Rozdział 52

Droga powrotna była cicha. Wiktor prowadził spokojnie, trzymając kierownicę pewnie, choć Martyna dostrzegała napięcie w jego dłoniach. W kabinie samochodu panował półmrok, przerywany tylko migającymi światłami mijanych latarni. Siedziała obok, wpatrując się w szybę, jakby chciała poukładać sobie wszystko, co się wydarzyło.

- I co myślisz? - zapytał nagle Wiktor, nie odrywając wzroku od drogi.

Martyna westchnęła, odwracając się do niego.

- Że nadal nie wiem, czy to był sukces czy porażka.

-Twoi rodzice nie wyrzucili nas za drzwi - zauważył z lekkim uśmiechem.

-No tak, czyli połowiczny sukces.

- Martyna… - rzucił ostrzegawczo, kątem oka spoglądając na nią.

Pokręciła głową, zagryzając wargę. W środku wciąż się gotowała. Jeszcze czuła napięcie w ciele, jeszcze nie zeszły z niej emocje.

- Byłam okropna, prawda?

- Byłaś sobą - odparł spokojnie.

Westchnęła ciężko, odchylając głowę na zagłówek.

- Krzyczałam.

- Tak.

- Wkurzałam się.

- Zgadza się.

- A ty, jak zawsze, byłeś opanowany i dźwigałeś cały ciężar rozmowy.

- Bo ktoś musiał - stwierdził bez cienia złości.

Spojrzała na niego, unosząc brwi.

- Nie miałeś ochoty krzyczeć?

Uśmiechnął się delikatnie.

- Krzyk niczego by nie zmienił.

- Ale przynajmniej byś się wyładował.

Martyna prychnęła pod nosem.

- No tak. Pan opanowanie.

- A ty pani emocja - zauważył spokojnie.

Skręcił w ich ulicę, a ona przygryzła wargę, patrząc na niego uważnie.

- Jesteś zły?

Zatrzymał samochód przed domem, ale nie wyłączył silnika. W końcu spojrzał na nią, a w jego oczach nie było cienia gniewu.

- Nie, Martyna.

- Ale..?

Westchnął, po czym wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej dłoni.

- Martwię się.

Zacisnęła palce na jego dłoni.

- Czym?

- Tym, jak to przeżywasz. Wiem, że ci zależy na nich, że boisz się ich reakcji. Ale oni po prostu muszą to przetrawić.

Patrzyła na niego chwilę, a potem opuściła wzrok.

- Nie chcę, żebyś przez to przeze mnie przechodził.

Wiktor uniósł jej podbródek, zmuszając ją, by na niego spojrzała.

-Przestań. Idziemy w to razem.

Serce jej zabiło mocniej.

- Na pewno?

- Na pewno - odpowiedział z taką pewnością, że nie miała prawa mu nie uwierzyć.

A potem nachyliła się i pocałowała go, czując, jak wszelkie napięcie powoli się rozpływa.
Martyna pierwsza odsunęła się od jego ust, choć wcale nie chciała. Ich oddechy wciąż się mieszały, a w kabinie samochodu panował spokój, jakby przez ten moment świat zatrzymał się tylko dla nich. Wiktor nie spuszczał z niej wzroku, a w jego spojrzeniu była pewność, której ona tak bardzo teraz potrzebowała.

- Chodźmy do domu - powiedział cicho.

Skinęła głową i wyszła z auta, a on zrobił to samo. Przez chwilę stali obok siebie na chłodnym powietrzu, nie spiesząc się. Martyna odchyliła głowę, spoglądając w gwiazdy.

- Chyba nie było tak źle, prawda? - mruknęła, bardziej do siebie niż do niego.

-Nie było - przyznał spokojnie. - Ale wiem, że będziesz to jeszcze analizować przez całą noc.

Prychnęła pod nosem.

- Znasz mnie aż tak dobrze?

- Lepiej, niż myślisz.

Nie skomentowała tego. Wzięła głęboki oddech i podeszła do drzwi, a on tuż za nią. Gdy tylko zamknęli się w ciepłym wnętrzu, poczuła, jak napięcie powoli z niej opada. Zdjęła płaszcz, a Wiktor odwiesił go obok swojego, po czym wsunął ręce do kieszeni i spojrzał na nią uważnie.

- Powiedz mi, co tak naprawdę cię martwi.
Westchnęła, opierając się o ścianę.

- Wszystko?

- To za szerokie pojęcie. Skup się na konkretach.

- Boję się, że to ich odsunie ode mnie. Że znowu stracimy to, co dopiero odbudowaliśmy.

- A ja myślę, że po prostu muszą mieć czas, żeby to wszystko sobie poukładać.

- Wiktor, to nie jest takie proste.

- Nigdy nie twierdziłem, że będzie.

Skrzyżowała ramiona na piersi, przygryzając wargę.

- Co teraz?

Podszedł bliżej, delikatnie odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy.

- Teraz żyjemy.

- Tak po prostu?

- Tak po prostu. Bez kalkulacji, bez analizowania każdego kroku.

Martyna pokręciła głową, uśmiechając się lekko.

- Myślisz, że to możliwe?

- Jeśli będziemy szczerzy wobec siebie i nie pozwolimy, żeby inni decydowali za nas… tak, jest możliwe.

Spojrzała mu w oczy, szukając w nich odpowiedzi, której potrzebowała.

- Damy im czas?

- Tak. Ale przede wszystkim dajmy czas sobie.

Westchnęła i w końcu pozwoliła sobie na odprężenie.

- Dobrze - powiedziała cicho.

- I coś ci jeszcze powiem - odezwał się po chwili. Patrzył na nią poważnym wzrokiem, i przeczuwała że pojawi się za tym długi monolog, jednak zamiast tego była cisza.

-hm? - mruknęła, aby go pogonić.

- Lubię ich - uśmiechnął się, unosząc brwi.

Martyna westchnęła. Była zmęczona. Cały dzień napięcia, uważania na każde słowo, ton głosu. Ale Wiktor miał rację - nie było tragicznie. Owszem, ojciec był powściągliwy, ale obyło się bez wybuchów, a matka? Była wyraźnie ciekawa, uważnie słuchała i w kilku momentach nawet lekko się rozluźniła.

- Mama naprawdę się starała - przyznała.

- Twój ojciec też, na swój sposób.

- Nadal uważasz, że ich polubiłeś?

Wiktor zerknął na nią z rozbawieniem.

- Mówiłem to zupełnie szczerze.

Martyna tylko pokręciła głową, ale uśmiechnęła się pod nosem.

Ojciec Wiktora siedział w salonie, udając, że nie czekał na ich powrót z niecierpliwością.

- I jak było? - rzucił od niechcenia, odkładając gazetę na stolik.

- Spokojnie, kulturalnie, czasem nawet z uśmiechem.

- A ty, Martyna? - Starszy mężczyzna spojrzał na nią uważnie.

- No cóż… - westchnęła. - Przynajmniej nie wyrzucili nas z domu.

Ojciec Wiktora uniósł brwi, ale w jego oczach błysnęło rozbawienie.

- To chyba niezły wynik.

- Tak myślę - przyznał Wiktor.

Martyna usiadła na kanapie i zsunęła buty, opadając ciężko na poduszki.

- Tata był… powściągliwy. Ale bez ataków. Mama dopytywała, o nas, o pracę, o Zosię…

- Czyli pozytywnie.

- Pozytywnie to może za dużo powiedziane. - Martyna zerknęła na Wiktora. - Ale nie było źle.

- Czyli już po wszystkim - podsumował ojciec Wiktora, zerkając na syna.

- Po pierwszym spotkaniu - poprawił go Wiktor.

- A kolejne?

Martyna odchyliła głowę i spojrzała na sufit.

- Oj, o tym jeszcze nie myślałam.

Ojciec Wiktora parsknął cicho.

- Nie myślcie za długo, bo jak się chłop od whisky rozgada, to może sam zaprosi cię na kolejne.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Zobaczymy.

Martyna zerknęła na niego kątem oka. Był spokojny. Zadowolony. I coś w tym jego spokoju sprawiło, że napięcie w jej ramionach zaczęło powoli puszczać.
Ojciec Wiktora podniósł się z fotela i przeciągnął leniwie.

- To skoro wszystko poszło bez większych dramatów, to można to uczcić, prawda?

-  jest późno - Wiktor zerknął na zegarek.

- Późno to jest dla was, ja dopiero się rozkręcam. - Starszy mężczyzna uśmiechnął się i ruszył do barku. - Whisky, wino, a może herbata?

- Herbata - rzuciła Martyna, zanim Wiktor zdążył się odezwać.

- Naprawdę? - Ojciec Wiktora spojrzał na nią sceptycznie.

- Jeśli mam jeszcze raz analizować tę wizytę, to wolę być trzeźwa.

Starszy mężczyzna zaśmiał się krótko i poszedł do kuchni.

Wiktor usiadł obok Martyny na kanapie i wyciągnął nogi.

- To teraz mi powiedz, ile razy w myślach uciekłaś przez okno w trakcie tej kolacji?

- Przynajmniej trzy. - Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. - A ty?

- Nie było aż tak źle.

- Wiktor, ty jesteś oazą spokoju.

- Ktoś musiał być.
Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.

- Wiesz, że teraz moja mama będzie się doszukiwać w tobie ideału, a tata będzie szukał każdej możliwej wady?

- Niech szuka - odpowiedział spokojnie.

Martyna pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

- Ty naprawdę się tym nie przejmujesz?

- Martyna, przeżyłem gorsze spotkania. Poza tym twoi rodzice są… - zawahał się na moment, ale w końcu dokończył: - w porządku.

- W porządku?

- No dobrze. Twój ojciec jest wybitnie sceptyczny, a mama chciałaby zadać milion pytań, ale się hamuje. Mimo to, dają nam szansę.

- Nie wiem, czy to „dawanie szansy” czy raczej czekanie na pierwszy błąd.

- A zamierzasz je popełniać?

- Oczywiście, że tak. - Martyna przewróciła oczami. - Tylko kwestią czasu jest, aż wybuchnę przy nich i wyjdzie na jaw, że mam twój poziom cierpliwości w wersji demo.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- To w tobie lubię.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, do salonu wrócił ojciec Wiktora, stawiając przed nimi herbatę.

- No, to opowiadajcie dalej. Bo coś czuję, że wasza wersja „spokojnego spotkania” mogła być całkiem ciekawa.

Martyna i Wiktor wymienili spojrzenia. Pan Stanisław wyciągnął dwie szklanki, nalewając odrobinę bursztynowego płynu do każdej z nich, w tym czasie Wiktor zniknął w kuchni, po chwili wracając z parującym kubkiem herbaty, stawiając ją przed Martyną.

Ojciec Wiktora usiadł w fotelu, trzymając w dłoniach swoją szklankę whisky, i spojrzał na syna oraz Martynę z nieukrywaną ciekawością.

- No, no, wygląda na to, że żyjecie, więc chyba nie było tak źle - rzucił z uśmiechem.

- Nikt mnie nie wyrzucił za drzwi, to już coś - Wiktor uniósł brwi, patrząc na Martynę.

- Owszem, ale myślę, że tata kilka razy się do tego przymierzał - odparła Martyna, mieszając herbatę.

Ojciec Wiktora parsknął śmiechem.

- A matka?

- Matka była miła. A to znaczy, że w środku aż się gotowała od pytań, których nie zadawała.

- I pewnie nadrobi to w kolejnej rozmowie telefonicznej. - Wiktor uśmiechnął się półgębkiem. - Z pewnością ma już całą listę tematów do poruszenia.

Martyna oparła głowę na dłoni i westchnęła.

- Już się boję.

- Niech zgadnę - ojciec Wiktora wskazał na nią palcem - pierwsze pytanie będzie o to, czy planujecie ślub.

Martyna spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem.

- Cudowne pytanie na pierwsze spotkanie, prawda?

- Och, jestem pewien, że moja była teściowa w pierwszych pięciu minutach rozmowy zapytała Elę, czy dobrze mnie karmi.

Wiktor uśmiechnął się lekko na wspomnienie dawnej sytuacji.

Martyna przewróciła oczami.

- Karmi… Oczywiście, bo to jest kluczowe dla relacji.

- Dla niektórych tak - Wiktor spojrzał na nią z rozbawieniem. - Może twoja mama też zapyta, czy gotujesz.

- No to będę musiała ją zmartwić - odpowiedziała bez chwili wahania.

Ojciec Wiktora pokręcił głową z uśmiechem.

- Nie wiem, kto tu kogo bardziej przetestował dzisiaj - wy, czy Martyny rodzice.

- Chyba wszyscy siebie nawzajem - podsumował Wiktor.

Zapadła chwila ciszy, ale nie była ona niezręczna. Martyna dopiła swoją herbatę, wsuwając się głębiej w kanapę.

- A teraz powiedzcie mi, czy ten wieczór zakończył się jakąś konkretną konkluzją?

- Tak - Martyna oparła się o Wiktora i spojrzała na jego ojca z lekkim uśmiechem. - Teraz już nie mamy wyjścia. Musimy być razem, bo nie przeżyję drugiego takiego spotkania.

Wiktor spojrzał na nią z uniesioną brwią.

- To ciekawe kryterium doboru partnera.

- Wybacz, ale jak już tyle przeszliśmy, to teraz naprawdę nie masz wyjścia.

Ojciec Wiktora pokręcił głową z rozbawieniem.

- No, no, chyba rzeczywiście wpadłeś po uszy, synu.

Wiktor uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Martynę.

- Chyba tak.

Ojciec Wiktora dopił swoją whisky, odstawił szklankę na stolik i przeciągnął się leniwie.

- No dobra, ja was zostawiam. Nie będę wam przeszkadzał w dalszym analizowaniu tego wielkiego wydarzenia.

Martyna spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

- Panie doktorze, pan nigdy nie przeszkadza.

Starszy mężczyzna roześmiał się, podnosząc z fotela.

- I właśnie dlatego że wiem, kiedy się ewakuować.

Rzucił jeszcze synowi krótkie spojrzenie, po czym opuścił salon, zostawiając ich samych.

Martyna oparła głowę o kanapę, wpatrując się w sufit.

- Wiesz, to było chyba jedno z najdziwniejszych doświadczeń w moim życiu.

- Nie było tak źle.

- Łatwo ci mówić. Ty zachowywałeś spokój jak zawsze, a ja miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy.

Wiktor uniósł brew.

- A jednak żyjesz.

- Ledwo.

- Przesadzasz.

- Nie, po prostu… - westchnęła. - Chyba do końca nie wierzyłam, że to się uda.

Wiktor spojrzał na nią uważnie.

- Myślałaś, że mnie nie zaakceptują?

- Nie wiem, co myślałam. Ale czułam, że to może być dla nich za dużo.

- A jednak dali ci się przekonać.

Martyna uśmiechnęła się lekko.

- Może dlatego, że ty ich przekonałeś.

Wiktor wzruszył ramionami.

- Może. Ale to nie ja jestem ich córką.

Martyna przekręciła się na kanapie, podciągając nogi pod siebie.

- Wiesz, jak na kogoś, kto podobno nie przejmował się tym spotkaniem, całkiem nieźle sobie radziłeś.

- Po prostu wiedziałem, że nie ma sensu panikować.

- Bo ty nigdy nie panikujesz.

- Rzadko.

Martyna przygryzła wargę, patrząc na niego z uwagą.

- A kiedy ostatnio ci się zdarzyło?

Wiktor spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

- Wiesz, całkiem niedawno.

- Tak?

- Tak. Kiedy ktoś oznajmił mi, że przedstawi mnie swoim rodzicom.

Martyna roześmiała się, uderzając go lekko w ramię.

- Kłamiesz.

- Może trochę.
- Ale naprawdę nie miałeś żadnych obaw?

Wiktor odchylił się na oparcie, patrząc na nią spokojnie.

- Martyna, jeśli byłbym w stanie zrezygnować z tego wszystkiego przez jedno spotkanie, to chyba nie byłoby sensu w ogóle zaczynać.

Zamilkła na chwilę, analizując jego słowa.

- Chciałabym mieć takie podejście.

- To się wypracowuje.

- Masz rację. - Oparła głowę o jego ramię. - Ale wiesz, mimo tego stresu… cieszę się, że już po wszystkim.

-Ja też.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, ciesząc się swoim towarzystwem. Martyna przeciągnęła się i spojrzała na zegar.

-Chyba powinnam się zbierać.

- Zostań.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Myślałam, że jesteś zmęczony.

- Jestem, ale wolę zasypiać obok ciebie.

Martyna uśmiechnęła się, unosząc brwi.

- No proszę, pan doktor romantyk.

Wiktor tylko się uśmiechnął.

- No to zostałam przekonana.

- Znowu.

- I pewnie nie ostatni raz.

Uśmiechnęli się do siebie, a Wiktor objął ją ramieniem, przyciągając bliżej. Reszta wieczoru należała tylko do nich.

Martyna wtuliła się w jego ramię, ale w jej głowie nadal kłębiły się myśli.

- Chyba nigdy nie przestanę się martwić na zapas - westchnęła.

Wiktor wsunął dłoń w jej włosy, lekko przeczesując je palcami.

- Martyna, życie to nie równanie do rozwiązania. Nie zawsze wszystko da się przewidzieć i zaplanować.

- A szkoda.

- Może i szkoda, ale właśnie to czyni je warte przeżycia. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie możesz się bać przyszłości tak bardzo, że przestaniesz cieszyć się tym, co masz teraz.
Martyna przez chwilę milczała, bawiąc się materiałem jego koszuli.

- Łatwo ci mówić. Ty zawsze wiesz, co robić.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- To tylko pozory.

- Nie wierzę.

- Serio?

- Serio.

- Martyna, widziałaś mnie w pracy, w sytuacjach kryzysowych, w momentach, gdy muszę podejmować szybkie decyzje. W takich chwilach działam, bo wiem, że ktoś na mnie polega. Ale to nie znaczy, że w życiu prywatnym mam na wszystko gotowy scenariusz.

-  Nie masz?
- Nie. - Westchnął cicho. - Czasem też się waham. Czasem nie mam pojęcia, co przyniesie jutro. Ale nauczyłem się jednego: strach nie może decydować za mnie.

Martyna podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Więc co decyduje?

- To, co dla mnie ważne. Ludzie, których kocham. Wybory, które są zgodne ze mną, a nie z cudzymi oczekiwaniami.

Martyna westchnęła, wtulając się z powrotem w jego ramię.

- Może kiedyś też się tego nauczę.

— Na pewno. A póki co, będę ci przypominał.

- Bezczelny.

- Zdecydowany.
Uśmiechnęła się lekko.

- Dziękuję.

- Za co?

- Za to, że jesteś.

Wiktor uśmiechnął się, przyciągając ją jeszcze bliżej.

- Nie mam zamiaru nigdzie się wybierać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top