Rozdział 47


Martyna siedziała na kanapie, w jednej ręce trzymając kieliszek wina, a drugą opierając o kolano Wiktora. Byli w domu sami, Zosia nocowała u koleżanki, a to oznaczało jeden z tych rzadkich wieczorów, kiedy mogli po prostu być ze sobą. Bez pośpiechu, bez stresu.

- No dobrze, Banach, jak wyobrażasz sobie naszą przyszłość? - rzuciła na Martyna, spoglądając na niego z uśmiechem.

Wiktor uniósł brew, upijając łyk wina.

- To podchwytliwe pytanie?

-Nie. Jestem po prostu ciekawa, co siedzi w tej twojej mądrej głowie.

Wiktor uśmiechnął się lekko i oparł wygodnie o kanapę.
- Widzę nas razem, wciąż pracujących, choć może w trochę bardziej przewidywalnym rytmie. Może w końcu bez tych piekielnych nocnych zmian.

Martyna westchnęła teatralnie.

- No tak, ty zawsze myślisz praktycznie.

- A ty? Jak to widzisz?

Martyna przez chwilę bawiła się krawędzią kieliszka, jakby zbierała myśli.

- Myślałam, że nie chcę dzieci. - Jej słowa zawisły w powietrzu.

Wiktor spojrzał na nią uważnie, odstawiając kieliszek na stolik.

- Myślałaś?
- Mhm. - Przesunęła palcem po krawędzi szkła. - Ale ostatnio... coraz częściej łapię się na tym, że może jednak.

Przez chwilę panowała cisza. Wiktor nie spuszczał z niej wzroku, analizując jej słowa.

- Wiesz, że to poważna decyzja.

- Oczywiście, że wiem. Nie pytam cię, czy możemy zacząć działać od jutra. Po prostu… to siedzi mi w głowie.

Wiktor oparł łokieć o oparcie kanapy, podpierając głowę na dłoni.

- Nie chcę, żebyś kiedyś żałowała, że zrezygnowałaś z czegoś dla mnie.

- Wiktor… -  westchnęła, odkładając kieliszek. - Nie rezygnuję. Po prostu myślę o czymś, co kiedyś odrzucałam.

-Boisz się?

- A ty się nie boisz?

Wiktor uśmiechnął się krzywo.

- Oczywiście, że się boję. Wychowanie dziecka to wyzwanie. Ale gdybym miał to robić z kimkolwiek, to tylko z tobą.

Martyna spojrzała na niego zaskoczona.

- Nawet nie zapytałeś, czy w ogóle się do tego nadaję.

- Nie muszę pytać. Widzę, jak radzisz sobie z Zosią. To nie jest twoje dziecko, a mimo to traktujesz ją jak część swojego życia.

Martyna uśmiechnęła się lekko.
- Czasem mam wrażenie, że to ona traktuje mnie jak swoją młodszą siostrę.

- Może trochę. -Wiktor zaśmiał się cicho. - Ale to tylko kwestia czasu, zanim zacznie pytać cię o rady w sprawach, o których mi nigdy nie powie.

Martyna przewróciła oczami.

- No to pięknie, czeka mnie etap rozmów o chłopakach.

- Witamy w moim świecie.

Martyna pokręciła głową z uśmiechem, ale po chwili spoważniała.

-A ślub? - rzuciła nagle.

Wiktor uniósł brew.

- Ty chyba zawsze miałeś w głowie, że jeśli z kimś będziesz, to w końcu się ożenisz. A ja nigdy nie myślałam o tym poważnie.

Wiktor oparł się wygodniej, patrząc na nią uważnie.

- A teraz myślisz?

-  Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu… jeśli mielibyśmy kiedyś myśleć o dzieciach, to naturalnie temat ślubu też się pojawia.

Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Nie zamierzam cię zmuszać do białej sukni, jeśli tego nie chcesz.

- Ale ty byś chciał?

Wiktor westchnął, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

-Chciałbym czuć, że to wszystko jest na stałe. Ale przecież i tak już to czuję.

Martyna spojrzała na niego uważnie.

- Czyli…?

- Czyli jeśli kiedyś uznasz, że chcesz się pobrać, to powiedz mi. A jeśli nie, to nic między nami się nie zmieni.

Martyna uniosła brew.

- Niezły z ciebie dyplomata.

- Raczej ktoś, kto nie chce cię do niczego zmuszać.

Martyna uśmiechnęła się lekko, przesuwając palcami po jego dłoni.

- A jeśli kiedyś powiem, że chcę?

- To będziemy mieli najpiękniejszy, najbardziej kameralny ślub na świecie.

Martyna przygryzła wargę, patrząc na niego dłużej, niż powinna.

- A jeśli powiem, że nie chcę?

- To nadal będziesz tą samą kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia.

Martyna poczuła, jak coś ściska ją w środku.

- Cholera, Banach… Jak ty to robisz, że zawsze znajdujesz właściwe słowa?

- Talent. - Wiktor wzruszył ramionami, a potem nachylił się i pocałował ją w czoło.

Martyna westchnęła, wtulając się w niego mocniej.

- No dobra, koniec poważnych tematów. Za pięć, dziesięć lat… czy ty serio widzisz siebie bez dyżurów nocnych?
Wiktor zaśmiał się cicho.

- Nie, ale pozwól mi chociaż na chwilę się tym pocieszyć.

Martyna przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko. Przez chwilę milczeli w ciszy, która przerwała Martyna.

- Czyli to ja mam się tobie oświadczać, żebyś wiedział, że chcę wyjść za mąż?

Wiktor uniósł brew, po czym uśmiechnął się kącikiem ust.

- Nie miałbym nic przeciwko. Byłoby to dość oryginalne.

-  Och, świetnie. - Martyna przewróciła oczami. - I co, mam klęknąć na jedno kolano?

- Może być i na dwa, wtedy będę miał pewność, że naprawdę chcesz.

-Banach… - westchnęła, stukając go lekko w ramię.

- A tak poważnie… - Wiktor ścisnął jej dłoń. - Nie chodzi o to, że czekam na oświadczyny od ciebie. Po prostu nie chcę, żebyś kiedykolwiek czuła, że musisz coś robić, bo ja tego chcę. Wystarczy że dasz mi znak że jesteś gotowa, a Ja.. - uniósł delikatnie jej dłoń do ust- Ja już będę wiedział co z tym zrobić.

Martyna przez chwilę milczała, wpatrując się w kieliszek wina.

- A co, jeśli za kilka lat dojdziemy do wniosku, że to jednak nie to?

Wiktor spiął się na ułamek sekundy, ale zaraz wrócił do swojego zwykłego, opanowanego wyrazu twarzy.

- Myślisz o tym?

-Nie… Tak… Nie wiem. - Westchnęła, przeczesując palcami włosy. - Po prostu czasem się zastanawiam. Jesteśmy różni. Czasem cholernie różni.

- To prawda. - Wiktor kiwnął głową, jakby rozważał jej słowa.

-  A jeśli za kilka lat dojdziemy do wniosku, że to się nie skleja? Że nie jesteśmy w stanie być ze sobą na zawsze?

- Wtedy usiądziemy razem, tak jak teraz, i porozmawiamy. - Wiktor spojrzał na nią spokojnie. - A jeśli naprawdę dojdziemy do wniosku, że się nie da, to się rozstaniemy. Ale nie zamierzam przejmować się tym już teraz.

Martyna westchnęła, przygryzając wargę.

- Czasem mam wrażenie, że ty wszystko widzisz w prostszych barwach niż ja.

- Bo życie nie jest tak skomplikowane, jak ci się wydaje.

- Ty zawsze taki rozsądny, wszystko masz przemyślane…

-A ty zawsze analizujesz wszystko pięć razy. - Wiktor uśmiechnął się lekko.

- Bo nie chcę któregoś dnia się obudzić i stwierdzić, że to nie ma sensu.

- Wiesz, co ma sens? -Wiktor nachylił się bliżej. - To, że mimo twoich wątpliwości wciąż tu jesteś. I mimo mojej potrzeby kontroli i twojego uporu, jakoś to działa.

Martyna spojrzała na niego przez dłuższą chwilę, po czym odłożyła kieliszek na stolik i wsunęła się pod jego ramię.

-Może masz rację. Może nie warto analizować wszystkiego aż tak bardzo.

- Może. - Wiktor uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. - Ale nie martw się, jeśli kiedyś zmienisz zdanie i będziesz chciała jednak uklęknąć, dam ci szansę.

Martyna parsknęła śmiechem, a Wiktor cicho się zaśmiał, przyciągając ją bliżej.

- Muszę cię przedstawić moim rodzicom - powiedziała w końcu, jakby to było coś zupełnie oczywistego.

Wiktor uniósł lekko brew i odstawił kieliszek na stolik.

-Przedstawić w sensie…?

-No nie jako kolegę z pracy, jeśli o to pytasz - odparła, rzucając mu krótkie spojrzenie.

- Czyli oficjalnie jako swojego partnera. - Wiktor oparł łokieć o oparcie kanapy, spoglądając na nią uważnie.

- Tak, Banach. Dokładnie tak.

- Martyna… - westchnął ciężko, przesuwając dłonią po karku. - Wiesz, że to nie jest takie proste, prawda?

- Dlaczego? - zmarszczyła brwi.

-  Bo nie znam twoich rodziców, oni nie znają mnie. A jeśli mnie nie znają, to wszystko, co o mnie wiedzą, pochodzi od ciebie. - Przechylił lekko głowę. - A biorąc pod uwagę twoją skłonność do narzekania, mam wrażenie, że niekoniecznie są do mnie pozytywnie nastawieni.

Martyna przewróciła oczami.

- Wcale nie narzekam aż tak często.

- Nie? - Wiktor uniósł brwi. - To przypomnij mi, co mówiłaś w zeszłym tygodniu, kiedy wróciłaś do domu po dwunastogodzinnym dyżurze.

- Że jesteś uparty, złośliwy i kontrolujesz wszystko, co się da.

- Brzmi jak solidna rekomendacja dla przyszłego zięcia.

Martyna parsknęła śmiechem.

- Może trochę podkoloryzowałam, ale nie martw się, moi rodzice nie uwierzą na słowo.

- A powinni? - Wiktor spojrzał na nią z ukosa.

- Może w kwestii upartości.

- Cudownie.

Martyna odłożyła kieliszek i odwróciła się bardziej w jego stronę.

- Tak serio… Oni wiedzą, że jestem w związku. Nie wchodziłam w szczegóły ale opowiedziałam trochę.

- I jak zareagowali?

- Mama się ucieszyła, a tata… cóż, nie skakał z radości, ale to nic osobistego.

- Jeszcze.

- Jeszcze - przyznała. - Dlatego chcę, żeby cię poznali. Może wtedy trochę odpuszczą z tym swoim sceptycyzmem.

- Dobrze. Kiedy chcesz to zrobić?

- Może w przyszły weekend? Jeśli będziemy mieć wolne.

- Postaram się. - Wiktor uśmiechnął się lekko. - I co, mam się jakoś specjalnie przygotować?

Martyna zastanowiła się przez chwilę.

- Hm… może nie zaczynaj rozmowy od „cześć przyszli teściowie”?

- Bardzo zabawne.

- Staram się.

Wiktor spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, ale w jego oczach było coś jeszcze - coś poważniejszego.

- Jeśli to dla ciebie ważne, to oczywiście się zgadzam.

Martyna uśmiechnęła się lekko i oparła głowę o jego ramię.

- Dzięki, Banach.

-  Martyna…

- Ale zauważyłeś, że już coraz rzadziej reagujesz? - zaśmiała się.

- To nie znaczy, że mnie to nie irytuje..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top