Rozdział 5

Wychodził że stacji zagadany z Piotrem, o jego nowym motocyklu
- a jaki ma dźwięk! No bajka, mówię Panu- zachwalał Strzelecki,.na co Wiktor tylko kiwnął głową.
- Cieszę się Piotr, tylko uważaj z prędkością. - pouczył go, znając zapędy ratownika.
- się wie, jasna sprawa! - coś tam dodał ale Wiktor nie usłyszał zainteresowany sytuacją, której właśnie był świadkiem.
- Martyna widuje się z Twoim bratem? - zmienił temat, nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- co? - Strzelecki spojrzał w kierunku bramy- ją go zabiję, jak znowu..
- stój, gdzie?! - Wiktor zgromił go wzorkiem. - Widzisz że nic się nie dzieje. To nie nasza sprawa.
- nie nasza?! - Piotrek uniósł głos- Nie pamięta Pan jak to się skończyło ostatnim razem?! A teraz co? Znowu maslane oczka i.. o nie! Nie pozwolę na to! Nie ..
- Piotr stój! - Wiktor przytrzymał ramię ratownika. - uspokój się. Nie mamy prawa.
- A właśnie że mamy prawo! To moja przyjaciółka, I mój brat! I tak, mam prawo wiedzieć co tam się do cholery dzieje! - wyrwał ramię z uścisku Wiktora kierując się prosto do rozmawiajacych Martyny i Tomka. Banach obserwował całą sytuację z daleka, nie chcąc mieszać się w nie swoje sprawy, ale chcąc mieć pewność że nie wywiąże się z tego jakaś bójka. Obserwował jak Strzelecki skrócił dystans który ich dzieli, I doskoczył do Tomka. Bracia poszarpali się trochę, na co zareagował Martyna. Nie słyszał co krzyczeli ale sytuacja była napięta. Martyna, odsunęła Piotrka od swojego brata i spokojnie coś zaczęła tłumaczyć. Widział jak kiwa głową z niezadowoleniem, Strzelecki zaczął wymachiwać rękami, krzyczac to do Martyny to do Tomasza. W końcu zdenerwowana kobieta uniosła ręce w geście poddania, I skierowała się w stronę stacji.
Wiktor patrzył jak usiadła na ławce zakładając ręce na piersi. Chwilę przyglądał się jej i dwóm braciom, po czym widząc że kryzys zażegnany poszedł w stronę samochodu.
- wszystko w porządku, Martyna? - upewnił się na odchodne.
- Nic nie jest w porządku - odwarkneła. Zwrócił uwagę że płacze. Zawahał się chwilę ale nie mógł zostawić jej samej podszedł spokojnie.
- Co jest, Martyna?
- Kto wam daje prawo wtrącać się w moje życie?! - popatrzyła pełną żalu na Wiktora, który kiwnął ze zrozumieniem
- Spotykasz się znowu z tym Tomkiem?
- Zmienił się, chodził na terapię..  jest teraz całkiem inny.. - szukała wsparcia w jego oczach ale go nie zobaczyła.
- Już to kiedyś słyszałem Martyna. I nie było lepiej - zmarszczył czoło. Czuł jak narasta w nim złość, nie. Gniew. Że jest tak nieodpowiedzialna, że kolejny raz pakuje się w to samo. Patrzył na nią, szukając słów którymi mógłby przemówić jej do rozsadku. - On nie jest Ciebie wart.
- A skąd Pan to może wiedzieć?
- Wiem, bo już kiedyś widziałem do czego jest zdolny. Znowu chcesz to przeżywać? - odwrócił głowę w bok, widzą że nic więcej nie może zrobić. Przecież nie zatrzyma jej na siłę, jeśli chce kolejny raz.. Musiał po prostu jej na to pozwolić.
- Nie chce... - jęknęła cicho.. - ja po prostu czuje się samotna, a on..
- On to wykorzystuje Martyna.
- Być może - pokiwała głową- ale mimo wszystko jest. Pan ma rodzinę. Piotrek z Renatą, Basia z Adamem.. każdy ma swoje życie a ja?
- A Ty masz nas wszystkich. - odparł z pełnym przekonaniem.
- piąte koło u wozu..
- co Ty wygadujesz dziewczyno?! Nie pozwalam Ci tak nawet myśleć! Mój dom jest zawsze otwarty dla Ciebie! I nigdy nikt nie uważał Cię za..
- Jedziesz ze mną?! - Tomek nawet nie siląc się na uprzejemości stanął przy Martynie. Zerknęła na Piotrka, który zaprzeczał i Wiktora, który nie mówił nic.
- Nie.. - odpowiedziała cicho.
- Co?! To na co było to wszystko..
- Słyszałeś? - warknął Strzelecki- powiedziała nie! Spadaj stąd i więcej nie pokazuj się nam na oczy!
Tomek widząc że jest na przegranej pozycji odszedł rzucając kilka przekleństw w ich stronę. W końcu machnął ręką i zniknął za bramą.
- Naprawdę jesteś taka głupia?! - Piotrek przekierował swoją złość na Martynę.
- Piotr. - Wiktor próbował przywołać go na ziemię.
- jak możesz być tak naiwna?! Zacznij w końcu myśleć dziewczyno!
- przestań na mnie wrzeszczeć- wstała, patrząc mu w oczy. - Wystarczająco długo poniżał mnie Twój brat, żebym siedziała cicho kiedy próbujesz tego samego!
- Teraz jesteś taka mądra? Szkoda że nie byłaś kiedy chciałaś mu wskoczyć do łóżka! - warknął. Poczuł dłoń Wiktora na swoim barku i odszedł kilka kroków- pieprze to wszystko! Rób co chcesz!
- chodź - westchnął Wiktor - odwioze Cię do domu.. - pokierował ją w stronę swojego samochodu. Rozumiał Piotra. Też był zły na Martynę, że znowu tak ryzykowała, że tym razem mogło się nie skończyć na kilku sińcach że.. tak łatwo dała się zmanipulować, kiedy przecież był ciągle obok. Mogła przyjść, powiedzieć co chciała. Mogli wspólnie znaleźć jakieś wyjście..
Jechali w ciszy. Ciągle rozmyślał, jak mógł nie zauważyć że znowu wdaje się w romans z tym.. Tomkiem. Myślał że dostała nauczkę, a tymczasem..
- Pan też jest na mnie zły? - spytała cicho
- Co mam powiedzieć Martyna? - Zerknął w jej kierunku. - Martwię się o Ciebie.
- Rozumiem - przytaknęła głową- wszyscy uważają mnie za naiwną.. nic dziwnego, skoro dobrowolnie pcham się w kłopoty..
- Nie rozumiesz, ale nie szkodzi. - zaparkował samochód pod jej blokiem - martwimy się, bo nam na Tobie zależy. Piotr się wkurzył, bo to co powiedziałaś zabolało go. Porównałaś go do brata, od którego trzyma się z daleka. Zareagował nerwowo, bo taki jest. Impulsywny. - wyszedł z samochodu, otwierając drzwi z jej strony - chodź, upewnię się  że trafisz do mieszkania.
- Znowu ratuje mnie Pan..- uśmiechnęła się wychodząc z samochodu. Odprowadził ją pod drzwi mieszkania, chcąc być pewien że jest bezpieczna.
- trzymaj się Martyna. - odwrócił się, żeby wrócić do samochodu kiedy poczuł ciepło na ręce.
- Wejdzie Pan? - zapytała niepewnie. Popatrzył na jej dłoń  która natychmiast cofnęła, chcial wejść, ale podświadomość mówiła mu żeby nie robił nic głupiego. Skinął głową i wszedł do mieszkania. Wszystko w nim krzyczało żeby tego nie robił. Ale postanowił zaryzykować. Napisał krótkiego smsa do Zosi aby na niego nie czekali. I rozejrzał się po niewielkim mieszkaniu Martyny. Od ostatniej wizyty, w dniu przeprowadzki nic się nie zmieniło. Nadal było małe i przytulne.
- kawy? - zapytała wlewając wody do czajnika.
- chyba mam wystarczająco podniesione ciśnienie- skwitował, obrzucając ją sugestywnym spojrzeniem - herbaty, jeśli można.
- no tak.. ehh.. Martyna potrafi - zaśmiała się, ale nie podzielał jej optymizmu. Miał ochotę prawić jej kazania na wiele tamtów, błagać by nie dawała mu kolejnych powodów do zmartwień, ale odpuścił. Patrzył jak Martyna zalewa kubki wrzątkiem i stawia jeden przed nim, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego. Ujmowała go ta dziewczęcość. Dotknął jej dłoni, biorąc za dobre przymierze fakt, że jej nie zabrała.
- obiecaj mi, że będziesz unikać niepotrzebnego ryzyka.
- to..chyba niemożliwe- zaśmiała się- ryzyko jest wpisane w mój zawód - wzruszyła ramionami. Patrzyła w jego oczy, czując jak po jej kręgosłupie rozchodzi się milion mrówek. Zdziwiona tą reakcją zastygła, pozwalając by jej rozum podpowiadał  te wszystkie obrazy które mogłyby się za chwilę wydarzyć. Ośmielona tym, co widziała oczami wyobraźni zagryzła delikatnie usta, splatając swoje palce z Wiktora. Uniósł brwi zaciekawiony jej reakcją.  Uśmiechnęła się niepewnie, przysuwając usta w jego stronę. Obserwował ją, pozwalając by dotknęła jego ust swoimi. Musnęła je delikatnie, czekając na reakcję a kiedy tej nie było, spróbowała kolejny raz. 

- Martyna.. - odezwał się najdelikatniej jak mógł, aby jej nie wystraszyć.  Chciałby móc się poddać temu wszystkiemu, ale wiedział że nie może. Nigdy nie odgrywał drugich skrzypiecz i teraz też nie zamierzał być przelotną chwilą.

-przepraszam.. -szepnęła zawstydzona, odsunęła się od mężczyzny, nie wiedząc jak powinna się zachować. - myślałam że.. idiotka ze mnie, jak mogłam pomyśleć że między nami mogłoby coś być. - podeszła do blatu,opierając się o niego dłońmi. -był Pan po prostu miły a ja.. 

- Martyna.. - powtórzył, wstając od stołu. - Nie chodzi o to, że jestem jedynie miły. Zależy mi na Tobie, chyba nawet bardziej niż jestem w stanie wyznać, hm? - podłożył palec pod jej brodę, prosząc by na niego spojrzała - ale nie chcę, żebyś traktowała mnie jak odskocznie od swoich problemów.

- Nigdy bym Pana tak nie potraktowała! - oburzyła się natychmiast, ale w zamian otrzymała tylko niepewne spojrzenie Banacha.

- A jednak kilka godzin temu byłaś gotowa iść na randkę z tym..- urwał, nie chcąc nawet wypowiadać imienia mężczyzny, z którym chciała się spotkać. Przetarł ręką twarz szukając słów, które mógłby wypowiedzieć. - Dla mnie ważniejsze od słów są czyny Martyna. A Twoje pokazują że..

- w porządku. - odpowiedziała kiwając głową. Przesunęła wzrokiem po pokoju, starając się znaleźć słowa, które złagodzą napięcie, ostatecznie spojrzała w spokojne oczy lekarza - tym razem zrozumiałam.

- może lepiej damy sobie trochę czasu. Nie jestem gotowy na to, co się właśnie zaczęło między nami, ale to nie oznacza, że chcę, abyś zniknęła z mojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top