Rozdział 51

Martyna wyszła na taras, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Ręce jej się trzęsły, ale to nie była już ta sama nerwowość, co przed rozmową. Teraz bardziej czuła zmęczenie.

Zanim zdążyła zapalić, usłyszała znajomy głos za plecami.

- Naprawdę? Po całej tej rozmowie, teraz musisz to zapalić?

Przewróciła oczami i spojrzała na Wiktora, który stanął w progu, opierając się o framugę drzwi.

- Tak, naprawdę. I nie, nie muszę. Chcę.

- Wiesz, że to bez sensu.

- Wiem.

-Ale i tak to zrobisz.

– Tak.

Wiktor westchnął i potrząsnął głową.

- Czasami nie wiem, jak z Tobą rozmawiać.

Martyna uśmiechnęła się krzywo.

- A jednak jakoś ci się udaje.

Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi otworzyły się ponownie i na taras wyszła jej matka.

- Zostaw ją. - Powiedziała do Wiktora, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Ja z nią pogadam.

Wiktor spojrzał na Martynę, potem na jej matkę, jakby rozważał, czy rzeczywiście może je tu zostawić same. W końcu skinął głową i wrócił do środka.

Martyna odpaliła papierosa i zaciągnęła się mocno.

- No to słucham. - Mruknęła.

Matka oparła się o poręcz, patrząc na nią uważnie.

- Jesteś na niego zła?

Martyna zmarszczyła brwi.

– Wiktora? Nie. Dlaczego miałabym być?

- Bo cię hamuje. Bo nie pozwala ci wybuchać. Bo nie chce, żebyś się spalała.
Martyna spojrzała w bok, milcząc przez chwilę.

- To nie tak. - Powiedziała w końcu. - To nie tak, że mi nie pozwala. Po prostu... przypomina mi, że nie muszę.

Matka uśmiechnęła się delikatnie.

- Dobry jest w tym, co?

Martyna prychnęła, uśmiechając się lekko.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Matka skinęła głową.

- Tylko pamiętaj, że nie możesz dać się całkiem przytłumić. Bo to wcale nie o to chodzi.

Martyna spojrzała na nią uważnie.

- Myślisz, że tego nie wiem?

Matka zaśmiała się cicho.

- Myślę, że dopiero się tego uczysz.

Martyna westchnęła i zgasiła papierosa na drewnianej poręczy.

- Nie muszę się tego uczyć. Wiem, że Wiktor nigdy nie chciałby mnie zmienić.

- To dobrze. -  Matka spojrzała na nią jeszcze przez chwilę, po czym dodała: - Bo cię kocha, prawda?

Martyna poczuła ciepło rozlewające się po klatce piersiowej.

-  Tak. Kocha.

- A ty jego?

- Bez dwóch zdań.

Matka uśmiechnęła się jeszcze raz i objęła ją ramieniem. – To chodź do środka. Zobaczmy, jak sobie radzą.

W salonie Wiktor siedział naprzeciwko ojca Martyny, spokojny, z rękami splecionymi na kolanie. Ojciec popijał herbatę, przyglądając mu się uważnie.

- Więc? - Zapytał. - Jak sobie radzisz z jej temperamentem?

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Nie radzę sobie.

Ojciec uniósł brwi.

- Nie?

- Nie. Bo nie chcę. - Wiktor odchylił się wygodnie. - Nie chodzi o to, żeby z Martyną sobie "radzić". Chodzi o to, żeby ją rozumieć. A jeśli nie rozumiem, to przynajmniej słuchać.

Ojciec milczał przez chwilę, potem pokiwał głową.

- Dobra odpowiedź.

- Nie przygotowałem jej wcześniej.

- Wierzę.

Zapanowała krótka cisza.

- A małżeństwo? - Zapytał w końcu ojciec.

Wiktor spojrzał na niego spokojnie.

-  Nie widzę powodu, żeby teraz o tym rozmawiać.

- Unikasz odpowiedzi.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Wręcz przeciwnie. Daję bardzo konkretną odpowiedź. Nie będziemy podejmować decyzji pod presją. Jeśli kiedyś dojdziemy do tego momentu, będziemy wiedzieć. Ale to będzie nasza decyzja.
Ojciec pokiwał głową.

- Dobra. A dzieci?

Wiktor podrapał się po brodzie.

- Mam córkę. Martyna już ci mówiła.

- Tak, tak, wiem. Ale pytam, czy planujecie kolejne.

Wiktor milczał przez chwilę, rozważając odpowiedź.

- Nie wiem. Na razie cieszymy się tym, co mamy. A co przyniesie przyszłość - zobaczymy.

Ojciec patrzył na niego jeszcze przez chwilę, potem odchylił się na fotelu.

– Wiesz co?

– Hm?

– Zaczynam cię lubić.

Wiktor uniósł brew.

– To dobry początek.

Ojciec zaśmiał się i napił herbaty.

Wtedy do salonu weszła Martyna z matką.

-  I jak, dogadaliście się? - Zapytała, mrużąc oczy.

Ojciec zerknął na Wiktora, potem na nią.

– Powiedzmy.

Martyna zmierzyła wzrokiem ojca i Wiktora, próbując ocenić, na jakim etapie tej ich "rozmowy" się znajdują. Zbyt spokojni, za bardzo wyluzowani. Coś tu się nie zgadzało.

- O czym rozmawialiście? - zapytała, krzyżując ręce na piersi.

- O tobie - odpowiedział ojciec, jakby to było oczywiste.

Martyna spojrzała na Wiktora, ale ten nie wyglądał na specjalnie przejętego. Oparł się wygodnie, splótł palce na kolanie i patrzył na nią z lekkim uśmiechem.

- I? -uniosła brwi, czekając na rozwinięcie.

- I nic. - Ojciec wzruszył ramionami. - Pytałem, czy sobie z tobą radzi.

Martyna parsknęła.

- A ty co powiedziałeś? - zwróciła się do Wiktora, mrużąc oczy.

- Że nie radzę sobie.

- Świetnie - mruknęła, przewracając oczami.

- Bo nie chcę - dodał, patrząc na nią spokojnie.

Martyna westchnęła.

- To znaczy, że co? Pozwalasz mi robić, co chcę?

- Nie. To znaczy, że cię słucham.

Nie odpowiedziała od razu. Bo co miała powiedzieć? Że ten człowiek jednym zdaniem potrafił całkowicie wytrącić ją z równowagi, a jednocześnie przywrócić do pionu? Że to było dokładnie to, czego od zawsze potrzebowała?

Zamiast tego prychnęła cicho i usiadła obok niego, wtulając się w jego ramię.

Ojciec patrzył na nich jeszcze przez chwilę, jakby coś analizował.

- No dobra. - Westchnął w końcu. - To może jeszcze jedno pytanie.

Martyna natychmiast się napięła.

- Boże, tato, ile jeszcze?

- To ważne - powiedział poważnie.

Wiktor spojrzał na niego uważnie.
Słucham.

Ojciec wziął łyk herbaty i postawił kubek na stole.

- Jesteś pewien, że wiesz, co robisz?

Zapadła cisza. Martyna poczuła, jak Wiktor napina się lekko obok niej, ale jego wyraz twarzy pozostał taki sam - spokojny, opanowany.

- Tak. - Odpowiedział po chwili. - Jestem pewien.

Ojciec pokiwał głową, jakby rozważał jego słowa.

-A ty? - Spojrzał na Martynę.

- Oczywiście, że tak! -  obruszyła się natychmiast.

-  Martyna - Wiktor powiedział jej imię tym swoim tonem, który sprawiał, że natychmiast się cofała.

Zacisnęła usta.

- Tak - powiedziała już ciszej. - Jestem pewna.

Ojciec milczał jeszcze przez chwilę, po czym wstał i podszedł do barku.

- No to dobrze - mruknął.

Martyna zmarszczyła brwi.

- To tyle?

Ojciec odwrócił się do nich z butelką whisky w dłoni.

- A co chcesz jeszcze usłyszeć? Że mi się to podoba? Że się cieszę? - Pokręcił głową. - Nie jestem pewien, czy tak jest. Ale wiem jedno. Nie mogę podejmować decyzji za ciebie. A jeśli to jest twój wybór, to mogę go tylko zaakceptować.

Matka spojrzała na niego uważnie.

- Czyli koniec przesłuchania?

Ojciec westchnął, nalewając sobie whisky.

- Na dziś tak.

Wieczór powoli dobiegał końca. Matka Martyny skończyła przygotowywać kolację, stawiając na stole talerze, jakby nic się wcześniej nie wydarzyło. Ojciec dolał sobie jeszcze odrobinę whisky, tym razem nie komentując wyborów swojej córki. Atmosfera wciąż była pełna niedomówień, ale to było do przewidzenia.

Martyna usiadła obok Wiktora, choć nadal czuła się nieswojo w tym całym zamieszaniu. Mimo że rozmowa nie poszła tak źle, jak się obawiała, to jednak wiedziała, że minie jeszcze trochę czasu, zanim jej rodzice naprawdę to zaakceptują.

- Chcesz herbaty? - zapytała matka, spoglądając na Wiktora.

- Chętnie - odpowiedział spokojnie, zupełnie jakby od zawsze był częścią tej rodziny.

Ojciec westchnął i spojrzał na niego uważnie.

- Wiesz, że to nie będzie łatwe, prawda?

- Wiem - odpowiedział bez wahania.

- Nie pytam, czy jesteś gotowy, bo chyba nie byłoby cię tutaj, gdybyś nie był.

-  Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie wiedział, że Martyna jest tego pewna - odparł Wiktor, zerkając na Martynę.

Jej serce zabiło mocniej.

Ojciec przytaknął, jakby taka odpowiedź była dla niego wystarczająca.

- I masz świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak…

- Nie planuję, żeby poszło.

Ojciec uniósł lekko brew, ale nie skomentował.

Martyna natomiast poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Wiktor mówił to z taką pewnością, jakby to było oczywiste, jakby naprawdę nie istniała inna opcja.

Matka postawiła przed nimi herbatę, a potem zajęła swoje miejsce przy stole.

- A Zosia? - zapytała nagle.

Martyna spojrzała na nią zaskoczona, ale nie odezwała się.

- Nie było pytań, sprzeciwu?

- Było jedno pytanie - przyznał Wiktor, upijając łyk herbaty.

- Jakie? - zapytał ojciec.

- „Jesteś szczęśliwy?”.

Martyna poczuła ciepło rozlewające się po klatce piersiowej.

- I co jej odpowiedziałeś? - zapytała matka, jakby chciała się upewnić.

Wiktor spojrzał na Martynę, a potem uśmiechnął się lekko.

- To samo, co powiedziałbym teraz.

Martyna spuściła wzrok, ale czuła na sobie spojrzenie Wiktora.
Ciepłe. Pewne..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top