Rozdział 44

Obudziła się w środku nocy. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć gdzie jest. Poruszyła się niespokojnie na łóżku, i poczuła na biodrze dłoń Wiktora która przyciągnęła ją bliżej.
Przez kolejnych kilkanaście minut próbowała usnąć szukając dogodnej pozycji, jednak myśli kłębiące się w jej głowie nie dały jej spokoju. Delikatnie odsunęła dłoń Wiktora, siadając na łóżku. Wzięła głęboki oddech z zrzucając nogi na ziemię. Ufała Wiktorowi, wiedziała że nie rzuca słów na wiatr, a mimo to ciężko było jej wierzyć, że z dnia na dzień wszystko między nimi się zmieni. Mimo że była tutaj,  w jego łóżku, jeszcze kilka minut temu leżała przytulona do jego ciała..
- co się dzieje? - usłyszała ciepły, zaspany głos za sobą. Odwróciła głowę w jego stronę, napotykając pytające spojrzenie. Nawet w ciemnościach mogła dostrzec intensywność, z którą się w nią wpatrywał.
- Chciałabym wrócić do siebie.
Podniósł się natychmiast, zerkając na zegarek.
- jest trzecia w nocy, Martyna. - klęknął przed nią dotykając jej dłoni. Czekał.
- To wszystko wydaje się nierealne. - westchnęła nie mogąc poskładać myśli.
- co dokładnie?
- jeszcze wczoraj byłeś tak odległy, a dziś.. jak gdyby nigdy nic śpimy przytuleni w jednym łóżku.

Wiktor nie odrywał od niej wzroku. W ciemności jego oczy błyszczały, pełne czegoś, czego Martyna nie potrafiła nazwać- cierpliwości? Pewności? A może troski, której tak bardzo pragnęła, a jednocześnie się jej obawiała?

- To nie jest „jak gdyby nigdy nic” - powiedział cicho. - To decyzja. Moja i twoja.
Martyna zacisnęła palce na materiale pościeli.

- Ale jak mam uwierzyć, że to się utrzyma? Że nie obudzę się za tydzień i znów będziesz odległy?
Wiktor wziął jej dłoń w swoją, nie pozwalając jej się cofnąć.
- Martyna… - jego głos był spokojny, ale stanowczy. - Wiem, że zawaliłem. Wiem, że dawałem ci sprzeczne sygnały. Ale wczoraj podjęliśmy decyzję. Nie tylko ja. Ty też.

-Wiem - szepnęła, opuszczając wzrok. - Ale to wszystko wydaje się… nierealne.

- A co wydaje się realne? Że wrócisz do pustego mieszkania, jakby nic się nie zmieniło? Że będziemy dalej się mijać, unikać? - Jego palce przesunęły się po jej dłoni, jakby chciał przypomnieć jej, że tu jest, że ona też tu jest. - Martyna, ja nie chcę wracać do tego, co było. A ty?
Martyna zacisnęła usta. Nie, nie chciała wracać. Nie chciała już dłużej czekać na jego ruchy, na jego niepewność. Ale jednocześnie bała się zaufać, bała się, że jeśli teraz się w to zanurzy, jeśli pozwoli sobie uwierzyć… a potem to wszystko pęknie - nie podniesie się po tym.

Wiktor podniósł dłoń i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy.

- Nie proszę cię, żebyś od razu we wszystko uwierzyła. Wiem, że to się nie dzieje w jeden dzień. Ale daj mi szansę, żebym mógł ci to udowodnić.
Martyna wstrzymała oddech.

- A jeśli się pomylimy?

- To będziemy się mylić razem - uśmiechnął się lekko. - Ale nie zamierzam się mylić w tej jednej kwestii. Nie zamierzam cię znów zostawić, Martyna.

Czuła, jak coś w niej powoli się łamie. Nie strach, ale mur, który tak długo budowała.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.

-Nie wrócę do siebie - powiedziała w końcu. -Ale obiecaj mi…
-Obiecuję - przerwał jej, zanim dokończyła.

- Nawet nie wiesz, co chciałam powiedzieć – spojrzała na niego z cieniem uśmiechu.

- Obiecuję wszystko, co miałabyś na myśli - odpowiedział miękko.

Martyna położyła się powoli, pozwalając mu otoczyć ją ramieniem. Tym razem nie czuła się uwięziona. Czuła, że jest tam, gdzie powinna być.

A jutro? Jutro zobaczą, co przyniesie dzień. Razem.

Ranek zaczął się szybciej niż myślała. Słoneczne, marcowe słońce wpadło do sypialni i drażniło jej twarz ciepłem. Nie umiała spać. Dochodziła szósta. Stwierdziła że to idealna godzina by zrobić przebieżkę. Po całym tym zamieszaniu, rozmowaxh musiała przewietrzyć głowę. Cicho wyszła z łóżka, szukając w szafie Wiktora dresuz który zwykle nosiła. Znalazła go w najdalszej części szafy, pachniał jego perfumami, które wciągała zachłannie. Uśmiechnęła się, wkładając go na siebie. Cicho zeszła w dół, po schodach.
- No i kto się tak skrada? - usłyszała przyjemny głos Pana Stanisława.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się, widząc że została złapana na gorącym uczynku - nie chciałam nikogo pobudzić.
- a gdzie to się wybierasz tak wcześnie, co? - ojciec Wiktora jak zawsze pozostał czujny, przyglądając się jej z zaciekawieniem - chyba nie uciekasz?
- Nie, skądże - zaśmiała, podchodząc bliżej - idę pobiegać. Ale wrócę nim wstaną.
- czyli dogadaliście się w końcu? - dopytywał ojciec Wiktora. Nawet zdziwiła ją ta bezpośredniość seniora.
- Na to wygląda - uśmiechnęła się ciepło, przejeżdżając palcami po kuchennym blacie.
- To bardzo dobrze, bo brakowało nam waszego towarzystwa razem. - mrugnął do niej mężczyzna i wygodnił ruchem dłoni - to zmykaj biegać.
- Do zobaczenia.
Otworzyła półkę z butami, szukając swoich adidasów. Wszystko w domu Wiktora zostało na swoim miejscu, mimo że przecież nie było jej tu od tak dawna.. jakby  Wiktor wiedział, że wróci. Ubrania, buty, kilka kosmetyków w łazience które zostawiła, na takie dni jak też kiedy nie planowała zostać. Wszystko to sprawiało.. że znowu czuła się jak u siebie. Wyszła na zewnątrz, czując jak zimne powietrze otula ja całą. Zatrzęsła się, ale nie zmieniła planów. Musiała to wszystko przetrawić. Na swój sposób. Ułożyć w głowie.

Kiedy obudził się rankiem, Martyny nie było. Przez chwilę myślał że zaraz wróci, ale kiedy cisza się przedłużała, wstał aby sprawdzić co się dzieje. Zszedł schodami w dół z gdzie oprócz ojca nie było nikogo.
Westchnął. Myślał że w nocy skutecznie zatrzymał ją przy sobie z że wszystko między nimi wyjaśnione, tymczasem znowu wyślizgnęła się z jego rąk.
- Nie wzdychaj już tak, synu - starszy Pan przyglądał mu się z uśmiechem - poszła pobiegać. Powiedziała że wróci.
- Pobiegać? - uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się uśmiech - cała Martyna..
- Wygląda na to, że udało wam się wszystko wyjaśnić - dokończył ojciec, nalewając sobie kawy.

Wiktor usiadł naprzeciwko niego, przecierając twarz dłońmi.

- Tak myślę - odpowiedział po chwili. - Ale chyba nadal to do niej nie do końca dociera.

- A do ciebie? -Ojciec spojrzał na niego spod lekko uniesionych brwi.

Wiktor zamilkł, wpatrując się w filiżankę, którą właśnie napełnił kawą.

- Do mnie… - westchnął. - Do mnie dociera aż za bardzo.
Pan Stanisław uśmiechnął się lekko, jakby oczekiwał tej odpowiedzi.

- Wiesz, synu, zawsze byłeś taki… ostrożny. -Mówił powoli, jakby dobierał słowa z rozwagą. - Nawet jako dzieciak. Zanim podjąłeś jakąkolwiek decyzję, musiałeś mieć pewność, że jest właściwa.

Wiktor podniósł na niego wzrok.

- A to coś złego?

- Nie, skądże. - Starszy mężczyzna upił łyk kawy. - Ale czasami przez tę ostrożność można stracić coś ważnego.

Wiktor oparł się na łokciach, obracając filiżankę w dłoniach. - Myślałem, że dając nam przestrzeń, robię to, co najlepsze. Że Martyna tego potrzebuje. A tak naprawdę… oddalałem ją od siebie.

Ojciec skinął głową.

- To naturalne, że chciałeś postąpić właściwie. Tyle że miłość nie działa według schematów. Nie jest czymś, co da się przeanalizować jak jakiś projekt w twojej firmie.

Wiktor uśmiechnął się pod nosem.

-Myślisz, że jestem aż tak przewidywalny?

- Myślę, że zbyt często starasz się wszystko kontrolować. - Pan Stanisław spojrzał na niego z ciepłem w oczach. - A Martyna… Ona nie jest kobietą, którą można kontrolować.

Wiktor pokiwał głową, uśmiechając się lekko.
- Nie jest. I właśnie to w niej kocham.

Ojciec uniósł brwi, jakby czekał na te słowa.

- Powiedziałeś jej to?

Wiktor zawahał się przez ułamek sekundy.

-Wczoraj… Ona pierwsza to powiedziała. A ja… ja nie chciałem rzucać słów na wiatr.

Starszy mężczyzna westchnął, kręcąc głową z uśmiechem.

- O rany, synu. Naprawdę jesteś moim dzieckiem.

-Co masz na myśli?

- Zawsze byłem człowiekiem czynów, a nie słów. Twoja matka mówiła, że to romantyczne, ale czasem doprowadzałem ją tym do szału. - Uśmiechnął się z nostalgią. - Martyna to nie kobieta, która potrzebuje jedynie gestów. Musi to usłyszeć. Musi wiedzieć, że to, co czujesz, nie jest tylko domysłem w jej głowie.

Wiktor wziął głęboki oddech. Wiedział, że ojciec miał rację.

- Wiesz, co w tym wszystkim jest najtrudniejsze? - zapytał cicho.

- Co?

- Że boję się zawieść. Że obiecam jej coś, czego nie będę w stanie dotrzymać.

Pan Stanisław nachylił się lekko nad stołem.Wiktor, ona nie oczekuje od ciebie, że będziesz idealny. Oczekuje tylko, że nie odejdziesz, kiedy zrobi się trudno.

Te słowa uderzyły w niego bardziej, niż się spodziewał.

- Nie odejdę - powiedział w końcu, jakby chciał sam sobie to przypieczętować.

- To dobrze - ojciec uśmiechnął się z aprobatą. - Ale nie wystarczy, że wiesz to ty. Musi wiedzieć to także ona.

Wiktor skinął głową.

- Powiem jej - obiecał, i natychmiast się spiął, kiedy na schodach zobaczył córkę. Zosia, owinięta w gruby sweter, zeszła na dół z poważnym wyrazem twarzy. Miała ten sam wzrok, który widział u niej, gdy próbowała coś ukryć - trochę niepewności, trochę buntu, ale przede wszystkim ciekawość, której nie umiała jeszcze dobrze maskować. Wiktor spojrzał na ojca, który uniósł brwi, ale nie powiedział ani słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top