Rozdział 46

Kolejne dni przyniosły dużo spokoju. Starali się codziennie znaleźć czas dla siebie, chociaż nie było to łatwe. Kawa przed pracą, kolacją po pracy albo po prostu spotkanie u Martyny w mieszkaniu, lub Wiktora w domu. To drugie zdecydowanie wygrywało. Wiktor codziennie nalegał, żeby została na noc, i w większości się zgadzała.
- Wprowadź się do mnie - powiedział któregoś wieczoru. Wiedziała że mówił serio ale to było dla niej za dużo, za szybko.
- Ty chy.ba nie mówisz poważnie! - zaśmiała się z szukając miliona wymówek, dlaczego nie powinna tego robić. Odpuścił, nie chcąc nalegać. Obiecał sobie wrócić do tego tekstu za jakiś czas..

Dzisiaj wychodzili z stacji. Dostali wezwanie do sześciolatka z bólem brzucha.
Piotr odpalił silnik, a Martyna właśnie zamykała drzwi karetki, siadając na tylnym siedzeniu.

- Martyna, pasy - rzucił Wiktor beznamiętnie, nie podnosząc nawet wzroku znad dokumentacji pacjenta.

Martyna westchnęła teatralnie, przewracając oczami.

- Oczywiście, panie doktorze - powiedziała z przesadną uległością, zapinając pasy z głośnym kliknięciem. -Zadowolony?

Piotr zaśmiał się pod nosem, ruszając z miejsca.

- Z tobą jak z dzieciakiem - mruknął. - Jak nie przypomnisz, to się nie domyśli.

-Proszę cię, Piotruś - Martyna machnęła ręką. - Jestem dużą dziewczynką, sama decyduję, kiedy zapinam pasy.

-Taa, dokładnie tak samo jak sama decydujesz, że nie masz ochoty na papierosa, ale jednak go palisz? - droczył się Piotr.

Martyna posłała mu w lusterku groźne spojrzenie.

-Po co od razu takie personalne ataki?

-Bo lubię patrzeć, jak się irytujesz -odparł z rozbrajającą szczerością, a jego uśmiech jeszcze się poszerzył.

Wiesz co, jesteś nieznośny - prychnęła Martyna, ale widać było, że nie mówi tego poważnie.

Piotr wzruszył ramionami.

- Kiedyś to docenisz.

- Mhm, pewnie wtedy, kiedy już przestanę słyszeć twojego głosu - odcięła się Martyna, a Piotr znów się zaśmiał.

Przez chwilę rozmawiali swobodnie, wymieniając się drobnymi złośliwościami, jak to mieli w zwyczaju. Wiktor przez cały ten czas milczał, pochłonięty dokumentami. A przynajmniej tak mogło się wydawać.

Dopiero kiedy rozmowa zaczęła cichnąć, odezwał się spokojnym tonem:

Ciekawe, jak to działa. Kiedy ja coś mówię, to dostaję przewracanie oczami i teatralne westchnienia, a Piotr dostaje uśmiechy i rozmowę.

Martyna podniosła na niego wzrok, a kąciki jej ust drgnęły w lekkim uśmiechu.

- Może to dlatego, że Piotr nie traktuje mnie jak pięciolatki, którą trzeba ciągle pouczać?

Wiktor odłożył dokumenty i spojrzał na nią z tym swoim niewzruszonym spokojem.

- Może dlatego, że nie zachowujesz się jak pięciolatka tylko przy Piotrze?
Piotr zarechotał.

-Oho, oberwałaś, Martyna.

Martyna uniosła brodę, nie zamierzając dać za wygraną.

- Po prostu lubię z nim rozmawiać.

- Oczywiście - przytaknął Wiktor, niby neutralnym tonem, ale Martyna słyszała w nim tę nutę rozbawienia, która działała jej na nerwy. - Nie mam nic przeciwko, jeśli przy okazji nie zapominasz, że ja też tu siedzę.

- Nie zapominam - odparła, pochylając się do przodu, żeby oprzeć się łokciami o oparcie ich siedzeń. - Po prostu ty się nie wtrącałeś, więc się nie liczyłeś.

Piotr znów się zaśmiał, a Wiktor pokręcił głową.

- A jednak się wtrąciłem.

-Jak zwykle w idealnym momencie - mruknęła Martyna, ale nie było w jej głosie prawdziwej irytacji.

Wiktor wrócił do dokumentów, zadowolony z przebiegu rozmowy.

- To chyba nazywa się doświadczenie - skwitował.

Martyna prychnęła, ale nic już nie powiedziała. Piotr tylko pokręcił głową i rzucił:

– Z wami to nigdy nie jest nudno.

Gabinet Wiktora był jednym z niewielu miejsc na stacji, gdzie można było znaleźć względny spokój - przynajmniej w teorii. W rzeczywistości nawet tutaj zawsze ktoś czegoś od niego potrzebował. Dziś jednak, zamiast pracować w samotności, siedział przy biurku z Martyną, która zgodziła się pomóc mu z dokumentami. Wiktor wiedział, że nie była fanką papierkowej roboty, ale mimo to przewracała kolejne kartki, podkreślała coś długopisem i sprawdzając poprawność.

-Naprawdę musisz mieć taki porządek w tych papierach? - mruknęła, przewracając oczami, kiedy po raz trzeci poprawił ułożenie dokumentów, które podała mu przed chwilą.

- Naprawdę musisz mieć taki bałagan? - odparł spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku.

Westchnęła teatralnie, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć, do gabinetu zapukał jeden z pracowników, po czym ostrożnie wsunął głowę do środka..

- Szefie, mamy problem z nową dziewczyną na dyżurze. - Wszedł głębiej i oparł się o futrynę. - Trochę się gubi, a ludzie zaczynają gadać, że może nie podołać.

Wiktor oderwał się od komputera i spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.

- To jej pierwszy tydzień, Krystian. Każdy na początku się gubi.

-  Jasne, ale... wiesz, jak to jest. My tu nie mamy czasu na naukę na błędach.

- Więc zamiast narzekać, pomóż jej się wdrożyć. Jesteście zespołem. Jeśli faktycznie nie da rady, sam to zauważę. Ale na razie ma moje pełne wsparcie.

Krystian westchnął, ale skinął głową.
Dobra, szefie. Powiem reszcie, żeby dali jej trochę luzu.

Kiedy wyszedł, Martyna odłożyła długopis i spojrzała na Wiktora z uniesioną brwią.

-  Jesteś pewien, że dobrze robisz? Jeśli faktycznie sobie nie radzi, może ktoś powinien jej to powiedzieć?

- Jeśli sam bym to zauważył, powiedziałbym. Ale jeśli zespół zaczyna plotkować zamiast pomagać, to znaczy, że problem leży też po ich stronie.

- Czasami mam wrażenie, że zbyt mocno wierzysz w ludzi.

Wiktor uśmiechnął się lekko, odkładając długopis.
-A ty czasami masz wrażenie, że trzeba dawać komuś szansę tylko raz.

- Nie „czasami” - poprawiła go, krzyżując ręce na piersi.

- No właśnie. Gdybym trzymał się tej zasady, to ty byś tu nie pracowała.

Martyna uniosła brew.

- Chcesz powiedzieć, że miałam trudne początki?

- Chcę powiedzieć, że miałaś katastrofalne początki. - Wiktor spojrzał na nią znacząco. - Zgubiłaś tę pacjentkę z Alzheimerem, wdałaś się w pyskówkę z niebezpiecznymi ludźmi, a potem...

-  Wdałam się w romans z szefem? -  dokończyła za niego, uśmiechając się zadziornie
Wiktor przewrócił oczami, ale kąciki ust mu drgnęły.

- To akurat było później - uniósł brew.

- Więc może po prostu mam słabość do złych decyzji?

- Albo do trudnych początków.

Martyna uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła po kolejny stos dokumentów.

- Dobra, koniec filozofii. Wpisz tu brakujące dane, zanim znowu ktoś tu wparuje z problemem.

Wiktor zaśmiał się cicho i wrócił do pracy. Takie chwile, choć wydawały się zwyczajne, były czymś, co cenił najbardziej.

Po tym, jak kolejny pracownik wyszedł, Wiktor przeciągnął dłonią po twarzy i westchnął ciężko.

- Jeszcze ktoś wejdzie, a przeniosę gabinet do schowka na miotły.

Martyna uniosła brew.

- Tam dopiero by cię wszyscy znaleźli.

Wiktor spojrzał na nią kątem oka i uśmiechnął się lekko, choć nie dał jej tej satysfakcji, by skomentować. Zamiast tego sięgnął po kolejny dokument i zaczął go wypełniać, a Martyna wróciła do swoich notatek.Przez chwilę pracowali w ciszy. Szelest kartek, dźwięk długopisu sunącego po papierze i cichy szum wentylatora wypełniały gabinet.

- A tak w ogóle - odezwała się nagle Martyna, nie podnosząc wzroku znad papierów - skoro już przy tym jesteśmy...

- Przy czym? - Wiktor nie oderwał się od dokumentu.

- Przy szansach. - Machnęła ręką. - Może i miałam trzy, ale nie przypominam sobie, żebyś był wtedy tak stanowczy w mojej obronie, jak przy tej nowej dziewczynie.

Wiktor spojrzał na nią kątem oka, ale w jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że Martyna na moment zamilkła.
- Może dlatego, że nigdy nie miałem wątpliwości, że sobie poradzisz - powiedział spokojnie.

Martyna uniosła lekko brwi, zaskoczona tą odpowiedzią.

- No popatrz, a jednak potrafisz być miły.

- W granicach rozsądku.

Martyna szybko podpisała dokumenty, ale nie oddała ich od razu Wiktorowi. Zamiast tego wsunęła stopę pod jego nogę i szturchnęła go lekko pod stołem.

- Banach, a może po prostu masz do mnie słabość i tyle?

Wiktor uniósł wzrok znad papierów, ale jego twarz pozostała spokojna.

- Może.

Martyna uniosła brew, wyraźnie zaskoczona tą odpowiedzią.

- Żadnego „nie przesadzaj”, „idź już do pracy”, czy „przestań gadać głupoty”?

- Masz rację, mogłem tak powiedzieć. — Wiktor odebrał od niej dokumenty i zaczął je układać, jakby temat był zamknięty.

- Ale nie powiedziałeś.

- Nie.

Martyna przez chwilę po prostu na niego patrzyła, a potem uśmiechnęła się lekko.

-  To co, skoro już mi pomogłaś, to może byś poszła zająć się czymś bardziej produktywnym?

- Aż tak ci przeszkadzam?

-  Powiedzmy, że rozpraszasz.

- Oho, czyli jednak mam na ciebie jakiś wpływ?

-Martyna.

- Banach.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu Wiktor pokręcił głową z cichym westchnięciem.

- Od kiedy mówisz do mnie po nazwisku?

Martyna wzruszyła ramionami.

- Zawsze mówię do ciebie po nazwisku.

- Nie zawsze.

- Zawsze, gdy chcę cię zirytować.

Wiktor parsknął cicho i pokręcił głową.

- I udaje ci się to znakomicie.

- Wiem. - Martyna uśmiechnęła się z satysfakcją i wstała, przeciągając się leniwie. - Dobra, skoro tak bardzo cię rozpraszam, to idę.

Zanim wyszła, jeszcze raz spojrzała na niego z rozbawieniem, jakby czekała na jakąś odpowiedź. Ale Wiktor tylko pokręcił głową i wrócił do dokumentów, choć uśmiech, który błąkał się na jego ustach, mówił więcej niż jakiekolwiek słowa. Kiedy zamknęła drzwi, zerknął w ich stronę.
Podobało mu się to. Wspólna praca, rozmowa o wszystkim i niczym, zaczepność Martyny.. to było naturalne a jednocześnie niezwykłe.. uśmiechnął się, wracając do pracy. Musiał się odkopać z tych dokumentów przed końcem zmiany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top