Rozdział 6
Opadła na czerwoną kanapę w pokoju socjalnym. Była zmęczona natłokiem gwaru jaki panował na ostatniej akcji. Założyła słuchawki na uszy, puszczając jakieś uspokajace melodie, i zamykając oczy próbowała się wyciszyć.
Do jej głowy ciągle wpadały wspomnienia krzyku, płaczu, czarnych bransoletek i odgłosów aparatury. Wszędzie niebieskie, migające światła, i dźwięk zamykanych drzwi karetek, by za chwilę usłyszeć jak przyjezdza kolejną. Ciągle prośby o pomoc.. westchnęła próbując wyrzucić to z siebie.
- To była najtrudniejsza akcją w moim życiu.. - Renatą usiadła obok Martyny, próbując znaleźć u niej wsparcie. Przez chwilę udawala że nie słyszy ale w końcu wypuściła głośno powietrze, wyjmując słuchawki i poprawiając się ją kanapie by zrobić rudej koleżance więcej miejsca. Podwinela nogę na kanapę, opierając na niej głowę.
- to była masakra. Czuję się rozbita.. te wszystkie krzyki, prośby o pomoc..
- oznaczyłam dzisiaj kilkanaście czarnych.. - westchnęła Renata- w takich chwilach mam ochotę rzucić to wszystko. Ale później..
- przypominasz sobie ze pomogliśmy kilkudziesięciu innym?
- też tak masz? - uśmiechnęła się z nadzieją.
- średnio dwa razy dziennie. - roześmiała się Martyna. - nasza praca jest trudna, ale warta tego zmęczenia i przestymulowania. Robimy coś, co ma sens..
- Brawo Martynka, jak Ty pięknie to ujęłaś - Piotrek bez pytania usiadł między kobiety. - powinnaś zostać poetka czy coś..
Otrzymał kursanta w bok, I natychmiast jego dłonie powędrowały na brzuchy koleżanek, które głośno się roześmiały.
- Starczy! Piotrek - krzyczała to Brunetka to Rudowłosa. Ale Strzelecki nic sobie z tego nie robił, w końcu jedną z kobiet uwolniła się, nie.pzostajac dłużna ratownikowi. W końcu wywiązała się z tego wojna. Biegali, uciekali, piszczeli i gonili się po całej stacji. To był ich sposób na odstresowanie, po ciężkim dniu próbowali przenieść swoje emocje na inny poziom. Wybiegli przed bazę. Rudowłosa pokazała Martynie jaki ma plan, na co ta zareagowała z entuzjazmem. Świadomie zbliżała się ku karetce by za chwilę uciec. W tym momencie Renata oblała Piotra strumieniem ciepłej wody której stopniowo stawała się coraz zimniejsza. Odebrał jej wąż nie pozostając biernym.
- Co to za przedszkole?! - usłyszeli krzyk Wiktora i natychmiast przerwali zabawę. Przejechał wzrokiem po mokrych ratownikach, I podjezdzie który zamienić się w jezioro. - za 5 minut widzę wszystkich w moim gabinecie!
- No to ładnie.. - skomentowała Renata kiedy zniknął w budynku.
- Teraz się nam dostanie - fuknela nadasana Martyna, ściągając kamizelkę- cholera.. - warknęła wyjmując z niej przemoczone radio. Zapomniała że nie wyjęła go z kieszeni, Piotrek przejechał dłonią po twarzy.
- pięknie.. - chodźcie, nim bardziej się wkurzy. Posłusznie stanęli przed drzwiami za którymi siedział Banach. Piotrek zapukał i słysząc pozwolenie nacisnął na klamkę.
- Przepraszam doktorze, to moja wina - próbował zalagodzic sytuację, wiedząc że na względy u Banacha. - chcieliśmy odreagować..
- Odreagować?! - warknął Wiktor, po czym odchrząknął - odreagować Piotr? Moim ratownicy wyglądają jakby zapomnieli że mają jeszcze 2 godziny dyżuru. Jak zamierzacie pojechać w takim stanie?
- Ale jeszcze nie dostaliśmy wezwania..- odezwała się Martyna.
- Na Wasze szczęście Martyna! Takie rzeczy - wskazał palcem na kobiety i na podjazd za oknem - to nie na mojej bazie, zrozumiano?! A skoro tak was ciągnie do wody, to oczekuje że po pracy wyczyścicie wszystkie karetki!
- Ale.. - odezwała się Renatą.
- Zawsze mogę zabrać wam premię - uniósł brwi czekając na ich decyzje.
- Niech będzie mycie..- jęknęła Martyna, przewracają oczami.
- to wszystko. Idźcie i przebierzcie się w coś suchego.
Wyszli, zerkając na siebie w tłumionym śmiechu.
- nie byli źle.. - jęknęła Renata. Skierowali się do socjalnego, zaparzając porcje czystej, czarnej, mocnej kawy. Siedzieli przy stole upijając parujący napój i rozmawiając o głupotach. Atmosfera zrobiła się spokojniejsza.
- 21s policja potrzebuję waszej obstawy - głos Rudej nie oznaczał nic dobrego.
- powodzenia! - zawołała Renata widząc jak ekipa Wiktora zbiera się do wyjścia. Usiadła przy stole, sięgając po gazetę..
- co mamy? - dopytala Martyna wystawiając głowę przesz szybę
- Nie wiadomo.. wiemy że mamy poszkodowanego policjanta. - wyczytał szybko Wiktor. Obrócił głowę w jej stronę unosząc brwi - usiądź.
- i pasy Zapnij- dogryzł Piotrek z szerokim uśmiechem, na co tylko przewróciła oczami. Opadła na żółty fotel sięgając po pas bezpieczeństwa.
- Bierzcie sprzęt dzieciaki - zawołał Wiktor, otwierając boczne drzwi karetki i sięgając po jedną z toreb. Zaraz za nim wyskoczyła Martyna z defibrylatorem i resztą rzeczy, po drodze podając je Piotrowi.
- komuś się tak dał urządzić, co? - zawołał Wiktor klękając przy znanym policjancie.
- Drugie postrzelenie w ciągu roku..- jęknął, kiedy sprawdzali ranę postrzałową - idę na rekord.
- chorobowe się zamarzyło, co? - zażartował Piotr, otwierając torby. Martyna w tym czasie odczytywała parametry pacjenta. Wyglądało na to, że miał dużo szczęścia. Kula wbiła w bark. Zaopatrzyli ranę, przygotowując pacjenta do transportu. Wiktor poszedł dowiedzieć czy potrzebują kogoś do obstawy czy mogą ruszać.
- Doktorze, pogarsza się! - zawołała Martyna nim zdążył cokolwiek się dowiedzieć.
- potrzebujemy was w srodku- przybiegł kolejny z funkcjonariuszy.
- Piotr pomóż mi, Martyna idź zobaczyć co tam się dzieje. - zadyrygował Wiktor. Skinęła głową I zebrala napotrzebniejsze torby idąc do budynku za policjantem.
- Z nikim nie rozmawiaj, wśród poszkodowanych jest napastnik. Nie wiemy który, dlatego udziel im tylko pomocy I wychodzimy. Ich szef dał nam 10 minut - poinstruwał na co skinęła głową. Jakby mało tego dnia miała przygód..
Weszła do środka rozglądając się po pomieszczeniu aby znaleźć poszkodowanych
- tutaj- wskazał palcem na zaplecze niewielkiego punktu pocztowego, poszła za nim. Fachowym wzrokiem przyjrzała się kilku osobom z ranami pp bójce aby dowiedzieć się, komu najpierw powinna udzielić pomocy.
- Martyna, jak sytuacja? - usłyszała z radioodbiornika.
- w porządku. - odpowiedziała, dodając opis na pierwszy rzut oka i odłożyła radio do kieszeni. - spokojnie, pomogę Panu. Proszę się nie ruszać- poinstruowała mężczyznę, z nożem wbitym w brzuch. Mimo, że narzędzie nadal pozostawało w ciele, z rany saczylo się dużo krwi, zbyt dużo. Zatamowala ile mogła, podając leki- on musi trafić jak najszybciej na stół- powiedziała głośno, ale natychmiast zrobił się gwar. Ktoś krzyknął że nie można, ktoś błagał by dać mu szansę na przeżycie, mężczyzną się pogarszał a ona zaczynawała tracić kontrolę.. - jeśli ten człowiek nie trafi do szpitala umrze - powiedziała dobitnie policjantowi, który ją tu przyprowadził. Zameldowała również Wiktorowi rozwój sytuacji, czekając na instrukcje co zrobić w tej sytuacji, ale nie doczekała się odpowiedzi.
- świetnie. - warknęła trzaskajac kilkukrotnie radiem. Powinna wymienić je na nowe jeszcze na bazie, ale bojąc się reakcji Banacha nie poruszyla wtedy tego tematu - doktorze. - spróbowała kolejny raz , I znowu cisza. - masz swoje radio? - dopytala policjanta który potrząsnął głową. - dziwię się ze Pani je ma.
Została sama zdana na siebie. Zrobiła co w swojej mocy i przeszła do pomocy kolejnym pacjentom. - co tu się stało? - zapytała kiedy większość była zaopatrzona. Chcieli wyjąć pieniądze z kasetki. Zwykle o tej porze właściciel cały tygodniowy utarg przekazuje firmie, która przekazuje go do banku. Wywiązała się awantura, ludzie chcieli ich powstrzymać..
- Starczy tego gadania - zamaskowany chłopak, stanął przy tej dwójce, wymachując bronią. - będą żyć?
- Tamten mężczyzną powinien jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.. - odpowiedziała spokojnie, tłumacząc jakie mogą być konsekwencje. - nie jestem lekarzem, a ratownikiem medycznym, nie pomogę mu tutaj.
- Niech zdycha. Postrzelił policjanta. - odpowiedział zamaskowany napastnik.
- Odpowie za to, w przeciwnym razie to wy odpowiecie za to, oraz za jego śmierć- wstała, trzymając ręce w górze. Lata pracy z Wiktorem pokazały jej jak należy zachowywać się w takich sytuacjach. - jeśli on umrze wszystko wam przyklepią, tego chcecie?
- siadaj - warknął mężczyzną, nic nie robiąc sobie z jej słów- i tak to zrobią. Z nim lub bez niego..
- pozwól mi wyjść, I zabrać go ze sobą. - walczyła zaciekle, sięgając po radio - jak sytuacja? Cholera.. - poklepała kilkukrotnie w radiostacje wyłączając ją i na nowo włączając ale to na nic. Przemokniete urządzenie przestało działać. Mimo braku wsparcia radiowego nie chciała się poddać, próbowała nawiązać kontakt z napastnikiem, który nie dał się wciągnąć w rozmowę. Stan pacjenta się pogarszał, zaczął wpadać we wstrząs hipowolemiczny, a ona nie mogła nic zrobić.
-musisz to trzymać, przekazała policjantowi kroplówkę z krystaloidami, sprawdzajac parametry pacjenta. Nagle dotarło do niej co jest grane. Funkcjonariusz, którego mieli w karetce był ubrany w cywilne ciuchy. Policjant, który bez problemu wchodził I wychodził z budynku, w samym środku napadu miał mundur tamtego.. popatrzyła na ramię munduru, było postrzępione, z widocznymi Plamami. - chyba powinnam opatrzeć tą ranę.
-nic mi nie jest-odpowiedział natychmiast, nim zdał sobie sprawę o czym mówi kobieta - a too.. to tylko draśnięcie, będę żyć.
-to ciekawe.. -zaczęła nie pewnie. - moi koledzy właśnie opatrują policjanta rannego od postrzału w ramie, który nie miał na sobie munduru..
-Martyna! -kolejny raz próbował wywołać ratowniczki, jednak cisza się przedłużała -cholera jasna! Jak mogliście pozwolić naszej ratownicze wejść do środka? Odpowiecie za to!
-Piotr, - próbował powstrzymać złość Strzeleckiego, mimo ze sam podzielał jego emocje - Martyna sobie poradzi. Wie jak ma się zachowywać, nie pierwszy raz jest w takiej sytuacji.
-jak można dowodzić akcją i nie reagować gdy jakiś.. w głowie mi się to nie mieści doktorze!
-za późno na takie rozkimny, zrozumiano? Skup się na pacjencie.. - przełknął głośno ślinę. Żeby naprawdę poradziła siebie..
-zachciało bawić się w detektywa.. - warknął, odbierając jej radio i poprawiając węzeł na nadgarstkach. -wygodnie Pani detektyw?
-po co to robisz?
-jak wszyscy zaśmiał się, a jego koledzy poszli w jego ślady- dla pieniędzy..
- których nie zobaczysz, a ten człowiek umiera na Twoich oczach! - mimo strachu nie miała zamiaru się poddać. Nie mogła bezczynnie siedzieć i patrzeć jak ten niczemu niewinny człowiek umiera.
- Bogactwo wymaga trupów.. - zaśmiał się napastnik, na co zgromiła go piorunującym wzrokiem.
- Bogactwo? Przecież to mała poczta jest? Ile tu macie? 5 tysięcy? 10? Bogactwo.. - patrzyła jak się zastanowil.
- no właśnie.. ile tu właściwie jest? - krzyknął do kogoś, I zniknął gdzieś w korytarzu.
- rozwiąż mnie. Nie ucieknę, chce mu pomóc, dać leki, zmienić kroplówkę. On umiera, a wiem że nie chcesz mieć go na sumieniu.. - skierowała wzrok na drugiego z napastników..
A później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Huk, dźwięk stzrzelaniny, krzyki, widziała jak napastnicy biegali bez celu, aż wkoncu unieśli dłonie do góry. Patrzyła na ludzi siedzących razem z nią w ciasnym pomieszczeniu
- spokojnie, to już koniec. - usłyszeli głos mężczyzny i odetchnęła z ulgą. - zapraszam do wyjścia. - wyswobodził jej dłonie, I natychmiast sprawdziła stan pacjenta. Nadal oddychał, dołożyła leków, wołając by zawołali ratowników. Chwilę później ktoś przejął pacjenta, a ona skierowała się do wyjścia. Pomogła przerażonej, starszej Pani wstać z podłogi, unosząc kąciki ust
- już po wszystkim, pomogę Pani. - złapała kobietę pod rękę i wspólnie wyszli z budynku, w którym wciąż panował gwar..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top