Rozdział 55

Wiktor przez kilka długich chwil przyglądał jej się w milczeniu. Jego wzrok przesuwał się po jej twarzy, jakby próbował wyczytać, czy mówi szczerze, czy naprawdę to do niej dotarło. A może po prostu chciał zapamiętać każdy szczegół, każdą drobną zmarszczkę między jej brwiami, każdy cień odbijający się w jej oczach.

A potem zrobił coś, czego Martyna się nie spodziewała.

Przyciągnął ją do siebie i objął mocno, pewnie, jakby bał się, że jeśli choć na chwilę poluzuje uścisk, ona zniknie. Wciągnął głęboko powietrze, napawając się jej zapachem, ciepłem jej ciała. Chciał się upewnić, że jest cała, że naprawdę stoi przed nim, a to wszystko nie jest tylko okrutnym snem, który zaraz się rozpłynie.

Martyna zamarła na moment, zaskoczona jego nagłym gestem, ale po chwili jej dłonie same odnalazły drogę na jego plecy. Odpowiedziała na uścisk, wbijając palce w materiał jego koszulki, jakby tylko w ten sposób mogła go przekonać, że naprawdę tu jest. Że nie ma się czego bać.

Przez dłuższą chwilę stali w ciszy.

Potem Wiktor odsunął się od niej na tyle, by móc spojrzeć w jej oczy. Ujął jej twarz w dłonie, a w jego spojrzeniu kryło się coś, czego Martyna nigdy wcześniej u niego nie widziała. Nie gniew. Nie frustracja. Nie rozczarowanie.

Strach.

- Widziałem to - powiedział cicho, a jego głos drżał pod wpływem emocji. - Oczami wyobraźni widziałem moment, w którym giniesz. Widziałem, jak upadasz, jak znika ci światło w oczach. I byłem przerażony.

Martyna wstrzymała oddech

- Znam to uczucie - kontynuował, jego kciuk przesuwał się lekko po jej policzku, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu jest. - Kiedy całe twoje życie nagle traci sens. Kiedy wszystko, co miałeś, nagle znika, a ty zostajesz z pustką, której nie da się niczym wypełnić. Przeżyłem to raz i, cholera, nigdy więcej tego nie chcę.

Martyna poczuła, jak ściska jej się gardło.

- Przez lata… - Wiktor odetchnął głęboko, jakby dopiero teraz pozwalał sobie na te słowa. - Przez lata skrywałem się w sobie. Nie dopuszczałem nikogo. Budowałem wokół siebie mur, bo wiedziałem, że kolejny raz nie dam rady się podnieść. Po prostu… nie byłbym w stanie.

Czuła, jak jego palce zaciskają się delikatnie na jej twarzy, jakby chciał ją zatrzymać, upewnić się, że nie odwróci wzroku.

-A jednak udało ci się -powiedział z lekkim niedowierzaniem. -  Weszłaś do mojego życia i nawet nie wiem, kiedy się na to zgodziłem. Sam nie rozumiem, dlaczego to właśnie ty. Tak inna. Tak młoda. Tak różna ode mnie pod każdym cholernym względem.

Martyna wstrzymała oddech, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

- Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że będziemy w tym miejscu, że pozwolę ci podejść tak blisko… - Pokręcił głową. - Pomyślałbym, że postradał rozum.

Przez chwilę panowała cisza.

- A jednak jesteśmy tu. - Jego głos był cichy, ale pełen determinacji. - Przeszliśmy długą drogę, Martyna. I musisz to zrozumieć. Oddałem ci wszystko. Całego siebie. Ale od tego momentu…
Przesunął dłonie na jej ramiona i ścisnął je lekko.

- Odpowiadasz nie tylko za swoje życie. Ale też za moje. I za Zosię.

Jego słowa uderzyły ją mocniej niż jakakolwiek kłótnia, jakiekolwiek wyrzuty.

- Czy tego chcesz, czy nie, jesteśmy rodziną - dodał, a w jego głosie nie było ani cienia wątpliwości.

Martyna przełknęła ślinę, czując, jak drżą jej palce.

To, co powiedział, ważyło więcej, niż była gotowa przyjąć. Ale wiedziała jedno.

On mówił szczerze.

I nagle wszystko, co się wydarzyło, nabrało zupełnie innego znaczenia.

Martyna czuła, jak serce bije jej mocniej, a oddech przyspiesza. Nie spodziewała się tego wszystkiego, co usłyszała. Każde słowo Wiktora, każde wyznanie, było jak cios - ale nie bolesny, raczej taki, który budził ją do życia, który uświadamiał, jak wiele dla niego znaczy.

Łzy spływały po jej policzkach, ciepłe i ciężkie, ale nie próbowała ich ocierać. Nie czuła wstydu. Po raz pierwszy od dawna nie czuła potrzeby, by ukrywać emocje.

Patrzyła na niego, na jego zmęczoną twarz, na cienie pod oczami, na usta wygięte w twardą linię, i w głowie miała pustkę. Co mogła powiedzieć? Jak mogła odpowiedzieć na coś tak prawdziwego, tak surowego i pełnego bólu?

- Wiktor… - wyszeptała, ale nie znalazła dalszych słów.

On też milczał.

Przez chwilę po prostu na siebie patrzyli.

A potem Wiktor westchnął cicho i uniósł dłoń, kciukiem delikatnie ścierając pojedynczą łzę z jej policzka.

- Nie płacz - powiedział, choć jego głos był daleki od rozkazu. Był miękki, ciepły, pełen zmęczonej troski.

Martyna przymknęła oczy na ułamek sekundy, czując jego dotyk, i wzięła drżący oddech.

- Nie spodziewałam się… - zaczęła, ale on pokręcił głową.

-  Wiem - przerwał jej. - Ale musiałaś to usłyszeć.
Pokiwała głową. Tak. Musiała.

- Przepraszam - powiedziała w końcu. Cicho, ledwo słyszalnie, ale on usłyszał.

Z jego ust wyrwało się krótkie, puste westchnienie.

- Nie chodzi o to, żebyś przepraszała, Martyna. Chcę, żebyś to naprawdę pojęła.

- Rozumiem - odpowiedziała, a w jej głosie było coś, co sprawiło, że Wiktor w końcu się rozluźnił.

Stał tak jeszcze chwilę, po czym westchnął, przecierając twarz dłonią.

- Chodź -  powiedział nagle, biorąc ją delikatnie za rękę.

Spojrzała na niego pytająco.
- Dokąd?

- Po prostu chodź.

Nie protestowała. Pozwoliła mu się poprowadzić.

Zabrał ją na kanapę w salonie, usiadł, opierając się ciężko o oparcie, a potem pociągnął ją za sobą. Martyna usiadła obok niego, a on objął ją ramieniem, przyciągając bliżej.

- Nie zostawiaj mnie więcej w takim strachu - powiedział po dłuższej chwili.

Martyna wtuliła się w niego, wsłuchując się w spokojny rytm jego oddechu.

- Obiecuję - wyszeptała.

A on po prostu przytulił ją mocniej, jakby chciał się upewnić, że naprawdę jest tu, z nim.

Obudziło ją delikatne kołysanie. Zdezorientowana, uchyliła powieki, czując ciepło ciała Wiktora i jego pewny, ale ostrożny dotyk.

- Śpij… -usłyszała miękki, przytłumiony głos, gdy poczuła, jak ostrożnie kładzie ją na łóżku w sypialni.

Materac ugiął się pod jego ciężarem, a po chwili otuliło ją znajome ciepło. Wiktor przyciągnął ją do siebie, oplatając ramieniem, jakby chciał upewnić się, że jest tu, że naprawdę nic jej nie jest.

- Wiktor? -wymruczała półsennie, wtulając twarz w jego koszulkę.

- Tak? - odpowiedział cicho, a w jego głosie słychać było zmęczenie, ale i coś jeszcze - ulgę.

Martyna przymknęła oczy, wsłuchując się w miarowy rytm jego oddechu, a potem wyszeptała słowa, które czuła całym sercem:

-Kocham cię. I obiecuję, że więcej nie postawię cię w takiej sytuacji.

Wiktor zamarł na krótką chwilę. Poczuła, jak jego oddech przyspiesza, a dłoń, którą trzymał na jej plecach, zaciska się odrobinę mocniej. Potem westchnął cicho i przysunął usta do jej włosów.

- Trzymam cię za słowo - szepnął.

A potem nic już nie powiedział. Nie musiał. Trwali tak, wtuleni w siebie, aż sen ich pochłonął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top