Rozdział 56

Trzy dni.
Zaledwie trzy dni z całego tygodnia zawieszenia, a Martyna już czuła, że wariuje. Jej mieszkanie lśniło czystością - wysprzątała wszystko, co się dało, zrobiła porządki w każdej szafce, umyła każdy zakamarek. Skończyła książkę, którą odkładała od miesięcy, obejrzała cały sezon serialu, ale nawet to nie pomogło. Z każdą godziną coraz bardziej czuła, że nie wie, co ze sobą zrobić. A przed nią były jeszcze kolejne dni tego przymusowego urlopu.

Każdy dzień wyglądał podobnie. Rano śniadanie, potem kilka godzin bezczynnego krążenia po mieszkaniu, spacer, trochę ćwiczeń, znów telewizor. Dopiero wieczorem coś się działo - spotykała się z Wiktorem, który przy każdej okazji przypominał jej, jak bardzo była nierozsądna. Przepraszała go już dziesiątki razy. Tyle samo razy przyznała mu rację. Ale on wciąż nie odpuszczał.

Dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia, gdy bezmyślnie przerzucała kanały w telewizji. Zerknęła na ekran - mama. Westchnęła i nacisnęła zieloną słuchawkę.
Od ostatniego spotkania rozmawiały niemal codziennie. Rodzice, choć nadal przyzwyczajali się do faktu, że ich córka związała się z mężczyzną w ich wieku, naprawdę byli pod wrażeniem Wiktora. Jego spokoju, poukładania, tego, jak mówił - precyzyjnie, rozsądnie, zawsze z jakąś myślą przewodnią. Żadna nowość. Kiedyś właśnie to ją do niego przyciągało.

Teraz jednak, kiedy codziennie musiała słuchać jego mądrych słów o tym, jak się wygłupiła i jak była nieodpowiedzialna, zaczynała się zastanawiać, czy może jednak nie wolałaby jakiegoś zwariowanego rówieśnika, który po prostu machnąłby ręką na całą sprawę. Przewróciła oczami na samą myśl. Oczywiście, że nie.

Wiktor mógł być surowy, ale w tych jego słowach odnajdywała coś, czego brakowało jej u innych - spokój. Pewność, że to, co mówi, ma sens. Że kiedy na nią patrzy, to widzi coś więcej niż tylko młodą, ambitną dziewczynę, która czasem działa szybciej, niż myśli.

- Może przyjechałabyś na kilka dni skoro masz urlop? - zaproponowała nagle mama, kiedy w rozmowie padło pytanie, jak spędza ten tydzień. - Tata się ucieszy, a ja zrobię twoje ulubione pierogi.

Martyna zawahała się przez sekundę, ale szybko podjęła decyzję.

- W sumie… czemu nie? - uśmiechnęła się, czując, jak nareszcie pojawia się jakiś plan na najbliższe dni.
Umówiły się na wieczór. Po zakończeniu rozmowy Martyna od razu wyciągnęła walizkę z szafy i zaczęła wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Po chwili sięgnęła po telefon i wybrała numer Wiktora. Nie odebrał. Pewnie był zajęty. Westchnęła i wystukała krótką wiadomość:

"Rozmawiałam z mamą, i zdecydowałam że jadę do nich na kilka dni. "

Wysłała SMS-a i odłożyła telefon na bok. Może zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. Może Wiktor w końcu przestanie wbijać jej szpilki przy każdej okazji. A może… może po prostu zatęskni.
Droga do rodzinnego domu minęła Martynie szybciej, niż się spodziewała. Może dlatego, że potrzebowała tej zmiany, oderwania się od wszystkiego, co przez ostatnie dni przytłaczało ją w Warszawie. A może po prostu czuła, że rodzice, choć nie zawsze rozumieli jej wybory, byli jej bezpieczną przystanią.

Gdy tylko wysiadła z taksówki, mama wyszła przed dom, wycierając ręce w kuchenną ścierkę.

- No w końcu jesteś! - zawołała, otwierając ramiona, by przytulić córkę. - Myślałam, że po drodze jeszcze się gdzieś zgubisz.

- Aż tak źle mnie oceniasz? - Martyna zaśmiała się, obejmując mamę mocno. - Przyjechałam najszybciej, jak się dało.

- Z głodu przynajmniej nie umrzesz, zrobiłam pierogi.

- Ooo, to się nazywa powitanie!

Zza pleców mamy wyszedł tata, poprawiając okulary na nosie.

- No i co tak stoicie na progu? Wchodź, dziewczyno, bo zimno!

Weszła do środka, od razu czując znajomy zapach domu - mieszaninę ciepła, przypraw i świeżo parzonej herbaty. Wszystko było na swoim miejscu, jakby czas się tu zatrzymał.

Mama postawiła na stole talerz pierogów i nalała jej herbaty.

- No to teraz opowiadaj. Jak tam u ciebie?

Martyna uniosła brew, biorąc pierwszego pieroga na widelec.

- Przecież rozmawiamy codziennie, mamo.

- No tak, ale przez telefon to nie to samo. A teraz jesteś tutaj i nie masz jak uciec od naszych pytań.

- Jakbym w ogóle miała w zwyczaju uciekać… - westchnęła, ale uśmiechnęła się pod nosem.

Tata upił łyk herbaty i spojrzał na nią znad kubka.

- No dobra, a jak tam Wiktor? - rzucił niby od niechcenia.

Martyna przewróciła oczami.
-Minęło piętnaście minut, a wy już zaczynacie.

- Oczywiście, że zaczynamy - mama wzruszyła ramionami. + Nie codziennie nasza córka wiąże się z kimś takim jak on.

- Czyli jakim?

- Dojrzałym. Poważnym. Po przejściach. No i… trochę przerażającym.

Martyna zaśmiała się krótko.

- Przerażającym?

- No, nie oszukujmy się, jak tu był ostatnio, to nie sprawiał wrażenia człowieka, który pozwala sobie na słabość. Taki… kontrolujący wszystko.

- Bo taki jest - przyznała. - Ale to nie znaczy, że nie ma emocji. Po prostu nie pokazuje ich każdemu.

- A tobie pokazuje? - zapytał tata, odkładając kubek.

Martyna zamyśliła się na chwilę, przesuwając widelcem po talerzu.

- Tak. Tylko że czasem mam wrażenie, że te emocje są dla niego ciężarem. Że walczy sam ze sobą.

Mama spojrzała na nią uważnie.

-A ty? Walczysz?

- Nie… - westchnęła. - Może trochę. Bo nie zawsze się zgadzamy. Bo on widzi świat inaczej. Ale… mimo wszystko, jestem przy nim spokojna. Na tyle na ile mogę oczywiście.

Tata kiwnął głową z uznaniem.

- Wiesz, lubię go. Jest konkretny, nie owija w bawełnę. No i widać, że mu zależy.

Martyna spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

-  Tylko że ten mój „urlop” to nie jest do końca urlop…

Rodzice wymienili spojrzenia.

- Co masz na myśli? - zapytała mama.

- Zawiesił mnie. Na tydzień. Albo i dłużej..

Zapanowała cisza. Tata oparł się wygodniej na krześle, a mama zmarszczyła brwi.

- l Dlaczego?

Martyna przełknęła ślinę. Wiedziała, że to pytanie padnie, ale i tak nie było jej łatwo odpowiedzieć.

- Bo zrobiłam coś głupiego. - Podniosła wzrok na rodziców. - Weszłam do walącego się budynku.

- Co zrobiłaś?! - Mama aż odłożyła widelec.

Tata tylko pokręcił głową.

- I co, myślałaś, że to przejdzie bez konsekwencji?!

- Nie… znaczy… - Martyna westchnęła. - Wtedy nie myślałam.

- A on myślał za ciebie - zauważył tata.

- I teraz mi to wypomina przy każdej okazji - dodała cicho.

- Może dlatego, że się bał - powiedziała mama łagodniej.

- Wiem, że się bał. Widzę to za każdym razem, kiedy o tym mówi. I… wiem, że ma rację.

Tata spojrzał na nią uważnie.

- To dobrze, że to rozumiesz.

- Tak. Tylko nie wiem, ile jeszcze będę musiała za to płacić.

- Tyle, ile będzie trzeba, żebyś drugi raz nie popełniła tego samego błędu - stwierdził tata i wziął kolejny łyk herbaty.

Martyna westchnęła, ale nie mogła mu odmówić racji. Wiktor i jej ojciec pewnie by się dogadali.

                                    * * *

Wiktor wrócił do biura, zamknął za sobą drzwi i oparł się na chwilę o blat biurka. Był zmęczony. Nie fizycznie - dzisiejszy dyżur nie należał do najcięższych - ale psychicznie. W głowie wciąż miał Martynę i to, jak bardzo nie rozumiała, co tak naprawdę zrobiła.

Westchnął, sięgając po telefon, żeby sprawdzić, czy nie ma żadnych wiadomości. Kiedy zobaczył SMS-a od niej, od razu poczuł niepokój.

"Jadę do rodziców na kilka dni."

Zmarszczył brwi.

Serio?

Odłożył telefon, a potem zaraz znów go podniósł, jakby liczył, że pojawi się kolejna wiadomość. Nic.

Przejechał dłonią po twarzy i oparł się o biurko.

- Uciekasz, Martyna - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.

Powinien się tego spodziewać. Zawsze, kiedy robiło się trudno, zamiast się z tym zmierzyć, wycofywała się. Jakby liczyła, że czas załatwi wszystko za nią. Jakby wystarczyło przeczekać, aż on przestanie się wściekać, przestanie mówić jej, co zrobiła źle.

Tylko że tym razem nie chodziło o jego złość. Chodziło o to, że się bał.

Bał się tak cholernie, że gdyby ktoś zapytał go o to w tamtej chwili, pewnie by się do tego nie przyznał.

Odłożył telefon i przesunął dłonią po karku. Wiedział, że nie powinien jej tego wypominać na każdym kroku. Wiedział, że przepraszała. Ale nie potrafił po prostu machnąć ręką i uznać, że temat jest zamknięty. Bo nie był.

Ona musiała to zrozumieć. Musiała.

I nie zrobi tego, jeśli ucieknie.

Podniósł telefon jeszcze raz.

"I co ci to da, Martyna?" -  napisał, po czym dodał: "Myślisz, że jak wrócisz za kilka dni, to temat sam się rozwiąże?"

Nie wysłał tego.

Westchnął i skasował wiadomość.

Zamiast tego, napisał tylko jedno słowo:

"Serio?"

I wysłał.

                                  * * *

- Chcesz powiedzieć… - zaczęła powoli jej mama, marszcząc brwi - …że naprawdę weszłaś do zawalającego się budynku?

- Nie zawalającego się… - zaczęła Martyna, ale ojciec wszedł jej w słowo.

- Martyna, proszę cię - pokręcił głową, sięgając po szklankę z wodą, jakby musiał się czegoś chwycić, żeby nie wybuchnąć. - Nie próbuj tego umniejszać. Byłaś w miejscu, z którego inni uciekali.

- Bo ktoś tam był! Mała dziewczynka! - uniosła się, ale zaraz tego pożałowała.

Ojciec odchylił się na krześle, spoglądając na nią surowo.

- I co? Myślisz, że jesteś niezniszczalna? - zapytał ostro. - Myślisz, że ludzie, którzy giną w takich sytuacjach, nie chcieli pomóc? Nie byli odważni?

Martyna zacisnęła usta, ale nie miała jak odpowiedzieć. Nie w taki sposób, żeby to miało sens.

- Wiktor miał rację - westchnęła jej mama, odstawiając filiżankę. - Nie powinien był pozwolić ci tam wejść.

- Nie wszedł tam nikt poza tobą, prawda? - dodał ojciec, patrząc na nią uważnie.

Martyna poczuła, jak w żołądku robi jej się ciężko.

- Nie - przyznała cicho.

- Bo wszyscy inni wiedzieli, że to był idiotyczny pomysł - skwitował ojciec. - A ty?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Telefon zawibrował na stole. Spojrzała na ekran.

"Serio?"

Westchnęła. Oczywiście, że Wiktor nie zamierzał odpuścić.

- Martyna? - głos mamy wyrwał ją z myśli.

- Co?

- Może rzeczywiście powinnaś posłuchać Wiktora - powiedziała spokojniej. - Może zamiast się na niego dąsać, powinnaś pomyśleć, że ten człowiek po prostu się o ciebie boi.

- Nie jestem dzieckiem…

- Nie musisz być dzieckiem, żeby ktoś się o ciebie martwił - wtrącił ojciec. - Zwłaszcza ktoś, kto już raz przez to przeszedł.

Martyna zacisnęła palce na telefonie. Otworzyła wiadomość od Wiktora i odpisała tylko jedno słowo.

"Serio."

A potem odłożyła telefon, bo wiedziała, że to nie był koniec tej rozmowy. Nie z rodzicami. I nie z Wiktorem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top