Rozdział 50

Siedzieli naprzeciwko siebie, a w pokoju panowała cisza, która wcale nie uspokajała Martyny. Wręcz przeciwnie - czuła, jak napięcie w niej rośnie.
Rodzice nie wyglądali na zdenerwowanych. Nie było w nich gniewu, oskarżeń, które sobie wyobrażała. Patrzyli na nich uważnie, a w ich spojrzeniach było coś więcej – chęć zrozumienia.

Pierwsza odezwała się matka.

- Nie będziemy prawić morałów, jeśli tego się obawiasz. Chcemy tylko… zrozumieć.

Martyna poczuła, jak jej serce trzepocze w piersi. Zrozumieć? Jak mieliby to zrozumieć?
- Od czego się to zaczęło? - zapytał ojciec.

Zaraz chciała odpowiedzieć, ale Wiktor odezwał się pierwszy.

- Od przyjaźni. Od rozmów. Od wspólnej pracy i momentów, kiedy byliśmy dla siebie wsparciem.

Ojciec kiwnął głową, jakby rozważał jego słowa.

- I co wtedy pomyśleliście? Że to coś więcej?

- Tak. -Tym razem to Martyna zabrała głos, patrząc prosto na nich. – To przyszło naturalnie. Nie było planowane, nie było żadnego „z góry ustalonego momentu”, kiedy uświadomiliśmy sobie, że to coś więcej.  Po prostu… stało się.

Ojciec sięgnął po filiżankę z kawą i przez chwilę kręcił nią w dłoniach, jakby zbierał myśli.

- Ale różnica wieku… Nie uważacie, że to może być problem?
Martyna od razu się napięła.

- Co to za pytanie? Co ma do rzeczy różnica wieku?

- Martyna.

To jedno słowo. Wypowiedziane tym tonem.

Od razu się wycofała. Czuła ciepłą dłoń Wiktora na swojej, delikatny ucisk, który mówił: spokojnie, pozwól mi.

- Wiek to tylko liczba. - Wiktor zwrócił się do jej rodziców. - Nie chodzi o to, ile lat mamy na papierze, ale o to, jak się ze sobą czujemy, jak funkcjonujemy na co dzień. Gdyby różnica wieku była problemem, nie bylibyśmy tu teraz.

Matka odetchnęła, splatając dłonie na kolanach.

- Dobrze, ale wiek to jedno. A praca? - Spojrzała na Martynę. - On jest twoim szefem. Nie boisz się, że kiedyś to zacznie wam przeszkadzać?

Martyna otworzyła usta, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, usłyszała głos Wiktora.

– Nie pozwalamy, by to wpływało na nasze życie zawodowe. – Wiktor mówił spokojnie, rzeczowo. – W pracy obowiązują te same zasady, co wcześniej. Martyna jest jedną z moich najlepszych pracownic, a nasza relacja nie ma na to wpływu.

Ojciec oparł się wygodniej, splatając ramiona na piersi.

- A przyszłość?

Martyna zmarszczyła brwi.

- Przyszłość?

- Tak. - Ojciec spojrzał na nią poważnie. - Czy myśleliście o niej? O tym, dokąd to zmierza? Czy to tylko chwilowe zauroczenie?

Poczuła, jak wzbiera w niej irytacja.

- Chcesz, żebym już teraz podała ci datę ślubu?!

– Martyna.

Znowu to zrobił.

Oddychała ciężko, próbując się uspokoić.

Wiktor ścisnął jej dłoń, po czym zwrócił się do jej rodziców.

- Myślimy o przyszłości. Może nie mamy jeszcze wszystkich odpowiedzi, ale wiemy jedno - chcemy być razem. Nie podjęliśmy tej decyzji lekkomyślnie.

Matka milczała przez chwilę, jakby ważyła jego słowa.

- Po prostu martwimy się o ciebie, Martyna. - Spojrzała na córkę. - Nie chcemy, żebyś się sparzyła.

Martyna znowu chciała się unieść, znowu chciała powiedzieć, że wie, co robi, ale zanim zdążyła…

- Nie pozwolę, żeby stała jej się krzywda.

Głos Wiktora był cichy, ale niósł w sobie coś, co sprawiło, że wszyscy na chwilę zamarli.

Ojciec spojrzał na niego uważnie.

- To brzmi jak obietnica.

- Bo nią jest.

Znowu zapadła cisza.

Tym razem inna.

Lżejsza.

Ojciec w końcu odchylił się na oparcie, a matka spojrzała na nich z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy.

Matka zerknęła na Martynę i Wiktora z czymś w rodzaju rezygnacji. - Jesteście razem, tak? Więc co dalej?

Martyna nie zdążyła odpowiedzieć.

- Żyjemy. - Wiktor zrobił to za nią, prostym, pewnym tonem. - Bez planowania każdego kroku, ale świadomie.

- Czyli nie zamierzacie od razu się pobierać? – Matka uniosła brwi.

Martyna przewróciła oczami.

- Mamo, błagam.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Nie mamy harmonogramu na kolejne lata. Ale nie jesteśmy tu, żeby się bawić w jakąś przelotną historię. Jeśli pytacie, czy traktujemy to poważnie - tak.

Ojciec milczał przez chwilę, potem pokiwał głową.

- A jeśli coś nie wyjdzie? - Zapytał. - Jesteście gotowi na konsekwencje?

Martyna znów poczuła, że krew zaczyna jej wrzeć.

- Tato, a jeśli jutro potrąci mnie autobus? Jeśli za miesiąc trafię na cudowną ofertę pracy za granicą? Jeśli jeśli jeśli! Nie da się żyć, zakładając, że coś się zawali!

- Martyna.

Głos Wiktora znów ją zatrzymał. Popatrzyła na niego, zirytowana.

- No co? - syknęła.

- Chcą wiedzieć, czy mamy tego świadomość. - Odpowiedział spokojnie. - I mamy.

Ojciec skrzyżował ramiona.

- I co wtedy?

- Wtedy? - Wiktor spojrzał na niego prosto. - Jeśli kiedyś pojawią się problemy, będziemy je rozwiązywać. Razem. Nie zamierzamy ignorować rzeczywistości. Ale równie dobrze możemy zapytać, co wy zrobicie, jeśli za dziesięć lat uznacie, że już nie chcecie być razem. Życie nie działa na gwarancje.

Ojciec spojrzał na niego dłuższą chwilę, a potem nagle parsknął cichym śmiechem.

- No, na pewno masz gadane.

Matka westchnęła i potrząsnęła głową.

- Jeśli masz to samo podejście do Martyny, to nic dziwnego, że cię słucha.

Martyna uniosła brwi.

- W sensie?

Matka spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.

-  W sensie, że on potrafi mówić w sposób, który sprawia, że nie chce się kłócić.

Martyna zmrużyła oczy.

– Nie wiem, o czym mówisz. Ja chcę się kłócić cały czas.

Ojciec znów się zaśmiał.

- Widać.

Martyna zacisnęła usta, ale wtedy poczuła, jak Wiktor ściska jej dłoń pod stołem.

- To już wiemy. – Wiktor uśmiechnął się lekko. - Teraz pytanie, czy mamy od was zielone światło.

Rodzice spojrzeli na siebie, potem znów na nich.

- Zielone światło? - Ojciec przekrzywił głowę. - A to zależy od nas?

- Nie. - Wiktor odpowiedział bez zawahania. - Ale wiemy, że wasza akceptacja ma dla Martyny znaczenie.

Matka odchyliła się na krześle, zaciskając dłonie na podłokietnikach.

-  Nie wiem, czy to rozumiemy. Ale jeśli to jest to, czego chcecie…

Martyna przełknęła ślinę.

- To właśnie chcemy.

Cisza trwała tylko chwilę. Krótki moment zawieszenia, w którym jej rodzice zdawali się ważyć każde słowo. Martyna czuła, jak napięcie znów zaczyna się w niej gromadzić, jak mięśnie jej ramion sztywnieją w oczekiwaniu na kolejne pytania.

- A co z dziećmi? – Głos matki był spokojny, ale Martyna doskonale znała to spojrzenie. Analizowała. Próbowała przewidzieć, czy ten związek ma przyszłość.

-  Wiktor ma nastoletnią córkę. - Odpowiedziała bez chwili zawahania, chcąc od razu uciąć temat.

Zauważyła, jak matka i ojciec wymieniają spojrzenia.

- Twoja córka… - Matka spojrzała na niego z zastanowieniem. - Jak ona to widzi? Jak przyjęła to, że jesteś z Martyną?

Martyna spojrzała na Wiktora, ale tym razem to ona odpowiedziała.

- Dobrze. - Uniosła podbródek. - Nie musieliśmy się martwić o Zosię, bo ona zaakceptowała mnie niemal od razu.

Matka i ojciec wymienili spojrzenia.

- Skoro jesteś dla niej tak ważna… - Ojciec zmrużył oczy. - To co z jej matką?

Martyna już czuła, jak w niej narasta fala emocji.

-  Nie… - zaczęła, ale on jej przerwał.

- Chcemy wiedzieć. - Nie było w jego głosie oskarżenia, ale czuć było, że to pytanie jest dla niego istotne. - Zostawiłeś żonę dla Martyny?

Martyna poderwała się z miejsca.

- Jak możesz coś takiego w ogóle sugerować?! - Wybuchła. - Za kogo Ty mnie masz?!

- Martyna.

Wiktor nie powstrzymał jej tym razem. Pozwolił jej się wykrzyczeć, wyrzucić z siebie cały gniew i frustrację. Wiedział, że tego potrzebowała.

Ale kiedy widział, że zaczyna się zapominać, że jej oddech stawał się coraz bardziej urywany, a dłonie zaciskały się w pięści - dopiero wtedy się odezwał.

- Zginęła jedenaście lat temu. - Odpowiedział krótko, bez emocji, ale na tyle stanowczo, że było jasne, że nie zamierza rozwijać tematu.

Ojciec tylko skinął głową, przyjmując odpowiedź.

- Więc Wiktor ma córkę.. - cicho powtórzyła   matka - a wspólnie planujecie dzieci?

-  Mamo! - Martyna poczuła, jak narasta w niej gniew. - Dlaczego zawsze musisz pytać o rzeczy, które nie są twoją sprawą?!

– Bo chcemy wiedzieć, czy kiedyś zostaniemy dziadkami! – Matka nie ustępowała.

Martyna zacisnęła zęby, ale zanim zdążyła znowu się unieść, poczuła dłoń Wiktora na swoim kolanie. Był to ledwie dotyk, ledwie sygnał – ale wystarczył, żeby powstrzymać ją przed kolejnym wybuchem.

- Nie planujemy dzieci w tej chwili. - Wiktor odpowiedział spokojnie. - Ale nie zamykamy się na tę możliwość w przyszłości.

Ojciec pokiwał głową, jakby analizował jego słowa.

- Czternaście lat to sporo.

- Wiem. - Wiktor nie bronił się, nie szukał wymówek. - Ale dla nas to nie ma znaczenia.

- A co za dwadzieścia lat? -  Matka wbiła w niego uważne spojrzenie. - Zastanawialiście się nad tym? Bo teraz to może nie problem, ale co potem?

- Mamo, do cholery! - Martyna zerwała się z miejsca. - Naprawdę myślisz, że to jest teraz najważniejsze?!

- Martyna.

Usłyszała jego głos i już wiedziała, co zaraz nastąpi.

- Nie, Wiktor! - Odwróciła się do niego gwałtownie. - Przestań mnie uspokajać! To są moi rodzice! Masz taki nawyk, że mnie hamujesz, ale ja nie przeszkadzam ci w rozmowach z Zosią ani z twoim ojcem, więc teraz pozwól mi mówić!

Wiktor popatrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem… uśmiechnął się delikatnie.

Nie powiedział ani słowa, tylko uniósł dłoń w geście przyzwolenia.
Martyna spojrzała na niego podejrzliwie, ale on nie zamierzał się wtrącać.

To było jej pole do popisu.

- Dziękuję. - Warknęła, po czym odwróciła się z powrotem do rodziców.

- Nie myślimy o tym, co będzie za dwadzieścia lat. - Powiedziała w końcu, spokojniej, ale nadal z emocjami. - Bo w związku nie chodzi o to, żeby planować całe życie co do sekundy. Chodzi o to, żeby być ze sobą i cieszyć się tym, co jest.

- Więc nie myślicie o przyszłości? - Ojciec przekrzywił głowę.

- Myślimy. - Jego głos był spokojny, ale stanowczy. - Jak już wspominałem, doskonale wiemy, w co się pakujemy. Ale to, że nie mamy wszystkiego rozpisanego na lata do przodu, nie znaczy, że nie jesteśmy pewni tego, co czujemy.

Ojciec spojrzał na niego, mierząc go wzrokiem.

- I co? Po prostu tak żyjecie, dzień po dniu?

-Tak. -Wiktor nie odwrócił spojrzenia. - I to nam wystarcza.

Matka spojrzała na Martynę, potem na Wiktora, a potem wymieniła spojrzenie z mężem.

Zapadła cisza.

Ojciec przez chwilę milczał, potem skinął głową.

- W porządku.

Matka jeszcze raz spojrzała na Wiktora, potem na Martynę.

- Dobrze. - Westchnęła. - Wiemy, że nie rozmawiamy z nastolatkami. Wiemy, że jesteście dorośli. Ale musicie zrozumieć, że to dla nas szok.

Martyna zacisnęła zęby, ale zanim znowu się uniosła, Wiktor ścisnął delikatnie jej dłoń.

- Rozumiemy. - Powiedział, patrząc matce Martyny prosto w oczy. - Nie oczekujemy natychmiastowej akceptacji. Chcemy tylko, żebyście dali nam szansę.

Matka spojrzała na nich jeszcze raz, a potem tylko westchnęła i pokiwała głową.

- Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale… jeśli jesteście pewni, to chyba nie mamy nic do gadania.

Martyna wreszcie odetchnęła. Spojrzała na Wiktora.

A on, jak zawsze, był spokojny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top