesłał córkę do pokoju. Nalał lampkę wina sobie i Martynie siadając na kanapie. Zarzucił rękę na oparcie kanapy, pozwalając Martynie wtulić się do swojego ramienia. Siedzieli rozmawiając na temat ostatnich dni.

Martyna podniosła lekko głowę i spojrzała na Wiktora z błyskiem w oku.

– To co, wracam jutro na stację?

Wiktor uniósł brew i spojrzał na nią z pobłażliwym uśmiechem.

– A tydzień to już minął?

Martyna westchnęła teatralnie, opadając plecami na oparcie kanapy.

– Myślałam, że się nie zorientujesz.

– O nie, kochana – zaśmiał się cicho. – Masz jeszcze kilka dni „urlopu”.

– Urlopu… – mruknęła z przekąsem. – Wolę dyżur na karetce niż ten przymusowy odpoczynek.

Wiktor zerknął na nią z rozbawieniem.

– No widzisz, a podobno to ja jestem pracoholikiem.

– Może po prostu lubię swoją pracę? – odparła, przekręcając się w jego stronę. – I swoich współpracowników… no, nie wszystkich, ale niektórzy są całkiem znośni.

– Tylko znośni? – Wiktor udał, że jest oburzony.

Martyna uśmiechnęła się łobuzersko.

– No dobrze, jeden jest całkiem fajny. Ale ma irytujący nawyk zawieszania mnie za każde przewinienie.

– Taki ma obowiązek – odparł poważnie, choć w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
Może powinien się czasem zastanowić, czy nie jest zbyt surowy?

Wiktor przekręcił się w jej stronę, opierając łokieć o oparcie kanapy i patrząc na nią z bliska.

– Może ten jeden współpracownik po prostu za bardzo się o ciebie martwi?

Martyna przez chwilę patrzyła mu w oczy, a potem westchnęła, kręcąc głową.

– No i jak tu się na ciebie gniewać, co?

Wiktor uśmiechnął się lekko i przesunął dłonią po jej policzku.

– Może po prostu nie powinnaś próbować.

Martyna roześmiała się cicho i pokręciła głową.

– Ty to umiesz wybrnąć z każdej sytuacji, co?

– Tylko z tych, które dotyczą ciebie – mruknął, pochylając się i delikatnie muskając jej usta swoimi.

Gdy oderwali się od siebie, Martyna oparła czoło na jego ramieniu i westchnęła cicho.

– Wiesz, mój tata był pewien, że mnie zostawiłeś – powiedziała nagle, uśmiechając się pod nosem.

Wiktor uniósł brwi i spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.

– Serio?

– Mhm – pokiwała głową. – Powiedział, że jak usłyszał, że zostałam zawieszona, a ty nie przyjechałeś po mnie od razu, to był przekonany, że to koniec.

Wiktor parsknął cicho, po czym pokręcił głową.

– Nawet mi to przez myśl nie przeszło.

Martyna podniosła na niego wzrok, przyglądając się uważnie jego twarzy.

– Nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że może lepiej byłoby się rozstać?

– Nie. – Jego odpowiedź była szybka i stanowcza.

Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, aż w końcu Martyna się uśmiechnęła.

– Wiesz, czasem jesteś strasznie uparty.

– Może. Ale jeśli chodzi o ciebie, to nie zamierzam się zmieniać.

Martyna wtuliła się w niego mocniej, czując, jak ciepło rozlewa się po jej wnętrzu.

– Dobrze wiedzieć – mruknęła cicho.

Przez chwilę siedzieli tak w ciszy, delektując się bliskością i spokojem tej chwili. W końcu Wiktor westchnął i spojrzał na zegarek.

– Powinniśmy się zbierać, jutro wcześnie wstajemy.

– Ty wstajesz, ja mam „urlop” – przypomniała mu z przekąsem.

– No tak – zaśmiał się. – Ale pewnie i tak nie wytrzymasz i przyjdziesz na bazę, żeby sprawdzić, co się dzieje.

Martyna wzruszyła ramionami.

– Nie zaprzeczam.

Wiktor pokręcił głową z uśmiechem, a potem nachylił się i pocałował ją krótko w czoło.

– No chodź, śpiochu. Idziemy spać.
Martyna wstała z kanapy i przeciągnęła się leniwie.

– Okej, ale jutro robisz mi kawę.

– To się jeszcze zobaczy – rzucił z rozbawieniem, prowadząc ją w stronę sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top